Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 26 października 2004, 19:17

autor: Ireneusz Miler

Serious Sam Advance - recenzja gry

Akcję osadzono w 2113 roku, kiedy to Ziemia poróżniła się z obcą rasą. Rozpoczęła się wojna, jednak ludzie z dnia na dzień odnotowywali coraz większe straty i tym samym widmo absolutnej klęski stało się bardzo realną perspektywą.

Recenzja powstała na bazie wersji GBA.

Serious Sam narodził się w 2001 roku, kiedy to dosyć niespodziewanie zawitał na PeCety i niemal z mety narobił tak potężnego zamieszania, że praktycznie poprzewracał do góry nogami, do tej pory stosunkowo skostniały, światek FPS-owej rozrywki. Rozbudowaną fabułą gra zbytnio nie grzeszyła, bo przecież trudno uznać za takową kolejną dzielną misję uratowania pogrążonego świata przez jednoosobową armię, czyli właśnie tytułowego Sama, tym niemniej dzieło owe posiadało to “coś”. Tym czymś była niesamowita wręcz grywalność, podbudowana kapitalną oprawą audio-wizualną. Bardzo dynamiczna akcja, setki przeciwników do likwidacji i... nieustanna bitwa! Żeby tylko bitwa! Toż to była wojna, prawdziwy armaggedon, gdzie trup padał z częstotliwością prucia szybkostrzelnego karabinka maszynowego. Zabawa była przednia. Na kanwie tego sukcesu pojawiła się kolejna część, która już nie była takim fenomenalnym odkryciem, tym niemniej zwolenników Sama zadowoliła, pozostałych omamiła i tym samym swoje zadanie spełniła (czyli dorzuciła parę banknotów na konto producentów). Panowie z Climax chyba pozazdrościli sukcesów Sama w wydaniu na PeCety i większe konsole, bo zmajstrowali jego wersje na Game Boy Advance'a.

Akcję osadzono w 2113 roku, kiedy to Ziemia poróżniła się z obcą rasą. Rozpoczęła się wojna, jednak ludzie z dnia na dzień odnotowywali coraz większe straty i tym samym widmo absolutnej klęski stało się bardzo realną perspektywą. W akcie desperacji postanowiono użyć TimeLocka, czyli maszyny, która umożliwiła najlepszemu z najlepszych – Samowi, cofnięcie się w czasie, w celu zduszenia konfliktu w zarodku.

Niestety, autorzy wydając Serious Sama na GBA popełnili straszliwy błąd! Otóż zaprzepaścili to wszystko, co w Serious Samie najbardziej się liczyło, czyli grywalność i dynamiczną akcję. Zaserwowali zaś coś tak niesłychanie kuriozalnego i wypranego z wszelkich aspektów dobrej zabawy, że nie pozostało nam nic innego, jak wbić zęby w ścianę w niemym okrzyku dezaprobaty i rozpaczy. Może zamysł twórców był szlachetny, jednak chyba zapomnieli, że to „tylko” GBA. Od zawsze powtarzam: konsolka ta nie jest stworzona do wyświetlania typowej grafiki trójwymiarowej, a na pewno nie jest przystosowana do standardowych gier FPS, TPP i innych tego rodzaju. Niestety, moja argumentacja – jak widać – była obca panom producentów, gdyż ci stworzyli – jak to określają – „trójwymiarowe środowisko”. Co świetnie wyglądało na PeCecie czy też na Xboxie, fatalnie wyszło na GBA. To se ne da! No i niestety, cała grywalność uszła niczym powietrze z przedziurawionej dętki. Przeciwnicy wyglądają paskudnie – jedna wielka pikseloza. Gdy taki obiekt zbliża się do nas, widzimy... różnokolorową plamę. Tak naprawdę, to zwykle nawet nie jesteśmy w stanie odróżnić, kto aktualnie próbuje wysadzić nas w powietrze, czy też wypruć cały magazynek ze swojej rozpikselowanej broni. Na szczęście same tekstury są od biedy znośne. Bardzo daleko im do ideału, ale przynajmniej mniej straszą i zniechęcają. Jednak gdyby ta bardzo przeciętna grafika była tylko jednym minusem tej produkcji, jakoś byśmy to przeżyli. Niestety, czym dalej w las, tym ciemniej.

Gra ma fatalne sterowanie. Cała magia FPS-ów polega m.in. na szybkim, i energicznym pozbywaniu się chmary różnorakich wrogich kreatur. Tutaj jednak zanim kogokolwiek uśmiercimy, więcej się naklniemy i natrudzimy, zanim ubijemy z tuzin Kamikaze, Rocketerów czy innych Firecrackerów. Celownik porusza się „żabką”, czyli skokowo i jakby tego było mało, ruch jego ograniczony jest tylko do... poziomu! W głowie mi się nie mieści, jak można zaproponować taki patent? Konsolka ma ku temu możliwości, aby wykombinować lepszą interakcję. Dzięki temu „genialnemu” rozwiązaniu, gra bardzo szybko zaczyna irytować i co gorsza, po jakimś czasie (zwykle krótkim), ląduje w koszu z drugą prędkością kosmiczną. No, chyba że posiadasz anielską cierpliwość, szanowny Czytelniku. Ja takowej niestety nie mam. To jest chyba ostatni gwóźdź do trumny naszego dzielnego bohatera. Przecież to Serious Sam! A jednak autorzy potrafili dość skutecznie uśmiercić całą magię tej gry, zostawiając nam na pocieszenie tylko ochłapy, w postaci jakiś tam nawiązań do tego hitu sprzed lat.

W grze dostępny jest całkiem ładny arsenał broni – w sumie 10 rodzajów różnych środków uśmiercania. Podobnie jest z poziomami – łącznie bawimy się na 12 levelach (mało!), począwszy od Starożytnego Egiptu, a skończywszy na równie wiekowym Rzymie. Dostępne są 3 poziomy trudności. Oprawa dźwiękowa także specjalnie nie zachwyca. Muzyka jakaś jest i to wszystko, co można o niej powiedzieć. Na szczęście da się ją wyłączyć – i radzę to zrobić piorunem, bo szkoda by było całkowicie stargać sobie nerwy, a poza tym muzyka ta skutecznie zagłusza pozostałe dźwięki. Efekty SFX nie są złe – tutaj nie będę się czepiał. Strzały, eksplozje, jakieś krzyki – wszystko w normie. Autorzy umożliwili zabawę poprzez wykorzystanie Link Cabla do czterech graczy jednocześnie.

Skoro doczytaliście do tego fragmentu, to już dobrze wiecie, co reprezentuje ze sobą Serious Sam Advance. Naprawdę szkoda, bo autorzy mieli dobrą idee, pomysł szlachetny, niestety skruszyli swoje kopie w sposób bardzo akademicki i zgoła żenujący. Stworzyli profanację. Tak, to im się udało. Może wreszcie dotrze co do poniektórych ambitnych twórców, że GBA raczej nie nadaje się do stricte trójwymiarowych gier (wiem, wiem, są wyjątki, chociażby Doom II, tudzież Ecks vs. Sever – ale jedna (czy dwie) jaskółki wiosny nie czynią). Ta konsolka stworzona została przede wszystkim z myślą o wszelkiej maści platformówkach, grach logicznych, itp. Nawet najbardziej zagorzały fan FPS-ów straci cierpliwość przy tej produkcji – radzę omijać ją wielkim łukiem. No chyba, że nie straszne ci te wszystkie mankamenty oraz niedociągnięcia – wtedy zaopatrz się w Serious Sama, ale tylko i wyłącznie na własną odpowiedzialność.

Ireneusz „Neko” Miler

Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!