autor: Borys Zajączkowski
Różnice - recenzja gry
Gra logiczno-familijna „Różnice” polegająca na jak najszybszym odnalezieniu szczegółów różniących dwa na pozór jednakowe zdjęcia. Od momentu wyświetlenia planszy zegar odlicza czas pozostały do końca.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Wydawać by się mogło, a nawet zdecydowanej większości z nas, graczy tak się wydaje, że wszystko już było, że nie pozostało w realnym świecie nic, co nie zostało w taki czy inny sposób przeniesione na komputery i do Internetu. W świecie mniej lub bardziej wirtualnym możemy bowiem zakosztować uroków jazdy samochodem, latania myśliwcem, skakania na nartach, gry w szachy, układania pasjansa, strzelania, myślenia strategicznego, skakania po dachach... wystarczy – mógłbym tak wymieniać do jutra, a gdyby mi brakło konceptu, dość wziąć słownik i przefiltrować go pod kątem wyłowienia zeń czasowników. Dzieje się tak dlatego, że na komputerze da się robić niemal wszystko – nawet jeśli stanowi to jedynie namiastkę analogicznych aktywności w świecie rzeczywistym. Tymczasem w przypadku „Różnic” rzecz ma się nieco inaczej. Ciężko sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widziało się na monitorze tę klasyczną łamigłówkę goszczącą od czasu do czasu w gazetach – wytęż wzrok i znajdź 23 szczegóły, którymi różnią się te dwa obrazki. Przypuszczam, że z niewielkim marginesem błędu można przyjąć, że tego jeszcze nie było.
Jak wielkim atutem dla każdej gry nie byłoby jej nowatorstwo, w pierwszym odruchu na jej widok skrzywiłem się, jakbym dostał do recenzji co najmniej pasjansa.
- Co to, (tu następuje esencja moich odczuć), ma być!? – spytałem łudząc się, że ktoś sobie robi ze mnie jaja.
Ale w redakcji nie ma ludzi miłosiernych bądź choćby współczujących.
- Napisz recenzję tego.
- Recenzję łamigłówki wyciętej z gazety!? Znęcacie się nade mną, prawda? Za co?
- Tylko się nie rozczulaj. Nada się jak ulał na twój nowy sprzęt, har, har, har.
- OK. Napiszę wzruszającą historię swojego życia, a na końcu refleksję: i życie i gierka jest do...
- Zagraj w nią i oceń. Po prostu. Poza tym, umiesz lać wodę jak nikt inny.
No, może niezupełnie tak było, ale było podobnie. W związku z powyższym, zanim uchylę rąbka tajemnicy i napszę, że gierka wbrew wszelkim pozorom i uprzedzeniom jest naprawdę fajna, pouprawiam trochę grafomaństwo. Tak dla sportu.
„Wziąłem do ręki pudełko. Było brzydkie jak noc, chociaż oprawa graficzna została utrzymana w łagodnej, pastelowej tonacji. Nigdy bym się nie przemógł, żeby je wziąć do ręki, gdyby mi go nie podano. Nigdy bym go nie otworzył, gdyby już nie było otwarte. Nigdy bym go nie wziął do domu, gdyby nie przechodząca korytarzem dziewczyna, której podrygujące w takt kroków piersi zdawały się mówić: misiu, napisz tę recenzję.” Har, har, har, dobre! Jeszcze raz!
„Pudełko zostawiłem w redakcji (bo było brzydkie jak teściowa, gdy się uśmiechnie) i wziąłem ze sobą jedynie płytkę w opakowaniu (odkąd kładą cedeki do kasetek na DVD, to już naprawdę nie ma gdzie weków stawiać). Potem wsiadłem do windy (robi w porywach pięć centymetrów na sekundę, chyba że się urwie), gdzie już czekała na mnie nadobna przepiękność. Poczułem wiatr na twarzy, gdy zatrzepotała rzęsami. – Misiu – powiedziała zmysłowo poruszając swoimi wydatnymi wargami w kolorze dojrzałego jabłka gatunku starking – skąd u ciebie taka naga płytka bez otulającej skrzyneczki?” Tak, tak, oczywiście, że się dobrze bawię. Trzeba w karnawale się wybawić. Jeszcze raz. Ostatni.
„Niespiesznie wróciłem do swojego zatęchłego mieszkania, które nie widziało światła słonecznego odkąd pryszczaty syn sąsiada wybił mi piłką nożną prawe okno razem z jedną z sosnowych desek, którymi jest stale zabite od pięciu lat i dwóch miesięcy. Nonszalancko odrzuciłem na wieszak swoją powycieraną kurtkę, a ponieważ poczułem w zatokach coś obcego, coś, czego pięć minut wcześniej jeszcze tam nie było, wyciągnąłem z kieszeni spodni swoją wielką, kraciastą chustkę i hałaśliwie wysiąkałem nos. Ściany zdawały się jeszcze lekko drżeć jak panienka po wszystkim, gdy włączyłem swój elektryczny czajnik marki Philips, żeby zaparzyć wodę na smaczną herbatę. Dopiero wtedy pchnąłem mściwie a na wskroś uniżenie włącznik swojego komputera. Odczekałem ustawowe ponad pół minuty, której winzgroza nie odpuści zanim wpuści i zabrałem się z wyczuwalną niechęcią za instalowanie gry.” Hie, hie, hie... już jestem poważny.
Nawet jeżeli poprzednie trzy akapity niewiele z prawdą miały wspólnego, uwagi dotyczące opakowania są poważne. Jeśli komuś się wydaje, że przekroczyłem granice przyzwoitości w swojej zabawie, zapewniam, że grafik albo ktoś odpowiedzialny za wygląd pudełka poszedł na rekord. Komuś ewidentnie nie zależy na tym, żeby „Różnice” się sprzedawały. A szkoda. Sama gra prezentuje się bowiem znacznie milej dla oka – za wyjątkiem chybionego pomysłu z dużymi fontami, które zawierają w sobie kolorowe grafiki. Ponadto „Różnice”, mimo swej prostoty, potrafią skutecznie przykuć do monitora na dłuższy czas, a by się o tym przekonać należy je wpierw kupić.
Za dużo by było powiedzieć, że „Różnice” wyeksploatowały temat znajdywania szczegółów do maksimum, lecz to, co sobą prezentują i tak gwarantuje wiele godzin rozrywki. Tym bardziej cennej, iż nie zmuszającej do wielkich poświęceń. Gra instaluje się na dysku w całości i nie zmusza później do szukania płytki przy każdorazowym jej uruchomieniu. Okienko, w którym się uruchamia, ma rozmiar 640 na 454 pikseli, dzięki czemu doskonale się nadaje do trzymania na uruchomionym arkuszu kalkulacyjnym czy innym edytorze – tak, żeby się nam wydawało, że ciągle pracujemy i granie zupełnie nas nie rozprasza. :-) Sama zaś rozrywka wynikająca z wyszukiwania drobnych różnic miedzy dwoma obrazkami opiera się na starym, sprawdzonym schemacie: „co, ja nie potrafię!?”, czyli: ciężko się oderwać.
Wraz z grą dostajemy blisko tysiąc par obrazków, z których każde dwa różnią się przeciętnie pięcioma szczegółami. Wszystkie z nich to ładne zdjęcia w rozmiarze 280 na 230 pikseli, różniące je elementy zaś naniesione zostały drogą trudno zauważalnego retuszu. Retusz ten jednak został wykonany bez zbytniej złośliwości i uważne przyjrzenie się parze zdjęć pozwala wyłowić różnice bez nerwów. Te, które umknęły i zostały wskazane przez samą grę przeważnie rodzą komentarz: „no, tak, tego nie zauważyłem”, miast: „przegięcie, tego się nie da zauważyć”. Jest więc dobrze. Duża ilość zdjęć pozwala długo się bawić, zanim pojawią się powtórzenia – siłą rzeczy psujące przyjemność. Jeśli jednak zacznie się już tak dziać, na stronie producenta gry czekają kolejne zestawy obrazków do pobrania.
Trybów gry „Różnice” proponują trzy. Pierwszy z nich to „praktyka”, czyli stosunkowo bezstresowe, aczkolwiek prowadzone na czas wyszukiwanie różnic pomiędzy wybranymi z listy zdjęciami. Każde kliknięcie w niewłaściwym miejscu karane jest utratą 10 sekund czasu, a tym samym odpada możliwość metodycznego klikania wszędzie, z nadzieją, że samo się znajdzie. Punkty przyznawane są za ilość odnalezionych różnic oraz za nie wykorzystany czas. Dostępna jest pauza, która działa w jedyny słuszny sposób – zatrzymuje czas i usuwa z ekranu zdjęcia, aż do jej wyłączenia. Pauza włącza się również w przypadku, gdy gra przestaje być aktywną aplikacją w systemie i tym samym taka technika oszukiwania również odpada. Nie ma jednak zabezpieczenia przed zrobieniem screenshotu i rozpracowywaniem obrazków na spokojnie w programie graficznym... Ale po pierwsze: przed tym zabezpieczyć się nie da, a po drugie: po co oszukiwać w grze, jeśli się nie gra na pieniądze?
Drugi tryb to „zawody”. Tutaj gracz zmierzyć się musi z kolejnymi parami obrazków następujących po sobie, czas leci nieubłaganie, a gdy go braknie, wynik zostaje zapisany w tabeli, gotów do porównań z innymi chętnymi do gry. Dostępne są tu trzy koła ratunkowe: ciepło-zimno (kursor robi się czerwony w pobliżu szukanego elementu), pokaż jedną różnicę i pokaż wszystkie różnice. Ostatni dostępny tryb gry nosi miano „turnieju”, a różni go od zawodów nie tylko brak kół ratunkowych, lecz również możliwość umieszczenia swojego wyniku w Internecie.
Cóż tu więcej pisać? Gra jest prosta i grywalna. Być może dałoby się z tematu wycisnąć nieco więcej – sama się prosi rozgrywka równoległa po sieci lokalnej... :-) wyszukiwanie różnic w środowisku 3D... :-) automatyczne generowanie różnic na importowanych do programu zdjęciach... :-) dołączone kilka godzin dobrej muzyki... :-) Ale i bez tego nie jest źle. :-) Jedyne, co budzi moją wątpliwość, to ciut wygórowana cena, jak na gierkę było nie było biurową – 30 złotych piechotą nie chodzi. Z drugiej strony gra w „Różnice” to fantastyczny pomysł na odprężenie przy pracy lub dopełnienie przerwy na kanapki.
Shuck