World of Warcraft: Dragonflight Recenzja gry
Recenzja WoW Dragonflight - nowe szaty króla MMORPG
Najzwyklejszy dodatek do króla MMORPG okazuje się najlepszym rozszerzeniem od kilku lat? Dragonflight nie jest żadną rewolucją, a jedynie powrotem do podstaw i zaktualizowaniem fundamentów, czyli dokładnie tym, czego World of Warcraft potrzebowało!
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Uwaga, poniżej znajdziecie kolejne zachwalanie nowego dodatku do World of Warcraft. Autor rozpływa się nad nim i w jego imieniu (znaczy swoim) uprzedzam, że to jego prywatna gra roku. Smoki go praktycznie pożarły i naprawdę dawno nie bawił się tak dobrze w tym MMORPG, a gra w nie w zasadzie od grubo ponad dekady. Gdzieś tam z tyłu głowy odzywa się czasem niepokój, że Blizzard zdoła tę sielankę popsuć i ostatecznie okażemy się niestrawni dla przerośniętych gadów. Póki co jednak dostarczono coś dobrego, tym bowiem jest Dragonflight – udanym rozszerzeniem.
MMO ocenia się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy
Za nami dwa tygodnie dodatku, niedawno udostępniono pierwszy rajd, wystartował też Mythic+ oraz inwazje na Dragon Isles. Co oznacza, że atrakcji wystarczy jeszcze na jakiś czas i stąd taka, a nie inna ocena, której nie traktujcie jednak ostatecznie. Dragonflight może wznieść się jeszcze wyżej lub zapikować – przyszłe aktualizacje pokażą prawdziwe oblicze tego rozszerzenia.
Czego dotyczy więc ta ocena? Etapu początkowego Dragonflighta, jego szykowania się do lotu, startu oraz pierwszej podniebnej podróży. Z czasem może się okazać, że nie leci z nami żaden pilot – historia dodatków do World of Warcraft udowodniła to już kilkakrotnie. Więc o ile najnowsze rozszerzenie oceniam wysoko, tak biorę pod uwagę, że za pół roku sytuacja może się diametralnie zmienić. To w końcu Blizzard, z nim wszystko jest możliwe.
Czy to World of Warcraft 2?
- fenomenalne latanie na smokach;
- rozległe i świetnie zaprojektowane Dragon Isles;
- fantastycznie odnowione profesje, które mają znaczenie;
- zróżnicowane zadania;
- wydarzenia angażujące wszystkich graczy;
- ogromna ilość mniejszych atrakcji i aktywności dodatkowych;
- brak pożyczonych mocy i przerobiony system reputacji.
- obawy co do przyszłości latania na smokach;
- nieintuicyjne i mogące przytłoczyć odnowione profesje;
- wyraźnie odstające na tle dracthyra evokera stare rasy i klasy;
- drobne błędy i problemy premierowe.
Przyznaję się, że podczas zapowiedzi Dragonflighta należałem do sceptyków, kręcących nosem na brak spektakularnych nowości. Z czasem, wraz z kolejnymi informacjami na temat tego dodatku, zmieniłem podejście, dostrzegając potrzebne modyfikacje, jakie miało przynieść nowe rozszerzenie. World of Warcraft nie potrzebowało rewolucji, tylko aktualizacji fundamentów oraz wrócenia do podstaw – i to właśnie dostarcza Dragonflight. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że to prawie World of Warcraft 2!
Dzieło Blizzarda jest z nami nieprzerwanie od osiemnastu lat. W tym czasie doczekało się dziewięciu dodatków, które mniej lub bardziej wywracały Azeroth (i okolice) do góry nogami. Można powiedzieć, że cyklicznie, co kilka rozszerzeń, WoW otrzymuje aktualizację wytyczającą mu nową ścieżkę. I tym właśnie jest Dragonflight, który otwiera przed królem gatunku MMORPG nowy rozdział, ale nie poprzez rewolucję, tylko odświeżenie fundamentów zabawy. Ja jestem wniebowzięty zmianą podejścia oraz rezygnacją z „pożyczonych mocy” na rzecz pewnej wolności.
Takie Mists of Pandaria, ale ze smokami
Kilka pierwszych godzin na Dragon Isles wystarczyło, abym porównał najnowszy dodatek do Mists of Pandaria. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że Dragonflight przypomina klimatem właśnie to rozszerzenie. Nie ma tu żadnego wielkiego zagrożenia czającego się za rogiem. Nie ma kosmicznego zła i inwazji demonów. Zamiast tego smoki wracają do domu, gdzie czekają na nie problemy, ale nie tylko one!
Podróż z 60 do 70 poziomu w ogóle mi się nie dłużyła, a to ze względu na fenomenalnie zaprojektowane zadania. Misje poboczne oraz kampania fabularna po prostu wciągają, chociaż mechanicznie wciąż opierają się na „przynieś, podaj, pozamiataj”. Mimo to na Dragon Isles czułem się jak młody poszukiwacz przygód i odkrywca nieznanych lądów.
Brawa należą się Blizzardowi również za pełne wykorzystanie starych postaci z World of Warcraft. Nie jesteśmy męczeni Jainą oraz Thrallem, nawet Khadgar nie gra tutaj pierwszych skrzypiec. Zamiast tego historia koncentruje się na byłych Smoczych Aspektach oraz frakcjach ze smoczych wysp. Z jednej strony mamy zatem coś nowego, z drugiej postawiono na dobrze znanych bohaterów. W ramach zadań dodatkowych z kolei powraca wiele kultowych postaci niezależnych, np. Hemet Nesingwary, który skończył w ciekawy sposób.
Latanie na smoku to najlepsze, co pojawiło się od lat!
Dragon Isles to w zasadzie jedynie cztery strefy, bowiem piąta dedykowana jest nowej klasie-rasie. Zapewniam jednak, że najnowszy dodatek wcale nie jest mały, bowiem ta czwórka powierzchniowo okazuje się większa niż dziesięć stref Northrendu z Wrath of the Lich King! Wszystko dzięki temu, że zmieniono również podejście do projektowania poziomów, które w Dragonflighcie są znacznie bardziej wertykalne niż to, do czego przywykliśmy.
Wynika to w głównej mierze z dragonridingu, czyli nowej formy latania, jaka obecnie dostępna jest jedynie na Dragon Isles. Pożegnajcie się z „pływaniem w powietrzu”, a powitajcie wzbijanie w przestworza, aby następnie pikować – wszystko w celu nabrania prędkości i zregenerowania wigoru naszego smoka! Nowa forma latania to w zasadzie minigra, która wymaga pewnej uwagi, w zamian dostarczając masę radości. Zdaję sobie przy tym sprawę, że nie każdemu ta forma latania przypadnie do gustu, ale moim zdaniem to kwestia przyzwyczajenia. W końcu to pierwsza taka zmiana od 2007 roku!
Na początku dragonriding otrzymujemy w okrojonej formie, ale gdy poświęcimy nieco czasu (maksimum dwie godzinki), aby odblokować wszystkie talenty (na całe konto, nie tylko jedną postać!), niebiosa staną przed nami otworem. W pełni rozwinięta umiejętność latania to najlepsze, co Blizzard wprowadził do World of Warcraft od lat. Podróżowanie nigdy nie było przyjemniejsze, a eksploracja stała się czystą zabawą. Niejednokrotnie łapałem się na tym, że zamiast dolecieć do wyznaczonego sobie miejsca, szybowałem po okolicy, aby nacieszyć się widoczkami.
Poza lataniem na jednym z czterech aktualnie dostępnych smoków możemy również wpływać na jego wygląd poprzez specjalny kreator. Jest on całkiem rozbudowany (bardziej niż w przypadku niektórych ras!), a kolejne opcje kosmetyczne odblokowujemy w ramach różnych aktywności w świecie gry – zadań, dungeonów, osiągnięć czy nagród z reputacji. Mam zasadniczo trzy pytania:
- Kiedy polatamy w ten sposób po reszcie Azeroth?
- Czy dragonriding będzie standardem w World of Warcraft, czy zniknie wraz z pojawieniem się kolejnego dodatku?
- Co z pozostałymi wierzchowcami? Jest ich 500+, ale wypadają ubogo na tle nowych smoków!
Uwielbiam nowe latanie i nie wyobrażam sobie powrotu do starego modelu, dlatego mam obawy, czy dragonriding zostanie z nami na dłużej. Chciałbym również, aby pozostałe mounty zostały wciągnięte do tego systemu, bo aktualnie wypadają dość blado i nie chodzi tutaj o możliwość zmiany wyglądu. Mam więc nadzieję, że Blizzard nie porzuci tej największej (moim zdaniem) atrakcji Dragonflighta. Zwłaszcza że chciałbym więcej dungeonów z dragonridingiem!
Profesje w końcu są czymś ciekawym!
Pochwalić twórców muszę również za odnowione profesje, w których zaszły gruntowne zmiany. Wprowadzono dla nich osobny ekwipunek z dedykowanymi statystykami, otrzymały też system talentów ze specjalizacjami i nawet skałki czy roślinki zbierane w świecie gry wpływają na naszą postać. Możemy np. zostać poparzeni przez rozgrzaną rudę lub zmrożeni przez schłodzony korzeń – niby głupotka, ale cieszy!
Specjalizacje w obrębie profesji faktycznie wpływają na to, jakie rzeczy da się wytworzyć w ramach danego fachu lub jakie bonusy otrzymamy. Co więcej, nasz wybór wcale nie determinuje przyszłości, bowiem z czasem odblokujemy wszystko, więc nie musimy się martwić, że źle wybraliśmy, ponieważ nie ma opcji zresetowania tych specjalizacji. Z jednej strony to wada, ale z drugiej taka możliwość byłaby zapewne nadużywana, więc rozumiem podejście Blizzarda.
Warto również zaznaczyć, że tworzony przez profesje ekwipunek jest przydatny i faktycznie możemy w ten sposób wyposażyć postać. Pojawiła się opcja ulepszania takiego sprzętu czy zmieniania jego statystyk, a uczestnicząc w dungeonach (i nie tylko w nich!), zdobędziemy rzadsze składniki potrzebne do tworzenia najlepszych przedmiotów.
Tym samym zredukowano element losowy i sprawiono, że profesje biorą faktyczny udział w życiu graczy. Zwłaszcza że można teraz zamawiać sprzęt dla fachu, którego nie mamy, poprzez tzw. work order. To osobny system przypominający aukcję, gdzie składamy zamówienie na konkretny przedmiot, który stworzy dla nas ktoś inny. I tutaj największa atrakcja: przy publicznym zamówieniu zamawiający musi dostarczyć materiały, a przy prywatnym mogą zrobić to obie strony transakcji. Ten pozornie prosty pomysł wystarczył, aby handel związany z profesjami rozkwitł.
Jak „zgapiać”, to od najlepszych
Dotychczas wymienione nowości w Dragonflighcie powinny brzmieć znajomo, zwłaszcza jeśli jesteście graczami w różne MMORPG. Nowe latanie przypomina to, co oferuje Guild Wars 2. Ulepszone profesje brzmią nieco jak crafting z Final Fantasy XIV. System work order z kolei wydaje się niemal żywcem wyjęty z Dofusa. Ta lista mogłaby być o wiele dłuższa, bo w rozszerzeniu pojawiły się również specjalne punkty widokowe, przywodzące na myśl system Vista z (ponownie!) Guild Wars 2. Nowy dodatek do World of Warcraft to więc kopiuj-wklej z innych gier...
...co mnie niezmiernie cieszy! Od zawsze uważałem bowiem, że Blizzard najlepiej zna się nie na wymyślaniu koła na nowo, tylko na podglądaniu rozwiązań konkurencji i ich ulepszaniu. Od kilku dodatków World of Warcraft pełne jest autorskich pomysłów, które ostatecznie nie wypaliły. A teraz firma wróciła do tego, co jej faktycznie wychodzi, czyli do „zgapiania” od innych (jak nie wierzycie, poczytajcie historię powstawania świata StarCrafta i przypadkowych „podobieństw” do Warhammera 40,000).
Ani słowa o nowej klasie-rasie i talentach?!
O połączeniu dracthyra i evokera w specyficzną kombinację nowej klasy heroicznej, związanej ze smoczą rasą, pisałem już w pierwszych wrażeniach z dodatku. Tak samo jak o odnowionych talentach, zmienionym interfejsie, możliwości jego modyfikowania czy o innych drobnych poprawkach, jakie wprowadza Dragonflight. Podtrzymuję przy tym zdanie, że Blizzard powinien zaktualizować stare rasy oraz klasy, które wypadają blado na tle tych najnowszych.
Również nie bez powodu testowanie dodatku połączyłem z graniem we Wrath of the Lich King Classic, bowiem najnowsze rozszerzenie do World of Warcraft powraca do swoich korzeni. Jestem też przekonany, że klasyczna odsłona tego MMORPG wpłynęła na wygląd współczesnej wersji gry. Dzięki temu otrzymaliśmy produkt, który powinien zainteresować zarówno weteranów, jak i nowe osoby.
Raj dla niedzielnych graczy
Za sprawą Dragonflighta pożegnaliśmy system reputacji dla głównych frakcji dodatku i przywitaliśmy renown znany z Shadowlands. Rozwiązanie to sprawdza się naprawdę dobrze, bowiem w ramach wspinania się po szczeblach kariery zawsze coś otrzymujemy – a to przedmiot kosmetyczny, a to nową atrakcję w świecie gry. Cztery główne stronnictwa na Dragon Isles oferują bowiem własne aktywności, takie jak wspinaczka górska, fotografowanie dzikiej przyrody, wyścigi na smokach (na czas lub w rywalizacji z innymi graczami!) czy nowa forma łowienia ryb.
Nie są to rzeczy obowiązkowe, a jedynie urozmaicenie rozgrywki. W zasadzie możemy skoncentrować się na czymkolwiek chcemy i zawsze otrzymamy jakąś nagrodę – nawet lepszy ekwipunek! Po wbiciu poziomu 70 byłem PRZERAŻONY nadmiarem aktywności. Obawiałem się, że tak jak w Battle for Azeroth czy Shadowlands będę miał ogrom pracy domowej do odrobienia, zanim rozpocznie się właściwa zabawa. W Dragonflighcie jest jednak inaczej, bowiem wszystko pozostaje tutaj opcjonalne.
Chciałbyś, aby Twój smok był czarny? Masz odpowiednią reputację z tym związaną, a przy okazji zdobędziesz lepszy sprzęt. Lubisz wyścigi? W porządku, inna reputacja sama się wbije i nawet na tym zarobisz! Wolisz dungeony? Jest ich osiem i nawet jeśli nie zyskasz sprzętu, to zgarniesz przedmioty kosmetyczne dla latającego gada i materiały do craftingu.
Za co się nie zabierzemy, zawsze gdzieś czeka jakaś nagroda i cały czas jesteśmy do przodu. Nie ma przy tym żadnego przymusu, aby oddawać się konkretnej aktywności, tylko sami wybieramy, co nas interesuje. Oczywiście jedne rzeczy nadają się lepiej do zarabiania, a inne do wzmacniania siły postaci, ale zapomnijcie o narzucaniu obowiązków, przywitajcie zaś swobodę wyboru.
Żebyśmy się źle nie zrozumieli, grind nadal pozostał i osoby z nadmiarem wolnego czasu odblokują wszystko szybciej. Nie ma on jednak formy przymusu, bowiem związane są z nim rzeczy poboczne, a nie wpływające na potęgę bohatera, jak farmienie pewnego naszyjnika czy Torghastu, aby zdobyć legendarne onuce. W Dragonflighcie coś takiego nie występuje. Z systemem renown połączona jest dalsza kampania fabularna, ale całość pomyślano tak, aby każdy dotarł tam w swoim tempie.
Smocze Wyspy są naprawdę aktywne!
Na Dragon Isles dzieje się naprawdę dużo. W zasadzie w każdym zakątku nowych lokacji czeka jakaś atrakcja, world quest do wykonania, rzadki przeciwnik, organizowane są wyścigi czy aktywuje się scenariuszowe wydarzenie. Te ostatnie angażują społeczność, która gromadzi się w celu wspólnego wzięcia udziału w oblężeniu, gotowania razem strawy czy polowania na zwierzynę.
Przywodzi mi to na myśl meta eventy z Guild Wars 2, chociaż w World of Warcraft mają one o wiele skromniejszą formę. Mam więc nadzieję, że Blizzard ten aspekt rozbuduje, bowiem dla mnie jest to coś, czego ta gra potrzebuje – atrakcji angażujących masę osób w tym samym miejscu. Od dawna marudzę na zanikający aspekt MMO w MMORPG, a w Dragonflighcie wreszcie poczułem namiastkę dawnej siły gatunku. Nie znam ludzi latających dookoła mnie, ale razem bierzemy udział w czymś większym i nie ukrywam – podoba mi się to!
Nowy dodatek nie zawodzi także pod względem ilości sekretów oraz znajdziek na Dragon Isles, powiązanych również z profesjami. Przykładowo, zajmując się miningiem, w jednej strefie, gdzie czas się zatrzymał, udało mi się odblokować wejście do jaskini, gdzie czekał na mnie niedźwiedzi towarzysz. Odkryłem go bez żadnego poradnika, zupełnie przypadkiem – możecie sobie wyobrazić moją radość z tego faktu!
W Dragonflighcie nie brakuje takich zróżnicowanych atrakcji, jak również tych bardziej skomplikowanych lub mniej poważnych. Polecam odblokować SPA, ulepić bałwana czy pogłaskać „pieseła”, a nawet dwa! W zasadzie wszędzie czekają rzeczy do zrobienia, ale nie w charakterze obowiązku, tylko opcjonalnej aktywności.
Drogi Blizzardzie, nie popsuj tego
Chciałbym napisać, że to najlepszy dodatek od X lat, ale nie zrobię tego, bo te słowa mogą się paskudnie zestarzeć. Moje pierwsze wrażenia po dwóch tygodniach grania są jednak naprawdę pozytywne i sam jestem zaskoczony, ile czasu spędzam z Dragonflightem. Warto zaznaczyć, że robię to dobrowolnie, a nie z powodu wrednie zaprojektowanej gry, która zmusza do codziennego logowania, by nie stracić ani grama mocy.
Na smoczych wyspach jestem turystą zaglądającym w każdy kąt i robiącym co chwilę zdjęcia – World of Warcraft bowiem nigdy nie wyglądało lepiej. Wcielam się również w poszukiwacza przygód, gdyż zadania faktycznie są angażujące. Odgrywam rolę profesjonalnego rzemieślnika, tworząc przedmioty na zlecenie innych graczy. Należę też do gildii, gdzie wraz z innymi staram się zaliczyć pierwszy rajd oraz oczyścić kolejne dungeony w systemie Mythic+. Najważniejsze jednak, że przy tym wszystkim po prostu dobrze się bawię.
Oczywiście nie jest to dodatek pozbawiony wad. Z czasem mogą wyjść na wierzch jego większe problemy, a za miesiąc będę kręcił nosem na brak atrakcji oraz marudził na nudę. Dlatego wszystko teraz w rękach Blizzarda, aby utrzymać zainteresowanie Dragonflightem. Twórcom udało się zmienić moje podejście ze sceptycznego do w pełni zaangażowanego i chciałbym, aby ten stan utrzymał się jeszcze długo. Moim zdaniem World of Warcraft dawno nie miało się tak dobrze.
O AUTORZE
W Azeroth spędziłem lwią część swojej młodości, aby z czasem zrobić sobie przerwę od World of Warcraft. Przy Legionie bawiłem się fenomenalnie, ale o dwóch kolejnych dodatkach wolałbym nie wspominać – miało być dobrze, a wyszło słabo. Dlatego mam spore obawy w związku z Dragonflightem, czy przypadkiem nie będzie podobnie. Rozszerzenie zapowiada się naprawdę dobrze, a ja (ku własnemu zaskoczeniu!) chętnie loguję się do gry, niemniej ten czar może prysnąć za kilka tygodni.