Starfield Recenzja gry
Recenzja Starfield - ten kosmos pozytywnie przytłacza
Oczekiwania względem Starfielda były wręcz niebywale wysokie. Okazuje się jednak, że kosmiczna przygoda Bethesdy im sprostała i zapewnia bardzo dużo jakościowej rozrywki.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Już od pierwszych zapowiedzi Starfield elektryzował graczy na całym świecie. Nie dość, że sam zapowiadał się na tytuł bardzo podobny do Skyrima, to jeszcze z każdym miesiącem Bethesda obiecywała coraz więcej – zawartości, jakości, metrów kwadratowych do przemierzenia. Od paru tygodni w zasadzie trudno było mi skupić się na innej grze, bo z tyłu głowy miałem to, że na horyzoncie jest ta „magiczna” produkcja autorstwa Todda Howarda i spółki.
Teraz, po przejściu Starfielda, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że warto było czekać, warto było robić sobie nadzieję, bo Bethesda dostarczyła kolejny hit, który gracze będą ciepło wspominać (i modować) przez lata. Starfield nie jest jednak idealny i męczy go kilka „znaków firmowych” Bethesdy, o czym również nie omieszkam wspomnieć.
Widzisz tę planetę? Możesz na nią polecieć
- eksploracja to czysta przyjemność;
- duże lokacje zostały wykonane naprawdę znakomicie;
- jest na czym zawiesić oko – oprawa graficzna daje radę;
- misje poboczne to sól tej gry;
- skala świata jest wręcz porażająco duża;
- podejmowane decyzje faktycznie mają znaczenie;
- wątek główny okazuje się całkiem solidny;
- występuje bardzo mało bugów!
- stary silnik pokazuje swoje ograniczenia;
- pojawia się dużo ekranów ładowania (na szczęście dość krótkich);
- fabuła została sztucznie rozciągnięta, przez co traci tempo.
Zacznę od absolutnie najmocniejszego punktu Starfielda – wolności. Ta produkcja daje grającemu tak dużo swobody, że momentami jest to aż przytłaczające. Odpalamy grę i dosłownie zostajemy wrzuceni w kosmos – trzeba sobie radzić samemu, nie ma żadnych map powierzchni, nie wiemy, gdzie cokolwiek się znajduje, musimy znaleźć jakąś tajemniczą Lożę.
Uczucie zagubienia we wszechświecie ustępuje dopiero wtedy, gdy zwiedzimy już kilka układów, kilkanaście planet i wykonamy parę misji, dzięki którym dowiemy się więcej na temat otoczenia. Starfield stawia na poznawanie świata poprzez eksplorację i wychodzi mu to naprawdę dobrze. Ten trend utrzymuje się zresztą do samego końca zabawy, bo każda nowa galaktyka, planeta czy miasto to zasadniczo nieznany teren, który trzeba odkryć – nie ma tu drogi na skróty.
Starfield to też ukłon w stronę fanów gier Bethesdy, którzy poczują się tu jak u siebie, jak w domu. Wiele mechanik, elementów interfejsu czy po prostu momentów w rozgrywce to sprytnie zmiksowany Oblivion czy Skyrim z domieszką futuryzmu z Fallouta 4. Nawet kody z piątej części The Elder Scrolls działają w konsoli Starfielda. Ewidentnie widać też jednak, że Bethesda starała się zrobić grę w swoim stylu, ale z innym settingiem, by trafić do osób, które nie są fanami fantasy albo znudziły się sztampowym podejściem do klasycznych RPG z wojnami ludzi, elfów i smoków.
Podobnie jak w Skyrimie wątek główny nie jest tu siłą napędową zabawy. Dużo lepiej klimat budują liczne misje poboczne, które z pozornie błahych zadań zmieniają się w kilkugodzinne eskapady kończące się zdobyciem ogromnego łupu lub odkryciem jakiejś tajemnicy. I to sprawiło mi mnóstwo frajdy. Latając od planety do planety, sprawdziłem ciekawe miejsce zaznaczone na gwiezdnej mapie i okazało się, że zacząłem poszukiwania jakiegoś legendarnego statku kosmicznego ukrytego w podziemiach.
Myślałem, że taka misja to maksymalnie kilkanaście minut walki, poszukanie paru wskazówek i tyle. Po trzech godzinach spędzonych na naprawdę wyczerpujących starciach z dziesiątkami kosmicznych piratów, zbadaniu czterech planet i odkryciu całkiem ciekawej historii wszedłem w posiadanie absurdalnie dobrego (jak na mój poziom) statku kosmicznego oraz legendarnego skafandra i kilku fajnych typów broni. Co więcej, okazało się, że ów statek towarzyszył mi do samego końca gry (z drobnymi ulepszeniami).
Byłem zachwycony tym, że pokonuję kolejne levele, zdobywam nowe wyposażenie, a mój legendarny kombinezon nadal jest porównywalny z nowymi. Kompletnie oczarowała mnie też sytuacja, gdy jakieś 15 godzin po skończeniu tej misji pobocznej zaatakowali mnie piraci, ale gdy zobaczyli mój statek, natychmiast zaczęli uciekać i wręcz błagać o życie. Okazało się, że w przeszłości należał on do człowieka będącego postrachem kosmosu.
Dacie wiarę, że tyle emocji zapewniła mi jedna przypadkowo rozpoczęta misja poboczna? A takowych w grze jest przynajmniej kilkadziesiąt, więc zastanawiam się tylko, ile z nich pominąłem i których spróbuję się podjąć podczas drugiego przechodzenia gry.
Zdobądź artefakty i wygraj grę
Będę z Wami absolutnie szczery – odbiłem się zarówno od Skyrima, jak i Fallouta 4 po kilkunastu godzinach zabawy, bo po prostu nie czułem się dostatecznie zaangażowany w fabułę. Na początku wydawała się ciekawa, ale szybko się to rozmydlało i jakoś nie miałem motywacji do dalszej zabawy. W Starfieldzie sytuacja, przynajmniej dla mnie, wyglądała nieco inaczej. Przede wszystkim gier RPG science fiction jest na rynku dużo mniej niż generycznego fantasy, więc samo to mocno zachęcało mnie do brnięcia dalej.
Zaskakująco szybko wciągnąłem się także w snutą tu historię. Ta pełna jest niedopowiedzeń i rozwija się w miarę zagłębiania się w grę, a odkrywanie kolejnych elementów kosmicznej układanki po prostu sprawia przyjemność. Niestety, tradycyjnie dla Bethesdy, po pewnym czasie mocno się ona rozwadnia i np. odkrywanie kolejnych świątyń ze specjalnymi mocami jest po prostu nużące. Każda z nich wygląda identycznie, znajduje się je w ten sam sposób, a po odkryciu każdej następuje ta sama sekwencja walki z tym samym wrogiem.
Na szczęście, jeśli zaciśnie się zęby i pominie tę część, fabuła – jak na tytuł Bethesdy – wypada naprawdę przyzwoicie. Szczególnie podobało mi się to, że prawie cała towarzysząca nam ekipa ma jakąś przeszłość i w trakcie rozwoju kampanii dowiadujemy się o niej coraz więcej. Nie chcę rzucać spoilerami, więc powiem tylko, że naprawdę warto zaczepiać członków załogi co jakiś czas, bo rozmowy z nimi często są wciągające.
Oczywiście po kilkunastu godzinach można się domyślić, o co chodzi w fabule i do czego ona zmierza, ale moim zdaniem nie powoduje to, że doświadczenie staje się mniej angażujące. Wspominałem też wcześniej o bardzo fajnych wątkach pobocznych, które świetnie uzupełniają się z progresem w kampanii fabularnej. Jeśli chcielibyście prowadzić taką „kanoniczną” rozgrywkę i przeplatać przewodni wątek Starfielda czymś opcjonalnym, to po prostu przy okazji wykonywania misji głównych zwracajcie uwagę na automatycznie pojawiające się dodatkowe. Często są one tematycznie związane z miejscem, w którym się obecnie znajdujemy, i pozwalają poszerzyć wiedzę np. o danej planecie czy ludziach, którzy tam mieszkają.
Nie mogło tu oczywiście zabraknąć polityki. Gra od początku stara się pchać nas w objęcia jednej z kilku frakcji walczących o wpływy w kosmosie. To, do której z nich dołączymy, nie ma większego znaczenia dla fabuły, ale wątki frakcyjne są naprawdę długie i przy tym interesujące, więc zdecydowanie polecam się z nimi zapoznać (choć wcale nie trzeba tego robić). Ja wpadłem w sidła jednej ze stron zupełnym przypadkiem, gdy złapano mnie z kontrabandą na jednej z planet należących do Zjednoczonych Kolonii.
Odpaliła się krótka linia dialogowa, w której mogłem wybrać potyczkę lub poddanie się. Po wybraniu przeze mnie opcji numer dwa kapitan statku ZK zaproponował mi dołączenie do nich i walkę z piratami w zamian za umorzenie sprawy przeciwko mnie – co więcej, powiedział, że jeśli dobrze się spiszę, to dostanę nagrodę. Znowu bez spoilerów, ale było warto. Sześć godzin i kilkanaście misji później byłem na tyle bogaty, że mogłem kupić sobie w zasadzie wszystko, czego mi brakowało, i zostało mi jeszcze tyle kredytów, że do końca gry nie musiałem się o nie martwić.
Długość samej kampanii fabularnej, bez wątków pobocznych, to jakieś 25 godzin, ale nie oznacza to, że grę skończycie tak szybko, bo do podejścia do finalnego etapu potrzebujecie przynajmniej 35 poziomu doświadczenia, więc siłą rzeczy kilka godzin w misjach pobocznych stanie się wręcz wymagane. Myślę, że 45–50 godzin wystarczy na przejście gry dość wartkim tempem, a z podejściem eksploracyjnym może to potrwać nawet dwa razy dłużej.
DRUGA OPINIA
Jak to jest być graczem Starfielda, dobrze? A, wie pan, moim zdaniem to nie ma tak, że dobrze albo że niedobrze. Jest po prostu średnio. To taki kosmiczny ocean o głębokości kałuży. Niby można w nim popływać, ale o nurkowaniu lub skoczeniu na główkę zapomnijcie. Fani Bethesdy, zagrywający się w Skyrima czy Fallouta 4 pewnie będą zachwyceni. Bo to w zasadzie ta sama gra, ale w przestrzeni kosmicznej, a wszystkie jej bolączki naprawią mody. Szkoda tylko, że Starfield przez swój silnik ma dług technologiczny, którego nawet modderzy nie będą w stanie spłacić.
Jeśli miałbym podsumować nowe dzieło Todda Howarda, to posłużyłbym się memem:
- Mamo, ale ja chcę Star Citizena!
- Ale synku, mamy Star Citizena w domu.
„Star Citizen w domu”
Wam pozostawiam interpretację.
Patryk „PefriX” Manelski
Nienawidzę dokowania statków
W pewnym momencie gry trzeba zadokować statek do stacji kosmicznej. Sam proces jest banalny – podlatujemy do rzeczonego obiektu na odległość mniejszą niż 500 metrów, wciskamy na padzie „A” i dokujemy, przytrzymując przycisk „X”. Wszystko odbywa się automatycznie i trwa od kilku do kilkunastu sekund. Zgaduję, że ta długa animacja przykrywa ekran ładowania, ale po pewnym czasie zaczęło mnie to autentycznie doprowadzać do szału. Nie można odbyć szybkiej podróży do i ze stacji kosmicznej – należy pojawić się w jej pobliżu, zadokować się, załatwić swoje sprawy i oddokować się.
Przy okazji nierzadko trzeba przebiec przez pół obiektu, zjechać windą i otworzyć troje drzwi, każde z ekranem ładowania. Nie rozumiem, czemu nie da się użyć szybkiej podróży do wnętrza stacji, skoro da się przenieść w ten sposób do dowolnego miejsca na każdej planecie. Jest to szczególnie upierdliwe podczas wykonywania misji wymagających ciągłego raportowania postępów. Gra się wtedy mniej więcej w taki sposób: 15 minut akcji, 5 minut straconych na dokowanie, raport i bieganie po stacji, 15 minut akcji, 5 minut straconych na dokowanie, raport i bieganie po stacji i tak w kółko 5–6 razy, dopóki nie skończymy questa. Meh.
Od strony graficznej gra prezentuje się naprawdę ładnie. Miejscami nawet nie czuć, że tytuł ten napędza nowa wersja mocno przeterminowanego Creation Engine’u i można zawiesić oko na detalach. Szczególnie dobrą robotę wykonali twórcy lokacji. Właściwie wszystkie wnętrza prezentują się świetnie, z wyjątkowo ostrymi teksturami, niezłym cieniowaniem i przyzwoitym oświetleniem (chociaż to ostatnie nienaturalnie zmienia się przy dużych różnicach w jasności, np. w przypadku pokoju oświetlonego i ciemnego). Zaraz po lokacjach drugie miejsce zajmują same planety, bo tutaj także można się na chwilę zatrzymać, by porobić screeny i po prostu popatrzeć przed siebie. Wiadomo, że w grze są ładniejsze i brzydsze miejscówki, ale np. powierzchnia księżyca czy Marsa to prawdziwy majstersztyk.
Warto wspomnieć w jednym zdaniu o możliwości budowania własnych placówek (jak w Falloucie). Z początku wydaje się, że będą bardzo użytecznymi punktami wypadkowymi, gdzie pracę w laboratorium znajdą członkowie załogi, a my odpoczniemy tam sobie między misjami. W trakcie całej przygody z grą odwiedziłem jednak moją placówkę może z trzy razy – nie mam jakiegoś zmysłu projektanta wnętrz czy architekta, więc nie wiedziałem, co robić z nią dalej. Jeśli lubicie Simsy i macie zacięcie do budowania baz, to pewnie się Wam to spodoba, ale ja się od tego odbiłem. W sumie podobnie było z budowaniem statków – miło, że taki element istnieje, lecz w zupełności wystarczyły mi gotowe projekty do kupienia, które potem delikatnie ulepszyłem dla poprawy statystyk.
Gdzie te bugi i optymalizacja?
Pewnie wielu z Was zastanawia się także nad stanem technicznym Starfielda. W końcu gry Bethesdy nie słynęły nigdy z wybitnej optymalizacji i dopracowania na premierę. Bugi w przeszłości zdarzały się często, a wydajność pozostawiała sporo do życzenia, i to mimo faktu, że taki Skyrim czy Fallout 76 nie były w swoim czasie najładniejszymi tytułami. W przypadku Starfielda jest lepiej. Daleko do ideału, ale po prostu lepiej.
Jeśli chodzi o bugi, to przez pierwsze 20 godzin nie uświadczyłem ich prawie wcale! Tak, dobrze widzicie – Starfield działał naprawdę stabilnie i mimo usilnych prób znalezienia czegoś, co w istotny sposób popsułoby mi zabawę, nie mogę niczego takiego wskazać. Misje ładowały się poprawnie, NPC zachowywali się „drewnianie”, ale w porządku, fizyka gry się nie sypała, ani razu nie wpadłem pod mapę – ogólnie nic złego się nie zadziało. Parę bugów wyłapałem za to pod koniec gry, gdzie wydaje mi się, że deweloperzy przyspieszyli nieco prace i mogło to spowodować kilka kolizji.
W jednej misji po prostu utknąłem, bo po zrobieniu wszystkich zadań musiałem przełączyć wajchę i poczekać na wykonanie pewnej operacji. No i tak czekałem, czekałem, minęło pół godziny, godzina, wczytałem wcześniejszy zapis, doszedłem do tego samego miejsca i nadal nic się nie działo. Jedynym rozwiązaniem okazało się zakończenie questa z poziomu wiersza poleceń, wyjście z gry i wczytanie starszego zapisu, wtedy wszystko już „poszło”.
Potem dwa czy trzy razy zdarzyło się, że postać, która miała za mną podążać, stała w miejscu i mimo moich próśb nie chciała ruszyć dalej. Pomogło po prostu wczytanie zapisu i przeklikanie się przez dialogi wolniej. Wiem, że brzmi to zabawnie, ale lepiej się w Starfieldzie nie spieszyć z pomijaniem linijek.
Pamiętajcie jednak, że ja grałem w wersję przedpremierową, bez aktualizacji, które Wy dostaniecie. Jedna z nich trafiła do gry tuż po tym, jak ją skończyłem, i podobno eliminuje sporo błędów dotyczących właśnie niemożności przejścia konkretnych misji, więc moje problemy mogą Was już nie dotyczyć.
Osobną kwestią jest optymalizacja Starfielda. Tytuł ten działa na nowej wersji Creation Engine’u z numerkiem 2 w nazwie. Ja testowałem go na ponadprzeciętnie mocnym komputerze z RTX-em 4080 i i5-13600K na pokładzie w rozdzielczości 3440 na 1440 pikseli i z wszystkimi ustawieniami na ultra. Przez 90% czasu licznik klatek pokazywał 80 i więcej, nie zdarzały się jakieś drastyczne spadki.
Problem zaczął się jednak w miastach, gdzie gra w zasadzie blokowała się na 62–63 FPS-ach i przytrafiały się jej spadki do 54–55 klatek na sekundę. Niestety, wraz z tym w dół leciały nie tylko klatki, ale też frame time, więc wrażenie zacinania się było dość duże. Problem całkowicie rozwiązało włączenie skalowania obrazu FSR 2 i ustawienie suwaka na około 70% oryginalnej rozdzielczości (odpowiednik trybu „FSR jakość”). Z włączonym FSR gra ani razu nie zeszła poniżej 60 FPS-ów i była bardzo stabilna. Niestety, w grze brakuje DLSS, które w zasadzie zawsze prezentuje się lepiej niż FSR i produkuje mniej artefaktów.
Tytuł ten nie jest jakoś szalenie wymagający od strony graficznej, ale posiadacze słabszych procesorów muszą uważać z ustawieniami. Gra z łatwością potrafiła wykorzystać 75% i5 13600K w miastach, więc sprzęt pokroju Ryzena 5 3600 będzie miał na pewno problemy w takich metropoliach jak Akila czy Nowa Atlantyda. Polecam też nie podchodzić do gry bez dysku SSD, bo ekranów ładowania jest cała masa i z szybkim dyskiem wczytywanie zajmuje 2–3 sekundy, a na HDD spokojnie ponad 20 sekund.
Na koniec duży pozytyw – gra „nie ma apetytu” na pamięć VRAM. Posiadacze GPU z 8 gigabajtami (a nawet i z 6) spokojnie mogą przesunąć suwak tekstur na ultra – bez obaw, że gra będzie się dławić.
Wstawaj, astronauto, masz kosmos do zbadania!
Starfield to jedna z największych premier tego roku i muszę Wam wyznać, że gra w zasadzie co do joty spełniła moje oczekiwania. Dostałem to, czego chciałem, a nawet trochę więcej. Zdaję sobie jednak sprawę, że Starfield nie będzie pozycją dla każdego. Ma typowe dla Bethesdy plusy i minusy – na szczęście tych pierwszych jest znacznie więcej i nie są one przykryte przez jakieś wady psujące doświadczenie z rozgrywki.
Twórcy jednak bardzo chcieli dotrzeć do możliwie najszerszego grona odbiorców, co czasem widać w gameplayu. Takie latanie statkami mogłoby być dużo bardziej skomplikowane, z manualnym startem i lądowaniem, niestety zamiast tego deweloperzy postawili na prostsze mechaniki i wystarczy jeden guzik, by poprawnie wykonać te dwie czynności. Fani ekstremalnych symulatorów będą zawiedzeni, ale dla całej reszty okaże się to raczej rzeczą bez znaczenia.
Starfield to też przyjemna odskocznia od wielu współczesnych gier „na szynach”, bo autorzy pozostawili nam naprawdę dużo swobody w eksploracji i odkrywaniu świata. Także tutoriale są tutaj dość ograniczone i np. gra nie tłumaczy, że trzeba koniecznie zbierać wszystkie napotykane po drodze tzw. „cyfrychy” (czyli cyfrowe wytrychy), bo na późniejszym etapie zaczyna ich brakować, albo że amunicja to towar tak deficytowy, iż warto lizać ściany, byleby tylko się w nią zaopatrzyć.
W wielu lokacjach można się też nieźle zgubić, bo brakuje jakiejkolwiek mapki powierzchni (mamy tylko mapy gwiezdne, do poruszania się w kosmosie). Jeśli jednak wykonujecie misję w jakiejś miejscówce, nie bójcie się zagubienia w labiryncie, bo skaner pokaże wtedy drogę do aktywnego celu (ja dla większej immersji go jednak prawie wcale nie używałem).
Twórcy dostarczyli na premierę produkt zaskakująco kompletny, który powinien przypaść do gustu dużej części graczy. Sprytne połączenie sprawdzonych rozwiązań z nowym settingiem sprawia, że mam ochotę na więcej i na pewno przejdę Starfielda jeszcze raz. Albo i dwa. No a jak z modami, to pewnie i trzy.
ZASTRZEŻENIE
Przedpremierowy dostęp do gry otrzymaliśmy od Bethesdy.