Return to Monkey Island Recenzja gry
Recenzja Return to Monkey Island - to (nie) jest gra dla starych ludzi
Return to Monkey Island to gra, w której w końcu, po tylu latach, wielu z nas odkryje sekret Małpiej Wyspy. Prowadzi do niego ciepła, kolorowa i nostalgiczna przygoda zamknięta w pomysłowej, świetnie napisanej, metatekstualnej przygodówce.
Klasyka wypłynęła na szerokie wody i nie zawahała się podbić 2022 roku. Abordażu dokonali Ron Gilbert i Dave Grossman wraz z załogą. Powrócili na Małpią Wyspę, abyśmy mogli w końcu odkryć jej niezbadany sekret – nie dziwi więc fakt, że swój growy comeback nazwali Return to Monkey Island. O wiele bardziej zastanawia raczej ich twórcza odwaga, bo nawet kultowej marce trudno uchronić się przed smutną rzeczywistością, w której klasyczne przygodówki powoli wymierają śmiercią naturalną i dziś są raczej niszą niszy zwanej rynkiem indie.
Jeżeli jednak point’n’clicki faktycznie już dogorywają, to Return to Monkey Island jest ich pięknym łabędzim śpiewem, a kto wie – może i nawet syrenim, kusicielskim sopranem, który rozkocha w sobie tylu deweloperów i inwestorów, że przeznaczą oni pieniądze i moce przerobowe na projektowanie ambitnych gier przygodowych, a zapomniany gatunek doczeka się w następnych latach gruntownej rewitalizacji. Nadzieje na przyszłość zostawię jednak na inny dzień, bo najnowsza Małpia Wyspa to przede wszystkim zderzenie przeszłości z teraźniejszością, starego z nowym, archaicznego z inkluzywnym. To dzieło dla wszystkich, którego magię jednak nie każdy poczuje.
Sekretem jest wspomnienie
- przygodówka dla każdego – przystępny poziom trudności, opcjonalne ułatwienia, hard mode dla starych wyjadaczy;
- czytelny i minimalistyczny interfejs;
- poczucie humoru wręcz przepiękne w swojej czerstwości i absurdalności;
- znakomicie napisany scenariusz, jeżeli chodzi o dialogi i metakomentarz;
- szata graficzna na ocenę bardzo dobrą – odwaga w dobraniu stylistyki popłaciła;
- gry aktorskiej Dominica Armato nie powstydziłby się sam Troy Baker;
- przy muzyce pobujacie w obłokach, a przy intrze odpłyniecie w siną dal;
- okruchami nostalgii można się objeść;
- dodatkowy plus za pokazanie, że jest na rynku miejsce dla dobrze zaprojektowanych point’n’clicków.
- po polsku nie zagracie;
- powtarzające się niektóre rozwiązania zagadek i lokacje.
Nazywa się Guybrush Threepwood, jest potężnym piratem i pragnie odnaleźć sekret Małpiej Wyspy. Gdzieś to już wszyscy słyszeliśmy, prawda? Punkt wyjściowy fabuły Return to Monkey Island nikogo nie zaskoczy, ale wcale nie musi. Ojciec serii, Ron Gilbert, celowo prowadzi nas za rączkę przez ten sam schemat historii, te same ulice, te same parszywe, acz znajome facjaty, a nawet te same linie dialogowe czy rodzaje łamigłówek. Ponadto okazał się cwanym szachrajem, sugerując, że będziemy mieli do czynienia z grą osadzoną po wydarzeniach z drugiej odsłony (czyli ostatniej, nad którą miał decydującą moc sprawczo-kreatywną). Kanoniczne są bowiem dzieje Guybrusha, LeChucka i Elaine z wszystkich dotychczasowych części.
Jak bardzo przekichane mają nowi gracze? Na szczęście los okazuje się dla nich łaskawy, bowiem w menu głównym można znaleźć interaktywny notatnik, w którym atrakcyjnie przedstawiona została każda przygoda Threepwooda. W trakcie gry co prawda odniesień do poprzednich części jest co niemiara, przez co nieraz na przywołanie wydarzeń z przeszłości „świeżak” w serii może zareagować zakłopotaniem, próbując połączyć nieznane mu kropki, ale jeśli szukacie dobrej zabawy w miłym towarzystwie i luźnych klimatach, to ją znajdziecie niezależnie od tego, co o tej serii jest Wam wiadome. Wystarczy bardzo chcieć zostać piratem, a przy Guybrushu poczujecie się jak ryba w wodzie (a nawet jak kurczak na kołowrotku).
Nie da się jednak ukryć, że Return to Monkey Island to przede wszystkim tytułowy POWRÓT, a więc prawdziwa skarbnica inspiracji, mrugnięć okiem i easter eggów, a zarazem prawdziwa gratka dla starszych i młodszych fanów uniwersum. Twórcy zaszaleli na tyle, że przygotowali nawet znajdźki w postaci kart kolekcjonerskich, do zachowania których w ekwipunku trzeba poprawnie odpowiedzieć na losowe pytanie dotyczące świata gry. Poczujcie się jak w karaibskich Milionerach!
GRA BEZ POLSKIEJ WERSJI JĘZYKOWEJ – BRAK ZDZIWIENIA, ALE DLA NIEKTÓRYCH BARIERA NIE DO PRZESKOCZENIA
Niestety, w żadną z oryginalnych Małpich Wysp nie zagracie po polsku (trzeba ratować się fanowskimi spolszczeniami) i Return to Monkey Island nie jest wyjątkiem od tej reguły. Mimo że seria z pewnością zapisała się w pamięci wielu Polaków, a już na pewno wielu z nich na niej swoją znajomość języka angielskiego szlifowało, twórcy i wydawcy o polonizację nie zadbali. Brak chętnych czy środków? Trudno powiedzieć, na pewno mowa o pozycji niezwykle trudnej do przetłumaczenia ze względu na całe multum gierek słownych.
I choć wszystko wydaje się tu znajome, to jednak jakieś odrobinę inne. Czy to odwiedzając karczmę położoną w dokach, czy to gubiąc się jeszcze jeden raz w gęstwinie dobrze znanej dżungli, czy to tocząc kolejny słowny pojedynek szermierski, ma się ochotę odmrozić po raz kolejny szanowną Marylę i zaśpiewać: „Ale to już było i nie wróci więcej”. Stare twarze zdobią blizny, lukratywne niegdyś biznesy przestały funkcjonować, a sakiewka talarów ani przez chwilę nie uginała się pod ciężarem brzęczącego żelaza. Skąd ta nagła zmiana pejzażu i stanu archipelagu karaibskich wysp?
I tu właśnie cała na biało wchodzi pikanteria scenariusza napisanego przez Gilberta i Grossmana. Do nostalgicznej, humorystycznej i przygodowej opowieści o poszukiwaniu skarbu dodali oni wątek niszczejącego, lekko przebrzmiałego starego świata, który właśnie musi zderzyć się z wichrem zmian, z powiewem nowości i młodości. Odwieczny konflikt starych wilków morskich pokroju Guybrusha i LeChucka musi ustąpić ambicjom aspirujących piratów intelektualistów o wykształceniu akademickim, żeglarskim i magicznym. Szamańskie voodoo, którym parał się kiedyś protagonista, nagle staje się passe w obliczu awangardowego czarnoksięstwa. Emeryci z niespełnionymi marzeniami i ideami kontra zapierniczający z prędkością światłą postęp – to tak w skrócie.
Po co twórcy przygotowali to wszystko? Właśnie po to, by opowiedzieć nie tylko atrakcyjną i pełną twistów historię wewnątrz gry, ale też wspomnieć nieco o tym, jak czują się, wracając po latach do swojej autorskiej serii point’n’clicków, z jakimi wyzwaniami i ograniczeniami kreatywnymi musieli się po drodze zmierzyć, co sądzą o dzisiejszej branży i jak widzą sytuację przygodówek oraz gier tworzonych z czystej zajawki we współczesnych realiach. Zabaw konwencją, formą i łamania czwartej ściany jak zwykle tu nie brakuje. Tym razem jednak wszystkie te żarty nie są rzucane niezależnie od siebie jeden po drugim, tylko działają w ramach spójnego, emocjonalnego przekazu.
Sekretem jest doświadczenie
Okej, tak rozbudowana warstwa „meta” to trochę niespodziewany, acz fajny dodatek, ale czy Return to Monkey Island broni się jako pełnoprawna gra powstała w 2022 roku? Jeszcze jak. Zapewne kojarzycie stare przygodówki z ciągiem zagadek bez ładu i składu, wymagających od gracza sporych pokładów cierpliwości, regularnego zaglądania do solucji oraz monotonnych interakcji z wszelkimi elementami otoczenia i ekwipunku metodą prób i błędów. Jakże celnie ujął to mój współredaktor Adam: „Musimy odgadnąć, co wymyślił twórca podczas posiedzenia na klopie”. Nowa Małpia Wyspa jest na szczęście najbardziej przystępną pod względem mechanicznym i logicznym grą z całej serii.
Składa się na to przede wszystkim znaczne uproszczenie interfejsu i uczynienie go tak czytelnym i minimalistycznym, jak tylko się da. Uprzejmie przypominam, że w pierwszych dwóch odsłonach mieliśmy do czynienia z szeregiem komend typu „pociągnij”, „popchnij”, „chwyć”, „weź”, „zobacz” czy „porozmawiaj”. Tymczasem w Powrocie na Małpią Wyspę mamy jeden, maksymalnie dwa typy akcji przypisane do dwóch przycisków myszy (bądź klawiszy na Switchu). Możemy ponadto podświetlać przedmioty, z którymi da się cokolwiek zrobić, a te bardzo często nie są nazywane jedynie „beczką” czy „liną”, a „beczką, która zupełnie mi się nie przyda” lub „liną doskonale nadającą się do wspinaczki – liny są super”. Element informacji i narracji zawarty w sposobie podpisywania przedmiotów to rzecz genialna w swojej prostocie.
JAK UŁATWIĆ SOBIE ŻYCIE?
Aby ograniczyć do minimum liczbę momentów, w których kręcimy się kółko, szukając sposobów na otwarcie zamkniętych drzwi, kradzież potrzebnych krakersów czy rozwiązanie wielowarstwowych zagadek, wystarczy wybrać easy mode, a przy okazji nie zapomnieć o książce ze wskazówkami, która pojawia się w naszym ekwipunku już na samym początku gry. Podpowiedzi stopniowo naprowadzają na odpowiednią drogę, by ostatecznie konkretnie wskazać, co należy podnieść i z czym połączyć. Jeżeli więc kogoś interesuje tylko fabuła, może bez wyrzutów sumienia skorzystać z dostępnych ułatwień.
Konserwatywnych graczy może zaboleć nieco fakt zmniejszenia się ogólnego poziomu trudności gry względem dwóch pierwszych odsłon cyklu oraz backtracking, który zakłada powracanie do tych samych lokacji i rozwiązywanie zagadek w podobny sposób w trakcie wszystkich pięciu aktów. Im jednak dalej w bezkresne wody, tym więcej kreatywnych łamigłówek, oferujących nie lada satysfakcję przy samodzielnym ich rozwikłaniu. Powtarzalność niektórych miejscówek da się przeżyć – tym bardziej że ulegają one dynamicznym zmianom, a do gry dodano też parę innych odmiennych wysp, które aż proszą się o eksplorację i szabrownictwo.
Świetnie wypadają szczególnie zagadki słowne, polegające na doborze właściwych bądź wystarczająco kreatywnie zestawionych linii dialogowych. W znalezieniu rozwiązania pomaga zwykle dostosowanie się do danej sytuacji, poczucie humoru oraz cięta ironia, a więc nie bójcie się niekonwencjonalnych odpowiedzi – te zresztą jak zwykle doprowadzają do najzabawniejszych kulminacji.
Gameplayowo mamy więc do czynienia z rasowym point’n’clickiem – co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Przestarzałe gatunkowe klisze zostały jednak odpowiednio przeprojektowane, co uczyniło z gry przygodówkę na miarę naszych czasów, a jednocześnie zgoła inną od produkcji Telltale czy interaktywnych filmów. To coś więcej niż pachnący naftaliną i grogiem korsarz w modnych ciuszkach, choć te też są niczego sobie.
Gra chciała mi przypomnieć szczęśliwsze czasy. Wpychała mi nostalgię do buzi, a ziemniaczki kazała zostawić.
Sekretem jest piękno
Audiowizualnie bowiem mucha nie siada, choć przecież toksyczni internauci mieli tyle obiekcji co do nowego stylu graficznego, że Gilbert uciekł z social mediów na trochę i zamknął się w sobie ze względu na hejt. Produkcji tej na podstawie trailerów zarzucano, że wygląda jak tania animacja stosowana przez korporacje w celach instruktażowych i marketingowych. Porównanie być może po trosze uzasadnione, ale nigdy nie rozumiałem, dlaczego od razu miałoby stawiać grę w pejoratywnym świetle. Uwierzcie mi, naprawdę warto było dać pracować twórcom w spokoju i im zaufać – bo mamy do czynienia z pięknym, kolorowym ptakiem.
DRUGA OPINIA
Moim zdaniem Return to Monkey Island jest idealnym powrotem i być może oficjalnym zwieńczeniem serii. Zachowuje rozgrywkę i klimat oryginału, jednocześnie dodając coś od siebie. Początkowo miałem obawy, co do oprawy graficznej, ponieważ twórcy zdecydowali się mocno karykaturalną stylistykę. Ostatecznie wyszło bardzo dobrze i grę uważam za obowiązkowy zakup, tym bardziej, że kosztuje mniej niż sto złotych.
Zbigniew Woźnicki
Monkey Island nigdy nie przywiązało się do konkretnej stylistyki – zaczynało od szczegółowej i przełomowej dla gier wideo „pikselozy”, potem uciekło w kreskówkowość, następnie w raczkujący trójwymiar, a remaki klasycznych odsłon cieszyły oczy pastelowymi barwami. I pod względem kolorystyki to właśnie im najbliżej do Return of Monkey Island, które oczarowuje każdym swoim tłem, efektem wizualnym czy projektem postaci. No, może postawiłbym na prawdziwe oczy zamiast czarnych kropek, ale na brak estetycznego wyczucia designerów naprawdę narzekać nie można. Vibe Małpiej Wyspy tu po prostu jest, wszystkie wizualne elementy składają się na klimat znamienny dla tej serii, który opatuli każdego złaknionego przygód i morskich wojaży gracza niczym najcieplejsza kołderka.
Wspomniany klimat nie byłby jednak możliwy do uzyskania bez Dominica Armato i Petera McConnella. Ten pierwszy wrócił jako aktor głosowy Guybrusha i, cholera, jak dobrze go słyszeć. Jego ciepły, sympatyczny ton głosu, pokraczne słowotoki oraz wyczucie każdej emocji czynią z niego perfekcyjnego towarzysza podróży w poszukiwaniu sekretu Małpiej Wyspy. McConnell z kolei ponownie raczy nas melodiami, do których niejednokrotnie pogwizdywaliśmy i marzyliśmy o świecie piękniejszym i spokojniejszym od naszego. A i nowych, równie relaksujących utworów nie zabrakło.
Sekretem jest przygoda
Wszystkie te piękne obrazy, zagadki i dialogi składają się na naprawdę zacną grę wideo, niemuszącą wstydzić się swoich gatunkowych korzeni. To coś więcej niż produkt żerujący na nostalgii siwych szczurów lądowych, to również dzieło stojące na własnych nogach. Magiczne, radosne, tętniące życiem, wyrywające z okowów nużącej codzienności na dobre dziesięć godzin. A przede wszystkim mające do zaoferowania prawdziwą przygodę, bogatą w wiele znaczeń, i to na tyle licznych, że każdy odczyta je inaczej i znajdzie coś dla siebie
Była więc różyczka w Obywatelu Kanie, wielką rolę w popkulturze odegrała także walizka z Pulp Fiction, a teraz swoją historię najpewniej domyka sekret z Małpiej Wyspy. Kolejny wielofunkcyjny MacGuffin, kręcący się gdzieś pomiędzy definicjami przedmiotu i idei, służący formowaniu się fascynującej opowieści i przeżywaniu intensywnej przygody. I choć przez wiele ostatnich lat wydawało się, że rozwiązanie tej tajemnicy nie będzie nam dane, ta wróciła – bardziej pociągająca i emanująca mocą niż kiedykolwiek wcześniej. Dzięki niej poczułem się jak dziecko na wakacjach. Jak śniący cuda na jawie. Jak Guybrush Threepwood, the mighty pirate, na pokładzie łajby Sea Monkey. Słuchajcie, chyba odkryłem sekret Małpiej Wyspy. Jest nim...
PARĘ SŁÓW OD AUTORA
Curse of the Monkey Island przechodziłem jako dzieciak wielokrotnie, do dziś pamiętając każdy urywek tej przygody – nie może ona wylecieć mi z głowy. Dwie pierwsze odsłony nadrobiłem stosunkowo niedawno, bo parę miesięcy temu, ale oczarowały mnie błyskotliwą narracją, przy okazji kojąc każdym żartem, tekstem czy widokiem. Return to Monkey Island to zwieńczenie prawdziwie godne i spełnione.
Zachęcam do śledzenia mojego konta twitterowego.
ZASTRZEŻENIE
Egzemplarz gry do recenzji otrzymaliśmy od firmy Cosmocover.