Wolfenstein: The Old Blood Recenzja gry
autor: Luc
Recenzja gry Wolfenstein: The Old Blood - Blazkowicza powrót do korzeni
Rok temu Wolfenstein: The New Order zaskoczyło wszystkich – klasyczna strzelanka okazała się dokładnie tym, czego potrzebowali fani FPS-ów. W przypadku The Old Blood twórcy wciąż podążają tą samą ścieżką, ale robią to w naprawdę dobrym stylu.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- oldskulowy charakter rozgrywki;
- nowe, ciekawe narzędzia zagłady;
- likwidowanie przeciwników sprawia mnóstwo frajdy;
- kilka nowych, dobrze zaimplementowanych mechanik;
- tryb wyzwań;
- sporo przemyconego humoru.
- nieszczególnie zapadający w pamięć przeciwnicy;
- lekko kulejąca oprawa graficzna.
Ach, Wolfenstein. Trudno o bardziej klasyczny, a jednocześnie wciąż żywy tytuł. Seria, której w dużej mierze zawdzięczamy to, jak wyglądają współczesne strzelanki, ma już na karku ponad dwie dekady, a mimo to cały czas wciąga, zaskakuje i zachwyca. Miewała słabsze momenty, przez krótki okres nawet jakby o niej nieco zapomniano, ale kiedy powróciła wraz z The New Order, okazało się, że B.J. Blazkowicz nic nie stracił ze swego uroku, zaś sama produkcja była jednym z cichych hitów minionego roku. Gra zaskoczyła niemal wszystkich, bez kompleksów serwując to, co fani FPS-ów kochają najbardziej – krwistą i soczystą akcję, w której o umiejętnościach i sile bohatera najlepiej świadczy wielkość lufy, zasobność arsenału oraz liczba pocisków w magazynku. Rozprawianie się ze starymi, „poczciwymi” nazistami ponownie nabrało rumieńców. The Old Blood oparto na identycznej, sprawdzonej już koncepcji.
Czuć krew
Ci, którzy liczyli na to, że autorzy ujawnią, co stało się z poturbowanym Blazkowiczem po szturmie na twierdzę III Rzeszy, niestety, póki co nie doczekają się wyjaśnień. W dodatku zamiast przeniesienia się do lat 60. cofamy się w czasie i ponownie lądujemy w roku 1946. Wojna nie jest jeszcze przegrana, choć pogarszającą się sytuację Amerykanów może uratować jedynie poznanie lokalizacji tajnego ośrodka Trupiej Główki. Misję wykradnięcia dokumentów otrzymuje nie kto inny, tylko nasz B.J. – razem z niejakim Wesleyem ruszają w kierunku zamku Wolfenstein, w którym podobno znajduje się teczka. Plan jest prosty – agenci przebierają się za niemieckich oficerów, wkradają do środka, zdobywają to, czego potrzebują, i uciekają. Nawet przy fatalnych lingwistycznych umiejętnościach protagonisty („ein hot-dog”!) wszystko powinno pójść gładko, choć jak nietrudno się domyślić – „misterna” intryga szybko zostaje rozpracowana, a dwójka bohaterów wpada w poważne tarapaty. Blazkowicz do mięczaków jednak nie należy i po sprawnym obiciu kilku nazistowskich twarzy dziarsko rusza na dalsze poszukiwania. Po drodze czeka go jednak kilka niespodzianek.
Rozgrywka podzielona została na dwie główne części – pierwszy etap ma miejsce we wnętrzach zamku Wolfenstein, zaś drugi w okolicach miasteczka Wulfburg. Pierwsza faza do złudzenia przypomina to, co widzieliśmy w The New Order, choć warto zwrócić uwagę na fakt, że przez kilkanaście/kilkadziesiąt pierwszych minut jesteśmy niemal bezbronni, siłą rzeczy musimy więc polegać na skradaniu się i podstępie. Z biegiem czasu do naszego arsenału trafia jednak coraz więcej giwer i z wolna wokół nas rozpętuje się coraz większe piekło. To jednak nic w porównaniu z tym, co czeka nas po wydostaniu się na zewnątrz.
Nie zdradzając zbyt wiele z fabularnego wątku, powiem tylko, że w drugiej części naszym największym zmartwieniem są... nazi zombie. Zgadza się, nieumarli żołnierze III Rzeszy ponownie stają nam na drodze i zgodnie z tradycją naszym zadaniem jest wyeliminowanie ich jak największej ilości. Przeciwnik, można by rzec, niemal klasyczny, ale w przypadku The Old Blood dobrze i ciekawie zaprojektowany. Dzięki temu za spust pociąga się z ogromną przyjemnością i choć nie towarzyszy temu żadna specjalnie głęboka refleksja, nie sposób odmówić całości indywidualnego charakteru.
Tym, co w narracji jednak nie do końca trafiło w mój gust, jest samo przedstawienie antagonistów oraz sojuszników. Helga, Kessler, Wesley i reszta są mniej lub bardziej inspirowani postaciami z Return to Castle Wolfenstein, co jako takie stanowi miły ukłon MachineGames w stronę klasyki, ale już wykonanie odrobinę kuleje. O ile w The New Order każda kluczowa postać miała oryginalną osobowość i charakterystyczny wygląd, o tyle w The Old Blood wszystko wydaje się jakby... miałkie. Jedyną osobą, która w jakikolwiek sposób utkwiła mi w pamięci, jest wielgachny Rudi Jager – pozostałych bohaterów (łącznie z finalnym bossem) już w godzinę po ukończeniu zabawy kojarzyłem tylko z imion. Zważywszy jednak na fakt, że na pogawędki oraz fabularne rozterki nie mamy przesadnie dużo czasu, nie przeszkadza to specjalnie w chłonięciu rozgrywki. Zwłaszcza że tempo akcji jest niezwykle wartkie i w ciągu około pięciu godzin, jakie potrzebne są do ukończenia kampanii, nie zatrzymujemy się praktycznie ani na chwilę.
Nowe zabawki, nowi przeciwnicy
W The Old Blood powrócił easter-egg, który świetnie sprawdził się w The New Order. Chodzi oczywiście o poziomy z Wolfensteina 3D, które można rozgrywać po położeniu się spać. W trakcie zabawy znalazłem łącznie dwa łóżka, w których dało się zdrzemnąć, ale z pewnością okazji do przeniesienia się do pikselowej rzeczywistości trafia się zdecydowanie więcej. Kto nie miał wcześniej za wiele do czynienia z tą klasyczną produkcją, zyskał świetną okazję, aby przyjrzeć się jej odrobinę lepiej.
Pod kątem mechaniki rozgrywki rewolucji oczywiście brak, choć Blazkowicz nauczył się kilku nowych sztuczek. Ta, która okazuje się najistotniejsza, to umiejętność posługiwania się gazrurką. Nie brzmi to przesadnie ekscytująco, ale szybko przekonujemy się, że nasz bohater potrafi zrobić nią dosłownie wszystko – wykorzystać do wspinaczki, wyważania drzwi, zabijania przeciwników, otwierania nowych przejść i całej masy innych czynności, bez których przebijanie się przez szeregi nazistów nie byłoby możliwe. Kawałek metalu okazuje się więc zaskakująco przydatny, choć jego moc nie może równać się z tym, co oferują „zabawki”, które B.J. nosi na plecach. Oprócz klasycznych pukawek dostaliśmy do dyspozycji także kilka dodatkowych cacek – m.in. pistolet strzelający eksplodującymi pociskami czy chociażby obrzyna, rozrywającego w błyskawicznym tempie każdego, kto stanie na naszej drodze. Każda ze świeżych giwer oznacza mnóstwo frajdy i choć granie po cichu wciąż jest możliwe, po położeniu łapsk na nowych broniach nie miałem ani przez chwilę ochoty puszczać spustu.
Warto zwrócić także uwagę na to, że i przeciwnicy, których spotykamy, są odrobinę inni – starzy znajomi również się trafiają, ale większość oponentów bazuje na niewidzianej wcześniej lub zmodyfikowanej względem pierwowzoru mechanice. Pomijając już ślamazarnych, choć potrafiących się nagle zerwać zombiaków, szybko dostrzegamy także prototypy superżołnierzy – ci są równie niebezpieczni jak wcześniej, ale technologia nie pozwala im jeszcze na swobodne spacerowanie. Zamiast tego zostali podpięci do ograniczających pole ruchu kabli, które musimy najpierw wyłączyć, jeśli nie chcemy przebijać się samodzielnie przez gruby pancerz. Przy zabijaniu nazistów będąc, wypada wspomnieć jeszcze o dodanym trybie wyzwań – w trakcie rozgrywki odblokowujemy kolejne etapy, które możemy później odpalić ponownie w nieco zmodyfikowanych warunkach. Wówczas mordujemy wszystko i wszystkich non stop w jak najkrótszym czasie, jednocześnie rywalizując na punkty z graczami z całego świata. Do tego dochodzi jeszcze cała masa znajdziek oraz sekretnych lokacji, a to sprawia, że nawet po pierwszym ukończeniu kampanii przed nami jeszcze przynajmniej kilkanaście godzin zabawy – co jak na niską cenę dodatku wydaje się niezwykle korzystnym układem.
Blazkowicz wciąż przystojny, ale...
Odrobinę mniej korzystnie The Old Blood wypada jednak pod względem oprawy audiowizualnej. O ile samym głosom postaci i muzyce nie można wiele zarzucić, o tyle kwestia grafiki pozostawia już, niestety, sporo do życzenia. Dodatek bazuje na tym samym silniku co wcześniej – już The New Order nie prezentowało się specjalnie imponująco, a rok później pewne elementy rażą jeszcze bardziej. Pomijając chwilami szwankujące animacje, sporadycznie wczytujące się z opóźnieniem tekstury i inne drobne przewinienia, trudno nie dostrzec, że gra niekiedy wygląda po prostu „kwadratowo”. To, czy stojący naprzeciwko nazista ma idealnie owalną twarz, czy też „natura” obdarzyła go kanciastą czaszką, nie robi większej różnicy w sytuacji, gdy trzeba wpakować w nią kilka ton ołowiu, jednak element ten chwilami lekko doskwiera. Niemniej akcja toczy się wartko, gra działa bardzo płynnie (wysokie detale, 1080p, stałe 60 klatek na sekundę na sprzęcie o parametrach nieco słabszych niż rekomendowane) i z czasem przestaje się zwracać na to większą uwagę.
Na stare śmieci
Krótko podsumowując – The Old Blood to bardzo udane, samodzielne rozszerzenie. Oferuje zaskakująco dużo zabawy, przewyższając wręcz zawartością niejedną pełnoprawną produkcję. Chwilami wypada odrobinę słabiej niż The New Order, jednak gdzie indziej zaimplementowane nowości sprawdzają się koncertowo i czynią rozgrywkę jeszcze przyjemniejszą. Jeżeli tęskniliście za oldskulowym podejściem do zabawy, z którym mieliśmy do czynienia w podstawce, możecie śmiało chwytać za rozszerzenie – mamy tu w gruncie rzeczy więcej tego samego przy jednoczesnym zachowaniu najistotniejszych dotychczasowych atutów. Za spust pociąga się niezwykle przyjemnie, nazistowski trup ściele się gęsto, a do tego dochodzi jeszcze charakterystyczny dla serii Wolfenstein świetny klimat. Innymi słowy – jest jak za dawnych dobrych czasów.