Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Warhammer: Vermintide 2 Recenzja gry

Recenzja gry 25 marca 2018, 15:30

Recenzja gry Warhammer: Vermintide 2 – bugowie Chaosu wrócili

Czy zabawa w odszczurzanie Starego Świata może sprawić masę radości? Owszem, zwłaszcza że cena jest niewygórowana, a sama produkcja całkiem atrakcyjna. Zakładając oczywiście, że nie przeszkadzają Wam błędy i macie z kim grać...

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji PS4, XONE

Warhammer: Vermintide 2 to kontynuacja wydanego w 2015 roku Warhammera: The End Times – Vermintide. Nowa część oficjalnie zadebiutowała niedawno, chociaż pokusiłbym się o stwierdzenie, że mamy do czynienia raczej z klasycznym wczesnym dostępem. Studio Fatshark dostarczyło bowiem niedokończony produkt z mnóstwem rzeczy do doszlifowania. Mimo wszystko tytuł oferuje sporo frajdy i warto przymknąć oczy na niektóre „błahostki”.

I w kolano!

Pełnokrwisty co-op

PLUSY:
  1. wojownicy Chaosu jako nowi przeciwnicy;
  2. losowo pojawiający się wrogowie oraz mniejsi bossowie;
  3. nadal krwista i satysfakcjonująca walka;
  4. niezła oprawa graficzna;
  5. klimatyczne udźwiękowienie;
  6. cena.
MINUSY:
  1. mnóstwo błędów i niedoróbek;
  2. uproszczony crafting i niepotrzebna twierdza;
  3. brak dostępu do konkretnych statystyk czy informacji o postaci;
  4. brak dedykowanych serwerów w dniu premiery;
  5. zakończenie fabuły prawdopodobnie w DLC.

Zanim jednak przejdę do wymieniania błędów Warhammera: Vermintide 2, trzeba grę pochwalić. I jest za co, bo dawno żaden tytuł nie sprawił, że prócz standardowego grania przez wiele dni z radością maniaczyłem w niego ze swoją ekipą. Musicie bowiem wiedzieć, że produkcja ta skierowana jest przede wszystkim do zgranej drużyny – rozgrywka opiera się na współpracy czteroosobowego zespołu.

Oczywiście możecie grać z przypadkowymi osobami, które dobierze system. Niemniej zwyczajnie tego nie polecam. O ile na pierwszym poziomie trudności nie ma problemu z przeciwnikami, tak im dalej w las, tym więcej szczurów. „Randomy” niestety grają po swojemu i często bezmyślnie biegną przed siebie. Ja miałem przyjemność testować Warhammera: Vermintide 2 z dwójką znajomych. Szybko przekonaliśmy się, że zabawa jest o wiele ciekawsza, gdy czwartym graczem jest bot, bo przynajmniej nie wchodzi nikomu w drogę. O dziwo, nawet wspiera sprzymierzeńców!

Co do fabuły, to w tej części trafiamy do miasta-twierdzy Helmgart. Ubersreik z „jedynki“ zostawiamy za sobą – tym razem to na granicy Bretonnii dzieją się straszne rzeczy. Skaveni postanowili wyleźć ze swoich nor i wraz z siłami Chaosu podbić Stary Świat. Od nas zależy przyszłość imperium, zatem musimy dać z siebie wszystko. I… to w zasadzie tyle: historia jest tu jedynie pretekstem do wyrzynania przeciwników w hurtowych ilościach. Nie oczekujcie żadnych niesamowitych zwrotów akcji. Ot, czteroosobowa grupa śmiałków musi ocalić świat przed zagładą. Na szczęście klimatu grze odmówić nie sposób. Może i fabuła nie jest porywająca, jednak atmosfera zaszczucia towarzyszy nam już od samouczka.

Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę

Początek w postaci tutoriala jest miodny: wcielamy się w rycerza Markusa Krubera i wydostajemy się z bazy Skavenów, przy okazji zbierając drużynę. Skład pozostał bez zmian – ze szczurami walczy wspominany wyżej rycerz, krasnolud Bardin Goreksson, elfia skrytobójczyni Kerillian, łowca głów Victor Saltzpyre oraz płomienna czarownica Sienna Fuegonasus. Po przejściu samouczka możemy wybrać, którym bohaterem chcemy pokierować.

Decyzja ta jest o tyle istotna, że postacie znacznie różnią się między sobą. Chodzi tu nie tylko o broń czy zdolności specjalne, ale również o specjalizacje. Każdy heros ma jedną z trzech dróg kariery do wyboru, które w istotny sposób zmieniają styl rozgrywki. Przykładowo ja zdecydowałem się na Kerillian, która w startowej specjalizacji opiera się na łuku. Z czasem (na 7 i 12 poziomie) odblokowałem dostęp do pozostałych karier. O ile druga, czyli Służka, kompletnie mi nie przypasowała (bazuje na unikach i wspieraniu sojuszników), tak Cień zdecydowanie trafił w moje gusta (zabójcze ciosy w plecy oraz niewidzialność).

To jest elfia glewia.

Jak Warhammer: Vermintide 2 brzmi i wygląda?

Jeśli chodzi o oprawę graficzną, deweloperzy zrobili spory krok naprzód. Produkcja prezentuje się całkiem nieźle, a do tego została odpowiednio zoptymalizowana. Działa nawet na starszym sprzęcie, dzięki czemu niemal każdy może pozwolić sobie na odszczurzanie. Wrogowie mają wyrazistą mimikę oraz reagują na herosów za pomocą gestów.

Na największą uwagę zasługuje udźwiękowienie, które przebija wszystko, co słyszeliśmy w „jedynce”. Nie chodzi nawet o bohaterów, a o przeciwników, którzy odpowiednio skrzeczą i krzyczą. Realistycznie oddano nawet odgłos uderzenia mieczem o drewno czy stal. Chociaż nic nie przebije muzyki, jaka towarzyszy nam w najważniejszych momentach, takich jak walka z bossem, atak hordy czy ucieczka do wyjścia. Deweloperzy za pomocą dźwięku umiejętnie budują klimat.

Polecam sprawdzić wszystkich bohaterów, ponieważ każdy ma przypisane konkretne rodzaje broni oraz odpowiednie mechaniki. W tym miejscu warto zaznaczyć, że pod tym względem najciekawsza jest Sienna Fuegonasus, która włada ogniem. Nasza czarownica nie może jednak nadużywać magii, bowiem dojdzie do przegrzania, a wówczas istnieje ryzyko zgonu. Gracz musi zatem odpowiednio korzystać z wyziębienia, aby wiedźma mogła dalej podpalać przeciwników.

Wpływ na zabawę ma również ekwipunek. Na pierwszy rzut oka typy broni różnią się między sobą głównie siłą i szybkością ataku. W rzeczywistości jednak sprawiają, że danym herosem gra się zupełnie inaczej. Kompletnie nie byłem w stanie dogadać się z włócznią swojej Kerillian, która była doskonała na pojedynczych przeciwników. O wiele lepiej radziłem sobie z mieczem i sztyletem lub dwoma mieczami. Nie zapewniały takiej obrony, ale pozwalały atakować kilku wrogów jednocześnie, dzięki czemu mogłem tańczyć pomiędzy szczurami. Glewię również testowałem – w Warhammerze: Vermintide 2 ma ona postać elfiego topora.

Szczur szczurowi nierówny

Początkowo nie odniosłem wrażenia, że skład drużyny ma duże znaczenie. Każdy grał, kim chciał, ponieważ nie istnieje typowy podział na tanka, healera oraz DPS-a – z czasem jednak zaczyna to być istotne, bo np. niektóre postaci są zdecydowanie lepsze do obrony, a na najwyższym poziomie trudności to już ma spore znaczenie.

Tak jak w pierwowzorze bohaterowie mogą się kurować za pomocą znalezionych mikstur leczniczych oraz apteczek. Prócz nich występują również mikstury wpływające na szybkość poruszania się i ataku, siłę ciosów oraz prędkość ładowania superzdolności. Każda postać i specjalizacja ma indywidualnego „ulta”. Poznanie ich oraz sprawne wykorzystywanie bywa kluczowe w walce z hordą przeciwników.

A skoro już o hordzie mowa – przemierzając Helmgart, na początku będziemy walczyć ze Skavenami. Szybko jednak przekonamy się, że szczury tym razem nie są same. Starają się sprowadzić wojowników Chaosu do naszego świata przez specjalny portal, który jest głównym celem naszej przygody. Podczas tej wesołej wycieczki przedzieramy się przez tłumy zarówno Skavenów, jak i wyznawców obcych bogów.

DRUGA OPINIA

Recenzja gry Warhammer: Vermintide 2 – bugowie Chaosu wrócili - ilustracja #1

Twórcy Vermintide 2 wzięli to co zagrało w pierwszej części, dorzucili kilka składników, zamieszali i wyszedł im bezpieczny, a zarazem udany sequel. Wojownicy Chaosu, podział postaci na klasy i rewelacyjne mapy to najjaśniejsze punkty tej produkcji. Główne zarzuty pod adresem Vermintide wynikają z licznych bugów, które bolą, gdy w grę wchodzi utrata skrzynki z lootem. Dziwi również użycie wielu kwestii dialogowych z poprzedniej części – można odnieść wrażenie, że zabrakło tu funduszy. Dla fanów Starego Świata i grania z kolegami jest to jednak bez wątpienia pozycja obowiązkowa. Ocena: 8/10.

Adam „t_bone” Kusiak

I Herkules dupa, kiedy wrogów...

Swoją obecnością zaszczycą nas również specjalne szczury, znane z pierwszej części. Kolekcję uzupełnią mocniejsi przedstawiciele Chaosu, których do tej pory nie było. Te wyjątkowe jednostki pełnią funkcję minibossów i mają losową szansę na pojawienie się na mapie. W zasadzie gracz nie ma wpływu na to, co mu Warhammer: Vermintide 2 wylosuje. Tak samo działa horda, czyli poprzedzony odpowiednim dźwiękiem atak tłumu przeciwników.

Te dwie mechaniki sprawiają, że każde przejście tej samej mapy jest inne. Nigdy bowiem nie wiemy, kiedy i gdzie coś nam wyskoczy. Przy jednym z podejść, praktycznie na początku gry, moją ekipę odwiedził pomiot chaosu. Mackowaty stwór szybko rozprawił się z drużyną – oczywiście winę zrzuciliśmy na słaby ekwipunek.

Twitch mode to wyjątek od tego, że nikt nie mają wpływu na to, co Vermintide mu wylosuje. Widzowie streama mogą głosować na to, co oglądanym graczom pojawi się na mapie albo komu dać leczenie.

Rozwój postaci przez kaprys losu

Fabularnie występuje trzynaście etapów. Przejście jednej planszy na poziomie podstawowym zajmuje około pół godziny. Tak więc po jakichś siedmiu lub ośmiu godzinach możecie teoretycznie powiedzieć, że ukończyliście grę. W praktyce zabawa dopiero się rozkręca.

Przy pierwszym podejściu na poziomie rekrut Warhammer: Vermintide 2 to spacer po parku. W zasadzie trudność mogą sprawić jedynie losowe wydarzenia lub niedocenienie jakiegoś minibossa czy specjalnego przeciwnika. Każdy gracz startuje od razu z miksturką leczącą, a do tego apteczek po drodze trafia się aż nadto. Poza tym wszyscy mają pięć żyć (tyle razy można ich wskrzesić), więc raczej nie odczuwa się większych trudności.

Efektu zwiększonego poziomu trudności nie muszę komentować, prawda?

Problemem może być jedynie etap początkowy, podczas którego gracz musi radzić sobie wyłącznie z podstawowym ekwipunkiem. Standardowe szczury nie padają od jednego machnięcia mieczem, więc zabawa trwa nieco dłużej. Za ukończenie etapu otrzymujemy punkty doświadczenia oraz nagrodę w postaci skrzynki. Tylko dzięki nim możemy sprawnie rozwijać postać, ale od razu uprzedzam, że rządzą się one pewną losowością. Są to bowiem loot boksy, więc w zasadzie nigdy nie wiemy, co nam wypadnie. Na szczęście twórcy postarali się, aby zapewniały sprzęt dostosowany do naszej postaci – rzadko pojawia się coś o wiele słabszego od tego, co aktualnie mamy na sobie.

Sami sobie utrudnijmy zabawę

W Vermintide możemy wpływać na jakość łupów. Wystarczy, że poszukamy ksiąg oraz grymuarów. Te pierwsze zajmują w plecaku miejsce przeznaczone na przedmiot leczący, ale znacząco wpływają na poziom skrzynki, którą otrzymamy za ukończenie etapu. Zazwyczaj na każdej planszy znajdują się trzy tomy – każdy sojusznik może mieć przy sobie tylko jedną księgę. W efekcie na własne życzenie pozbawiamy się podręcznej apteczki. Na szczęście książkę można wyrzucić, a następnie wykorzystać eliksir leczący i z powrotem ją podnieść.

Schody zaczynają się przy grymuarach, których są zawsze dwa. Zajmują one miejsce na miksturę, więc również i w tym przypadku, każdy gracz może mieć po jednym. Problem tylko w tym, że taki grymuar zabiera drużynie 30% punktów życia. Zdecydowanie się na dwa sprawia, że ekipa biega z HP mniejszym o 60%. Do tego, gdy sojusznik niosący ten rodzaj księgi zginie, bezpowrotnie ją straci. Tak samo kończy się wyrzucenie jej z ekwipunku, należy zatem być ostrożnym.

Buszujący w zbożu. Ze szczurami.

Czy warto zatem biegać z książkami? Na początkowych levelach zdecydowanie tak, bowiem gra jest łatwiejsza, a w dodatku otrzymujemy spory bonus do punktów doświadczenia oraz jakości skrzynki. Z kolei na wyższych poziomach trudności trzeba dobrać odpowiedni ekwipunek, jeśli chcemy ganiać z księgami i grymuarami. Przykładowo możemy trafić na specjalne pierścienie, redukujące działanie klątwy na HP, oraz wyposażyć się w medaliony poprawiające regenerację życia.

Do tego dochodzą jeszcze kostki, które da się zgarnąć za specjalnego szczura ze skarbami – niemniej w tym przypadku trzeba mieć po prostu szczęście. O ile księgi znajdują się na każdej mapie w tym samym miejscu, tak szczur ze skarbami może, ale nie musi się pojawić.

Prawdziwa zabawa w Vermintide zaczyna się właśnie wtedy, gdy znajdziecie książki i staracie się ukończyć planszę z nimi. Nie dość, że oznacza to wiele emocji, to w dodatku nagroda zazwyczaj jest tego warta. Z tego powodu można również w pewnym momencie spróbować sił na wyższym poziomie trudności. Po rekrucie mamy weterana, który czyni rozgrywkę znacznie cięższą. Gracze nie startują już bowiem z miksturką leczącą, a i apteczek na mapie znajduje się zdecydowanie mniej. Przeciwnicy również biją odpowiednio mocniej. Na jeszcze wyższym poziomie występuje też friendly fire (dotyczy broni dystansowych i ataków magicznych), zatem trzeba uważać, by przypadkowo nie zranić sojuszników.

Coś się kończy, coś się zaczyna

Jak pisałem, pierwsze przejście gry nie zajęło mi wcale tak dużo czasu. Czy warto bawić się dalej? Owszem, po ukończeniu wszystkich trzynastu map na poziomie rekrut moja Kerillian osiągnęła dopiero 11 level. Oznaczało to, że nie odblokowałem ostatniej specjalizacji i miałem dostęp jedynie do dwóch talentów. Co pięć poziomów (od 5 do 25) herosi mogą wybrać jeden z trzech talentów. Zmieniać da się je za darmo, ale jedynie przed misją. Nie miałem zatem większego wyboru – musiałem grać dalej, jeśli chciałem odblokować wszystko, co mnie interesowało.

Dlaczego zatem zdecydowałem się na zwiększenie poziomu trudności? Prócz tego, że na weteranie zaczyna się prawdziwa zabawa, chodziło również o pewne bonusy. Otóż przejście na tym poziomie etapu zapewniało więcej punktów doświadczenia oraz lepsze nagrody. Rekrut daje skrzynki z przedmiotami, których moc wynosi maksymalnie 100. W przypadku weterana mowa o 200, co oznacza, że zdobywamy zdecydowanie mocniejszy sprzęt.

Lepiej nie przezywaj elfów!

Wspomniana moc to w zasadzie najważniejsza statystyka w Warhammerze: Vermintide 2, ponieważ określa siłę przedmiotu. Moja elfka po przejściu gry na rekrucie miała moc równą 177, przy czym miecze posiadały siłę o wartości 75. Pozostałe części ekwipunku (łuk, pierścień, amulet i naszyjnik) również były na podobnym poziomie. Na tym etapie tak naprawdę interesują nas wyłącznie przedmioty o najwyższej mocy. Natykamy się również i na takie z dodatkowymi efektami, ale na rekrucie nie jest to istotne. Dobieranie odpowiednich buffów interesuje nas dopiero na wyższych poziomach trudności, bowiem wtedy zaczyna mieć to znaczenie.

Co ciekawe, występują również skrzynki, które dostajemy za awans na kolejny level. W normalnych okolicznościach powinniśmy je otwierać, kiedy tylko możemy, aby jak najszybciej się wzmocnić. Okazuje się jednak, że dostosowują się one do naszej siły (maksymalnie do 300) i zapewniają sprzęt nieco lepszy od posiadanego. Z tego powodu warto je trzymać do momentu, gdy już zwyczajnie nie będziemy sobie radzić z przeciwnikami.

Koniec słodzenia, pora na nieco soli

Dawno nie widziałem tak ubogiego craftingu.

Gdybym teraz miał zakończyć recenzję, dałbym Warhammerowi: Vermintide 2 ocenę 9/10. Fantastycznie gra się w niego z własną ekipą, a do tego kosztuje niewiele – na Steamie dostępny jest za niecałe 108 złotych. Za tyle godzin zabawy w co-opie naprawdę warto. Problem jednak w tym, że w tej beczce miodu znajdziemy też sporą łyżkę dziegciu.

Zacznę od craftingu, który jest nudny i uproszczony do granic możliwości. Wraz ze zdobywaniem kolejnych poziomów otrzymujemy receptury na tworzenie sprzętu. Nie mamy wpływu na jego jakość – jaki wyjdzie, taki będzie. Jeśli dysponujemy nadmiarem materiałów i słabym ekwipunkiem (nic fajnego ze skrzynek nam nie wypadło), możemy pokusić się o stworzenie czegoś nowego. Ewentualnie ulepszyć posiadany sprzęt lub zdjąć z niego iluzję (skórkę) i przełożyć na inną broń.

Nie brzmiałoby to tak źle, gdyby nie fakt, że materiały konieczne do tej zabawy zdobywamy poprzez przetapianie niepotrzebnego sprzętu. W efekcie długo nie skorzystacie z craftingu, który początkowo jest zwyczajnie zbędny. Na wyższych poziomach zaczyna być przydatny do wzmacniania naszego wyposażenia czy żonglowania iluzjami, ale nie mogę pogodzić się z jego prostotą. Jeszcze gorzej wypada jego interfejs, który jest zupełnie nieczytelny.

To najbardziej szczegółowe statystyki, na jakie można liczyć, nawet po przytrzymaniu klawisza Shift.

RPG? A na co to komu...

Nie lepiej wygląda sprawa z informowaniem nas o jakichkolwiek statystykach. Warhammer: Vermintide 2 to pierwszoosobowa gra akcji, która zawiera pewne elementy RPG. Możemy mieć broń z mocą 120 i efektem zwiększającym naszą odporność na trucizny o 9%. Niemniej nigdzie nie znajdziemy konkretnych statystyk podsumowujących naszą postać. Przykładowo Kerillian posiada talent, dzięki któremu strzały w głowę są mocniejsze o 50 punktów. Nie mam jednak zielonego pojęcia, ile to 50 punktów. Mało czy dużo? Tego gra nam w żaden sposób nie mówi.

Nie żartuję, podczas ciachania przeciwników nie zobaczycie żadnych punktów obrażeń. Możliwość podejrzenia statystyk pojawia się tylko podczas atakowania worka treningowego – wtedy widzimy, po ile bijemy. Problem w tym, że nie są to właściwe statystyki naszej postaci, a podkręcone, czego dowiedziałem się z forum gry. To samo dotyczy naszych postaci i ich specjalizacji. Na ekranie podglądu napisaną mamy jedynie zdolność specjalną oraz pasywną. Po najechaniu na drobny napis w oknie ekwipunku zostałem poinformowany również o dwóch dodatkowych cechach mojej elfki. Nie miałbym jednak o tym pojęcia, gdybym nie wertował forum lub nie pytał doświadczonych znajomych, z którymi grałem.

O tym trollu wspominałem – tak, daliśmy mu się wytrollować...

Nie wspominam już o tym, że samą produkcję trawią różne bolączki. Jedna z plansz była tak zabugowana po premierze, że gracze prosili deweloperów o jej wyłączenie. Na szczęście problem udało się rozwiązać, ale niesmak pozostał. Podczas swojej przygody miałem dwa razy sytuację, w której musiałem zrestartować misję. Raz przeciwnik się zaciął, przez co nie dało się ukończyć etapu. Innym razem uciekliśmy przed plującym jadem trollem, czego nie powinniśmy robić. Przeszliśmy bowiem spory kawał mapy, po czym natrafiliśmy na niewidzialną ścianę. Był to znak, że musimy pokonać trolla, który pełnił funkcję bossa. Niestety, wrócić już się nie dało, bo doszliśmy do miejsca, z którego nie można było się cofnąć. Jakim cudem zatem gra puściła nas tak daleko?

To naprawdę nie jest wczesny dostęp

Najciekawszy przypadek błędu to sytuacja, kiedy mieliśmy potyczkę z bardzo fajnym przeciwnikiem. Drużyna szykowała się do nielichej bitwy, a nasz cel teleportował się po arenie. Wiedzieliśmy zatem, że trzeba czekać, aż stanie w miejscu. Niestety, nie dotrwaliśmy do tego momentu – boss teleportował się poza planszę i zginął. W taki oto sposób bez wysiłku przeszliśmy misję. Niedawno dowiedziałem się, że w Warhammerze: Vermintide 2 wrogowie, którzy znajdą się poza areną, są automatycznie zabijani przez system. W efekcie właśnie tak można eliminować przeciwników, którzy są wrażliwi na wszelakie odepchnięcia czy wybuchy.

Nietypowo prezentuje się również twierdza, czyli baza wypadowa drużyny. Jest to spora lokacja, w której znajdziemy kuźnię, miejsce do treningu i niedostępne jeszcze zakamarki – w przyszłości coś tam ma się pojawić. Co do kuźni, to okazuje się ona zupełnie zbędna. Nie dlatego, że crafting jest niepotrzebny – okno tworzenia ekwipunku aktywujemy w dowolnym momencie. Mieści się ono bowiem razem z talentami, ubiorem czy sprzętem naszej postaci. Nie ma zatem absolutnie powodu, by biegać po zamku i marnować czas. Swoją drogą twierdzę można w pewnym stopniu dekorować, co byłoby fajne, gdyby nie fakt, że jest ona zbyt duża, aby miało to znaczenie.

Nasz „przytulny” domek, czyli słynna twierdza

Na początku nie bez powodu wspominałem, że w Warhammera: Vermintide 2 warto grać ze swoimi znajomymi. Otóż to gracz jest hostem danej misji, bo produkcja nie posiada jeszcze dedykowanych serwerów. Pojawią się one w przyszłości, podobno miesiąc po premierze gry, ale aktualnie ich brakuje. Jesteśmy zatem skazani na jakość naszego łącza lub łącza członka drużyny. Nie muszę chyba wspominać, że to nic przyjemnego, gdy atakuje horda Skavenów, a nasz host dostaje czkawki.

No i wreszcie zakończenie fabuły. Ostatni etap nie jest, niestety, satysfakcjonujący. Zdecydowanie brakuje elementu, który wyrzuciłby nas z butów. Załatwiamy robotę, pokonujemy, kogo mamy pokonać, wracamy do twierdzy i tyle w temacie. Możemy rozpocząć zabawę na wyższych poziomach lub przejść do wyzwań bohaterskich. Są to specjalne misje na znanych już mapach, ale z dodatkowymi modyfikatorami utrudniającymi rozgrywkę oraz innymi celami. I to dosłownie tyle!

Niedoszlifowana gra, która potrzebuje czasu

W zasadzie to chciałbym napisać tę recenzję ponownie, tak, powiedzmy, za pół roku, a może i za rok. Kiedy deweloperzy ze studia Fatshark wyeliminują wszystkie bolączki ze swojej gry i zaprezentują DLC. Nie ma co bowiem ukrywać – zawartość dodatkowa na pewno się pojawi w przypadku i tej części cyklu. Spodziewać możemy się nowych map, a być może i finału historii. Szczury szepczą mi bowiem do ucha, że jeszcze nie skończyły z twierdzą Helmgart. I nie zdziwiłbym się, gdyby fabuła została domknięta w jakimś płatnym DLC. W innym wypadku zwyczajnie będę zawiedziony – poważnie, wolę wydać dodatkową kasę niż zakończyć zabawę w taki sposób.

Skąd moja chęć do płacenia, mimo takiej ilości narzekania? Okazuje się bowiem, że Warhammer: Vermintide 2 to mimo wszystko fajna gra. Nie jest wybitna, ale zdecydowanie zapewnia masę rozgrywki i zachęca do zabawy na wyższym poziomie trudności. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że twórcy niepotrzebnie pośpieszyli się z premierą. W obecnym stanie widziałbym ją spokojnie w programie Early Access na Steamie. Może autorzy chcieli pokazać, że współczesna gra wcale nie musi zaliczać wczesnego dostępu? Jeśli tak, to zdecydowanie nie powinni dostarczać graczom niedokończonego produktu.

To w końcu iść czy nie iść w stronę światła?

Nie zrozumcie mnie źle, Warhammer: Vermintide 2 nie jest zły. W zasadzie przypomina mi serię Gothic, która w Polsce urosła do rangi kultowej. Mimo że miała błędy i była nader toporna (co pozostało znakiem rozpoznawczym studia Piranha Bytes), ludzie dobrze się przy niej bawili. I tak samo jest z tą produkcją. Choć czasem zgrzytałem zębami, zdecydowanie sprawiła mi masę frajdy. Odszczurzanie było przyjemne i klimatyczne, a dialogi pomiędzy postaciami pozwalały na pewną immersję. Studiu Fatshark zdecydowanie udało się oddać uniwersum Warhammera. W zasadzie jest to również ciekawa alternatywa dla osób, które pokochały Left 4 Dead, ale znudziły się truposzami.

Kto zatem powinien zainteresować się tą pozycją? Każdy, kto posiada Warhammera: The End Times – Vermintide i chwali sobie ten tytuł. Kontynuacja nie wprowadza niczego nowego, ale oferuje zdecydowanie więcej tego, za co pokochaliśmy oryginał. Mowa o walce, która naprawdę pozwala poczuć, że miażdży się hordy przeciwników. Jeśli jednak „jedynka” Was nie porwała, to „dwójka” również tego nie zrobi. W zasadzie nie różnią się one zbytnio od siebie.

Warhammer: Vermintide 2 to fajna produkcja do co-opa, której z ochotą poświęcicie wiele wieczorów. Zakładając oczywiście, że macie z kim biegać i siec wojowników Chaosu. No i jeśli przymkniecie oko na liczne niedoróbki i błędy. Jeśli jednak nie lubicie walczyć z bugami (a nie bogami) Chaosu to, mimo niezłej ceny, radziłbym wstrzymać się z zakupem. Poczekajcie kilka miesięcy i wtedy bez zastanowienia zaopatrzcie się w tę grę. Jestem bowiem przekonany, że do tego czasu całość zostanie odpowiednio doszlifowana i poprawiona.

O AUTORZE

Mój licznik na Steamie pokazuje, że spędziłem całkiem sporo czasu na grach z co-opem. Warhammer: The End Times – Vermintide ograłem całkiem porządnie (30 godzin – polecam DLC), ale więcej nocek zarwałem przy seriach Left 4 Dead oraz Borderlands (druga część jest najlepsza do zabawy w co-op). Moja przygoda z Warhammer: Vermintide 2 jednak się nie skończyła – poza elfką chcę również sprawdzić swoje siły jako piromanka Sienna Fuegonasus! Jest zatem całkiem spora szansa, że posiedzę przy grze nieco dłużej, tak jak przy Left 4 Dead 2 (52 godziny). O ile nic po drodze się nie zbuguje…

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry Warhammer: Vermintide 2 na PC otrzymaliśmy bezpłatnie od jej twórców, studia Fatshark.

Patryk Manelski

Patryk Manelski

Chciał być informatykiem, potem policjantem, a skończyło się na „dziennikarzeniu” na UŚ. Tam odkrył, że można połączyć pasję do grania z pisaniem. Następnie bytował w kilku redakcjach, próbując przekonać wszystkich, że gry MMO są najlepsze na świecie. Tak trafił do działu publicystyki na GOL-u, gdzie niestrudzenie kontynuuje swoją misję – bez większych sukcesów. W przerwach od walenia z axa hoduje cyfrowe pomidory, bawiąc się w wirtualnego farmera. Nie mając własnego ogródka, zadowala się opieką nad drzewkiem bonsai. Kręci go też jazda na rowerze, zaś czytać lubi mangę i fantastykę. A co najważniejsze, pochodzi z Sosnowca, gdzie zresztą mieszka i z czego jest dumny!

więcej

Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!