Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Warhammer: The End Times - Vermintide Recenzja gry

Recenzja gry 3 listopada 2015, 13:51

autor: Luc

Recenzja gry Warhammer: The End Times - Vermintide - Left 4 Dead ze szczurami

Na papierze połączenie Left 4 Dead oraz uniwersum Warhammera wygląda absolutnie rewelacyjnie. Czy przeniesienie uwielbianej przez miliony kooperacyjnej formuły do świata pełnego Skavenów to przepis na murowany sukces?

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  • satysfakcjonujący system walki;
  • charakterystyczny klimat Warhammera;
  • dobrze zbalansowane klasy;
  • zachęcający do dalszego grania system progresji;
  • ciekawie zaprojektowane lokacje;
  • świetna muzyka i oprawa graficzna.
MINUSY:
  • zastraszająca ilość błędów;
  • większości misji „nie opłaca się” powtarzać;
  • beznadziejna sztuczna inteligencja przeciwników;
  • chwilami zbyt monotonna.

Kiedy kilka lat temu Games Workshop zaczęło rozdawać licencję na wykorzystanie marki Warhammer w grach wideo na prawo i lewo, nie byłem szczególnie optymistycznie nastawiony do tej decyzji. Nie jestem wielkim fanem tego świata, a z fizyczną wersją miałem do czynienia zaledwie kilka razy, ale to, co stanowi symbol gier figurowych, w wersji elektronicznej wypada zazwyczaj co najwyżej średnio. Fakt, Warhammer: Dawn of War i jego kontynuacja okazały się świetne i bawiłem się przy nich wyśmienicie, ale reszta... Muszę jednak wyznać, że ostatnio miałem okazję spędzić odrobinę czasu zarówno z Mordheim: City of the Damned, jak i z Warhammerem 40,000: Regicide i okazało się, że pomimo powierzenia marki mało znanym studiom powstały naprawdę przyzwoite produkcje. Kiedy usłyszałem o szykowanym Warhammerze: The End Times – Vermintide wzorowanym na świetnym Left 4 Dead, miałem nadzieję, że i tym razem będę mógł powiedzieć to samo. Trzeciej części kooperacyjnej strzelanki z zombiakami w roli głównej raczej prędko się nie doczekamy, trzeba więc zadowolić się tym, co zaserwowało studio Fatshark. Tylko czy jego dzieło spełnia oczekiwania?

Chwila nieuwagi i mamy poważne kłopoty.

Odrobina chaosu nie zaszkodzi

Warhammer: The End Times – Vemintide już na wstępie nie pozostawia żadnych złudzeń – to gra nastawiona przede wszystkim na akcję i choć uniwersum, w którym jest osadzona, aż prosi się o odrobinę głębszą fabułę, ta... cóż, praktycznie nie istnieje. Trafiamy do miasta Ubersreik, które padło jakiś czas temu ofiarą inwazji Skavenów. Nasi szczuropodobni przyjaciele naturalnie nie mają zbyt szczytnych celów i odbicie z ich rąk niegdyś pięknej metropolii i okolic spada na barki sterowanych przez graczy bohaterów. Ich działania koordynuje niejaki karczmarz, który prowadzi też całą narrację. Jeśli mam być szczery, mogłoby jej równie dobrze nie być – i tak ogranicza się do jednego, dwóch zdań przed każdą misją, a ponadto w żaden sposób nie spaja kolejnych sekcji. Można by ją zamknąć w stwierdzeniu: „Trzeba po prostu zabić Skavenów!” i choć od tytułu tego typu nie oczekiwałem rozbudowanych dialogów ani zwrotów akcji, szkoda, że nie mamy okazji zagłębić się bardziej w ten ponury świat.

Cel, pal, miazga!

Recenzja gry Warhammer: The End Times - Vermintide - Left 4 Dead ze szczurami - ilustracja #4

W grze spotykamy kilka rodzajów przeciwników, jednak praktycznie wszyscy stanowią bezpośredni odpowiednik swoich archetypów z Left 4 Dead. I tak oprócz szeregowych Skavenów, pełniących rolę zombiaków, występują tu także: zmutowane, gigantyczne szczury (Tank), packmasterzy (Smoker), asasyni (Hunter), szczury rzucające zatrutymi granatami (Spitter), uzbrojeni dowódcy patrolujący okolice (Witch) oraz szczury dysponujące tak zwanym ratling gunem o ogromnej mocy (można przyrównać je do Chargera).

Jedyne wyraźniejsze nawiązanie do tego, z czym kojarzone jest uniwersum Warhammera, stanowią klasy, jakie oddano do naszej dyspozycji. Tych mamy łącznie pięć, choć podczas wykonywania zadań drużyna liczy maksymalnie czterech członków. I tak kolejno mogą być to: łowca czarownic, żołnierz Imperium, krasnoludzki wojak, piromantka oraz elfia łowczyni. Każda z profesji reprezentowana jest przez jedną, stworzoną na potrzeby gry postać, obdarzoną oczywiście własną osobowością. Tym, co rzuciło mi się w oczy już po kilku wykonanych misjach, jest fakt, że każdą z nich zaprojektowano w ciekawy i zrównoważony sposób. Wszystkie posiadają wprawdzie jedynie dwa typy ataków – wręcz oraz dystansowy – jednak są one nie tylko mocno zróżnicowane, ale i bardzo przydatne. Krasnolud oczywiście o wiele lepiej radzi sobie wśród hordy wrogów niż adeptka magii ognia, ale nie oznacza to, że któraś z klas jest gorsza czy słabsza. Nawet jeśli w danym momencie ktoś może wydawać się całkowicie bezużyteczny, nadrabia to już przy kolejnym starciu. Wszyscy się wzajemnie uzupełniają i – co istotniejsze – wszystkimi gra się równie przyjemnie. Choć zazwyczaj w produkcjach tego typu szybko znajduję swojego faworyta, którym staram się sterować jak najczęściej, w tym przypadku nie miałem absolutnie żadnych oporów przed mieszaniem kontrolowanych bohaterów, naprawdę nieźle się przy tym bawiąc.

Może tak bez zapowiedzi nie wypada, ale w Starym Świecie dobre maniery nie obowiązują.

Gdzie szczury zimują?

Określenie „niezła zabawa” będzie się zresztą w całej recenzji pojawiać dość często. Swoją cegiełkę dokłada do tego oczywiście struktura misji. Jest ich łącznie trzynaście i choć dominuje w nich prostota, a niektóre z motywów wyraźnie się powtarzają, muszę przyznać, że są one naprawdę angażujące. Zaczynamy zazwyczaj w punkcie A i wykonując pomniejsze zadania, musimy dotrzeć do punktu B, po drodze zostawiając za sobą morze martwych Skavenów. Schemat do bólu banalny, ale studio Fatshark zadbało o odpowiednie dawkowanie akcji, dzięki czemu rzadko kiedy kręcimy się w kółko bez żadnego celu. Nieustanne klikanie myszką może nie wszystkim przypaść do gustu, ale już każdy z pewnością doceni, że misje są naprawdę unikatowe. Raz nosimy worki ze zbożem, innym razem wysadzamy kryjówkę szczurzych najeźdźców, później błądzimy po wieży czarodzieja, a w końcu mierzymy się z liderem lokalnej bandy. W szerszej perspektywie wszystkie zadania sprowadzają się do tego samego, ale dzięki nietypowym lokacjom nie odczuwa się tego tak bardzo.

"Eee... książki? Mam je ciąć toporem czy jak?"

Misje pomimo przystępnej formuły mają jednak pewien dość poważny mankament, który wychodzi na jaw już po zaliczeniu głównego wątku i przejściu do nieuchronnego grindowania. Skoro zadania odpowiednio angażują, co nie do końca przypadło mi do gustu? Chodzi o coś, co nazywam „proporcjonalnością” – części z wyzwań daje się przy odrobinie wprawy sprostać w niezwykle krótkim czasie, inne będą ciągnąć się niemiłosiernie długo. Początkowo wszystkie zajmują po około 20–30 minut, ale w zgranym zespole można niektóre zaliczyć i o połowę szybciej... a to prowadzi do patologicznych sytuacji. Znalezienie wysokopoziomowej drużyny do misji innych niż te z najkrótszymi ścieżkami graniczy niemal z cudem, a bieganie w kółko po tych samych dwóch, trzech lokacjach potrafi w końcu zbrzydnąć, zwłaszcza że wszędzie obowiązuje identyczna taktyka. Może i dałoby się tego uniknąć, gdyby za trwającą dłużej misję otrzymywało się lepsze nagrody, ale niestety działa to całkowicie odwrotnie – do wymagających poświęcenia im więcej czasu zadań po prostu nie warto po pierwszym przejściu podchodzić.

Zazwyczaj nie widzimy kogo właśnie siekamy, ale nie ma to najmniejszego znaczenia.

Zazwyczaj nie ma nic za darmo

Recenzja gry Warhammer: The End Times - Vermintide - Left 4 Dead ze szczurami - ilustracja #4

Bardzo żałuję, że przy tak bezpośrednim kopiowaniu Left 4 Dead twórcy Warhammera: The End Times nie zdecydowali się na przeniesienie także tak zwanego AI Directora. To system, który w grze z zombiakami dynamicznie zmieniał mapę podczas gry, sprawiając, że żadna z rozgrywek nie była taka sama. W tym przypadku niekiedy w danym miejscu pojawiają się inni przeciwnicy lub swoją lokalizację zmieniają skrzynki z przedmiotami, ale ścieżki do kluczowych punktów są, niestety, zawsze identyczne. Zabrakło także trybu Versus!

Zanim jednak przejdę do systemu nagród, jeszcze krótko o poziomach trudności, bo to one w największej mierze wpływają na to, jaki ekwipunek otrzymujemy w przypadku zwycięstwa. Twórcy oddali do naszej dyspozycji łącznie pięć zróżnicowanych typów wyzwań, ale nawet na najniższym levelu pewne sekcje sprawiają poważny problem. Im wyższy poziom, tym więcej obrażeń otrzymujemy, a nasi przeciwnicy są znacznie bardziej wytrzymali i do zabicia najsłabszych z nich często potrzeba przynajmniej kilku ciosów. Niestety, wyższa trudność nie przekłada się na wyższą inteligencję. Oczywiście każdy, kto ma chociaż minimalne pojęcie o Starym Świecie, wie, że Skaveni nie należą do najbystrzejszych jegomościów, niemniej nieustanne bezmyślne bieganie przed siebie pozostawia pewien niesmak. Wystarczy po prostu ustawić się w dobrym miejscu całą grupą i w nieskończoność klikać myszką. Dobrze, że chociaż każdym orężem wymachuje się przyjemnie, ale gdyby ktoś dodatkowo próbował nas flankować, gra z pewnością by zyskała i nie wydawała się chwilami monotonna.

Witaj przyjemniaczku!

No dobrze, ale jak już ustaliliśmy – granie na wyższym poziomie po prostu się opłaca. Wszystko za sprawą zaimplementowanego systemu ekwipunku. Tak jak niemal wszystko inne w Warhammerze: The End Times do złudzenia przypomina to, co znamy z Left 4 Dead, tak akurat w tym aspekcie jest diametralnie inaczej. Po każdej ukończonej misji otrzymujemy punkty doświadczenia oraz „kostki” – rzucając nimi na specjalnym ekranie, możemy wylosować mniej lub bardziej potężny przedmiot. Jak nietrudno się domyślić, im wyższy poziom, tym większa szansa na otrzymanie czegoś wyjątkowego. Szczęściu możemy jednak dopomóc, zbierając na mapie bonusowe przedmioty, ale najważniejsze w tym systemie jest to, że przez cały czas mocno motywuje do ponownego wykonywania zadań. Występuje tu sporo losowości, co czasem prowadzi do dużych rozczarowań, jednak w ogólnym rozrachunku czujemy się odpowiednio nagradzani za nasze wysiłki i chcemy wracać po więcej. Nawet jeżeli szczęście nam nie sprzyja, możemy samodzielnie wykuwać lub ulepszać przedmioty w kuźni – crafting jest prosty, ale uczciwy i pozwala zdobyć dobry sprzęt, nawet na niższych poziomach.

Deszcz, nie deszcz, przed siebie iść trzeba.

Miks grymasów i zachwytów

Nieco problematyczny bywa fakt, że gra nie posiada dedykowanych serwerów. Oznacza to, że w przypadku rozłączenia się gospodarza misja zostaje automatycznie przerwana i nie otrzymujemy żadnej nagrody. Jeśli połączenie utraci któryś ze „zwykłych” członków drużyny, zastępuje go bot. Sztuczni towarzysze nie grzeszą inteligencją, ale przynajmniej posłusznie podążają za nami do czasu, aż kontrolę nad nimi przejmie żywy gracz.

Pochwała studiu Fatshark należy się także za oprawę audiowizualną. Za ścieżkę dźwiękową odpowiada Jesper Kyd (tak, ten od pamiętnych utworów z Assassin’s Creed czy Unreal Tournament!) i słychać to od pierwszej chwili. Muzyka jest więc szalenie nastrojowa, a i pozostałe dźwięki w niczym jej nie ustępują. Ryki zbliżających się bestii potrafią przyprawić o gęsią skórkę, także postacie bohaterów, choć nieszczególnie gadatliwe, przemawiają do nas głosami, których nie można nie polubić. W swoich nielicznych kwestiach często przemycają odrobinę humoru (komentując na przykład fakt, że któraś z postaci nieustannie skacze) i choć atmosfera podczas walki jest poważna, nie sposób niekiedy się nie uśmiechnąć.

Crafting oraz ulepszanie broni są proste, ale dają sporo możliwości.

Obrazki dołączone do tekstu wykonane były na średnio-wysokich ustawieniach, ale nawet wtedy poszczególne lokacje prezentują się bardzo, ale to bardzo korzystnie. Niemal z każdego zakątka mapy bije odpowiednio mroczny i ponury klimat, niepozostawiający wątpliwości co do faktu, że to Skaveni panują obecnie nad tą krainą. Same modele postaci również nie dają powodów do narzekań, choć nie oznacza to, że wszystko jest idealne. Uczciwie trzeba bowiem przyznać, że pod względem fizyki oraz animacji w Warhammerze: The End Times wręcz roi się od błędów. Niektóre z nich są po prostu zabawne – przykładowo kilkakrotnie gigantyczny szczur zaczynał nagle kręcić w miejscu piruety przez dobrych kilkadziesiąt sekund – ale niektóre potrafią być szalenie frustrujące. Zdarzało mi się „wpadać” pod mapę na skutek odrzucenia, a niekiedy nie dało się zakończyć normalnie misji przez źle działający zatrzask od eskortującego wózka. Nie wspominam już nawet o dziwacznych hitboksach oraz nieustannie zachodzących na siebie teksturach postaci, bo w ferworze walki i tak rzadko kiedy zwraca się na to uwagę. Niemniej graficznych przewinień jest sporo i czasami pomimo pięknych tekstur naprawdę trudno je ignorować.

Lokacje jednocześnie zachwycają i niepokoją.

Jedyne L4D3, na jakie zasługujemy?

Grę należy jednak mimo wszystko uznać za udaną. Kooperacyjna czteroosobowa formuła sprawia niemało frajdy, a dodatkowo niepodważalny klimat Warhammera robi swoje. Walka oferuje sporo satysfakcji, system progresji zachęca do podejmowania kolejnych wyzwań na każdym poziomie trudności, a i od strony grafiki oraz udźwiękowienia tytuł nie ma się czego wstydzić. Produkcja studia Fatshark nie jest jednak idealna – wspominane liczne błędy potrafią wytrącić z równowagi, a to nie jedyna bolączka tytułu. Listę przewinień twórców uzupełniają nie najlepiej zbalansowane pod względem długości misje, kiepska sztuczna inteligencja i monotonia, jaka wkrada się po pewnym czasie do biegania w kółko po tych samych lokacjach. Nie oznacza to oczywiście, że źle się bawiłem, ale jednocześnie trzeba grze wytknąć to, że niemal każdy element zapożyczyła z serii Left 4 Dead. Cóż, skoro kopiować, to chociaż od najlepszych, prawda? Jednak z uwagi na brak jakichkolwiek nowości (nie licząc systemu zdobywania ekwipunku) względem pierwowzoru Warhammer: The End Times – Vermintide trudno ocenić wyżej. Rozrywka pomimo wspomnianych ułomności jest niezła, ale uczciwie trzeba przyznać, że już to wszystko widzieliśmy. Choć, jeśli zamiast zombie wolicie akurat zabijać szczury, lepszej okazji mieć raczej nie będziecie.

Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!