Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 12 września 2011, 13:50

autor: Maciej Kozłowski

Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine

Popularne uniwersum długo czekało na solidną grę akcji. Czy Kosmiczni Marines ze starcia z recenzentami wyjdą zwycięsko? Poznajcie werdykt Czarnego, który ewidentnie wczuł się w klimat.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Kapłani z planety Relic od wielu lat raczą nas kolejnymi rozdziałami swej epickiej opowieści o zmaganiach Kosmicznych Marines z potwornościami wszechświata. Zawsze były to historie opisywane na wielką skalę – brały w nich udział dziesiątki, a czasem wręcz setki zakonnych braci, którzy w seriach taktycznych potyczek sławili imię Imperatora. Kunszt i strategia obrońców ludzkości były dotychczas opiewane w dyptyku Świt Wojny oraz w serii mniejszych, równie udanych utworów.

Tym razem jednak przyszło nam poznać dzieło znacząco różne od poprzednich – zamiast zajmować się wielkimi planami i strategią pochylamy się nad losami jednego tylko oddziału Kosmicznych Marines. Kapitan Titus i jego drużyna to wdzięczny temat do opowieści – krwawej, brutalnej i bezlitosnej.

Łagodność jest oznaką słabości

W ponurych mrokach dalekiej przyszłości istnieje tylko wojna. Ludzkość od tysiącleci walczy z plugastwami kosmosu. Przerażające wizje obcych potęg i niezliczone zastępy przeciwników są w stanie zasiać ziarno zwątpienia nawet wśród najwierniejszych sług Imperatora. Na szczęście Nieśmiertelny podarował swoim wyznawcom najwspanialszy z darów – Kosmicznych Marines. Tylko dzięki tym wybitnym wojownikom wszechświat nie utonął jeszcze w oceanie abominacji.

Operacja wyrostka robaczkowego przybrała dość nieoczekiwany obrót.

Właśnie na nich skupia się Space Marine – pełne napięcia, wartkiej akcji i błyskotliwych pomysłów. W odróżnieniu od Dawn of War nie waha się przenieść gracza w sam środek wydarzeń – wciela się on bowiem we wspomnianego kapitana Titusa. Ten zaś jest wzorcowym przedstawicielem swej „profesji” – rosły, okuty w stal, potężny i srogi – z każdym jego krokiem trzęsie się ziemia, a nieprzyjaciele drżą ze strachu. Prawdziwa krew z krwi i kość z kości Imperatora.

Jednak nawet Titus nie mógłby walczyć z wrogiem całkiem sam – dlatego towarzyszy mu kilku druhów, którzy są dla niego opoką i wsparciem. Każdy Kosmiczny Marine dobrze zna swoje zadanie – Titus nie wydaje rozkazów – wszyscy wiedzą, co mają robić i świetnie wywiązują się ze swoich obowiązków.

Nie drzwiami go, to pałką.

Dzisiaj służ Imperatorowi. Jutro możesz być martwy...

Spróbujmy wyobrazić sobie przez chwilę, że to my jesteśmy kapitanem Titusem. W jednym ręku trzymamy którąś z wielu broni zasięgowych, w drugim zaś mordercze ostrze lub młot. Oboma tymi przedmiotami posługujemy się z równą wprawą – jako wyszkoleni Marine potrafimy zarówno zestrzeliwać wrogów z ogromnych odległości, jak i rąbać ich na kawałki. Nie boimy się bezpośredniego kontaktu z przeciwnikiem – ten dosłownie rozbija się o nasz pancerz. Jesteśmy żywą bronią – jednym ciosem okutej w stal dłoni miażdżymy dziesiątki wrogów, a nasze stąpnięcia wyrzucają ich w powietrze. Gdy w ruch idą topory energetyczne lub piłomiecze, robi się jeszcze bardziej soczyście – posoka barwi naszą twarz, ciała wrogów eksplodują strumieniami czerwonych rozbryzgów, a my wprost brodzimy w nich, szerząc wokół wojenną pożogę. Imperator byłby dumny.

Kosmiczni Marines nigdy się nie cofają – są jak skała, na której zbudowano Imperium. Nie chowają się za osłonami, nie stosują szczwanych sztuczek, lecz przyjmują wyzwanie prosto na klatę. Jako maszyny do zabijania są bezlitośnie wręcz skuteczni – samodzielnie potrafią rozprawić się z całą armią wrogów. Niektórzy mogliby sądzić, że brak im finezji – nie stosują bowiem zbyt wielu kombinacji ciosów i często zachowują się po prostu topornie, ale z drugiej strony – przecież taka jest ich natura. Trudno spodziewać się po wielotonowej bestii zwinności typowej dla Eldarów.

Space Marine jako całokształt jest więcej niż satysfakcjonujący – zawiera wszystko, czego wierny sługa Imperatora mógłby tu szukać. Jest wiara, jest walka, jest piękno. Co słabsi zaczną pewnie narzekać, że przemoc została nieco zbyt wyeksponowana, ale błądzą oni po stokroć. Sam mogę jedynie żałować, że dotarcie do finału historii zajmuje tylko 7-8 godzin.

Mądry człowiek uczy się na śmierci innych

Space Marine to jednak nie tylko tryb dla samotnego gracza. W rozgrywce multiplayer ośmioosobowe drużyny wcielają się w Kosmicznych Marines i ich zdegenerowanych braci – wyznawców Chaosu. Poszczególni wojownicy różnią się od siebie – każdy uczestnik zabawy może sam dobrać sobie strój i pomalować go jak figurkę do bitewniaka. Dodatkowym rozróżnieniem są trzy klasy postaci: Szturmowiec, który razi wrogów prosto z nieba i posługuje się bronią białą, Marine Wsparcia, który pełni rolę anioła stróża (pomaga swoim braciom przy pomocy ciężkich bolterów i dział laserowych) oraz Taktyczny Marine, który łączy zalety i wady obydwu wymienionych. Każdy z tej trójki znajduje swoje miejsce w rozgrywce i jest tak samo ważny – równowaga została więc zachowana.

Multiplayer: latamy, strzelamy, wysadzamy.

Każdy z uczestników zabawy uczy się przez cały czas, zdobywa nowe umiejętności i cenne przedmioty, by dzięki nim coraz lepiej służyć Imperatorowi (lub bogom Chaosu). Poziom doświadczenia zostaje zachowywany pomiędzy poszczególnymi rozgrywkami i odblokowuje kolejne pancerze czy broń.

Gra wieloosobowa to niezwykłe doznanie – widok parunastu okutych w ciężkie pancerze wojowników, którzy okładają się toporami i ładują do siebie z gigantycznych strzelb to coś, co naprawdę zapada w pamięć. Szkoda tylko, że multiplayer oferuje jedynie dwa tryby (utrzymanie terenu i drużynowy deathmatch), niemniej oba są bardzo satysfakcjonujące. Bardziej boli niewielka, niestety, ilość plansz, na jakich walczymy – jest ich zaledwie pięć.

Życie jest walutą Imperatora; dobrze ją wydaj

Space Marine to naprawdę solidne dzieło – godne uznania najwyższych Patriarchów. Co prawda posiada ono swoje wady, jak pewne niedoróbki techniczne (średniej jakości grafika, błędy, lagi), jednak szybko bledną one w świetle chwały Imperatora, jaką głosi gra. I oby głosiła ją jeszcze bardzo długo.

Maciej „Czarny” Kozłowski

PLUSY:

  1. siarczysta, pełnokrwista akcja;
  2. klimat Warhammera 40,000;
  3. bardzo dobry multiplayer;
  4. wciąga;
  5. naprawdę emocjonująca.

MINUSY:

  1. brak co-opa;
  2. mało plansz i trybów w grze wieloosobowej;
  3. niewiele kombosów.
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!