Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Śródziemie: Cień Mordoru Recenzja gry

Recenzja gry 1 października 2014, 13:20

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja gry Śródziemie: Cień Mordoru - świetny miks slashera i skradanki

Branża gier zdecydowanie za rzadko eksploatuje świat Śródziemia. Gdyby robiono to częściej, prawdopodobnie mielibyśmy więcej tak dobrych gier jak Śródziemie: Cień Mordoru.

Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji PC, XONE

PLUSY:
  1. sprawdzona i lubiana mechanika walki;
  2. rozbudowana warstwa rozwoju postaci;
  3. oryginalny system odpowiedzialny za walkę frakcji;
  4. wyważony balans rozgrywki;
  5. udźwiękowienie i projekty postaci.
MINUSY:
  1. trochę zbyt mały świat i niespecjalnie zróżnicowane lokacje;
  2. duża powtarzalność misji pobocznych;
  3. wizualnie raczej nie zachwyca.

Mijają prawie trzy lata od chwili, kiedy gracze po raz ostatni otrzymali produkcję godną imienia Tolkiena. Chyba mało kto spodziewał się, że Władca Pierścieni: Wojna na Północy będzie tytułem aż tak dobrym, jak się okazał. Po mało interesującym początku nagle przed naszymi oczami dosłownie pojawiło się Śródziemie, wraz z pamiętnymi kurhanami i ośnieżonymi szczytami, na które nie mogłem się napatrzyć. I ta burza śnieżna... Podobną drogę przebył najnowszy produkt Monolithu, oparty o licencję filmową Śródziemie: Cień Mordoru. W pierwszych zwiastunach gra wydawała się nieciekawym klonem serii Assassin's Creed, ale po wielu godzinach spędzonych w Udunie i na Czarnym Trakcie śmiało mogę stwierdzić, że to opinia krzywdząca. W rzeczywistości otrzymaliśmy bardzo dobrą mieszankę motywów znanych z przygód asasynów i Batmana, ale okraszoną świetnie zrealizowaną mechaniką walki i przede wszystkim świeżymi pomysłami, z których ten odpowiadający za walki frakcyjne w szeregach Uruków da być może impuls branży, by zacząć go wykorzystywać na coraz to nowe sposoby.

Śmierć to tylko kolejna ścieżka, którą wszyscy musimy podążyć

W grze wcielamy się w Taliona, gondorskiego strażnika stacjonującego na Czarnej Bramie w pechowym okresie, kiedy to w Mordorze Sauron, wiedziony chęcią zemsty za porażkę poniesioną dwa i pół tysiąca lat wcześniej, zbiera siły do ponownego ataku na kraje wolnych ludzi. W przyswajającym podstawy fechtunku i skradania się samouczku poznajemy rodzinę głównego bohatera i okoliczności ich śmierci z ręki nomen omen Czarnej Dłoni – bezwzględnego zakapiora działającego na usługach Saurona i jego bandy Uruków, czyli potężnych orków przychodzących na świat w specjalnych rodniach. Talion również zostaje zamordowany, ale z nieznanych powodów śmierć się go wyrzeka, obarczając przy okazji towarzystwem tajemniczego upiora, niepamiętającego własnej przeszłości. Naszym celem jest zemsta na mordercach i przywrócenie pamięci zespolonemu z ciałem Taliona upiorowi.

Żadna skradanka nie może obejść się bez możliwości cichego zabójstwa przeciwników stojących przy krawędzi urwiska czy podłogi.

Fabuła, jak to zwykle w takich grach bywa, nie jest może najwyższych lotów, ale wystarcza, aby skutecznie przykuć do telewizora. Największą frajdę z odkrywania jej sekretów znajdą głównie fani prozy Tolkiena, ponieważ nie tylko będą mieli okazję zaznajomić się z ciekawymi postaciami zamieszkującymi Śródziemie w okresie poprzedzającym Wojnę o Pierścień, ale także odszukają w produkcji wiele nawiązań do sytuacji jedynie zasygnalizowanych w powieści, jak na przykład pobyt i tortury Golluma w Mordorze. Jeżeli chcielibyście dowiedzieć się, co dokładnie działo się tam ze Smeagolem, koniecznie musicie sięgnąć po dzieło Monolithu.

Choć gra może nie jest najpiękniejsza, to jednak korzysta z zaawansowanych efektów postprocesowych. Przyzwyczajenie się do jasnego światła przy wyjściu z jaskini trwa krótką chwilę.

W Krainie Mordor, gdzie zaległy cienie

Średniej wielkości świat w Cieniu Mordoru ma strukturę otwartą. Nad każdym z sektorów góruje Wieża Kuźni. Wspięcie się na nią i uderzenie w kowadło odkrywa obszar i misje poboczne. Od tej chwili otrzymujemy także możliwość szybkiej podróży do wieży, a także umiejętność przyspieszenia czasu, dzięki czemu na przykład odrastają zioła regenerujące punkty życia bohatera. To przydatne funkcje, ale raczej na początku zabawy, kiedy jeszcze do wybranej lokacji musimy iść „z buta”, a za każdym załomem muru może czaić się zabójcza zgraja kilkunastu orków, z którą walka o przetrwanie może być zaiste śmiertelna. Gra jest do pewnego momentu trudna, a może nawet bardzo trudna. Przynajmniej dopóki nie nauczymy się, że stawanie do otwartej walki z zazwyczaj liczną gromadą przeciwników prowadzonych do boju przez dwóch, a czasem nawet trzech kapitanów, jest z góry skazane na porażkę. Trzeba cechować się niezwykle podzielną uwagą, aby kierując niedoświadczoną wystarczająco postacią nie dać się usiec.

Wśród postaci niezależnych spotkamy także te już nam dobrze znane.

Z zewnątrz mechanika walki mocno przypomina rozwiązania znane z Assassin's Creed i serii Batman: Arkham, ale Monolith pozwoliło sobie wtłoczyć w jej ducha bardziej skomplikowane serie ciosów, dobijanie przeciwników i jednoczesne posługiwanie się mocami upiora. Talion korzysta z trzech rodzajów oręża: łuku, miecza i sztyletu. Każda z wymienionych broni jest równie ważna, co jest zasługą odpowiedniego balansu i mechaniki wymagającej używania całego tego żelastwa, niezależnie od sposobu rozgrywki, jaki przyjmie gracz. Szybko okaże się, że rzucanie się na tzw. pałę do przodu, byle tylko posmakować krwi Uruków i wypełnić misję, kończyć będzie się szybkim zgonem i odrodzeniem w jednej z Wież Kuźni.

W Cieniu Mordoru liczy się głównie umiejętne skradanie się, rozeznanie w terenie i likwidacja wrogów po cichu, najlepiej jednego po drugim. Twórcom fantastycznie udało się pogodzić w jednej grze akcji dwa rodzaje podejścia do zabawy i kiedy już po kilku godzinach cichego rozbebeszania wrażych sił po błocku Mordoru odblokujecie bardziej zabójcze umiejętności Taliona, zwiększycie atrybuty postaci i wytniecie po kilka runów ulepszających na każdej z broni, nagle okaże się, że i trzydziestu Uruków naraz nie stanowi większego problemu. Tym bardziej że w pewnym momencie gry nasz protagonista zacznie ujeżdżać potężne Karagory, z grzbietu których dosłownie będzie masakrował zielone pokraki. Swoją drogą, zachowując się mało rozważnie sam bardzo łatwo może stać się obiadem Karagora, więc najlepiej mieć przez cały czas oczy dookoła głowy.

Talion jest mistrzem we wspinaniu się na budowle i przemykaniu po wąskich przejściach.

Sposób, w jaki Talion się skrada jest niemal żywcem wyciągnięty z przygód asasynów. To nic złego, zawsze dobrze jest opierać się na sprawdzonych wzorcach. Możemy ukryć się w krzakach i zwabić ofiarę, a następnie zarżnąć niczym prosię. Po jakimś czasie gry odblokujemy umiejętność brutalnego morderstwa, ale uwierzcie mi, że te, których dokonujemy wcześniej wcale nie są mniej krwawe. Głowy przeciwników latają na prawo i lewo, jucha wylewa się na wszystkie strony. Zupełnie jakby Monolith czerpał wzorce z edycji rozszerzonych Władcy Pierścieni. Znowu duży plus.

Talion z jakiegoś powodu jest nierozerwalnie związany z tajemniczym upiorem.

Mniej niż połowę z was lubię o połowę mniej niż na to zasługujecie

Najciekawiej jednak prezentuje się walka frakcji wśród Uruków. W tym brutalnym społeczeństwie liczy się siła i cwaniactwo, wobec czego najsilniejszy i najsprytniejszy, a przy okazji również najokrutniejszy zostaje przywódcą. Z początku pełni tylko rolę kapitana, ale wraz z rozwojem gry niektórzy z kapitanów pną się po drabince kariery, by w końcu zostać jednym z pięciu wodzów. To wszystko nie odbywa się jednak gdzieś w tle, niezależnie od naszych poczynań. Wręcz przeciwnie. Talion może aktywnie uczestniczyć w rozwoju sytuacji. Wędrując po Mordorze możemy rozpocząć misje związane z walkami o wpływy pomiędzy kapitanami Uruków. Jest ich zaledwie kilka rodzajów, ale nasza postawa podczas tych potyczek nie jest w żaden sposób wymuszona. Dowiadując się na przykład, że jedna grupa zastawiła na inną grupę zasadzkę, możemy wspomóc którąś z nich. Albo nie pomagać nikomu i tylko poczekać na wynik starcia. Nic nie stoi też na przeszkodzie, żeby wybić do nogi wszystkich orków.

Kiedy trafiamy na ucztę dwóch grup możemy zatruć napitek i patrzeć, jak się grupa nawzajem wyżyna. Opcji jest sporo i nie bacząc na to, co zrobimy, hierarchia wśród Uruków będzie ulegać zmianie, co gra pozwala nam śledzić na bieżąco na jednym z ekranów menu. Jakby komuś było mało, to każda śmierć Taliona z ręki dowolnego orka winduje tego ostatniego do pozycji kapitana. Jeżeli w jakiejś misji nie uda nam się zabić celu, to staje się on potężniejszy. Jeżeli w jego otoczeniu znajdował się inny kapitan, to on również otrzymuje punkty bonusowe za przeżycie starcia. Może dojść do tego, że przez dobre kilkadziesiąt sekund lub nawet dłużej będziemy obserwowali w menu, jak kapitanowie walczą pomiędzy sobą zyskując coraz większy status. Ci, którzy takie starcie przegrywają, giną na dobre.

To coś zupełnie nowego w grach wideo. Co ważniejsze, to nie jest tylko zasłona dymna mająca zakryć liczne zapożyczenia w pozostałej części rozgrywki. Nie zawsze opłaca się eliminować orkowych kapitanów jak leci. Czasem lepiej podejść do tego taktycznie i pozwolić niektórym z nich zyskiwać coraz większą potęgę. Im potężniejszy i bardziej doświadczony kapitan czy wódz, tym większą nagrodę w postaci runu podbijającego statystyki broni dostaniemy za jego zabicie. Można powiedzieć, że hodujemy sobie stadko orków tylko po to, by później najtłustszych z nich ubijać w celu jak największego zysku. Sprytne i pomysłowe.

Każda walka z kapitanem zaczyna się od pogróżek skierowanych w naszą stronę.

Tu przechodzimy do zabijania bossów. Każdy z kapitanów i wodzów ma zestaw cech charakteryzujących jego mocne i słabe strony. Aby je poznać, musimy wpierw przechwycić informacje od oznaczonych osobników lub wyszukać je w jakimś innym miejscu. Jest to trochę podobne do rozwiązań stosowanych w Batmanach, kiedy chwytamy typa i zaczynamy jego przesłuchanie. W ten sposób dowiadujemy się, że boss może być „potworobójcą”, jednym ciosem maczugi kładącym kres życiu Karagora i niekłaniającemu się strzałom wystrzeliwanym z łuku, ale panicznie bojącym się much z Mordai lub podatnym na zabójstwo z zaskoczenia. Pozwala to obrać odpowiednią taktykę do starcia i zwyczajnie urozmaica zabawę. Jednak liczba owych cech jest dosyć mocno ograniczona, wobec czego często się one powtarzają. Co z kolei czyni kolejne zabójstwa coraz bardziej mechanicznymi.

Design orków nawiązuje do ich filmowej wersji i co najmniej jej dorównuje.

Nie powiem: nie płaczcie, bo nie wszystkie łzy są złe

Warto w tym miejscu napisać o najpoważniejszym minusie gry, jaką jest stosunkowo ograniczona wielkość świata. Duża liczba losowych misji związanych z walkami frakcji powoduje, że szybko zwiedzimy prawie wszystko, co twórcy nam zaoferowali i nagle okaże się, że kolejne, niewiele różniące się zadania wykonujemy w powtarzających się miejscach. Nawet arcyciekawa mechanika opisywana przeze mnie w kilku powyższych akapitach w pewnym momencie staje się uporczywie nużąca. Wciąż i wciąż wałkujemy to samo. Walki frakcji, uwalnianie niewolników, szlachtowanie przeciwników w tzw. drodze miecza, łuku czy sztyletu w celu uczynienia ich bronią legendarną i tylko dwadzieścia, nie tak znowu zróżnicowanych, misji głównych. Można poczuć mały niedosyt.

Czasem zamiast się angażować lepiej stanąć i zaczekać na wynik starcia pomiędzy kapitanami uruków.

Specjalne brawa należą się natomiast za oprawę muzyczną gry. Szczególnie za początkowe wstawki z walk z wodzami, gdzie chór skanduje ich imiona. Serio, ciarki po plecach przechodzą. Udźwiękowienie stara się nawiązać do ścieżek dźwiękowych filmów, szczególnie fragmentów opisujących orków i ziemie Mordoru. Czyli jest dosyć mrocznie.

My decydujemy tylko o tym, jak wykorzystać czas, który nam dano

Śródziemie: Cień Mordoru przynosi nam także jedną z bardziej mam nadzieję rozpoznawalnych postaci drugoplanowych, a mianowicie orka Szczurnika, którego gadek mógłbym słuchać i słuchać. W tym miejscu powinienem też pochwalić angielski dubbing, który jest znakomity. My precioussss...

Wspominając w tekście o licznych grupach przeciwników wcale nie przesadzałem.

Jeżeli macie ochotę na dobrą grę akcji, to nie musicie nigdzie szukać. Śródziemie: Cień Mordoru, pomimo czerpania całymi garściami z klasyków gatunku, jest również pozycją na tyle oryginalną i wnoszącą wartość dodaną, że należy chociaż spróbować dać mu szansę. Tym większą, jeśli jesteście fanami filmów, bo to przede wszystkim na ich licencji opiera się tytuł Monolithu. Do wielu wymienionych już przeze mnie plusów koniecznie na zakończenie muszę dodać design Uruków, których różnorodność znacznie wykracza poza to, co zobaczyliśmy na ekranie w dziełach Petera Jacksona. Zapomnijcie o ataku klonów.

Cień Mordoru świetnie łączy ze sobą elementy slashera i niezbyt skomplikowanej skradanki, prezentując przy tym całkiem niebrzydki kawałek tolkienowskiego świata, dotychczas raczej nieeksplorowanego w grach. To brutalna i warta uwagi opowieść o przebrzmiałej chwale Gondoru, wendecie i ukrytych w mrokach niepamięci tajemnicach sięgających tysięcy lat wstecz. To powrót znanych i lubianych postaci... a przynajmniej jednej z nich. To też kolejny bardzo dobry tytuł, który udowadnia, jak duży potencjał tkwi w zaniedbywanym przez elektroniczną rozrywkę Śródziemiu.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

Adrian Werner Ekspert 3 października 2018

(PC) Ta gra ma kiepską fabułę, mało różnorodne lokacje i brak spektakularnych filmowych misji. A mimo to potrafi zachwycić, gdyż jej mechanika jest wyśmienita. To najlepsza ewolucja rytmicznego systemu walki z Assassin's Creed. Dodano masę technik specjalnych i bardzo różnorodnych przeciwników, w stosunku do których trzeba stosować mocno odmienne taktyki. Dopracowana jest również mechanika skradania. Dorzućmy do tego system podporządkowywania sobie orków i otrzymujemy świetną całość, oferującą dużo głębi i ogrom swobody podczas realizacji zadań. Do tego dochodzi cudny system nemezis.

8.5
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!