Sniper Elite 4 Recenzja gry
Recenzja gry Sniper Elite 4 – strzelec wyborowy w formie, choć z zadyszką
Sniper Elite 4 zabiera nas do tak wytęsknionych w strzelankach czasów II wojny światowej… i czyni to w charakterystycznym dla siebie stylu – bardzo dobrym, ale podobnym do tego z poprzedniej gry Rebellionu.
- świetnie zaprojektowane, klimatyczne i zróżnicowane lokacje;
- ogromna swoboda w rozgrywce i w podejściu do celów misji;
- interaktywne otoczenie, pozwalające ingerować w niektóre obiekty;
- w końcu dalekie strzały na pół kilometra i zerowanie lunety;
- sporo możliwości dostosowania poziomu trudności;
- więcej sposobów na unikanie i likwidację wrogów.
- w niektórych aspektach gra za bardzo podobna do poprzedniej części;
- nierówna, czasem trochę przestarzała oprawa graficzna;
- niezbyt inteligentni przeciwnicy;
- uboższe niż poprzednio opcje modyfikacji broni;
- standardowe karabiny armii USA tylko w DLC.
Według słów jednego z twórców Battlefielda każda kolejna gra z serii powinna być lepsza i dłuższa oraz mieć o wiele bardziej atrakcyjną i obszerną zawartość. Przy pracy nad czwartą już produkcją z cyklu Sniper Elite przyjęto ciut inne założenie, zgodne ze słynnym cytatem z filmu Rejs: „Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem”.
Dostaliśmy bowiem praktycznie to samo, co w trzeciej części, okraszone jedynie odrobiną nowości i świeżości. Sniper Elite 4 jest jak kolejny sezon tego samego serialu, jak iPhone 5 po iPhonie 4s – może trochę większy, ale nadal ten sam. Nie stanowi to dużej wady gry, bo zabawa nadal potrafi sprawić sporą frajdę, jednak oczekiwania względem tytułu wydanego wyłącznie na ósmą generację konsol i peceta były chyba nieco większe.
Jak w Sapienzie Agenta 47
Wizytówka serii, czyli rentgenowska kamera pokazująca przelot kuli przez ludzkie wnętrzności, choć zapewne ma swoje grono stałych fanów, to powoli staje się jedynie nużącym dodatkiem, który i tak prędzej czy później wyłączymy, by nie psuć sobie rozgrywki ciągłym jej przerywaniem. Autorzy nie poczynili tu żadnych znaczących usprawnień wizualnych – odniosłem nawet wrażenie, że „killcam” bez rentgena działa odrobinę gorzej niż w trzeciej odsłonie, często prezentując ujęcia pod dziwnym kątem lub np. rozmazane. Jedyną nowością jest dodanie animacji penetrowania ciała odłamkami po eksplozji czy zabójstwie nożem. Można zerknąć, ale jako umiarkowany fan podziwiania ludzkich bebechów szybko wyłączyłem rentgenowski bajer.
Próżno szukać w „czwórce” takich dzisiejszych oczywistości jak chociażby dynamiczna zmiana pogody czy pór doby. Największą nowością jest przeniesienie akcji do malowniczych Włoch, co po raczej jednokolorowych i monotematycznych lokacjach w Afryce stanowi odczuwalne urozmaicenie. Italia z 1943 roku imponuje różnorodnością krajobrazów oraz obiektów. Odwiedzamy zarówno śródziemnomorskie miasteczko, leśne ostępy w górach czy klasztor, jak i typowo wojskowe budowle – bunkry, umocnienia na wybrzeżu oraz tajną fabrykę.
Wszędzie występuje mnóstwo ukrytych przejść, zakamarków, otwartych domów piętrowych, piwnic czy tuneli. Mapy są co najmniej dwukrotnie większe od tych z poprzedniej części i w końcu mamy szansę wyzerowania lunety nawet do 500 metrów, trafiając niekiedy na miejsca pozwalające oddawać strzały na takie właśnie lub nawet dalsze odległości.
Dzięki większym mapom czuć swobodę w szukaniu drogi do celu, przykładowo mniej strzeżonej, ale zaminowanej. Mimo to hucznie zapowiadane nowe możliwości poruszania się Karla zupełnie nie znalazły zastosowania. Nadal potrafi on wdrapywać się tylko na nieliczne, wybrane elementy mapy i to samo dotyczy nowości, czyli pokonywania różnych gzymsów i krawędzi. Przechodząc grę, nie znalazłem zresztą wielu takich miejsc, wręcz przeciwnie – tam, gdzie aż się prosi, by dostać się do dogodnego gniazda snajperskiego, program zupełnie na to nie pozwala.
Pomimo ograniczeń poziomy stały się dużo bardziej interaktywne (choć budynki nadal opierają się wszelkim eksplozjom). Nasze beztroskie poczynania mogą teraz przykuć wzrok obserwatora dającego znak artylerii, a do likwidowania nazistów da się wykorzystać już nie tylko wybuchające ciężarówki, ale i wspomnianą artylerię, wiszące na dźwigach ciężkie ładunki, ustawione w stosy pnie drzew, generatory, a także ciała poległych żołnierzy – montując w nich odpowiednią minę. Zwolenników skradania się z pewnością ucieszy opcja gaszenia strzałami latarni i żarówek w nocnych misjach.
Oprawa graficzna wydaje się dość nierówna. Z jednej strony pojawiło się z pewnością o wiele więcej detali, zwłaszcza na mapach miejskich. Bardzo starannie wykonano wszelkie wnętrza pomieszczeń, ale zdarzają się też krajobrazy wyglądające niczym z poprzedniej generacji konsol. Czuć, że to tylko odrobinę przerobiony silnik starszej gry, niedorównujący obecnym sandboksowym standardom. Jeśli jednak przymkniemy na to oko, docenimy, że lokacje zaprojektowane są niemal perfekcyjnie, podobnie jak Sapienza w Hitmanie.
Żal tylko, że tak barwne i wiarygodne włoskie miasteczka pozbawione są zupełnie ludności cywilnej – nawet gdyby ta miała być nieśmiertelna, by nie zachęcać graczy do niepotrzebnej rzezi. Wszędzie występują tylko patrole i oficerowie – element do omijania lub odstrzału.
Gdzie snajper nie może, tam mafię pośle
Wraz z większym obszarem działań zmienił się sposób wypełniania misji. O poszczególnych zadaniach nie dowiadujemy się już stopniowo, w miarę postępów na mapie, tylko od razu dostajemy wszystkie wytyczne, odwiedzając przed każdym wyzwaniem coś w rodzaju huba – niewielką lokację w pobliżu właściwego terenu, gdzie najpierw musimy porozmawiać ze wszystkimi obecnymi tam postaciami NPC.
Pierwszo- i drugoplanowi bohaterowie historii przedstawionej w Sniperze Elite 4 informują o celach misji bądź też zlecają je. Potem już wszystko zależy od nas. To my decydujemy, w jakiej kolejności je wykonać, czy w ogóle zabierać się za zadania opcjonalne i którą drogą dotrzeć na miejsce. Ciekawym urozmaiceniem są niespodziewane starcia ruchu oporu z wrogiem, do których możemy się włączyć i pomóc lokalnym partyzantom, jednak w trakcie gry natrafiłem tylko na dwie takie sytuacje – raczej oskryptowane niż losowe.
Przydzielanie zadań przez postacie niezależne wiąże się w tej odsłonie ze sporą liczbą przerywników filmowych na silniku gry, jednak fabuła tradycyjnie nie należy do zbyt porywających. Mamy tu do czynienia ze swoistą kalką trzeciej części – znowu jest jeden ważny Niemiec i znowu jest powstająca gdzieś w tajnej bazie niebezpieczna wunderwaffe, którą za wszelką cenę trzeba zniszczyć, nim zagrozi alianckim wojskom.
Główny bohater całego cyklu Sniper Elite – Karl Fairburne – występował dotychczas i widnieje we wszystkich opisach gry jako agent amerykańskiego OSS (Office of Strategic Services), czyli organizacji z czasów II wojny światowej będącej poprzedniczką słynnej CIA.
Tymczasem w czwartej części, dziejącej się tuż po wydarzeniach ze Snipera Elite 3: Afrika, Karl jest agentem brytyjskiej SOE (Special Operations Executive), agencji utworzonej przez Winstona Churchilla do zajmowania się działaniami dywersyjnymi oraz wspierania ruchu oporu.
Choć w grze Karl ściśle współpracuje z wysłannikiem OSS, to jednak ciągle odbiera główne polecenia od Brytyjczyków, a amerykański agent marzy, by mieć kogoś takiego w swoich szeregach. Czyżby dotychczasowa biografia Karla bazowała głównie na pierwszych częściach cyklu, rozgrywających się w roku 1945, kiedy Fairburne mógł już zmienić pracodawców?
Obrazu całości dopełniają banalne dialogi (które rodowici Anglosasi z pewnością zaliczą do bardzo złego dubbingu w grach), niewykorzystane postacie, obowiązkowa obecność włoskiej mafii i zakończenie godne Jamesa Bonda. Ile by jednak złego o fabule nie powiedzieć, to jako tako pasuje ona do przemierzanych lokacji oraz realizowanych zadań i sprawia, że mamy poczucie uczestniczenia w ciągłej historii, a nie tylko odwiedzania przypadkowych miejsc, jak to było w ostatnim Hitmanie.
Sniper Gear Solid 4
Trzon rozgrywki pozostał w zasadzie bez zmian. Nadal mamy do czynienia z mieszanką skradanki, strzelanki i gry snajperskiej. Wciąż występuje to samo kółko wyboru ekwipunku, nadal ukrywamy swoje strzały, gdy rozlega się donośniejszy hałas, i nadal zbieramy setki różnych listów z frontu, jednak większość tych elementów została odrobinę doszlifowana i ulepszona.
Poszczególne składowe wyposażenia da się teraz wykorzystywać na dwa sposoby (np. jako minę zwykłą i potykacz), co zwiększa prawdopodobieństwo uniknięcia bądź likwidacji wroga, a strzały snajperskie nareszcie sięgają celów oddalonych o setki metrów. Choć w grze najlepiej sprawdza się łączenie wszystkich tych stylów zabawy, to zdecydowanie największą frajdę sprawia skryte działanie, które z pewnością wydłuży czas przygody we Włoszech.
Osobiście skupiałem się głównie na szukaniu miejsc do oddawania dalekich strzałów, nie unikając od czasu do czasu niezłej demolki. Trzeba wziąć pod uwagę, że Sniper Elite 4 nie jest symulatorem i siła oraz zachowanie wystrzelonych pocisków mocniej uzależnione są od wyważenia rozgrywki niż realnego działania. Dzięki możliwości regulowania stopnia trudności mamy szansę na bardziej emocjonującą zabawę, jednak na najwyższym poziomie ucierpiało trochę snajperskie strzelanie.
Bez żadnych pomocy do dyspozycji strzały na odległość 500 metrów wymagają niemal szóstego zmysłu, gdyż dysponujemy jedynie niewielkim przybliżeniem lunety i absolutnym brakiem jakiejkolwiek informacji, gdzie doleciał pocisk. Tu przydałaby się chociaż jakaś mała smuga czy nawet przesadzony widok obłoku kurzu po trafieniu, by dokonać właściwych poprawek.
Polepszenia nie doczekała się sztuczna inteligencja przeciwników, którym teraz nasza magiczna lornetka wyświetla krótką biografię. Nadal potrafią oni wrócić do patrolowania wśród trupów, jeśli nas nie odkryją, lub przybiec i ochoczo dać się wystrzelać. Rozwój postaci również wydaje się dodany niejako na siłę – wybieramy po jednej z dwóch dostępnych umiejętności, ale znaczące różnice nie są odczuwalne. Bardziej chodzi chyba o samo zbieranie punktów, przyznawanych po każdym celnym strzale, dających poczucie nagrody za udany manewr.
M1 Garand na wagę złota
Zmiany na gorsze nastąpiły w modyfikacji broni – tu Sniper Elite 4 wypada dość blado względem wcześniejszej odsłony cyklu. Zacznijmy do tego, że znikła dość atrakcyjna graficznie prezentacja karabinu z „trójki”, która dawała podgląd na ewentualną zmianę kolby, lufy, krzyża lunety czy mechanizmu spustowego. Teraz mamy jedynie zwykłą ikonkę, którą po spełnieniu szeregu wymagań po prostu odhaczamy, zwiększając tym samym moc pocisku czy zmniejszając odrzut.
Do wyboru jest też parę dyskusyjnych skórek (np. złota). Najgorsze wydaje się jednak to, że gra mami nas dwukrotnie większym wyborem oręża niż w części trzeciej, ale faktycznie... jest go mniej więcej tyle samo. Prawie połowa broni zablokowana została magicznym skrótem DLC! Gdybyśmy chcieli pograć z ulubionym garandem, będącym podstawowym karabinem w Sniperze Elite 3 – musimy zaopatrzyć się w „paczkę broni sił alianckich”.
Można to było rozwiązać o wiele lepiej, dając w płatnym dodatku jakieś wyjątkowe egzemplarze, z unikatowymi wzorami na kolbie czy czymś w tym rodzaju, a nie liczyć na zysk z arsenału, który powinien być dostępny od początku. Przy braku pudełkowej wersji na komputery PC i już zapowiedzianej przepustce sezonowej rozszerzającej kampanię taki „drobiazg” szkodzi wizerunkowi gry bardziej, niż mogłoby się wydawać.
Snajperów kilku
Sniper Elite 4 nie jest grą, którą kupuje się głównie dla trybu wieloosobowego, ale i w tym temacie znajdziemy kilka opcji zabawy, jakby specjalnie skrojonej właśnie pod klasę snajpera. Nie będzie chyba niespodzianki, jeśli wspomnę, że znajdziemy tu te same tryby, co w trzeciej części. Drużynowe i klasyczne deathmatche, gdzie każdy gracz bardzo niechętnie porusza się po mapie, czekając w swoim punkcie na nieuważny cel – są ciekawe głównie dla prawdziwych fanów gatunku, trzeba jednak przyznać, że uważni gracze, umiejący się skradać i zastawiać pułapki mogą łatwo zdobyć przewagę nad leniwymi kamperami.
Twórcy wprawdzie wprowadzili jedną nowość – dobrze znane przejmowanie kontroli nad punktem, gdzie musimy bronić wież nadawczych, jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dodano ten tryb jakby z konieczności (praktycznie każdy tytuł na rynku posiada jakąś wariację na ten temat). W snajperskim multi praktycznie w każdym trybie gra się podobnie, również tam, gdzie liczy się dystans strzałów lub obecna jest nieprzekraczalna granica. Prawdziwą perełką pozostaje jednak tryb kooperacji, zwłaszcza w duecie snajper – obserwator, gdzie z czującym klimat towarzyszem można pobawić się w świetnej atmosferze.
Bezpieczna kontynuacja
Sniper Elite 4 to bardzo bezpieczna kontynuacja, która nie próbuje wprowadzać żadnych rewolucyjnych zmian, a jedynie dopieszcza sprawdzone mechanizmy. Z jednej strony to dobrze – jeśli coś działa i ma swoich zwolenników, nie trzeba dużo poprawiać. Z drugiej – nie sposób nie odnieść wrażenia, że dostaliśmy odrobinę za dużo tego samego. Słowem, „czwórka” powiela błędy swojej poprzedniczki, choć wprowadza też kilka niezłych usprawnień.
Najlepszą decyzją był tu sam wybór Włoch jako miejsca akcji, sądzę bowiem, że na takich mapach równie dobrze bawiłbym się, korzystając ze skromniejszych mechanizmów rozgrywki obecnych w trzeciej odsłonie. Być może trochę szkoda, że studio Rebellion robiąc dwa kroki do przodu, trzeci zawsze wykonuje w tył i mimo zmian, tytuł stoi w miejscu. Tak duże podobieństwa do poprzedniej części można by łatwo zrekompensować większą liczbą dostępnych od razu misji czy uzbrojenia – zwłaszcza mając na uwadze swoich fanów. Sniper Elite 4 to nadal dobra gra, ale chyba dopiero w pakiecie ze wszystkimi zapowiadanymi dodatkami może stać się naprawdę świetna, godna uwagi nawet niedzielnych snajperów.
O AUTORZE
Z grą Sniper Elite 4 spędziłem około 15 godzin, a 8 misji kampanii dla pojedynczego gracza na normalnym poziomie trudności zajęły mi jakieś 10 godzin. Na każdej mapie wykonałem wszystkie zadania poboczne, nie koncentrując się jednak na zebraniu wszystkich znajdziek. W przeszłości grałem zarówno w drugą, jak i w trzecią część serii, a strzelanie z karabinu snajperskiego praktykuję ochoczo tak w grach, jak i na prawdziwych strzelnicach.
ZASTRZEŻENIE
Kopię gry Sniper Elite 4 na PC otrzymaliśmy nieodpłatnie od polskiego wydawcy, firmy Cenega.