Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Shadow Warrior 3 Recenzja gry

Recenzja gry 28 lutego 2022, 15:00

Recenzja gry Shadow Warrior 3 - przejdź i (nie) zapomnij

Na papierze Shadow Warrior 3 wygląda jak krok wstecz względem „dwójki”. Jest krótszy, prostszy, bardziej liniowy i pozbawiony wielu mechanik. Czy to uczyniło go gorszą grą? Nie. Stało się dokładnie odwrotnie.

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji XSX, PS4, XONE

PLUSY:
  1. obłędnie miodne walki;
  2. wartka akcja, od której nie sposób się oderwać;
  3. kapitalny projekt poziomów i przeciwników;
  4. pomysłowe zastosowanie „finiszerów”;
  5. zręczne przeplatanie starć platformowymi przerywnikami (i dialogami);
  6. świetna oprawa audiowizualna przy bardzo solidnej optymalizacji;
  7. widowiskowe cutscenki, wyreżyserowane w ciekawy sposób;
  8. tona popkulturowych nawiązań i humoru (który nie wszystkim przypadnie do gustu).
MINUSY:
  1. zbyt krótka przygoda, której brakuje regrywalności;
  2. frustrująco źle zaprojektowana pewna platformówkowa sekwencja;
  3. mniejsze zgrzyty tu i tam (np. nowy głos Lo Wanga, miałka fabuła i przeładowany HUD).

Każdy duży wydawca popukałby się w czoło, gdyby przedłożono mu projekt Shadow Warriora 3. „Dwójka” była grą, która spokojnie wystarczała na 20 lub więcej godzin, oferując obok wątku fabularnego krocie pobocznych aktywności, proceduralnie generowanie poziomy o półotwartej konstrukcji, rozbudowany (jak na FPS-a) system zarządzania ekwipunkiem, a także tryb co-op. Jedynym logicznym posunięciem w tej sytuacji powinno być uczynienie trzeciej części jeszcze dłuższą i bardziej rozbudowaną, prawda? Cóż, polskie studio Flying Wild Hog doszło do zupełnie innych wniosków.

Shadow Warrior 3 wydaje się grą z innej (lepszej?) epoki. Już nie próbuje podążać śladami serii Borderlands, wraca do korzeni i na powrót zajmuje miejsce obok Dooma oraz reszty nestorów rodu strzelanek. „Trójka” nie odwraca uwagi gracza od krwawej jatki żadnymi opcjonalnymi wyzwaniami, nie zaprząta mu głowy eksploracją ani żonglowaniem ulepszeniami pukawek. Opowieść została na powrót wtłoczona w ręcznie zaprojektowane korytarzowe poziomy, ekwipunek się skurczył, a do kosza poszły nie tylko paski życia wrogów i cyferki obrażeń, ale również tryb kooperacji.

Każdy Ubisoft czy inny Microsoft pokręciłby głową z niedowierzaniem na taki projekt gry. Ale Flying Wild Hog wiedziało, co robi. Choć mnie samemu „looter-shooteryzacja” Shadow Warriora 2 bardzo przypadła do gustu, wcale nie czuję się rozczarowany uproszczeniem trzeciej części. W tym szaleństwie jest metoda – niezawodna metoda rodem ze starej szkoły robienia gier.

Patrz i podziwiaj!

Oczywiście deweloper musiał mieć jakiegoś asa w rękawie, gdy decydował się na pozbycie nawet tak mocnego atutu jak co-op. Musiał mieć inną przynętę na graczy, która uchroni go przed finansową klapą. Flying Wild Hog postawiło na nęcenie w starym, dobrym, wypróbowanym stylu – szeroko pojętą oprawą graficzną.

Paski życia wrogów są zbędne, gdy stan ich zdrowia może komunikować po prostu ilość krwi i dziur w ciele (tak jak w Doomie Eternal).

Nie będę Wam opowiadał, jak ta gra wygląda. Po prostu odpalcie sobie powyższy filmik, obejrzyjcie chociaż fragment i sami powiedzcie: ręka nie wyciąga się Wam mimowolnie w kierunku portfela na widok takiego „show”?

Stawiam, że nawet twórcy Dooma ze studia id Software zaczęli się niespokojnie wiercić na krzesłach, patrząc na to, co wyprawia się w Shadow Warriorze 3. Unikalna orientalna stylistyka, śliczne i interaktywne areny, odjechany projekt przeciwników, soczyste „finiszery”, nietuzinkowy arsenał – ten krwawy balet wygląda obłędnie. Ba, nie tylko wygląda. Równie obłędnie wypada w akcji.

Akcja pędzi tu na złamanie karku, a widoki są takie, że człowiek czasem ma ochotę przystanąć i westchnąć głęboko (choć grafika zaliczyła lekki downgrade w porównaniu z pierwszymi materiałami promocyjnymi).

Już od dawna żadna strzelanka nie dała mi takiego kopa, takiego zastrzyku adrenaliny. Od dawna – tj. w zasadzie od momentu premiery Dooma Eternal w marcu 2020 roku (to było na początku pandemii, dacie wiarę?). I tak jak rzeczony Doom niejako zapożyczył z Shadow Warriora 2 parę sztuczek – uzbrajając Doomguya w ostrze i możliwość wykonywania uskoków (dash) – tak teraz SW3 „chapnął” co nieco z najnowszego dzieła id Software.

Flying Wild Hog zaimplementowało mianowicie elementy platformówkowe. Zabrzmiało niepokojąco? Zgadzam się, nie była to najmocniejsza strona ostatniego Dooma. Na szczęście polski deweloper podszedł do sprawy z głową. Skakanie i bujanie się na lince z hakiem nie ma stanowić wyzwania równoważnego walce – to tylko przerywnik pomiędzy jedną areną a drugą, w którym dzielimy uwagę między wciskanie kilku przycisków ruchu, zerkanie na piękne krajobrazy i słuchanie dialogów.

Satysfakcja z pozbycia się kilku wrogów naraz w ten sposób – bezcenna.

Poziomy są tak liniowe, że ledwie znalazło się na nich miejsce dla kilku(nastu?) ukrytych znajdziek.

To ty, Lo Wang? Brzmisz jakoś dziwnie

No właśnie, dialogów. Lo Wang ma wielką przewagę nad Doomguyem – mówi. I to jak mówi! Nie brakuje typowego dla tej serii humoru, właściwie Shadow Warrior 3 kipi nim bardziej niż poprzednie części. Protagoniście nadal jadaczka prawie się nie zamyka i bombarduje nas swoimi niewybrednymi, często wulgarnymi i wręcz kretyńskimi żarcikami – nie stroniąc od ukłonów w stronę szeroko pojmowanej popkultury czy burzących czwartą ścianę „podśmiechiwek” z gier.

Niestety, przy okazji dialogów nie sposób nie wspomnieć o czymś, co niektórzy mogą uznać za minus gry. Krótko przed premierą Shadow Warriora 3 nieoczekiwanie zmieniony został odtwórca głównej roli – niezastąpionego Jasona Liebrechta zastąpił (sic!) Mike Moh. I choć ten drugi robił wszystko, by brzmieć jak ten pierwszy – niekiedy z naprawdę przyzwoitym rezultatem – ostatecznie zagorzali wielbiciele Lo Wanga mogą słyszeć zgrzyt w głośnikach za każdym razem, gdy bohater przemówi.

Twórcy musieli się świetnie bawić przy reżyserowaniu cutscenek – i świetnie bawić się będą gracze, oglądając je.

System ulepszeń broni i postaci wrócił do poziomu z pierwszej części – a może nawet stał się jeszcze prostszy. Niemniej należycie spełnia swoje zadanie.

Rozczarowanie czeka też osoby, które w Shadow Warriora 3 miałyby zagrać dla opowieści. Proszę się nie śmiać, narracja była jedną z mocniejszych stron „jedynki” (czyt. polskiego rebootu serii z 2013 roku). Druga część została odciążona emocjonalnie, ale zachowała względnie bogate uniwersum – tymczasem na polu fabuły SW3 uległ uproszczeniu do granic możliwości. W następstwie wydarzeń z „dwójki” bardzo stary i bardzo zły smok wydostał się na wolność i zniszczył jakieś pół świata, więc Lo Wang musi ocalić drugie pół – ot, taka to historyjka.

Ta opowiastka służy głównie za pretekst, by przeprowadzić bohaterów przez szereg bajecznie malowniczych lokacji, pozwalając im przerzucać się docinkami, których nie powstydziliby się Strażnicy Galaktyki, oraz pokazywać ciekawie wyreżyserowane, widowiskowe cutscenki – suto okraszone akcją, demolką i animacjami motion capture. Niemniej fani serii powinni docenić powrót pewnej znajomej postaci... która dla odmiany nie straciła swojego charakterystycznego głosu.

DRUGA OPINIA

Recenzja gry Shadow Warrior 3 - przejdź i (nie) zapomnij - ilustracja #7

Przy drugiej części Shadow Warriora spędziłem sporo czasu i bawiłem się wangastycznie. Na „trójkę” więc czekałem, ale po 3-4 godzinach grania trochę mój hypetrain się wykoleił. Oczywiście nie odmawiam SW3 plusów – bo można się uśmiechnąć słuchając rubasznych rozmów między bohaterami lub kultowych dziś tekstów popkultury przeplatanych siekaniem wrogów, a krwista walka faktycznie generuje radochę (zwłaszcza kiedy aktywujemy pułapki robiące z nieprzyjaciół krwawą papkę). Na niemal każdej płaszczyźnie odnosiłem jednak wrażenie, że dobre pomysły z „dwójki” były na wielu płaszczyznach kastrowane.

Fabuła jest miałka, ale taki już jest na nią zamysł – niemniej jednak w „dwójce” odczuwałem wrażenie celowości pastiszu, tutaj już nie miałem tej 100% pewności, że taka była koncepcja. Wyliczanka kolejnych minusów jest spora – począwszy od braku różnych wariantów finiszerów przygotowanych dla konkretnych przeciwników oraz małą pulę typów adwersarzy, przez problemy z wyświetlaniem grafiki i doczytywaniem tekstur w tak dynamicznej grze, a na błędach z tłumaczeniem napisów w wersji PL. To nie są na szczęście babole przekreślające ten tytuł i wciąż bawić można się przy grze przyzwoicie – ale Shadow Warrior 3 to gra „w sam raz na raz” i raczej nigdy już do niej nie przysiądę. Szkoda.

OCENA: 7/10

Michał „Pajdos” Pajda

Arcydzieło rzezi

Wróćmy jednak do tego, co jest tu najważniejsze, czyli do walki. Flying Wild Hog nie poprzestało na dopieszczeniu mechaniki z Shadow Warriora 2 (która już była znakomita) czy dorównaniu poziomowi Dooma Eternal. Polski deweloper doprawił „zwycięską formułę”, wprowadzając dwie małe, a jednak wielkie innowacje.

Zacznijmy od wspomnianych już wcześniej interaktywnych aren. Oprócz wyświechtanych wybuchających beczek (w paru odmianach) twórcy rozmieścili na nich zapadnie czy ruchome ostrza, które gracz w dogodnym momencie może aktywować, strzelając w przycisk, i pozbyć się wielu przeciwników naraz w rozkosznie krwawy sposób. Szkoda, że w grze nie znalazło się więcej miejsc wyposażonych w takie atrakcje. Tak czy owak wprowadzają one do starć nutkę taktyki – i podobnie rzecz ma się z drugą innowacją, czyli „finiszerami”.

Muzyka nadal jest świetna, choć względem Shadow Warriora 2 zmienił się jej styl. Tym razem głównym kompozytorem został Maciej Kulesza.

W sześciogodzinnej przygodzie zmieściły się zaledwie dwie walki z bossami.

Wydawało się, że w strzelankach nie zobaczymy już niczego lepszego niż „zabójstwa chwały” z rebootu Dooma – ale Flying Wild Hog je przebiło. Choć typów broni w arsenale Lo Wanga występuje raptem siedem (i nie są one przesadnie kreatywne: zaczynając od rewolweru i strzelby, a na katanie i wyrzutni shurikenów kończąc), co najmniej drugie tyle dostarczają – tymczasowo – wrogowie.

Wyprowadzając „ostateczny cios”, nie tylko pozbywamy się delikwenta w upajająco brutalny sposób, ale też uzyskujemy od niego na chwilę wzmocnienie lub oręż. I tu zaczyna się jazda. „Dyskotekowy granat”, wyrzutnia fajerwerków, ogromne wiertło, zabójcze oko-dron – to tylko parę przykładów. Każdy taki gadżet może się przydać w krytycznym momencie, więc to jeszcze jeden element, który skłania do taktycznego myślenia.

O ile gracz jest zdolny do jakiegokolwiek myślenia, gdy gna szaleńczo przed siebie, uskakuje przed trafieniami, biega po ścianach, odpycha wrogów „uderzeniami chi”, skacze (podwójnie) nad rozpadlinami i huśta się na lince z hakiem, wypatrując gorączkowo kolejnej apteczki lub paczki amunicji. To wszystko jest tak spektakularnie krwawe i tak dziko rajcujące, że po zakończeniu każdej walki z jednej strony towarzyszyła mi ulga, gdy czułem, jak stygnie kipiąca w moich żyłach krew – ale z drugiej pragnąłem więcej, więcej i więcej!

Droga i krótka, ale jakże wielka przyjemność

Niestety, po około sześciu godzinach okazało się, że nie ma już nic więcej. Opowieść dotarła do punktu „the end”, przez ekran przetoczyły się napisy końcowe i wylądowałem w menu. Stąd były tylko dwie drogi: „nowa gra” lub „wyjście”. Tak, nie ma nic pomiędzy – ani jakiegoś pobocznego trybu, w którym walczyłoby się na arenach do upadłego, ani „nowej gry plus”, ani nawet możliwości rozegrania jeszcze raz wybranego spośród jedenastu rozdziałów przygody. Wielka szkoda. Tym większa, że mówimy o grze, której startowa cena wynosi (na Steamie) aż 179,99 zł – to tylko o 20 zł mniej, niż kosztuje 500-godzinny (powiedzmy) Dying Light 2.

W takiej sytuacji werdykt może być tylko jeden: lepiej poczekać na promocję. Zwłaszcza że deweloperowi przyda się trochę czasu na połatanie swego dzieła. Powinien przede wszystkim dopracować sekwencję zjazdu na kamiennej płycie po lodzie w dziewiątym rozdziale – przez źle umieszczony punkt do zaczepienia linki z hakiem (albo źle wyregulowaną prędkość ruchu płyty) zginąłem pod sam koniec tego skądinąd przyjemnego etapu tyle razy, że zacząłem się zastanawiać, czy finał mojej przygody z Shadow Warriorem 3 nie nastąpi czasem przedwcześnie.

W kilku innych miejscach też miałem drobne trudności z zaczepianiem linki lub wspinaniem się na przeszkody. Poza tym drażnił mnie trochę interfejs, wyświetlający zapętlone powiadomienia o niewydanych punktach ulepszeń po każdym ekranie wczytywania czy inne zbędne informacje. Do tego przy nagłych – w założeniu idealnie płynnych – przejściach między rozgrywką a cutscenkami dysk lekko się dławił, co skutkowało regularnymi seriami przycięć animacji.

Optymalizacja gry wypada bez zarzutu – dopóki nie zdetonujesz całej grupki tych kamikaze naraz.

Zielone światełko wskazuje drogę – zabieg podpatrzony z Dooma.

Co jednak ciekawe, na HDD sytuacja nie była wcale dużo gorsza niż na SSD. Ponadto optymalizacja wypadła lepiej, niż sugerowały wymagania sprzętowe gry. Komputer wyposażony w Core i5-4440S, 8 GB RAM-u i GeForce’a GTX 1060 utrzymywał dość stabilne 60 klatek na sekundę przy wysokich ustawieniach w rozdzielczości 1080p.

W każdym razie wszelkie wymienione mankamenty są tylko rysami na brylancie. Brylancie, który został drobiazgowo oszlifowany i przykuwa wzrok, mieniąc się spektakularnymi refleksami, ale ma tak malutkie rozmiary, że łatwo stracić go z oczu. A co z oczu, to i z serca.

Shadow Warrior 3 powinien mieć nominację w kategorii najlepszych gier akcji na The Game Awards 2022. Obawiam się jednak, że do grudnia świat zdąży zapomnieć o dziele Flying Wild Hog – tak jak np. do końca 2021 roku zdążył zapomnieć o wydanym w styczniu The Medium. To niestety jeszcze jedna racja, która uzasadnia tworzenie gier-usług – aktualizacje i dodatki wydłużają życie każdej produkcji w ludzkiej pamięci. A z ludzką pamięcią w branży interaktywnej rozrywki jest coraz bardziej kiepsko z roku na rok.

O AUTORZE

Shadow Warrior 3 uszczknął mi z życia niecałe siedem godzin – ale mógłbym odjąć co najmniej jedną od tego wyniku, gdybym nie powtarzał kilku walk (i tego nieszczęsnego lodowego zjazdu) i nie zatrzymywał się, by podziwiać widoki albo wypatrywać znajdziek. Fanem serii stałem się za sprawą rebootu z 2013 roku. Koniec końców wszystkie jej trzy polskie odsłony cenię na równi – choć każda istotnie różni się od pozostałych.

Kopię gry Shadow Warrior 3 do recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od firmy Devolver Digital.

Krzysztof Mysiak

Krzysztof Mysiak

Z GRYOnline.pl związany od 2013 roku, najpierw jako współpracownik, a od 2017 roku – członek redakcji, znany także jako Draug. Obecnie szef Encyklopedii Gier. Zainteresowanie elektroniczną rozrywką rozpalił w nim starszy brat – kolekcjoner gier i gracz. Zdobył wykształcenie bibliotekarza/infobrokera – ale nie poszedł w ślady Deckarda Caina czy Handlarza Cieni. Zanim w 2020 roku przeniósł się z Krakowa do Poznania, zdążył zostać zapamiętany z bywania na tolkienowskich konwentach, posiadania Subaru Imprezy i wywijania mieczem na firmowym parkingu.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Podoba Ci się Shadow Warrior 3?

Tak!
67,9%
Nie :(
32,1%
Zobacz inne ankiety
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!

Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...

Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet
Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet

Recenzja gry

Mało które uniwersum tak wspaniale nadaje się na soczystego slashera jak Warhammer 40k. Miałem pewne obawy o Space Marine’a 2 – zwłaszcza że twórcy odwołali otwartą betę - te jednak wkrótce zniknęły jak czaszka heretyka pod butem sługi Imperatora.