Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Ratchet & Clank Recenzja gry

Recenzja gry 12 kwietnia 2016, 14:35

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja gry Ratchet & Clank - remake pierwsza klasa

Jedna z popularniejszych marek PlayStation została poddana gruntownemu przeobrażeniu. Ratchet i Clank w wersji na czwartą generację maszyn Sony to jedna z najładniejszych gier obecnych na rynku.

Recenzja powstała na bazie wersji PS4.

PLUSY:
  1. wizualnie zróżnicowana i oszałamiająca;
  2. ciekawa mechanika modyfikowania ekwipunku oraz wprowadzenie kart kolekcjonerskich;
  3. po pierwszym ukończeniu gry możliwe ponowne jej rozpoczęcie w trybie wyzwań;
  4. dobry polski dubbing;
  5. wielki arsenał wyśmienicie zaprojektowanej broni i gadżetów...
MINUSY:
  1. ...który można było wykorzystać nieco lepiej;
  2. trochę zbyt skrótowo potraktowana fabuła.

Aby zrozumieć fenomen firmy Insomniac Games, wcale nie trzeba śledzić jej działalności od samego początku. Studio to, swego czasu jedno z wewnętrznych Sony, dostarczało na japońską konsolę niemal same megahity, które dziś spokojnie możemy nazwać systemsellerami. Przygody smoczka Spyro oraz liska Crasha Bandicoota, wyprodukowane przez rezydujące po sąsiedzku Naughty Dog, stały się synonimem zabawy na najwyższym poziomie, wbrew pozorom przeznaczonej nie tylko dla dzieci. Druga generacja maszyn PlayStation doczekała się nie mniej znanych bohaterów, tym razem w formie zmultiplikowanej. Insomniac w 2002 roku pokazało światu pierwsze przygody Ratcheta i Clanka – ostatniego przedstawiciela rasy lombaks w galaktyce i jego przyjaciela, trochę zarozumiałego robocika, których w sprzedaży konsoli wspierali Jak i Daxter, powołani do życia przez przyszłych autorów serii Uncharted. Sympatyczna para obrońców galaktyki towarzyszyła nam także w poprzedniej generacji, ale ich twórcy powoli zmierzali ku niezależności, co zaowocowało nie do końca udaną strzelaniną Fuse. Aktualnie Insomniac Games ma na koncie dwie prawdopodobnie najładniejsze gry obecnej generacji: świetne, acz niedoceniane Sunset Overdrive, będące w tej chwili najlepszym exclusive’em na Xboksa One, oraz remake pierwszych przygód Ratcheta i Clanka, towarzyszący filmowi o tym samym tytule, który już za chwilę ma trafić na srebrny ekran. Czy reaktywacja starych herosów przebiegła pomyślnie?

Ratchet i Clank przedstawia Strażników Galaktyki!

Fabuła odświeżonych perypetii kotopodobnego Ratcheta i blaszanego Clanka w dużej mierze opiera się na oryginalnej wersji z 2002 roku, aczkolwiek twórcy zdecydowali się na wprowadzenie pewnych zmian w celu dostosowania gry do filmu. Przypadkowe spotkanie obu bohaterów i wykrycie spisku Blargów dowodzonych przez prezesa Dreka (pragnącego stworzyć idealną planetę dla swej rasy, niszcząc przy okazji pozostałe globy w systemie gwiezdnym za pomocą deplanetyzera) to nadal rdzeń opowieści, ale poddany pewnym delikatnym zmianom, które wykryją osoby dobrze obeznane z pierwotną wersją.

Tak wygląda planeta znajdująca się pod rządami złego prezesa.

Niuanse pojawiają się w dialogach i okolicznościach spotykania postaci pobocznych. Oznacza to, że w tej samej lokacji natrafimy na te same osoby, ale niekiedy z nieco innym przesłaniem. Dialogi zostały dostosowane do młodszego odbiorcy, w związku z czym na przykład jedna z postaci, zamiast utyskiwać na klasę bogaczy, którzy mogli opuścić zagrożoną planetę, i domagać się zapłaty za informacje (w serii wypadające ze skrzynek i wrogów śrubki stanowią także walutę), chętnie dzieli się swoją wiedzą i pomaga w zdobyciu środka transportu. Podobnych przykładów można podać jeszcze kilka, co jednak wcale nie świadczy o tym, że pierwotnie był to tytuł, który dzieciaki powinny omijać z daleka. Jeżeli już coś utrudniało im czerpanie z niego radości, to dość wyśrubowany (he, he) poziom trudności. Pewnym poważniejszym modyfikacjom uległa dopiero druga połowa gry, w której pojawia się doktor Nefarious, oryginalnie niewystępujący w tej odsłonie cyklu. Niestety doktor wkracza do akcji dosłownie znikąd, a nieświadomy gracz nie ma pojęcia o jego motywacjach co uważam za mały zgrzyt. Zupełnie jak w kreskówkach skierowanych do młodszych widzów, w których nagle objawia się zły charakter niepotrzebujący żadnego powodu, by szerzyć chaos i zniszczenie. W tym przypadku wygląda na to, że scenarzystom zabrakło trochę czasu w opowiadanej historii na właściwe wprowadzenie Nefariousa.

Trzykrotnie zasiądziemy za sterami naszego statku, aby rozprawić się z wrażymi siłami.

Pierwsza część serii próbowała ożenić ideę platformówki z trzecioosobową strzelaniną. W późniejszych odsłonach nacisk był już kładziony przede wszystkim na stronę strzelankową i podobnemu zabiegowi poddano także remake. Postać bohatera może poruszać się na boki, co ułatwia rozprawianie się z hordami przeciwników. Duże rozbudowanie zróżnicowanego arsenału i mechanika walki to już głównie pokłosie odsłon z PlayStation 3, poczynając od Tools of Destruction. Dyskotekowa kula rzucona w tłum wrogów zaczynających dzikie pląsy w takt muzyki to tylko jedno z takich nawiązań. Ponadto typy broni są doskonale przemyślane. Korzystając z nich, zwiększamy ich poziom (do maksymalnego, piątego), a co za tym idzie – także skuteczność.

Projekty broni w grze są niesamowite.

Rozprawianie się z robotami Dreka sprawia olbrzymią przyjemność niezależnie od tego, czy posługujemy się wyrzutnią pocisków Raptor, czy giwerą o nazwie Owconator, zamieniającą wraże siły w owce. W grze występują także takie pukawki jak Pikselator (robiący z wrogów, rzecz jasna, zbitki pikseli), potężny Pan Wojny (który po modyfikacjach przekształca się w Pana Pokoju) i snajperski Plazmokarmiciel. Ogromne wrażenie robi nie tylko różnorodność, ale również projekt samych gnatów. Już teraz do arsenału naszych narzędzi zagłady dołącza Pan Zurkon – jego fantastyczne onelinery ponownie tryskają humorem. Podobnie zresztą jak i cała gra, w której dialogi może nie brzmią specjalnie błyskotliwie, ale nie przeszkadza to często szczerze się uśmiechnąć.

Czołgi to najpotężniejsi przeciwnicy w grze. Z wyjątkiem bossów oczywiście.

Po skończeniu zabawy możemy rozpocząć ją ponownie w trybie wyzwań. Pojawia się wtedy mnożnik zbieranych śrubek, powiększający się do momentu, aż zostaniemy zranieni, a u sprzedawców horrendalnie drogie wersje omega spluw, które można rozwinąć aż do dziesiątego poziomu. Gwarantuję, że rozrywki starczy Wam na długi czas, choć pierwsze przejście wątku fabularnego nie powinno zająć więcej niż dziesięć, maksymalnie dwanaście godzin – o ile podejmiemy się wykonania także wszystkich zadań pobocznych, zdobycia niewielkiej liczby złotych śrub i wygrania sześciu wyścigów na deskolotce.

Po ukończeniu fragmentów lokacji pojawią się skróty do nich w postaci powietrznych taksówek.

Jedyny problem, jaki mam w związku z tą kwestią, dotyczy właśnie owego bogactwa. Może nawet powinienem to nazwać klęską urodzaju. Gadżetów jest dużo i nie każdy z nich ma szansę zaliczyć adekwatny do swojej „fajności” i użyteczności występ. W wersji z 2002 roku problem ten nie istniał, bo była ona zwyczajnie uboższa w przedmioty z ekwipunku i oferowała trochę więcej zabawy każdym z nich. W nowym Ratchecie lokacje nie zawsze bywają stuprocentowym przeniesieniem oryginału. Niektóre rzeczy dodano, niektóre usunięto. Coś za coś. Gra nie pozwala nacieszyć się nimi wszystkimi w równym stopniu. Wykorzystano mnóstwo pomysłów z części wydanych już na PlayStation 3, ale zrobiono to chyba nieco zbyt chaotycznie. Nie pogniewałbym się w każdym razie, gdyby twórcy przyłożyli się trochę i zaproponowali chociaż ze dwie dodatkowe, opcjonalne miejscówki.

Specjalne buty pozwalają na jazdę po szynach.

Wspomniałem wcześniej o modyfikowaniu broni. To także nowość w stosunku do pierwotnej wersji tytułu. W świecie gry pojawił się nowy minerał o nazwie rarytarium. Odnajdując go, zdobywamy materiał pozwalający odblokowywać na specjalnej planszy kolejne heksy, dzięki czemu dana broń staje się coraz skuteczniejsza. Fajnym pomysłem są też karty kolekcjonerskie, które zbieramy z pokonanych wrogów lub odnajdujemy jak klasyczne znajdźki. Na kartach widnieją wizerunki postaci, lokacji i przedmiotów, dodatkowo opisane i z informacją, w której części pojawiły się po raz pierwszy. Bardzo przyjemna rzecz dla fanów serii.

Kilka razy w ciągu całej gry pokierujemy Clankiem.

Ratchet i Clank to nie tylko sama platformowa rozwałka, ale także sprawdzian szarych komórek. Kilka razy przychodzi nam wcielić się w Clanka, który staje wobec wyzwania zmierzenia się ze środowiskowymi łamigłówkami – posługujemy się wówczas małymi robocikami wyposażonymi w trzy odmienne funkcje. Ta część gry uległa zupełnej metamorfozie i nie ma nic wspólnego z wersją z 2002 roku, w której zabawa przypominała bardziej rozwiązania zastosowane wcześniej w grze Pikmin autorstwa Nintendo. Od czasu do czasu trafiamy także na zamki szyfrowe, wtedy za pomocą specjalnego gadżetu musimy właściwie ustawić promienie świetlne na zapadkach. To zadanie może wydać się nieco frustrujące, bowiem w późniejszej fazie rozgrywki zamki są coraz bardziej skomplikowane i jeżeli bez zastanowienia będziemy ruszać pierścieniami z promieniami w losowych kierunkach, może zdarzyć nam się utknąć w takim miejscu na dobrych kilka minut. Insomniac Games ów mariaż starego z nowym wyszedł jednak znakomicie.

Gra Ratchet i Clank wygląda bardzo efektownie.

Uruchamiając grę, spodziewajcie się opadu szczęki. Wizualna strona remake’u prezentuje się fenomenalnie. Pełna detali, choć utrzymana w stylu znanym z poprzednich części grafika i prześliczne oświetlenie w parze z bardzo szczegółowymi modelami postaci i feerią barw w trakcie wymian ognia zachwycają. Tym bardziej że całość działa niezwykle płynnie i nawet podczas największych zadym nie zdarza się, by animacja zwalniała choćby na chwilę. Co prawda to tylko trzydzieści klatek na sekundę, ale przy takim natłoku efektów absolutnie nie ma na co narzekać. Odwiedzane planety są mocno zróżnicowane co dodatkowo pozytywnie wpływa na wrażenia z rozgrywki. Scenki przerywnikowe spokojnie mogłyby stawać w szranki z dowolnym filmem Pixara. Serio, wcale nie przesadzam. Całkowicie wymieniona została ścieżka muzyczna. Pojawiły się nowe utwory i trochę żałuję, że zrezygnowano ze starego podkładu. Uwielbiałem te kawałki utrzymane w stylistyce lekkiego techno i funky. Teraz jest jakby trochę bardziej podniośle, poważnie. Co nie znaczy, że muzyka mi się nie podobała. Swoje zadanie spełnia i to mi w zupełności wystarczyło.

Lokacje są bardzo zróżnicowane pod względem wizualnym.

Na pochwałę zasługuje także polska wersja językowa. Nie doszukałem się większych wtop, a głosy postaci są dość dobrze dobrane do ich wyglądu i charakteru. No, może z wyjątkiem Clanka. Występujący wcześniej w tej roli Jerzy Kryszak nie wypadł najlepiej, nowy aktor również nie ma startu do oryginalnego dubbingu. Clank jest raczej zarozumiałym robotem, co doskonale odzwierciedla jego angielski głos. W rodzimej wersji ta cecha charakteru uległa zatarciu. Niemniej nie jest to jakiś wielki problem, a całokształt należy jak najbardziej pochwalić. Szkoda tylko, że gra nie pozwala uruchomić oryginalnej ścieżki dźwiękowej z polskimi napisami.

Ratchet i Clank to prawdziwy majstersztyk liftingu. Gra jest prześliczna, oferuje niemal doskonałą mechanikę walki, zróżnicowane lokacje i megatony wyśmienitej zabawy. To tytuł, który powinno się mieć w swojej kolekcji. Wstyd go nie ukończyć i to co najmniej dwukrotnie. Tak, aby rozwinąć wszystkie rodzaje broni, odszukać wszystkie złote śruby i zebrać cały zestaw kart. Owszem, występują drobne mankamenty związane z fabułą czy ograniczonym użytkowaniem kilku gadżetów, ale w ogólnym rozrachunku to obecnie najwybitniejszy przedstawiciel gatunku w tej generacji. Bohaterowie powracają w wielkim stylu i miejmy nadzieję, że Insomniac nie zamierza ich porzucić. Zakończenie sugeruje, że ciąg dalszy nastąpi.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!