Painkiller Hell & Damnation Recenzja gry
autor: Michał Długosz
Recenzja gry Painkiller: Hell & Damnation - remake na poziomie
Remake pierwszej gry z serii Painkiller miał być ostatnią deską ratunku dla tej podupadającej przez lata marki. Czy Polakom ze studia The Farm 51 udało się sprostać zadaniu?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- różnorodność lokacji;
- bogaty arsenał;
- bestiariusz oraz walki z bossami;
- tryb multiplayer;
- klimat.
- mała liczba poziomów;
- słabiutka sztuczna inteligencja przeciwników;
- słaba animacja postaci;
- na dłuższą metę może nudzić.
W czasach, kiedy w gatunku FPS-ów prym wiodą marki pokroju Call of Duty oraz Battlefielda, zdecydowanie brakuje na rynku produkcji będących pełnokrwistymi strzelankami, czerpiącymi garściami z rozwiązań proponowanych przez takie tytuły jak Quake, Doom czy Wolfenstein 3D. Dlatego też Painkiller: Hell & Damnation, czyli odświeżona wersja pierwowzoru, wydaje się idealną odskocznią od współczesnych gier akcji wypełnionych po brzegi skryptami mającymi gwarantować jak największą widowiskowość. Bo czy może być coś lepszego po ciężkim, stresującym dniu niż usadowienie się wygodnie przed ekranem monitora i oddanie eksterminacji setek przeciwników?
Już na wstępie śmiało mogę stwierdzić, że remake zrobiony przez pracowników polskiego studia The Farm 51 jest najlepszym Painkillerem od czasu wydania dodatku Batlle Out of Hell w 2004 roku. To, co cieszy najbardziej, to solidne podejście do tworzenia odświeżonej wersji – producenci postanowili nie iść na łatwiznę i opracowali Painkiller Hell & Damnation od podstaw, rezygnując z wysłużonego już silnika PAIN na rzecz nie mniej wyeksploatowanego, ale zdecydowanie lepszego Unreal Engine 3.0. Dodać jeszcze należy, że nie mamy do czynienia tylko i wyłącznie z kalką pierwowzoru, ponieważ kilka elementów doczekało się mniejszych bądź większych zmian.
Na pierwszy ogień poszła rzecz najmniej istotna w tego typu grach, czyli fabuła. Oczywiście ponownie wcielamy się w Daniela Garnera, który wraz z żoną zginął w wypadku samochodowym. Niestety za życia był on człowiekiem zdecydowanie złym, wskutek czego po śmierci nie trafił za swą połowicą do nieba, choć ominęło go też wieczne potępienie w piekle. Błąkając się jako zagubiona dusza gdzieś w zaświatach, odarty ze wszelkiej nadziei na ponowne spotkanie z miłością swego życia, w końcu zostaje odnaleziony przez samą Śmierć, która zleca mu zadanie najwyższej rangi – zebranie siedmiu legionów dusz demonów, w zamian za co Daniel zyska odkupienie i możliwość wstąpienia do raju.
Grę podobnie jak pierwowzór zaczynamy na cmentarzu. Jednak wraz z postępami w fabule zauważamy coraz większe zmiany w lokacjach. Przede wszystkim Painkiller: Hell & Damnation łączy w tej kwestii pierwowzór oraz wspominany wcześniej dodatku Batlle Out of Hell. Odwiedzamy różnorodne miejsca, a są to m.in. smutne miasteczko czy sierociniec, a także nieco zmodyfikowana stacja kolejowa i katedra. Niestety w nowej wersji zabrakło kilku ciekawych poziomów z „jedynki”, a mianowicie bazy wojskowej, miasta na wodzie czy mojego osobistego numeru jeden, czyli Piekła. Mimo to nie można dostępnym terenom odmówić klimatu i muszę przyznać, że będąc w sierocińcu, czułem się bardzo nieswojo, a wrażenie to nie opuszczało mnie nawet wtedy, kiedy skupiałem się głównie na eksterminowaniu hord demonów. Największa bolączką odświeżonego Painkillera jest jednak mała ilość etapów – na każdy z czterech rozdziałów przypada ich po trzy lub cztery, co przekłada się na krótki czas zabawy. Na średnim poziomie trudności ukończenie przygody Daniela Garnera zajęło mi cztery godziny. Przynajmniej pod tym względem remake jest zgodny z trendami wytyczonymi przez współczesne FPS-y.
Na naszej drodze ku odkupieniu eliminujemy ogromne ilości wszelkiej maści demonicznego plugastwa. Poczynając od zwykłych szkieletów, poprzez wiedźmy, potępione dzieci, a kończąc na bestiach przypominających wyposażone w wielki tasak, olbrzymie, spasione i łyse cherubiny. Trzeba przyznać, że bestiariusz w Painkillerze zawsze robił wrażenie i tak samo jest i tym razem. Swoistą wisienką na torcie, a zarazem jedną z najbardziej charakterystycznych cech serii były i są starcia z ogromnymi bossami na koniec każdego z rozdziałów. Tych do ubicia mamy czterech, z czego trzech jest dobrze znanych z pierwowzoru. Potyczki z nimi nie należą do najłatwiejszych i nie ograniczają się wyłącznie do bezmyślnego ładowania w nich ton amunicji do momentu, w którym ich poziom życia spadnie do zera. Często jesteśmy zmuszeni chwilę się zastanowić i poszukać sposobu na pokonanie tych olbrzymów. Niby drobnostka, ale satysfakcja gwarantowana.
Żeby odesłać demony tam, gdzie ich miejsce, potrzebujemy odpowiednich narzędzi. W tym aspekcie Painkiller Hell & Damnation również jest miksem pierwowzoru oraz dodatku. Korzystamy ze strzelby, typowej dla serii kołkownicy, wyrzutni rakiet, bełtacza i peema, czyli pukawek znanych z Battle Out of Hell. Oczywiście każda z nich posiada dwa lub nawet trzy tryby prowadzenia ognia, co zdecydowanie zwiększa nasze możliwości eksterminacji diabelskiego pomiotu. Dodatkowo pracownicy studia The Farm 51 dorzucili jeszcze jedną, niedostępną wcześniej broń, a mianowicie Łapacza Dusz, którego obecność podyktowana jest względami fabularnymi. To ciekawe i niezwykle przydatne urozmaicenie arsenału, dzięki któremu da się nie tylko zabijać przeciwników i wysysać z nich dusze, ale również sprawiać, że trafieni nim oponenci na chwilę stają po naszej stronie, co jest dużym ułatwieniem w starciach z przeważającymi siłami wroga.
Oprócz tego możemy przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę za pomocą kart tarota zdobywanych podczas wykonywania odpowiednich zadań na każdym z poziomów. Zostały one podzielone na dwie grupy – złote oraz srebrne. Ze złotych wolno korzystać tylko raz podczas przechodzenia danego etapu, natomiast srebrne są aktywne przez cały czas. Profity płynące z ich używania są rożne, od spowalniania czasu, do szybszego przeładowywania broni czy nawet zwiększenia limitu stosowanych kart na poziom. Ostatnim ważnym elementem przydatnym podczas walk z bestiami jest możliwość chwilowej zamiany w potężnego demona po uzbieraniu 66 dusz martwych przeciwników.
Od strony wizualnej Painkiller: Hell & Damnation nie powala, ale też nie odstrasza. Pod tym względem mamy do czynienia z reprezentantem klasy średniej, choć tak naprawdę jest to kwestia drugorzędna, bo podczas walk raczej nikt nie rwie się podziwiać widoków. Jedyne, co mi się rzuciło w oczy, to ciała poległych przeciwników wbijające się w tekstury oraz dość słaba animacja oponentów. Natomiast warstwa dźwiękowa została dobrze zrealizowana. Podczas starć przygrywa ciężka metalowa muzyka idealnie wprawiająca w nastrój do przeprowadzania bezlitosnej rzezi na hordach demonów.
Nic dobrego nie można za to powiedzieć o sztucznej inteligencji nieprzyjaciół. Wiadomo, od gry tego typu nie ma co oczekiwać przemyślanych posunięć ze strony mięsa armatniego poza potulnym wbieganiem pod celownik dzierżonej przez nas broni, ale bardzo często zdarzały mi się sytuacje, w których wróg pakował się w kąt mapy i za diabła nie chciał się stamtąd ruszyć. Było to o tyle irytujące, że musiałem przeszukiwać cały dostępny obszar, żeby go znaleźć i zabić, co dopiero umożliwiało dalszy progres. Trzeba również przyznać, że krótki czas rozgrywki w odniesieniu do pierwowzoru wydaje się zbawieniem, przynajmniej w trybie dla pojedynczego gracza, bo z czasem do zabawy powoli zaczyna wkradać się nuda, gdyż gra nie oferuje absolutnie niczego poza strzelaniem – próżno tu szukać chociażby najprostszych zagadek logicznych czy jakichkolwiek innych aktywności dających chwilę odpoczynku od ciągłego naprzemiennego klikania w prawy i lewy przycisk myszki.
Jednak nie samym trybem dla pojedynczego gracza Painkiller: Hell & Damnation stoi. Po ukończeniu kampanii solowej warto zainteresować się opcją gry wieloosobowej, bo dopiero tutaj produkcja ta pokazuje pazurki. Starzy wyjadacze poczują się jak w domu, natomiast gracze młodsi stażem mogą doznać zawrotu głowy, ponieważ rozgrywki wieloosobowe są bardzo dynamiczne i szybkie, ale też sprawiają olbrzymią satysfakcję i nie przeszkadza nawet stosunkowa mała ilość trybów zabawy. A tych jest łącznie cztery – deathmatch, team deathmatch, capture the flag oraz survival. Poza tym dla osób nieprzepadających za rywalizacją z innymi graczami przewidziano tryb kooperacji, więc każdy znajdzie coś dla siebie.
Painkiller: Hell & Damnation to udana próba odświeżenia serii. Widać, że pracownicy The Farm 51 podeszli do zadania poważnie i postarali się zrobić najlepszy możliwy remake, a dodatkowo stworzyli młodszym graczom dobrą okazję do sprawdzenia, jak kiedyś wyglądały pierwszoosobowe gry akcji. Natomiast ci starsi zyskali szansę na chwilowy chociaż powrót do przeszłości i to w całkiem zjadliwiej oprawie, bo niestety prawda jest okrutna – produkcje pokroju Painkillera są już tylko reliktami zamierzchłych czasów. Mimo to Hell & Damnation to tytuł, który zdecydowanie warto sprawdzić, bo wybijanie w pień setek demonów wciąż jest nadzwyczaj przyjemne.