Outriders Recenzja gry
Recenzja gry Outriders - gdyby Diablo miało spluwy i słabe dialogi
Outriders, pierwsza duża polska gra po Cyberpunku 2077, dowozi. Nie jest to strzelanka dla każdego, ale jeśli lubicie hack and slashe, to sprawdźcie nowe dzieło studia People Can Fly.
Outriders to tytuł, który nie bawi się w półśrodki. Nie ma tutaj ani jednej zbędnej rzeczy, a wszystko kręci się wokół tego, co w grze najważniejsze – a więc dynamicznej walki, pomysłowych skilli oraz masy kapitalnie wyglądających łupów, którymi możemy modyfikować buildy naszych postaci.
Szkoda więc, że pierwsze wrażenia co do Outriders nie oddają do końca tego, czym jest ta produkcja. Drętwe dialogi, niewiele akcji, mało oryginalna stylistyka. Pamiętacie początek Diablo III? Pierwsze, co robimy, to zabijamy kilku zombie, potem bronimy rozklekotanej bramy Nowego Tristram, awansujemy na drugi poziom i po krótkiej rozmowie z Leą idziemy dalej szlachtować potwory – a to wszystko trwa raptem parę minut. Outriders, żeby pokazać, co kryje w środku, potrzebuje znacznie więcej czasu – ja zacząłem się wkręcać dopiero po paru godzinach. Cieszę się jednak, że wytrwałem, bo inaczej przegapiłbym świetną grę.
Więc chodź, uratuj ten świat
- mimo że sztampowa i wolno się rozkręcająca, ale jednak interesująca historia;
- wciągająca pętla rozgrywki – jeśli tylko ją polubicie, gra się Wam spodoba;
- przemyślany endgame, który docenią szczególnie hardkorowi fani gatunku;
- piękna oprawa graficzna i kilka prześlicznych miejscówek;
- wysoki poziom trudności kampanii, który można jednak dowolnie dostosowywać;
- szybki, przejrzysty i dobrze zaprojektowany interfejs;
- przycisk do zbierania lootu – powinien być w każdej takiej grze;
- dużo opcji zabawy z buildami czterech różnych klas postaci;
- gra na dziesiątki godzin;
- na PS5 działa i wygląda jak żyleta (jest 4K i 60 klatek na sekundę);
- wolny początek (przede wszystkim mało akcji);
- słabe dialogi i papierowe postacie;
- różne problemy techniczne (szczególnie doskwiera międzyplatformowy co-op) oraz premierowe kłopoty z serwerami.
W świecie Outriders naszej Ziemi już nie ma. My, ludzie, zniszczyliśmy ją, więc nie pozostało nic innego, jak przenieść się w inne miejsce. Wybór padł na Enocha, planetę podobną do naszej. W grze wcielamy się w outridera, czyli członka elitarnej formacji wojskowej mającej zabezpieczyć osadników przed potencjalnymi zagrożeniami. Niestety, szybko okazuje się, że Enoch nie jest rajem, o jakim marzyliśmy. Planetą wstrząsają potężne i tajemnicze burze-anomalie, które palą całą elektronikę, a krótko po lądowaniu nasza postać zostaje ciężko ranna. Aby umożliwić jej przeżycie, towarzysze zamykają ją w komorze kriogenicznej. Budzimy się dopiero po 30 latach. Okazuje się, że sytuacja jest fatalna, ludzie walczą ze sobą, a także z planetą (fauna ma ogromne zęby i ostre szpony), a my, cóż, zyskaliśmy niesamowite moce.
Choć fabuła Outriders to zlepek oklepanych tropów i motywów (ot, chociażby z takiego Jądra ciemności), to poprowadzona została sprawnie i śledziłem ją nawet z zainteresowaniem – przynajmniej od pewnego momentu, bo początkowo... cóż, dialogi w tej grze bywają słabe. Grałem po polsku i momentami miałem wrażenie, jakbym oglądał film Patryka Vegi. Sztampowe, przerysowane postacie wygłaszają szorstkie one-linery, które brzmią nienaturalnie dramatyczne („Dobij mnie albo zostaw w spokoju” – mówi pokonana postać). Są też dowcipy, które bardziej żenują, niż śmieszą (ten na początku, z selfie...). Na szczęście z czasem trafia się tego jakby mniej (a może przestałem zwracać na to uwagę) i większą rolą odgrywa sama historia oraz planeta.
A Enoch naprawdę zapiera dech w piersiach. Im dalej w las (dosłownie), tym wspanialsze zwiedzamy miejsca – przy okazji powoli poznając tajemnice anomalii oraz istot, które zamieszkują ten glob. Choć Outriders to czysto korytarzowa gra, projekty miejscówek, pejzaży czy potworów są świetne – i to dzięki nim Enoch nabrał dla mnie jakiegoś znaczenia. Nie postacie. Nie dialogi. Snuta tu opowieść i sama planeta oraz jej tajemnice są najmocniejszymi akcentami fabularnej strony Outriders.
Tutaj jednak pewna uwaga. Jest wiele gier, w których historia nie odgrywa większej roli. Choćby Riot nie wiem jak się napracował, aby zaciekawić graczy Runeterrą (to świat, w którym osadzone jest League of Legends), dla większości fanów i tak będzie się liczyć tylko to, co dzieje się na arenie, czyli w Summoner’s Rift. Dla mnie Outriders to jedna z takich właśnie produkcji. Znajdą się pewnie tacy, którzy wciągną się lub nawet już wciągnęli w opowieść, ale jeśli mielibyście zagrać tylko dla niej, to raczej nie warto. Warto za to dla walki, skilli i łupów!
KUBA OD WÓDKI
Gdybym miał wyróżnić jedną postać, to zdecydowanie byłby to Jakub Dąbrowski, kierowca naszego pojazdu. Co prawda jest to chodząca sztampa – Polak, więc lubi wódkę. Szorstki mężczyzna o sercu ze złota. W nic nie wierzy, ale jest lojalnym kumplem. Mimo wszystko go polubiłem.
Kim jesteś, outriderze?
Outriders to strzelanka z naciskiem na tworzenie buildów naszych herosów, zbieranie przedmiotów i zabijanie tysięcy przeciwników. W grze możemy wybrać jedną z czterech postaci – na początku zdecydowałem się na piromantkę (nazwałem ją Drummer, bo przypominała mi bohaterkę z serialu Expanse). Każda z tych klas różni się skillami (aktywne w danym momencie mogą być trzy spośród ośmiu łącznie dostępnych) – piromanta podpala wrogów, niszczyciel to taki tank, który lubi walczyć z bliska, a manipulator przemieszcza się po polu bitwy i spowalnia nieprzyjaciół.
O ile na początku wydaje się, że rozgrywka wygląda podobnie bez względu na wybraną klasę, tak z czasem okazuje się, że Outriders znacznie bliżej do Diablo niż do takiego Destiny. To nasze umiejętności, a nie spluwy, są kluczowe do odniesienia zwycięstwa. Odpowiedni ich dobór (a także wzmacnianie modyfikacjami pancerza lub broni) powoduje, że stajemy się istną maszyną do zabijania.
Przykładowo wulkaniczne pociski wypełniają magazynek potężną amunicją, która wręcz roztapia wrogów. Niestety, te pestki szybko się kończą, a potem musimy odczekać 23 sekundy do ponownego odpalenia umiejki. No chyba, że... nie musimy. Weźmy dwa takie mody: jeden powoduje, że przeciwnik trafiony krytycznie (np. w głowę) zaczyna krwawić. Drugi z kolei działa w ten sposób, że zabicie krwawiącego wroga uzupełnia 50% naszego magazynka. Przy odrobinie skilla można więc non stop strzelać wulkanicznymi pociskami. A to tylko jeden, choć ważny, aspekt buildu postaci – co więcej, zabiera on aż dwa miejsca na modyfikacje, strategia nieraz polega więc na wyborze jednych wzmocnień i rezygnacji z innych.
Im dalej jesteśmy w grze, tym większą wagę trzeba przywiązywać do przemyślanego doboru broni, pancerzy i umiejętności, bowiem mordując wrogów w trakcie kampanii, stale podwyższamy poziom trudności świata, czyli de facto przeciwników – a co za tym idzie, także szansę na znalezienie lepszych łupów. Przypomina to trochę system poziomów trudności z Diablo III (już po zmianach związanych z usunięciem domu aukcyjnego). I faktycznie warto nie przesadzać, zdarzało mi się obniżać stopień trudności, gdy nie dawałem sobie rady z wrogami – za zbyt częste umieranie gra nawet nas karze, odbierając postęp w odblokowywaniu następnych poziomów. To fajny system, bo każdy może balansować go tak, jak chce. Jeśli dany boss jest zbyt ciężki do pokonania – nie ma problemu. Dwa kliknięcia i będzie dużo łatwiejszy.
Od zera do pyromancera
Zanim zagrałem, ba, zanim zaszedłem trochę dalej, miałem sporo błędnych wyobrażeń na temat Outriders. Myślałem, że to coś w stylu Division, a więc cover shooter, tylko że w klimatach SF. I faktycznie, na początku w trakcie walki chowamy się za zasłonami i systematycznie odstrzeliwujemy kolejnych wrogów – a przynajmniej tak grałem moją piromantką. Z czasem jednak wszystko się zmienia. Już na starcie tytuł ten prowokuje do agresywnego grania – leczymy się bowiem, zabijając znajdujących się w pobliżu wrogów czy używając na nich skilli, które mają ograniczony zasięg. Ale to tylko początek. Potem pojawiają się areny, gdzie nie ma w ogóle ani jednej osłony – walczymy na nich głównie z potworami, które próbują nas rozszarpać za pomocą szponów i kłów, więc musimy być stale w ruchu. Robi się intensywnie i bardzo ekscytująco.
O ile więc najpierw chowałem się za zasłonami, to w endgamie moja piromantka jest już niczym ogień tańczący na kurhanach wrogów. Wbiegam w sam środek tłumu przeciwników, odpalam skille i błyskawicznie zabijam wszystkich, stale się w ten sposób lecząc. Walka w Outriders to przewroty, płomienie, uniki, skille, wybuchy, ostrzały. Wrogowie padają jak muchy, a w ich miejsce pojawiają się kolejni. Wszystko odbywa się dynamicznie, płynnie i czytelnie. Tak, walka w Outriders to wisienka na torcie.
Idziemy po łupy
Wiemy już, że starcia są tu bardzo efektowne, szalenie satysfakcjonujące i momentami naprawdę ciężkie (nie zapomnijcie o regulowaniu poziomu trudności!). Ale po coś walczymy, prawda? Po loot, oczywiście. Zdobywamy nową broń i jeszcze szybciej eksterminujemy wrogów, by... zdobywać jeszcze mocniejszy sprzęt. I tutaj produkcja People Can Fly pokazuje, jak dobrze jest przemyślana.
Ogromną rolę w tworzeniu naszych buildów odgrywają modyfikacje – im lepszego typu mamy karabin, tym więcej modów może się w nim znaleźć (aż do trzech na przedmiotach legendarnych). Naszym celem jest więc kolekcjonowanie lootu, który ma interesujące nas właściwości, bądź też nadanie mu ich samemu za pomocą quasi-craftingowego systemu.
Skąd jednak bierzemy modyfikacje broni i pancerzy? Trafiają one do puli, gdy niszczymy przedmioty – dlatego jednym z celów gry jest pozyskiwanie nowych rzeczy wyłącznie dla ich modów. Te dzielą się na trzy klasy – ostatnie z nich są dostępne jedynie w legendach (a tych w trakcie kampanii zdobyłem tylko trzy). Samo więc kolekcjonowanie modów to zadanie na wiele, wiele godzin – i jeden z celów endgame’u.
Cały ten system progresji, rozwoju postaci, zdobywania łupów i tworzenia buildów jest bardzo dobrze przemyślany i szalenie spójny. Nawet interfejs, w teorii detal (choć wszyscy, którzy grali w Cyberpunka 2077, wiedzą, jak bardzo złe UI potrafi być wrzodem na tyłku), okazuje się bardzo wygodny. Wzorowano go na rozwiązaniach z Destiny – jak czerpać to od najlepszych.
PATRZ NA TO CACKO
Broń legendarna w Outriders wygląda po prostu fenomenalnie. Projekty są pełne detali, pomysłowe i bez problemu wytrzymują porównanie z najlepszymi egzotykami z Destiny czy Division. Chapeau bas!
Rysy na pancerzach
Niestety, słabości fabularne to niejedyny problem Outriders. Planetę Enoch zwiedzałem wprawdzie na PS5, ominęły mnie więc wszystkie kłopoty z optymalizacją, które zgłaszają pecetowcy. Na konsoli bowiem gra śmiga znakomicie. Wygląda przepięknie, a grafika jest ostra jak żyleta (wyłączcie tylko blur). No i oczywiście działa w 4K oraz 60 klatkach na sekundę. Nie znaczy to jednak, że nie ma innych wtop.
W dniu premiery serwery nie zdały egzaminu. Wiele osób nie mogło się dostać do gry i przez całe godziny oglądało ekran startowy – faktycznie będąc outriderami. Dzień po premierze twórcy musieli nawet wyłączyć serwery na parę godzin. Miałem małe flashbacki z niesławnego debiutu Diablo III, ale na szczęście autorom udało się uniknąć katastrofy i po kilku dniach kłopoty w zasadzie zniknęły. Wszystko to oczywiście sprowokowało na nowo dyskusje o tym, czy w grach takich jak Outriders wymóg bycia online jest w ogóle potrzebny – nie wgłębiając się w ten temat (bo to dość skomplikowana kwestia, a recenzja to nie miejsce na jej roztrząsanie), trzeba przyznać, że przyniosło to twórcom wiele strat, a graczom masę zgryzoty. Szkoda.
Na tym jednak nie kończą się problemy – z największą ich liczbą spotkałem się, niestety, w ważnym aspekcie gry, czyli w endgamie. To właśnie tam pierwszy raz zawiesiła mi się aplikacja. Niezbyt dobrze działa co-op – a już szczególnie źle ten crossplatformowy. Tym większa szkoda, że Outriders zostało zaprojektowane z myślą o graniu w trzy osoby – im trudniejsze robią się wyzwania w endgamie, tym wyraźniej to widać. Dochodzą też głosy o znikającym ekwipunku. Wychodzi na to, że Outriders jest jedną z tych gier, które muszą być jeszcze łatane po premierze – nie ma tu oczywiście nawet mowy o poziomie niedopracowania porównywalnym z sytuacją CP 2077 na konsolach, niemniej tak być chyba nie powinno, prawda?
Są też mankamenty mniej istotne. Na przykład mocno korytarzowa rozgrywka czy jej szalenie powtarzalny charakter (arena z wrogami, przejdź dalej, arena z wrogami, cutscenka, arena z wrogami). Mnie to niezbyt przeszkadzało, bo potraktowałem to jako element konwencji gatunku, ale część osób może wkurzać.
Razić potrafi też brak skakania (na początku wręcz dziwi), dużo niewidzialnych ścian (szybko się do nich przyzwyczaiłem) czy prześmieszne cutscenki kryjące w sobie loadingi do kolejnych obszarów (np. podchodzimy do mostu z dziurą na jakiś metr szerokości, naciskamy przycisk interakcji i włącza się pięciosekundowy filmik, w którym nasz bohater przeskakuje tę przeszkodę...). To taki oldskul, ale nie w dobrym tego słowa znaczeniu.
Chodźmy postrzelać
Rok 2021 nas nie rozpieszcza. To nie jest tak, że nie ma w ogóle nowych gier, ale tych wysokobudżetowych póki co nie wyszło zbyt wiele i ciągle słychać o kolejnych przesunięciach premier (o najnowszym – Deathloop – dowiedziałem się, pisząc tę recenzję). Lepszego momentu na debiut studio People Can Fly nie mogło sobie zatem pewnie wymarzyć. I sukces Polaków mnie cieszy – tym bardziej że mimo opisywanych problemów Outriders to znakomita strzelanka. Szalenie dobrze przemyślana i bardzo dobrze zaprojektowana gra w stylu Diablo – tym lepiej więc, że pozna ją więcej graczy.
Nie ukrywam – na Outriders mocno czekałem. Lubię wszystkie hack’n’slashe, looter shootery i inne tego typu gry akcji. Demo, ciągle zresztą dostępne, ten mój zapał mocno ostudziło. Powolny początek nie zachęca do sięgnięcia po tę pozycję. Cieszę się jednak, że się nie poddałem. Za mną kilkadziesiąt godzin w Outriders, w trakcie których moja piromantka z kryjącego się za osłonami leszcza na poziomie pierwszym stała się przerażającą maszyną śmierci i zniszczenia. A to bardzo przyjemne uczucie.
O AUTORZE
Z Outriders spędziłem do tej pory jakieś 40 godzin, ale to dopiero początek mojej przygody z tą grą. Ciekawych tytułów na horyzoncie jak na razie nie widzę, a tu ciągle nie wycisnąłem jeszcze wszystkiego z postaci, którą gram. Przede mną jeszcze sporo endgame’owych wypraw, zanim wykończę swój build (obecnie: niekończące się pociski wulkaniczne) i zabiję ostatniego bossa. Chciałbym też lepiej poznać inne klasy postaci.
ZASTRZEŻENIE
Egzemplarz gry do recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od twórców gry, firmy People Can Fly.