Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Ori and the Blind Forest: Definitive Edition Recenzja gry

Recenzja gry 6 maja 2016, 15:25

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja gry Ori and the Blind Forest w wersji rozszerzonej - graficzna uczta, genialna platformówka

Ori and the Blind Forest jest grą nietuzinkową, przepiękną i potrafiącą mocno wpłynąć na emocje. Edycja definitywna wprowadza nowe umiejętności, lokacje, ale czy na pewno warto za nią dodatkowo zapłacić?

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  1. małe audiowizualne arcydzieło;
  2. pomimo banalnej historyjki prawdziwy wyciskacz łez;
  3. świetna mechanika rozgrywki, znakomite responsywne sterowanie;
  4. przemyślane dwie dodatkowe lokacje, nowe umiejętności postaci i opcja wyboru poziomu trudności;
  5. niski koszt zakupu poprawionej i rozszerzonej wersji w przypadku posiadania oryginału, jednakże...
MINUSY:
  1. ...rynek udowadnia, że tego typu atrakcje często bywają całkowicie darmowe;
  2. kilka frustrujących momentów (niemniej poradzenie sobie z nimi sprawia niesamowitą satysfakcję).

Nieco ponad rok temu Moon Studios zaskoczyło nas udaną grą zatytułowaną Ori and the Blind Forest. Tę przeuroczą platformówkę z białym stworkiem w roli głównej można uznać za typowego przedstawiciela gatunku metroidvanii. Gatunku, który w „indyczej” ofensywie ostatnich lat powrócił do łask, ale jego korzeni należy szukać w czasach o wiele wcześniejszych, kiedy to najpopularniejszym sprzętem w salonie gracza była ośmiobitowa konsola Nintendo NES i jej współcześni konkurenci, a wyobraźnię rozpalały kolejne części serii Metroid i Castlevania. Jak nietrudno się domyślić, nazwa gatunku wzięła się właśnie z zespolenia tytułów obu tych dzieł. Nasze główne zadanie polegało zaś na eksploracji rozległego świata połączonych ze sobą korytarzy, do których sukcesywny dostęp uzyskiwało się po odblokowaniu odpowiednich umiejętności i przedmiotów. Poszczególnych lokacji strzegli najczęściej trudniejsi do pokonania przeciwnicy, czyli bossowie. Ze współczesnych gier stworzonych w tym stylu można wskazać serię Dark Souls, która czerpie z tego gatunku pełnymi garściami. Ori jest jednak bardziej klasycznym jego przedstawicielem, dwuwymiarową platformówką wyróżniającą się na tle innych podobnych tytułów przepiękną oprawą graficzną stylizowaną na produkcje pochodzące z japońskiej wytwórni filmów animowanych Ghibli. Przed rokiem spędziłem z tą pozycją kilkanaście niezapomnianych godzin, a tymczasem twórcy ponownie namawiają do odwiedzenia wielkiego lasu w tzw. edycji definitywnej. Ori and the Blind Forest należy do trudnych, czasem wręcz frustrujących gier – czy warto więc znów zadać sobie trud jego przejścia?

W grze przejmujemy kontrolę nad milusim stworkiem będącym czymś w rodzaju ducha lasu. Lasu, który na skutek działania złego ptaka Kuru powoli umiera, stając się siedliskiem paskudnych poczwar. Rozpoczynamy więc wędrówkę, aby – zdobywając po drodze odpowiednie fanty – przywrócić równowagę i ukarać wredne ptaszysko. Historia okazuje się zatem prosta i infantylna, ale przecież to nie na niej opiera się główny ciężar zabawy. Ona stanowi tylko dodatek do pozostałych atrakcji, których w trakcie rozgrywki nie brakuje. Poza tym tę prostą opowieść udało się twórcom za pomocą odpowiedniej, pozbawionej jakichkolwiek dialogów narracji wzbogacić dużą dawką emocji. Co wrażliwsi już od samego początku mogą liczyć na prawdziwy wyciskacz łez, który jednak dość szybko zostaje zastąpiony nieustającą akcją, ale dzięki nowym scenkom zawartym w Definitive Edition, pokazującym pogłębione relacje pomiędzy postaciami, wzruszeń nie brakuje i później, lepiej więc nie odkładać chusteczki.

Ori and the Blind Forest odznacza się przepiękną, bajkową grafiką, którą koniecznie trzeba zobaczyć podczas ruchu.

Gra jest prześliczna. O jakości oprawy graficznej nie ma nawet co dyskutować. Obrazki nie oddają całości piękna, Oriego trzeba zobaczyć w ruchu, a wtedy gwarantuję, że od razu zakochacie się w dziele studia Moon. Co jednak najważniejsze, za przepychem audiowizualnym (przy okazji wspomnę, że towarzysząca nam ścieżka dźwiękowa jest absolutnie genialna i nawet po wielu godzinach słuchania nie ma prawa się znudzić – wielkie brawa dla brytyjskiego kompozytora Garetha Cokera) stoi przemyślana i bardzo przyjemna w odbiorze mechanika rozgrywki. Jako że główny bohater wraz z odkrywaniem kolejnych lokacji uczy się coraz bardziej szalonych ewolucji, bardzo ważna dla graczy jest responsywność sterowania. Nie ma chyba nic gorszego niż brak precyzji przy wykonywaniu skoków. Pod tym względem Ori należy do ścisłej czołówki gier platformowych. Pod warunkiem jednak, że korzystacie z pada. Granie za pomocą myszki i klawiatury w przypadku wersji PC graniczy z masochizmem.

W Edycji Definitywnej dodano studnie pozwalające zapisać grę i przetransportować postać do innej lokacji bez potrzeby backtrackingu.

Świetne sterowanie idzie w parze z rozwojem umiejętności postaci. Te najważniejsze, dzięki którym Ori zyskuje nowe ruchy, zdobywa się w miarę postępów w zabawie – zazwyczaj przed przejściem do nowej lokacji, w której zręcznościowe zagadki wymagają ich wykorzystania. Bez możliwości wykonania danego manewru takie miejsca są zablokowane i nie da się ich zwiedzić. Podwójny skok, wskakiwanie po pionowej ścianie, odbijanie się od wystrzelonych pocisków to tylko niektóre z dostępnych trików. Edycja definitywna dodała dwie nowe cechy postaci: dash, czyli umiejętność przemieszczenia się w mgnieniu oka o kilka metrów do przodu, oraz zdolność aktywacji podwieszanych w różnych miejscach latarni, co odblokowuje przejścia do dalszej części lokacji. Świetnym pomysłem twórców było rozmieszczenie na znanych już wcześniej mapkach sekretów, dostęp do których uzyskujemy dopiero po poznaniu owych nowych ruchów.

Gra próbuje grać na emocjach i trzeba przyznać, że robi to w umiejętny sposób.

Mniej ważne rozwinięcia odblokowujemy dzięki zdobywanym punktom umiejętności. Trafiają one do nas w wyniku pokonywania przeciwników i odnajdywania sekretów, których w grze nie brakuje. Są to najczęściej różnego rodzaju „ułatwiacze” zabawy: coraz mocniejszy atak, wyświetlanie na mapie charakterystycznych punktów czy przyciąganie wypadających z napastników orbów. Stały progres w rozbudowywaniu możliwości postaci sprawia, że nigdy nie czujemy się znużeni. Rozgrywka jest intensywna, ale nie chaotyczna. Jeżeli coś schrzaniliśmy, nie ma co ganić za to gry, zazwyczaj okazuje się to bowiem winą pośpiechu. Ori precyzją sterowania zachęca do płynnego przechodzenia całych fragmentów planszy, niemal na jednym wdechu, co jednak często kończy się skuchą. A należy pamiętać, że liczba punktów zapisu, które zresztą możemy ustalić sami i w niemal dowolnym miejscu, jest uzależniona od liczby posiadanych przez postać energy cells.

Tuż przed sekwencją polegającą na ucieczce z drzewa Ginso. Dla niektórych może to być dość traumatyczne przeżycie.

Moon Studios zaserwowało grę niełatwą, miejscami nawet frustrującą, co zresztą nowa edycja stara się naprawić, wprowadzając wybór jednego z czterech stopni trudności. Poziom średni odpowiada mniej więcej wyzwaniu z oryginalnej wersji, łatwy i trudny stosownie modyfikują zabawę. Dodatkowo znalazł się tu także poziom dla prawdziwych hardkorowców, kończący grę po pierwszej utracie życia, ale umieszczający w zamian nasz wynik punktowy na sieciowej tablicy. Zabawa ta przeznaczona jest dla najbardziej zawziętych, ponieważ przejście całej gry wymaga liczenia się z pięciuset i więcej zgonami. Są chwile, kiedy dosłownie ma się ochotę gryźć pad. Ucieczka z drzewa Ginso to jeden z najbardziej okrutnych momentów w grze i kiedy w końcu udaje się umknąć przed gwałtownie wzbierającą w pniu wodą, satysfakcja jest przeogromna. Oto cały Ori. Chciałoby się zakrzyknąć: krew, pot i łzy, ale ponieważ tytuł nie wymaga aż tego typu poświęceń, zadowólmy się tylko potem, łzami niemocy i chwilą triumfu, motywującą do dalszego przemierzania tajemniczego lasu.

Jedną z dwóch nowych lokacji jest Black Root Burrows.

Edycja definitywna poza nowymi umiejętnościami postaci i dodaniem poziomów trudności wprowadza także dwie dodatkowe lokacje: Black Root Burrows i The Light Burst – obie bardzo klimatyczne i względem siebie kontrastowe. W pierwszej na początku poruszamy się niemal w całkowitym mroku, druga zaś jest bardzo kolorowa i skąpana w promieniach słońca. Ich niewątpliwą zaletę stanowi to, że nieco wydłużają rozgrywkę, która już wcześniej nie należała do najkrótszych. Z grą na pewno da się spędzić dziesięć do dwunastu godzin, a być może nawet nieco więcej. W nowej wersji podróżowanie do odległych miejsc stało łatwiejsze dzięki wprowadzeniu fontann będących specjalnymi punktami przenoszącymi nas pomiędzy sobą. Przemieszczamy się nie tylko szybciej, ale też unikamy obecnego wcześniej (a niezbyt lubianego) backtrackingu. DE doczekało się także materiałów zza kulis produkcji i galerii szkiców koncepcyjnych, wcześniej nieobecnych.

Nowością w definitywnym wydaniu są między innymi dodatkowe materiały.

Gra jest absolutnie fantastyczna i właściwie trudno do niej samej w jakikolwiek sposób się przyczepić. Natomiast jej nie do końca mocnym punktem okazał się sposób dystrybucji. Jeżeli posiadacie wcześniejszą wersję tytułu, a chcielibyście zapoznać się z tą bardziej rozbudowaną, możecie dopłacić niewielką kwotę (w przypadku Xboksa One jest to około 18 złotych) i stać się właścicielem obu wydań. Stare nie jest bowiem zastępowane nowym, tylko funkcjonuje obok niego jako oddzielny produkt. Wydawałoby się, że to całkiem uczciwa oferta, ale… No właśnie, zawsze jest jakieś ale. Oto bowiem rozszerzone wersje takich gier jak Wasteland 2 czy Divinity: Grzech pierworodny do posiadaczy edycji pierwotnych trafiły zupełnie za friko. To prawda, kickstarterowe tytuły rządzą się swoimi prawami, a w przypadku Oriego mamy do czynienia z dużym wydawcą, jakim jest Microsoft, niemniej taka polityka może budzić mieszane odczucia.

Ori to nie tylko szalone zręcznościowe tempo, ale także dość proste zagadki logiczne.

Jeżeli wcześniej zakochaliście się w grze, to na pewno wysupłacie kolejne parę złotych. Dla osób niemających dotąd styczności z Ori and the Blind Forest, a lubiących nietuzinkowe pozycje jest to zakup obowiązkowy. To gra przepiękna, wręcz urocza, dzięki ciekawej narracji wpływająca mocno na emocje, ale przede wszystkim zachwycająca udanym połączeniem mechaniki i projektów poziomów. Ja zachwyciłem się tak przed rokiem i w tym zachwycie pozostaję.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja w przygotowaniu. Gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja w przygotowaniu. Gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!

Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...