Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Need for Speed Recenzja gry

Recenzja gry 5 listopada 2015, 12:43

Recenzja gry Need for Speed - wyścigi tylko dla ziomów

Po roku przerwy seria Need for Speed z piskiem opon ponownie wjeżdża do pogrążonego w mroku miasta. Auta prowadzą się jak marzenie, jednak tematykę nielegalnych wyścigów, konfliktów z policją i ostrej rywalizacji sprowadzono do filmu dla każdego odbiorcy.

Recenzja powstała na bazie wersji XONE. Dotyczy również wersji PS4

PLUSY:
  1. niezły model jazdy, który możemy dostosować do własnych upodobań;
  2. dość realistyczna jak na grę zręcznościową;
  3. spore możliwości gustownego tuningu;
  4. świetna grafika modeli aut i oświetlenia deszczowego miasta.
MINUSY:
  1. brak wciągającej fabuły, bardzo słabe dialogi i gra aktorów;
  2. zmarnowany potencjał miasta, w którym niewiele można robić;
  3. mała ilość rodzajów wyścigów, brak drag race na 1/4 mili;
  4. rozłączanie z serwerami i utrata postępów w grze, parę technicznych gliczy.

Seria Need for Speed może pochwalić się naprawdę niezłym dorobkiem – ponad dwadzieścia lat na rynku, jeszcze więcej gier na różne platformy i film pełnometrażowy. Przy tak bogatym portfolio trudno za każdym razem zachować tę samą wysoką jakość, dlatego w historii cyklu zdarzały się zarówno wielkie hity, jak i produkcje dość przeciętne. Być może to wina rosnących wymagań odbiorców, być może kwestia pogoni za nowymi, czasem kiepskimi pomysłami zamiast ciągłego ulepszania tych dobrych i sprawdzonych. Need for Speed z lśniącego superauta zmieniło się w wiekowy, używany samochód z wytartą tapicerką, któremu coroczne wymiany oleju i klocków hamulcowych przestały już pomagać, a społeczność graczy coraz oporniej akceptowała badania techniczne. Electronic Arts, opuszczając jeden rok wydawniczy, zdecydowało się w końcu na nowiutki, lśniący model, czyli kompletny restart serii. Nowe Need for Speed, bez żadnego podtytułu, miało zebrać to, co najlepsze, z dotychczasowych gier i zauroczyć nas niczym zapach auta z salonu. Kiedy zasiądziemy za kiero... z padem do nowego NFS-a, istotnie – trochę ten zapach czuć, są wszelkie gadżety nowoczesnego wyposażenia, jednak im dłużej jeździłem, tym większe odnosiłem wrażenie, że ktoś cofnął licznik i zataił prawdziwy przebieg pojazdu.

#Szybcy #i #lajkujący

Zwiastuny i zapowiedzi wróżyły coś naprawdę wielkiego. Przerywniki filmowe z prawdziwymi aktorami, policyjne pościgi, miasto nocą, ogromne możliwości tuningu – czyżby połączono stare dobre Most Wanted z serią Underground? Czy dostaliśmy swoistą mieszankę jednych z najbardziej udanych części cyklu NFS? Niestety, nie do końca. To Need for Speed skrojone na miarę obecnych czasów, które z dawnych gier nie zapożyczyło całej esencji, a tylko ogólną koncepcję. Zapomnijmy o wciągającej historii, podziemnym kręgu nielegalnych wyścigów, antagonistach, którym trzeba pokazać ich miejsce w szeregu, czy wścibskich detektywach. Fabuła w nowym Need for Speed praktycznie nie istnieje, a nakręcone z wysiłkiem liczne scenki pełne są pustych dialogów i monologów. Zważywszy, że uczestniczymy w nich z perspektywy pierwszej osoby jako kompletnie niemy bohater, robi to dość dziwne wrażenie.

Nasi ziomkowie albo przybijają z nami "żółwika", albo dzwonią co 3 minuty.

Filmowi aktorzy praktycznie cały czas tylko wzajemnie się nakręcają (a przy okazji i nas), jaki to każdy jest superodjazdowym cool ziomkiem, gratulują po wygranym wyścigu i zachwycają się celebrytami tuningowego światka. Z miejsca przychodzi na myśl porównanie do infantylnego lektora z serii Forza Horizon, który podziwiał każde nasze zwycięstwo i klepał po ramieniu, gdy przegraliśmy. Tu zamiast jednego lektora jest cała grupa luzaków, a każdy kolejny film z ich udziałem, to głównie przybijanie z nami żółwików, piątek i stwierdzanie oczywistych oczywistości. Różne sławy w postaci Kena Blocka czy Magnusa Walkera pełnią w zasadzie rolę dekoracji, która czasem przewinie się gdzieś w tle. Patrząc na to z innej strony – cutscenki w Need for Speed to w zasadzie bardzo udany filmowy obraz obecnych serwisów społecznościowych. Na początku gry zostajemy po prostu z marszu dodani do znajomych, a dalej jest już tylko wzajemne lajkowanie, snapowanie, szerowanie wieści, że gdzieś jest wyścig albo ktoś ważny jest w mieście, i ciągłe korzystanie ze smartfona, bo gdy już wyjedziemy na miasto w odpicowanej bryce, nie oznacza to spokoju od naszych ziomków. Będą dzwonić mniej więcej co trzy minuty z równie nieistotnymi wiadomościami, także w trakcie wyścigów. Będą pocieszać po przegranej, nawet jeśli telefonująca osoba była naszym jedynym przeciwnikiem w starciu! W Need for Speed po prostu nie można poczuć się słabym czy niedocenionym! Żółwik!

Skrzyżowanie - jedno z ikonicznych miejsc Ventura Bay godne znajdźki z aparatem.

Od świtu do świtu

Spore rozczarowanie stanowi miasto Ventura Bay – trochę smutne, puste i kompletnie bez charakteru! Do dziś pamiętam zróżnicowane dzielnice Olympic City czy rozświetlone neonami miejscówki Bayview w serii Underground. Nic takiego nie znajdziemy w Ventura Bay. To ogromna, betonowa dżungla, bez choćby jednej lokacji, w której moglibyśmy się zatrzymać i trochę popodziwiać otoczenie, a najjaśniejszymi punktami, mieniącymi się feerią świateł, są stacje benzynowe. Jałowy wystrój miasta potwierdzają jedne ze znajdziek – punkty widokowe z symbolem aparatu, które robią automatycznie zdjęcia naszej bryce na tle... zjazdu z autostrady czy przepompowni wody! Naprawdę sporo się najeździmy, by znaleźć choćby trochę atrakcyjniejsze miejsce. Dużym szczęściem będzie też spotkanie innych aut ruchu ulicznego, który jest wręcz symboliczny, i większość czasu spędzimy na drodze kompletnie samotnie, sporadycznie mijając pojedyncze samochody. Trochę szkoda, że tak zmarnowano potencjał Ventura Bay, bo miasto jest dość spore, z dobrze zaprojektowaną siecią dróg, po której jeździ się płynnie i intuicyjnie.

W tej dzielni zawsze wstaje dzień, kilometr dalej jest już Strefa Mroku.

Graficznie też wypada nieźle, ale tu prym wiedzie głównie rewelacyjne oświetlenie i dominujące w obrazie refleksy światła, ponieważ prawie bez przerwy towarzyszy nam padający deszcz i mokre ulice. Prawie, bo zastosowano tu coś bardzo dziwnego. Po wjechaniu do jednej z dzielnic nagle robi się... jaśniej! Nastaje coś w rodzaju świtu, niebo jest niebieskie, widać chmury i wschodzące słońce, a otoczenie nabiera barw. Niestety, zmiana ta następuje w brzydki, skokowy sposób, poprzez nagłą podmianę tekstury nieba, a gdy tylko wjedziemy do innego rejonu miasta, znowu ogarnia nas strefa mroku. W dobie dynamicznie zmieniającej się pogody i pór dnia w praktycznie każdej nowej grze wyścigowej takie rozwiązanie rodzi jedynie pytanie: „Po co?”. Tytuł dręczy jeszcze kilka pomniejszych bolączek, które można by jednak łatwo wyeliminować, np. musimy podjechać do miejsca startu wyścigu od właściwej strony, choć i tak zaraz pojawia się ekran ładowania, a my zaczynamy w pędzącym pojeździe; opcja restartu nie rozpoczyna ponownie wyścigu, a jedynie teleportuje nas w pobliże jego startu.

Puste, mokre ulice, w których odbija się cały świat gry maskuje trochę niedociągnięcia grafiki.

Need for Drift, Need for Grip

Need for Speed posiada na szczęście również niepodważalne zalety, a te związane są z samą kwintesencją gry, czyli z prowadzeniem i samochodami. Po pierwsze, modele pojazdów prezentują się znakomicie! Krople wody na karoserii, realistycznie osiadający brud od jazdy po mokrych ulicach, wyginające się po kraksach blachy, detale, szczegóły – wszystko wygląda rewelacyjnie i widać ogromny skok jakościowy w stosunku do wcześniejszych odsłon cyklu. Jeszcze istotniejszą zmianą jest zlikwidowanie znanego z poprzednich części modelu jazdy, który przypominał mokre mydło ślizgające się po szklanym blacie. Teraz mamy możliwości ustawienia, czy auto ma bardziej trzymać się drogi, czy być podatne na drift. Robimy to albo jednym głównym suwakiem, albo skrupulatnie modyfikujemy takie aspekty jak ciśnienie opon przednich i tylnych, zakres skrętu, balans hamulców czy sztywność zawieszenia.

Drapacze chmur na horyzoncie robią złudne nadzieje, że centrum miasta wygląda dobrze.

Jazda oczywiście jest nadal bardzo zręcznościowa i jeśli ustawimy np. skrajne wartości na przyczepność, to dostaniemy auto, które przyklejone jest do asfaltu nie aerodynamiką i szerokimi oponami, a tym, że czuć, jakby ważyło 5 ton. Nie zmienia to jednak faktu, że w bardzo łatwy i przystępny sposób odnajdziemy model prowadzenia, który będzie nam odpowiadać i pozwoli w pełni panować nad samochodem w każdej sytuacji. Szukanie właściwego balansu i testowanie perfekcyjnego przepisu na auto do driftu czy czasówek to chyba jedna z największych atrakcji gry. Warto mieć osobne samochody do danego typu wyścigów, by nie musieć co chwilę odwiedzać garażu. Niezłym smaczkiem jest też fakt, że niektóre suwaki pozostają zablokowane, dopóki nie zainstalujemy odpowiednio ulepszonego elementu, który pozwala na takie regulacje. Przy tuningu mechanicznym nie zobaczymy żadnych fikcyjnych leveli naszego auta, jak np. w The Crew. Wzrost mocy czy przyspieszenia spowodują tylko te części, które realnie mają na to wpływ.

Opcje tuningu - ogromne tam gdzie trzeba, ograniczone, by nie tworzyć opakowanych plastikiem potworków.

Odpicuj brykę z klasą

Fani modyfikacji wyglądu nadwozia podzielą się na dwa obozy. Rozczarować można się tym, że dostępnych zderzaków, progów, masek itp. wcale nie jest tak dużo, poza tym nie da się ich montować hurtowo w każdym aucie. W jednych modelach zakres ulepszania okaże się całkiem spory, w innych będzie to tylko parę elementów, a reszta pozostanie po prostu niedostępna. Dość ograniczone są też opcje malowania karoserii. Docenimy za to takie detale i smaczki jak możliwość wymiany opon, regulowania prześwitu i położenia auta „na glebie” czy modyfikacji rozstawu kół oraz kąta ich nachylenia, który łatwo zmienimy na ujemny. Cała opcja tuningu wizualnego w ogóle oparta jest na dość gustownych poprawkach i ciężko będzie stworzyć coś, co podpadałoby pod „wiejski tuning”. Nawet słynny „dopalacz” nitro zrobiony jest ze smakiem i dość realistycznie. Nasze auto nie odpala nagle hipernapędu, który katapultuje je w niebieskiej poświacie w nadprzestrzeń, a po prostu trochę dynamiczniej przyspiesza, puszczając malutki błękitny płomyk z rury wydechowej. Całkiem nieźle oddano wrażenie prędkości podczas jazdy, które nie jest ani trochę przesadzone, jak to zwykle bywa w typowo arcade’owych wyścigach.

Panorama pod wiaduktem - kolejna atrakcja Ventura Bay.

Reklamowane przechodzenie kampanii na swój sposób, koncentrując się tylko na wybranym rodzaju wyzwań, np. drifcie, istotnie jest możliwe, ale w praktyce się nie sprawdza. Aby zebrać jakąś większą gotówkę na lepszy samochód, musimy wziąć udział w większej liczbie wydarzeń, zaliczając również zadania ikon prędkości, stylu czy ekipy. Wynagrodzenie za zwycięstwa nie jest zbyt duże i często trzeba wybierać, czy inwestować w ulepszanie obecnego samochodu, czy zbierać na inny, droższy. Warto też zaznaczyć, że w garażu mamy miejsce tylko na pięć aut – akurat po jednym na każdą ścieżkę wyzwań. Lista samochodów nie jest zbyt długa, ale za to dość trafnie dobrana. Oprócz silnej reprezentacji marki Lamborghini nie znajdziemy zbyt wielu superaut czy takich, którymi poruszają się prezesi, menadżerowie lub mamy odwożące dzieci do szkoły. W większości są to właśnie modele charakterystyczne dla świata tuningu, np. sporo marek z Japonii.

W garażu zmieścimy tylko 5 samochodów.

Ścigając się ze swoimi ziomkami po ulicach Ventura Bay, zauważymy, że sztuczna inteligencja naszych przeciwników działa podobnie jak w wielu zręcznościowych wyścigach. Raz odstawia nas na dystans, raz zwalnia tak, że bez problemu mijamy rywali. To wrażenie zaciera się wraz ze wzrostem poziomu trudności, kiedy to SI bardziej dopasowuje prędkość do naszej, ale wtedy z kolei musimy przejechać trasę bezbłędnie, bo każda kraksa oznacza praktycznie, że już nie dogonimy stawki. Policja została zepchnięta na margines. Niby jest obecna, ale kompletnie nieistotna – bardzo trudną ją spotkać, bardzo łatwo jej uciec. Trochę rozczarowuje liczba rodzajów wyścigów – nie ma ich zbyt wiele, brakuje nie tylko np. eliminacji, ale także wyścigów na 1/4 mili! Co ciekawe, w danych technicznych każdego samochodu mamy podane, jak szybko pokonuje on właśnie tę odległość – czyżby twórcy planowali wprowadzić taką atrakcję w jakimś dodatku?

Policja odgrywa symboliczną rolę, ciężko na nia trafić i ma opory, by nas gonić.

Bądź online, by grać offline

Nowe Need for Speed wymaga szeroko krytykowanego stałego połączenia z internetem i wydaje się, że narzekający mają tu sporo racji, ponieważ autorom brak na razie pomysłu, jak tę obecność w sieci lepiej wykorzystać. Zamiast jakichś ciekawych, wieloetapowych zadań dla ekip, pozwalających uzyskać wyjątkowe samochody czy wzory malowań, albo choćby prawdziwego matchmakingu, który umożliwiłby rozegranie szybkiego wyścigu online, mamy jedynie opcję jazdy ze znajomymi, dwóch, czasem trzech innych graczy na serwerze, którym możemy rzucić wyzwanie pojedynku, oraz... sporadyczne rozłączanie, co skutkuje brakiem zapisu postępów. Wersję na Xboksa dręczą spadki klatek animacji, zwłaszcza podczas szybkiego brania zakrętów w trakcie wyścigu, co potrafi czasem zepsuć wynik, a już na obu platformach widoczne są incydentalne pop-upy obiektów czy doczytywanie tekstur, ale to akurat jest nieźle maskowane przez wszechobecny mrok i padający deszcz, co może tłumaczyć pogodę w Ventura Bay i ciemności w pewnych dzielnicach.

W miejscu gdzie rządzi światło dnia, miasto nabiera kolorów.

Najnowsza odsłona Need for Speed to świetne, zręcznościowe wyścigi, które zostały opakowane w niezbyt wciągającą, mdłą opowieść i umiejscowione w nudnym mieście bez wyrazu. Mamy czym jeździć, jeździ się dobrze, ale na dłuższą metę za bardzo nie ma po co i trochę nie czuć tego klimatu nielegalnych, nocnych eskapad i rywalizacji. Z drugiej strony – być może zamiast jeszcze jednej wersji tej samej sensacyjnej opowieści w stylu Szybkich i wściekłych stworzenie banalnych przerywników filmowych, które mają tylko usprawiedliwiać pojawianie się kolejnych wyzwań, było dobrym pomysłem? Czy w czasach, gdy dla wielu osób aktywność na portalach społecznościowych, hasztagi, lajki, snapy są nieodłączną częścią życia, narzekanie na oparcie na tym filmowej fabuły ma sens? Odpowiedź będzie chyba bardzo subiektywna dla każdego z nas, ja osobiście wolałbym jednak coś w stylu pierwszego Most Wanted. Nowy NFS nie będzie tym najlepszym NFS-em dla weteranów serii Underground i innych dawnych tytułów, ale dla młodszego brata – jak najbardziej! Żółwik!

Dariusz Matusiak

Dariusz Matusiak

Absolwent Wydziału Nauk Społecznych i Dziennikarstwa. Pisanie o grach rozpoczął w 2013 roku od swojego bloga na gameplay.pl, skąd szybko trafił do działu Recenzji i Publicystki GRYOnline.pl. Czasem pisze też o filmach i technologii. Gracz od czasów świetności Amigi. Od zawsze fan wyścigów, realistycznych symulatorów i strzelanin militarnych oraz gier z wciągającą fabułą lub wyjątkowym stylem artystycznym. W wolnych chwilach uczy latać w symulatorach nowoczesnych myśliwców bojowych na prowadzonej przez siebie stronie Szkoła Latania. Poza tym wielki miłośnik urządzania swojego stanowiska w stylu „minimal desk setup”, sprzętowych nowinek i kotów.

więcej

Recenzja gry Need for Speed na PC - bryka szybka, ale ma rysy na lakierze
Recenzja gry Need for Speed na PC - bryka szybka, ale ma rysy na lakierze

Recenzja gry

Po całkiem niemałym opóźnieniu premiery, w końcu posiadacze komputerów PC mogą wrócić do ulicznych wyścigów w najszybszych, tuningowanych furach. Czy pecetowa wersja jest warta aż czterech miesięcy dodatkowego czekania?

Recenzja gry TDU: Solar Crown. Cud nie nastąpił, ale i tak pełna wersja jest o wiele lepsza niż katastrofalne demo
Recenzja gry TDU: Solar Crown. Cud nie nastąpił, ale i tak pełna wersja jest o wiele lepsza niż katastrofalne demo

Recenzja gry

Wersja demo Test Drive Unlimited: Solar Crown gotowała nas na najgorsze. Z ulgą donoszę, że najgorsze nie nastąpiło. I choć TDU ma wielkie problemy, broni się na tyle, by rozpatrzeć go jako odświeżającą odskocznię od Forzy Horizon… za rok, może dwa.

Recenzja Forza Motorsport - dziś „wczesny dostęp”, jutro wielka gra
Recenzja Forza Motorsport - dziś „wczesny dostęp”, jutro wielka gra

Recenzja gry

Forza Motorsport wreszcie powraca, by upomnieć się o należną jej koronę królestwa simcade’owych wyścigów. I choć potrafi poprzeć swe roszczenia wieloma mocnymi argumentami, nie jest jeszcze w pełni gotowa, by objąć władanie.