Need for Speed: Payback Recenzja gry
autor: Przemysław Zamęcki
Recenzja gry Need for Speed: Payback – jest szybko. Czy jest wściekle?
Po mrocznym i deszczowym Need for Speed jedziemy do wiecznie słonecznego Las V... Fortune Valley. Kręte górskie trasy, pustynny piach sypiący się spod kół i duże miasto zachęcają do sięgnięcia po Payback. Szkoda tylko kilku rys na lakierze.
- ziomale z poprzedniej części NFS-a poszli w zapomnienie;
- zróżnicowane, duże tereny do eksploracji;
- pięć rodzajów wyścigów;
- prostota tuningu aut za pomocą kart Speed;
- graficznie daje radę;
- całkiem niezła polska wersja językowa (z drobnymi wyjątkami).
- aktywności poboczne to średnio udana wariacja na temat Burnouta Paradise;
- fabuła, choć zauważalnie lepsza niż poprzednio, i tak nie porywa (ale to w końcu tylko samochodówka);
- w trakcie niektórych wyzwań otwarty świat staje się iluzją.
Jeżeli uważacie, że Need for Speed od jakiegoś czasu nie jest już tym, czym ta seria była kiedyś, to istnieje niewielka szansa, że po wypróbowaniu Paybacka zmienicie zdanie. Niewielka, bo najnowsza część, przygotowana ponownie przez ekipę Ghost Games, jest w wielu kwestiach uderzająco podobna do swojej poprzedniczki z 2015 roku. Ma też kilka rys, które mogą zepsuć frajdę z wyścigów.
Payback oferuje zbliżony model jazdy do gry Need for Speed z 2015 roku i dzieli z nią niektóre rozwiązania dotyczące zarządzania posiadanymi w garażu pojazdami, idąc jednocześnie w kierunku struktury bardziej otwartego, większego świata, wypełnionego zawodami i aktywnościami pobocznymi naśladującymi te z Burnouta Paradise (co zdarzało się już we wcześniejszych odsłonach cyklu), oraz rozszerzając przy okazji wyścigowy pakiet o nowe tryby zabawy. Payback zrzuca także balast w postaci ziomalskiego klimatu, stawiając bardziej na mafijne porachunki, co wychodzi mu raz lepiej, raz gorzej. Ale nawet jeśli tu i tam coś zgrzyta, a już na pewno nie wszystkim spodobają się zaproponowane przez twórców rozwiązania dotyczące tuningu samochodów, to i tak uważam, że to najlepsza edycja co najmniej od Hot Pursuit z 2010 roku.
Troje amigos
W Need for Speed: Payback mamy ustawiane wyścigi, hazard, tajemniczy koenigsegg, policyjne gadżety odłączające zapłon w samochodach i pracę dla zwykłych złodziejaszków. Wszystko, czego można oczekiwać od pozycji samochodowej nie bez kozery odwołującej się do kinowej opowieści o „szybkich i wściekłych”. Może nie bezpośrednio, ale i tak w sposób aż nadto widoczny.
W grze organizujemy zespół trojga kierowców, który ma stawić czoła mafii ustawiającej wyścigi. Tyler jest specjalistą w tradycyjnym ściganiu się od startu do mety i zarazem postacią, wokół której osnuty został główny wątek fabularny. Jego pomocnicy to Mac, czarnoskóry Brytyjczyk ujeżdżający wozy służące do off-roadu i świetnie radzący sobie w konkursach driftowania, oraz Jess, będąca żeńskim odpowiednikiem Ryana Goslinga z filmu Drive. Kobieta jest kierowcą wynajmowanym przez różnej maści przestępców chcących po skoku skutecznie pozbyć się policji z ogona.
Pusta przestrzeń i Subaru. Namiastka wolności w misjach i tak wymuszających na nas przejazd przez wcześniej ustawione bramki.
Nowy wspaniały świat
Zostawiamy za sobą ulewną noc z poprzedniej części i przenosimy się do Fortune Valley, miasta będącego wariacją na temat Las Vegas, w którym nie spada ani jedna kropla deszczu. Może się ono pochwalić sporymi rozmiarami, ale największe wrażenie robią jego okolice. Skąpana w palącym słońcu pustynia, na której wysoka temperatura wywołuje efekt falującego powietrza, kręte drogi wyrzeźbione wśród skał i serpentyny biegnące przez zalesione góry sprawiają, że ta migająca przed oczami różnorodność okoliczności przyrody nie nudzi się zbyt szybko. To jeden z większych atutów gry, który w parze ze świetną oprawą wizualną robi prawie połowę dobrej roboty. Poza tym koniec z byciem non stop online. Głupi pomysł z poprzedniej części poszedł w odstawkę i pomiędzy nami a grą nie stanie już żaden brak połączenia.
Duży świat oferuje wiele atrakcji naśladujących to, co przed laty wymyślili ludzie ze studia Criterion w Burnoucie Paradise. Są więc odcinki drogowe, na których musimy utrzymać wysoką średnią prędkość, obszary driftowania, rozbijanie billboardów i kilka innych, które dość skutecznie odwracają naszą uwagę od fabuły. Niemniej poziom wykonania tych elementów, choć wciąż wysoki, nie umywa się do lekkości BP i za każdym razem w przypadku podobnej recenzji staram się o tym wspomnieć. Mistrz jest tylko jeden – reszta to lepsi lub gorsi naśladowcy.
W co się bawić?
Najważniejsza okazuje się jednak historia, za którą podążamy w kierunku końca gry. Niezbyt rozciągnięty liniowy początek szybko przechodzi w to, co tygryski lubią najbardziej, czyli grind w kolejnych wyścigach i próbę zarobienia na lepszą brykę. Właściwie to trzy bryki lub więcej – każda z głównych postaci przemieszcza się innym typem samochodu. Tyle tylko, że w Paybacku zapracowanie na coś lepszego zabiera nam mnóstwo czasu, podczas którego naszym zadaniem jest zwycięstwo w kilku ligach, czy też może bardziej klubach samochodowych. Upokorzeni naszą ostateczną wygraną w paru eventach ich szefowie przyłączają się do vendetty Tylera.
Kluby specjalizują się najczęściej w jednej konkurencji, tak więc w zależności od jej typu zmuszeni jesteśmy wcielić się w całą trójkę bohaterów i wykazać umiejętnościami prowadzenia przystosowanych do danych zawodów pojazdów. Zwycięstwa odblokowują misje fabularne, a wszystko to nie służy jedynie satysfakcji z pokonania rywali, ale także pogłębieniu relacji bohaterów z otaczających ich światem. Czasem bywa to nawet ciekawe, choć oczywiście jedynie na pewnym poziomie ustalonym dla zwykłej gry wideo o ściganiu się. Pomocny może być tu całkiem nieźle przygotowany dubbing, który – o ile nie mamy zbyt wygórowanych oczekiwań – doskonale wpasowuje się w rozgrywkę, nie raniąc uszu. Wyjątkiem jest od czasu do czasu Jess i jedna z jej pasażerek, mówiąca w tak agresywny, a jednocześnie sztuczny sposób, że dosłownie słyszałem zgrzytanie jej zębów. Coś jak aktorka dubbingująca film dla ośmiolatków, starająca się nastraszyć ich swoim wkurzeniem na cały świat.
W sumie twórcy przygotowali pięć konkurencji: zwyczajne wyścigi, drift, wyścigi off-road, draft (tutaj musimy korzystać z manualnej skrzyni biegów) i zadania dla agenta, związane z ucieczką przed policją lub zebraniem na czas kilku fantów. Jest więc co robić i nawet jeśli w którejś z konkurencji się zablokujemy, bo nie starczy nam pieniędzy na ulepszenie samochodu, zawsze możemy spróbować szczęścia w skórze bohatera z inną specjalnością. Nie za każdym razem wszystkie rodzaje zawodów są dostępne, ale dotyczy to raczej tylko początkowej fazy rozgrywki.
Jak zachowują się te wspaniałe maszyny?
Po odszukaniu wszystkich części danego wraku możemy go odpicować w warsztacie. Takie dopieszczone "składaki" to najskuteczniejsze auta w grze.
Need for Speed jaki jest, każdy widzi – chciałoby się powiedzieć. Czego można oczekiwać od modelu jazdy? Przecież nie nadmiernego skomplikowania. I bardzo dobrze, od tego mamy wiele innych tytułów, które każdego kwartału zalewają rynek. Tymczasem arcade jakby było w odwrocie. Szkoda, ale na szczęście Payback idzie śladem poprzednika i nie wymaga od gracza większych umiejętności niż proste wychylanie gałek pada. Kiedy chcemy, żeby samochód skutecznie skręcał z równoczesnym trzymaniem hamulca, to właśnie to się dzieje. Czysta fantazja. Kiedy chcemy driftować, nic prostszego, wystarczy przy odpowiedniej prędkości wdusić na ułamek sekundy hamulec z jednoczesnym skrętem kół.
Piszę to trochę tak, jakby granie w ten tytuł było kaszką z mleczkiem, ale w rzeczywistości wcale tak nie jest. Arcade’owy model jazdy też trzeba umieć opanować w odpowiednim stopniu. Jeśli macie za sobą poprzednią część, to poczujecie się prawie jak w domu. Piszę „prawie”, bo wydaje mi się, że teraz jest nieco trudniej i po gwałtownych skrętach samochód ciężej utrzymać w linii prostej bez odpowiedniego kontrowania.
GRIND CZY NIE GRIND?
Niestety, w grze trzeba trochę pogrindować, aby móc stawić czoło rywalom. W moim przypadku wiązało się to z eksploracją mapy i kilkukrotnym powtarzaniem niektórych wyścigów. Wirtualnych pieniędzy zdobywamy akurat tyle, aby usprawniać auta do pułapu wymaganego przez odblokowane zadania, od czasu do czasu odskakując o kilka lub kilkanaście cyferek. Grind nabiera znaczenia w chwili kiedy chcemy zmieniać samochody jak rękawiczki, traci, jeśli skupimy się na mniejszej liczbie wozów, które postaramy się „wymaksować”. Zbyt niski indeks pojazdu utrudnia przybycie do mety na czele stawki, a gra na średnim poziomie trudności jest całkiem wymagająca.
Z pomocą w opanowaniu auta przychodzi prosty tuning, dostępny w każdym momencie po naciśnięciu strzałki pada w dół. Zmiana siły docisku i czułości kierownicy sprawia, że wóz drabiniasty przekształca się w zwinnego liska zamiatającego kitą wszelkie zakręty. To kompletnie nierealistyczne i... bardzo dobrze! Podobnie zresztą jak wyposażenie każdego auta, nawet największego rzęcha z wysypiska, w nitro. W tego typu grze chcę się bawić, a nie zanudzać otoczenie marudzeniem, że samochód sam driftuje przez czterysta metrów. Bo po pierwsze, wcale sam tego nie robi i jakieś tam wyczucie w dłoniach, by utrzymać go w torze jazdy, mieć trzeba. Po drugie, gdyby to wszystko było takie proste, to gra sama by się przechodziła. A tak wcale nie jest i już na średnim poziomie w niektórych wyścigach będziecie kląć na czym świat stoi. Wszystko to przez system kart…
Samochodowa karcianka
Tym, co może się nie spodobać fanom serii, jest sposób, w jaki usprawniamy auta w naszym garażu. Poza pomalowaniem, oklejeniem winylami i zmianą poszczególnych elementów karoserii nie znajdziecie tu opcji kupna fantów polepszających statystyki pojazdu. Zrezygnowano z dania możliwości graczowi nabycia poszczególnych elementów na rzecz systemu karcianego.
Każdy z samochodów dysponuje indeksem wskazującym jego moc. System jest podobny do zastosowanego w Forzy Horizon czy Motorsport. Dzięki temu wiemy, czy nasze auto poradzi sobie w danych zawodach. Aby zwiększyć indeks, musimy zakupić w warsztacie specjalne karty Speed, które otrzymujemy też za zwycięskie potyczki, a następnie przypisujemy do pojazdu. System od samego początku jest zrozumiały i nie wymaga znajomości niuansów dotyczących bardziej szczegółowego tuningu. A przy tym pozwala zorientować się w sytuacji i nie marnować czasu na wyścigi, których nie możemy wygrać. Mnie się taki sposób podejścia do sprawy bardzo spodobał. W końcu ktoś wymyślił coś nowego, co ma szansę być rozwijane w kolejnych częściach. Nie potrzebuję w zwykłej zręcznościówce rozbudowanych elementów związanych z grzebaniem pod maską, bo od tego mam inne gry. To, co zaprezentowali twórcy z Ghost Games, całkowicie mnie zadowala. I prawdopodobnie podzieli społeczność fanów.
Mikro mikrotransakcje?
W grze nie zabrakło mikrotransakcji. Zanim jednak w słusznym oburzeniu wyciągniecie widły i zechcecie pogonić wydawcę, wiedzcie, że w tym przypadku są one stosunkowo nieinwazyjne i dotyczą dodatkowej wirtualnej gotówki, żetonów pozwalających wymieniać posiadane karty Speed na karty Speed losowane z automatu przypominającego ten do blackjacka (przebywanie w stolicy hazardu zobowiązuje) i części służących do kosmetyki wozu, takich jak kolor dymu z opon, dźwięk klaksonu czy neony pod karoserię. Zresztą wszystkie te elementy dostajemy także w pakietach za gwiazdki otrzymywane podczas eksploracji świata i wykonywania aktywności pobocznych. Co więcej, nawet wymagające realnej gotówki pakiety premium od czasu do czasu wpadają zupełnie za darmo.
Otwarty świat w trakcie niektórych zmagań pozostaje iluzją. Co prawda nie spotykamy się z niewidzialnymi ścianami, ale twórcy wymagają zaliczania wszystkich ustawionych na trasie wirtualnych bramek. Także zwiewanie przed policją, to już nie tylko wolna amerykanka i kombinowanie, w jaki sposób umknąć pogoni, co trochę psuje radość z zabawy. W dodatku w oczy wyraźnie rzucają się idiotycznie porozstawiane blokady i kolczatki, wymuszające ustalony z góry przebieg trasy ucieczki.
Jakimś wytłumaczeniem tego stanu rzeczy może być fakt, iż większość terenu to pustynia, po której normalnie poruszamy się bez żadnych ograniczeń, w związku z czym konieczne było wyznaczenie konkretnych tras wyścigów. To, że podobny zabieg zastosowano w przypadku reszty świata, jest już jednak nieporozumieniem, na szczęście nie na tyle psującym rozgrywkę, by nowe Need for Speed potępić za to w czambuł.
Ostatni wiraż
Spodobał mi się Need for Speed: Payback. Jest obszerniejszy i bardziej przemyślany niż poprzednia część, porzuca jej nieciekawą otoczkę fabularną i napawa pewnym optymizmem na przyszłość. Fabuła już nie przeszkadza, choć to nadal klisza, ale wymaganie czegoś więcej od tego typu rozrywkowego tytułu byłoby bez sensu. Gra jest naprawdę ładna i różnorodna pod względem widoków, a dodatkowy smaczek stanowi pełny cykl dobowy. Spodobał mi się też nowy system tuningowania wozów, przyjazny dla osób nieznających się na samochodach, dla których przede wszystkim liczy się radocha z pokonywania kolejnych kilometrów. Payback nie przekona do siebie graczy narzekających od lat na markę, ale ma szansę zainteresować nowych fanów, dla których brakuje obecnie czysto arcade’owych tytułów, pozwalających odprężyć się po ciężkim dniu. Wyjątkiem jest tu seria Forza Horizon, ale – jak mawiał wieszcz – jedna jaskółka wiosny nie czyni.
O AUTORZE
Ukończenie gry Need for Speed: Payback zabrało mi około dwudziestu godzin, ale nie jest to czas konieczny do zaliczenia fabuły. Pomiędzy poszczególnymi misjami zwiedzałem mapę, poszukując części do wraków, i zdobywałem gwiazdki związane z aktywnością poboczną.
Moją ulubioną częścią serii jest Need for Speed III: Hot Pursuit, ale nie gardzę też bardziej współczesnymi jej odsłonami. Również tą przedostatnią, choć – jak wielu innym osobom – przeszkadzała mi w niej trochę abstrakcyjna dla mnie atmosfera wyluzowanej młodzieży amerykańskiej.
ZASTRZEŻENIE
Kopię gry Need for Speed: Payback w wersji na PS4 otrzymaliśmy nieodpłatnie od firmy EA Polska.