Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Naruto Shippuden: Ultimate Ninja Storm 4 Recenzja gry

Recenzja gry 11 lutego 2016, 14:27

Recenzja gry Naruto Shippuden: Ultimate Ninja Storm 4 - kotlet odgrzany

To już szóste spotkanie z serią Ultimate Ninja Storm. Czy tym razem ekipa CyberConnect2 stanęła na wysokości zadania i dostarczyła grę, którą można uznać jako godne zwieńczenie cyklu?

Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji XONE

PLUSY:
  1. mnóstwo postaci;
  2. liczne smaczki dla fanów oraz nawiązania do serialu;
  3. widowiskowe walki pełne sekwencji QTE, które rozmachem zawstydzają nawet takie produkcje jak Asura’s Wrath;
  4. świetna cel-shadingowa grafika;
  5. starzy wyjadacze poczują się jak w domu...
MINUSY:
  1. ...ale mogą też równie szybko zacząć ziewać;
  2. brak większych nowości w mechanice;
  3. nierówna jakość polonizacji;
  4. zmarnowany potencjał trybu przygody.

Manga autorstwa Masashiego Kishimoto o perypetiach nastoletniego ninja wreszcie, po niemal 15 latach, została doprowadzona do szczęśliwego końca. Tak jak w przypadku kultowego u nas Dragon Balla i tym razem nie obyło się jednak bez setek gadżetów, licznych filmów kinowych i serialu osadzonego w popularnym uniwersum. Jednym z takich właśnie produktów jest kolejna gra z cyklu Naruto Shippuuden: Ultimate Ninja Storm. Mimo że komercyjne gnioty na licencji nauczyły nas, żeby zabierać się za tego typu tytułu z pewną dozą sceptycyzmu, seria Ultimate Ninja częściej zachwycała, niż rozczarowywała. Deweloper CyberConnect2 nie od wczoraj zajmuje się Naruto, a jego szósta gra z cyklu Ultimate Ninja Storm zapowiadana była jako huczne pożegnanie tej marki. Czy jest to pożegnanie godne upartego ninja?

Już w pierwszej walce trudno nadążyć za tym, co się dzieje.

Tysiąc siewek i wirująca sfera ogoniastego

Jedną z największych zalet serii Ultimate Ninja Storm zawsze były widowiskowe walki w trybie fabularnym i w czwartej numerycznej odsłonie cyklu nie jest inaczej. Tym razem jednak, zamiast zapychać czas między potyczkami, zabawą w kuriera i innymi trywialnymi czynnościami, deweloper zdecydował się na wprowadzenie dwóch trybów: fabularnego i przygody. Ten pierwszy oferuje decydujące starcia z czwartej wojny Shinobi, zaś akcja tego drugiego toczy się już po wydarzeniach z komiksu i opiera się na zwiedzaniu lokacji z oryginału i prostych zadaniach pobocznych. Jest to świetna decyzja, jako że wątek wojny ninja nie pozwala na zbyt wiele dowolności w kontekście rozgrywki i podejmowanych czynności – co dawało się już we znaki w późniejszych etapach Ultimate Ninja Storm 3. Zamiast tego mamy pełen wrażeń tryb fabularny dla tych, którzy chcą przeżyć widowiskowy finał komiksu, i drugi dla największych fanów, którzy muszą zdobyć wszystkie trofea.

Jeśli chodzi o widowiskowość, to nowy Naruto zostawia konkurencję daleko w tyle.

Już w pierwszej walce w trybie fabularnym raczeni jesteśmy spektakularną retrospekcją z rozstania dwójki legendarnych wojowników świata Naruto: Madary Uchihy i Hashiramy Senju, pierwszego wodza wioski Konohagakure. Dość standardowa potyczka szybko zmienia się w piekło: wojownicy przywołują potężne bestie, ekran zalewają jaskrawe eksplozje sięgające po horyzont, a w powietrzu lata pył i gruz. Kiedy robi się poważnie, a wojownicy uciekają się do technik ninja masowego zniszczenia, kontrolujemy ich za pomocą sekwencji Quick Time Event. Sprowadza się to do maniakalnego kręcenia gałką pada lub jak najszybszego wciskania przycisków, by nasz mangowy zabijaka szybciej ładował swój atak. Obok oszałamiającego prologu (który obecny jest też w demie gry) w trakcie całej historii trafia się jeszcze kilka innych zaskoczeń. Fani serialu będą wniebowzięci – momentami walki wyglądają nawet lepiej niż w oryginale, a studiu CyberConnect2 udało się przyćmić widowisko, jakim było Asura’s Wrath.

Nowość we wsparciu pozwala na kilka ciekawych zagrań.

Gdy dodamy do tego piękną cel-shadingową grafikę i oryginalny japoński dubbing, stanie się jasne, że najnowsze Ultimate Ninja Storm to jedna z najładniejszych gier na licencji japońskiego komiksu. Oprócz celebrowania szybkiego wciskania przycisków pada w niektórych walkach trybu fabularnego stajemy przeciwko dziesiątkom wrogów niczym w serii Dynasty Warriors czy Sengoku Basara, a czasami bierzemy udział w sekwencjach rodem z oldskulowych celowniczków. Prawie każda walka w tym trybie to istne mistrzostwo choreografii i efektów, za które twórcom należy się pochwała. Między walkami zaś pojawiają się przerywniki filmowe na silniku gry oraz kadry z anime – niestety, osoby zielone w temacie natychmiast poczują się przytłoczone, kiedy usłyszą, jak narrator w kilku zdaniach próbuje podsumować historię z kilkuset rozdziałów komiksu. Jeśli nigdy nie czytaliście Naruto, możecie mieć problem ze zrozumieniem, dlaczego pewni bracia się pogodzili, skoro jeden z nich zabił drugiego kilka miesięcy wcześniej.

15 lat komiksu, dziesiątki postaci, a tu takie nudy!

Stare techniki ninja

Kiedy odpoczniemy wreszcie po wywołującym wypieki na twarzy trybie fabularnym, pozostaje zabrać się za dość obiecujący tryb przygody – szybko okazuje się jednak, że twórcy zmarnowali drzemiący w nim potencjał. Eksploracja monotonnych korytarzy, mających przypominać miejscówki z Naruto, nie zachwyca, ba, lokacje są nawet uboższe niż to, co widzieliśmy w Ultimate Ninja Storm 2. Z przykrością muszę stwierdzić, że twórcy nie wyciągnęli wniosków ze swoich poprzednich błędów, a świetna okazja do zwiedzenia różnorodnych wiosek ninja i wniknięcia w mitologię świata to ostatecznie tylko zapychacz wydłużający grę o nudne zadania. Mimo upływu lat Naruto: Broken Bond Ubisoftu pozostaje niedoścignione, jeśli chodzi o oddanie klimatu uniwersum Naruto i spółki. Ponadto w świecie gry porozrzucane są przedmioty, które pozwalają przeżyć najróżniejsze starcia, jakie miały miejsce serii. Niestety, w porównaniu z rozmachem trybu fabularnego potyczki te pozostawiają wiele do życzenia – szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że w poprzednich odsłonach przygotowano je o wiele lepiej, a tym razem bardzo często nie mamy nawet wszystkich mocy (z nieznanych mi przyczyn). Jeśli jednak nie przeszkadzało Wam to, co we wcześniejszych grach robiliśmy w przerwach między walkami, tryb przygody może przypaść Wam do gustu. W mojej ocenie jest on zwyczajnie nudny, zwłaszcza w zestawieniu z systemem walki.

Jako fan, który ma na półce mangi Naruto w trzech wersjach językowych, z ciekawością sprawdziłem polską lokalizację kinową. Jej jakość pozostawia jednak trochę do życzenia. Pomijając drobne literówki czy okazyjne problemy z deklinacją, często napotykane kwiatki, takie jak „pokonaj Madara”, „ostateczny koniec” czy „ciesz się trybem fabularnym”, nie powinny były trafić do profesjonalnej polonizacji. A jeśli dodamy do tego pełne tłumaczenie nazw technik, z pewnością wielu purystów nie będzie chciało doświadczyć tej produkcji w języku ojczystym.

Polonizacja...

Zręcznościowy system starć pozostaje prawie bez zmian od czasu pierwszej odsłony cyklu – co jest zarówno plusem, jak i minusem produkcji. Z jednej strony starzy wyjadacze od razu poczują się jak w domu, a jeśli macie na koncie poprzednie „Nawałnice ninja”, gra nie wyda się Wam bardzo trudna. Z nielicznych nowości warto wspomnieć o destrukcji pancerza naszych wojowników czy powrocie walk na ścianach (nieobecnych od pierwszej odsłony cyklu). Niestety, te drugie szybko stają się zaledwie ciekawostką, która wprowadza niepotrzebny chaos, kiedy już i tak ciężko nadążyć za licznymi eksplozjami na ekranie. Drobnostką, która przynosi bardzo wyczekiwany powiew świeżości w szóstej części cyklu Ultimate Ninja Storm, jest możliwość grania postaciami wsparcia w trakcie pojedynków. Dotychczas mogliśmy na kilka sekund przywołać jednego z dwóch wybranych przed walką sojuszników: czy to w charakterze dywersji, czy też do osłony naszego bohatera, kiedy ten zbiera siły. Tym razem wystarczy tylko drobny ruch drugą gałką, a nasz heros zamienia się miejscami z kolegą, który dotychczas trzymał się z boku. Nie tylko okazuje się to widowiskowe i sprawia dużo frajdy (kiedy np. gramy na zmianę trzema potężnymi bestiami ogoniastymi), ale pozwala też zaskoczyć przeciwnika w dogodnym momencie. Niestety, mimo wycyzelowanej przez tyle lat mechaniki walki Ultimate Ninja Storm nadal opiera się głównie na zręczności, a prawie wszystkimi postaciami gra się podobnie.

Czasami zapominamy o tym że to gra i z łatwością wybaczamy drobne niedociągnięcia.

Odgrzewany kotlet z masą przypraw

Naruto Shippuuden: Ultimate Ninja Storm 4 nie kryje się z tym, że jest produkcją tylko dla fanów. Tym samym, jeżeli dobrze znacie komiks, z radością wyłapiecie najróżniejsze smaczki i tzw. fanservice (zawartość dodaną celowo, żeby zadowolić fanów mangi i puścić do nich oko). Scenki z trybu przygody, w których bohaterowie kombinują, jak wyswatać Naruto i jego koleżankę, czy widowiskowe techniki, które nie pojawiły się w oryginale, należą do tego typu zagrań. Sam nie mogłem przestać się śmiać, kiedy w walce z potężną Kaguyą Naruto wykorzystał „odwróconą technikę haremu” (przywołanie iluzji kilkunastu przystojnych mężczyzn), mającą pomóc wygrać starcie, od którego zależał los świata. Kiedy potężni ninja niszczą wszystko w zasięgu wzroku, łatwo zapomnieć, że jednym z kluczowych elementów serii był humor i chemia między postaciami.

Charakterystycznego dla serii humoru i tu nie zabrakło.

Jedną z form wspomnianego fanservice’u stanowi zaproponowanie największego zestawu postaci w historii serii – jest ich aż ponad 120. Tak jak w poprzednich odsłonach nie znaczy to jednak, że czeka nas ogromna różnorodność, bo ważniejszych bohaterów spotykamy w kilku różnych wersjach, a dużo postaci różni się od siebie minimalnie. Nóż w kieszeni się otwiera, kiedy podczas wyboru wojowników ogląda się ponad 20 pustych okienek ze świadomością, że tak jak w przypadku Star Wars: Battlefront za resztę gry przyjdzie nam jeszcze dopłacić. Osobiście bardzo żałuję braku nowego pokolenia ninja, przedstawionego w epilogu komiksu i miniserii o podtytule Gaiden, którego historie mają miejsce długo po finale. Perypetie Boruto, Sarady i innych potomków rówieśników Naruto sprawdziłyby się świetnie w trybie przygody. Ostatecznie, jeśli nie otrzymaliśmy specjalnego kodu dodawanego w przedsprzedaży, nowe pokolenie ninja poznamy dopiero w DLC, jak i wiele innych postaci, których zabrakło w grze.

Postaci jest dużo, ale nowych pełnoprawnych zawodników można policzyć na dłoni.

(Nie)kończąca się opowieść

Złośliwcy na pewno nazwą grę dziwaczną japońszczyzną lub wydmuszką dla mangowców – ja jednak jestem zgoła innego zdania. Niezależnie od drobnych minusów emocjonujący tryb fabularny i widok lubianych postaci ponownie obudził we mnie nastolatka, który w liceum z ekscytacją wyczekiwał każdego kolejnego rozdziału Naruto. Naruto Shippuuden: Ultimate Ninja Storm 4 to mimo drobnych bolączek godne zakończenie popularnej serii. Inni deweloperzy decydujący się na mangę powinni brać przykład z CyberConnect2 oraz uczyć się na błędach tego studia, bo nie bez powodu ma ono na koncie tyle gier w tym uniwersum. System walki może i nie zmienił się bardzo od czasu pierwszej odsłony, ale nadal potrafi zaoferować widowiskowe i szalenie satysfakcjonujące pojedynki ze znajomymi. Ostatnia „Nawałnica ninja” to całkiem dobra pozycja, przy której fani będą się świetnie bawić. Niestety, po dziesiątkach godzin z poprzednimi odsłonami spodziewałem się po finale ciut więcej.

Jordan Dębowski

Jordan Dębowski

W 2012 r. pisał felietony i recenzje dla gameonly.pl. Z wykształcenia japonista. W 2013 r. rozpoczął pracę jako redaktor tvgry.pl. W latach 2014-2018 współprowadził i tworzył treści na kanał GamePressure na YouTube. Od 2020 r. prowadzi profil tvgry na instagramie, a od 2022, profil tvgry na TikToku. Od 2022 r. zastępca redaktora prowadzącego tvgry. W strukturach GRY-OnLine i tvgry zajmuje się planowaniem, tworzeniem oraz publikacją materiałów wideo. Planuje strategię oraz publikuje treści na profilach kanału w mediach społecznościowych. Bierze udział w streamach i komunikuje się ze społecznością. Pomaga wdrażać nowych pracowników w struktury firmy. Choć stara się śledzić ogół branży growej, szczególnie interesuje się grami niezależnymi, grami RPG, horrorami oraz szeroko-pojętym retro. Poza pracą dużo jeździ na rowerze, czyta reportaże, gotuje i zajmuje się swoim kotem – Jagą.

więcej

Recenzja gry Dragon Ball Sparking! ZERO - czysta, niezobowiązująca frajda z masą fanservice’u
Recenzja gry Dragon Ball Sparking! ZERO - czysta, niezobowiązująca frajda z masą fanservice’u

Recenzja gry

Im bliżej premiery Dragon Balla Sparking! ZERO, tym gra coraz bardziej sprawia wrażenie produkcji, do której fani Goku będą wzdychać przez lata. Ogromna liczba postaci, świetnie wystylizowana grafika oraz klasyczna rozgrywka - sprawdźmy, czy to wystarczy.

Recenzja gry Tekken 8 - żarty się skończyły
Recenzja gry Tekken 8 - żarty się skończyły

Recenzja gry

Tekken 8 zaprasza na ring, a sam walczy o miano najlepszej bijatyki obecnej generacji. Ma duże szanse na zwycięstwo – twórcy nie idą na żadne kompromisy. Pora więc kolejny raz stanąć do rywalizacji o tytuł Króla Żelaznej Pięści – tym razem naprawdę warto.

Recenzja Mortal Kombat 1 - przyjemny, ale zachowawczy reset
Recenzja Mortal Kombat 1 - przyjemny, ale zachowawczy reset

Recenzja gry

Mortal Kombat 1 rozpoczyna nowa erę smoczej serii i wkracza w świeżą linię czasową, gdzie historia przebiega niby nieco inaczej, a mimo wszystko wiele rzeczy pozostało po staremu. Pora rozpocząć kolejną edycję krwawego turnieju.