Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Metro: Last Light Recenzja gry

Recenzja gry 13 maja 2013, 17:00

Recenzja gry Metro: Last Light - przepiękna postapokalipsa 2034 roku

Metro: Last Light to dzieło nieporównywalnie lepsze od wydanego trzy lata temu Metra 2033. Autorzy przygotowali produkt bardziej dopracowany i ciekawszy pod każdym względem.

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji X360, PS3

PLUSY:
  • fabuła;
  • dobrze zrealizowana mechanika strzelania;
  • moduł skradankowy;
  • fenomenalny klimat;
  • świetna prezentacja brutalnego i bezwzględnego świata;
  • fantastycznie wykonane i bardzo różnorodne lokacje;
  • oprawa audiowizualna.
MINUSY:
  • drobne błędy techniczne.

Grudniowe bankructwo THQ najpierw postawiło pod znakiem zapytania wszystkie nadchodzące projekty tej amerykańskiej firmy, a potem, gdy za kupowanie należących do niej marek wzięli się inni wydawcy, pojawiły się uzasadnione obawy, czy nowi właściciele doprowadzą je do szczęśliwego finału. Inwestując blisko sześć milionów dolarów w serię Metro, Niemcy z Koch Media mieli jednak nieco ułatwione zadanie. W chwili wybuchu pamiętnego kryzysu studio 4A Games kończyło prace nad Last Light, a sama gra miała nawet ustaloną datę premiery na marzec 2013 roku. Ze zrozumiałych względów musiało dojść do obsuwy, ale na szczęście opóźnienie nie okazało się duże. W rezultacie od jutra wszyscy fani postapokaliptycznych klimatów znów będą mogli odwiedzić tunele moskiewskiej kolei podziemnej, gdzie w rzeczywistości wykreowanej przez rosyjskiego pisarza Dmitrija Głuchowskiego kilkadziesiąt tysięcy ludzi znalazło schronienie po atomowej zagładzie.

Nowe Metro ponownie pozwala wcielić się w Artema, który po zlikwidowaniu siedliska czarnych w Ogrodzie Botanicznym dorabia się odznaki stalkera. Fakt ten oznacza, że gra wyklucza alternatywne zakończenie poprzedniej części i wzorem powieści Głuchowskiego za kanon uznaje całkowitą anihilację dziwnych istot. Przepraszam, niemal całkowitą, bo już we krótkim wprowadzeniu do Last Light okazuje się, że jednemu ze stworów jakimś cudem udało się przeżyć katastrofalny w skutkach atak rakietowy. Ocalały cień natychmiast staje się obiektem zainteresowania Spartan i dowodzącego nimi Młynarza. Nasz przełożony żąda unicestwienia zbiega, mimo wyraźnego sprzeciwu Chana, widzącego w przedstawicielu tajemniczej rasy nadzieję na lepsze jutro. Jak się już zapewne domyślacie, główną rolę w rozpoczętym polowaniu odegra właśnie Artem.

Na powierzchni czekają na nas doskonale znane budynki w stanie rozkładu.

Opracowany naprędce plan tradycyjnie szybko bierze w łeb. Sytuacja niesłychanie się komplikuje, a nasz podopieczny znów musi wykorzystać wszystkie swoje atuty, by przetrwać w obliczu czającego się wszędzie zagrożenia. W trakcie długiej, bo trwającej około dziesięciu godzin, tułaczki zetknie się on z wszystkimi istotnymi frakcjami żyjącymi w tunelach, upora z licznymi mutantami, zwiedzi też parokrotnie zrujnowaną Moskwę, na własne oczy widząc, jak okrutne żniwo zebrał nuklearny holokaust.

Gra skonstruowana jest w identyczny sposób jak wydany trzy lata temu pierwowzór, więc jej główne i zarazem jedyne danie stanowi rozbudowana kampania, podzielona ze względów technicznych na mniejsze epizody. Najważniejszą rolę w Metrze pełni fabuła i to ona kształtuje rozgrywkę. Autorzy bardzo sprytnie żonglują wydarzeniami, w rezultacie czego trudno tak naprawdę przewidzieć, co zdarzy się za kilkanaście minut. Doskonale obrazuje to jeden z początkowych etapów, gdzie najpierw uzbrojeni po zęby przemierzamy zdewastowane tunele, a chwilę później próbujemy po cichu wydostać się z opanowanej przez wrogów stacji, bo nieoczekiwanie zostajemy schwytani i pozbawieni wszystkich narzędzi zagłady. Trzeba przyznać, że projektanci odrobili zadanie domowe i lepiej wykorzystali potencjał historii napisanej przez Głuchowskiego. Fabuła Last Light prezentowana jest ciekawiej i bardziej płynnie niż we wcześniejszej odsłonie cyklu, nie odnosi się już wrażenia, że uczestniczymy w chaotycznym zlepku niezbyt starannie powiązanych fragmentów. Sama opowieść też próbuje nas zaskoczyć na różne sposoby i raczej nie daje powodów do narzekań na monotonię czy nudę. Gracz musi na bieżąco dostosowywać się do aktualnej sytuacji i korzystać z całego wachlarza umiejętności, aby rozwijać akcję.

Mogłoby się wydawać, że tak silne ukierunkowanie na fabułę i potężne nafaszerowanie gry skryptami w dużej mierze ogranicza swobodę działania, ale w rzeczywistości nie jest tak źle. Choć do celu podążamy ustaloną przez autorów ścieżką, często możemy zboczyć z głównego szlaku, by zwiedzić najbliższą okolicę. Nieobowiązkowa eksploracja dodatkowych pomieszczeń owocuje znalezieniem amunicji, broni, użytecznych przedmiotów czy dokumentów pogłębiających naszą wiedzę o życiu mieszkańców metra. Pociąga to jednak za sobą pewne ryzyko – wszak nigdy nie wiemy, jakie zło czyha za rogiem. Pod względem konstrukcji Last Light bardziej przypomina serię Half-Life niż Call of Duty, choć w obu grach brniemy do celu jedyną słuszną drogą.

Z gościnnymi występami u Czerwonych.

Recenzja gry Metro: Last Light - przepiękna postapokalipsa 2034 roku - ilustracja #2

Dające zauważyć się w trakcie wędrówki książki i reklamy nie pozostawiają żadnych niedomówień – już wkrótce możemy spodziewać się kolejnej powieści z serii Metro, napisanej przez Dmitrija Głuchowskiego. Rosjanin podjął decyzję o jej stworzeniu w trakcie prac nad scenariuszem i dialogami do gry. Fabularnie będzie więc ona ściśle związana z historyjką przedstawioną w Last Light, ale niektóre wątki zostaną znacznie rozbudowane.

Swobodę odczujemy również podczas licznych spotkań z przeciwnikami. Przez większość terenów opanowanych przez ludzi da się przejść, nie wzbudzając podejrzeń, można także pobawić się w uszczuplanie szeregów wroga, po cichu wyłączając przeciwników z walki. Artem doskonale porusza się w cieniu, jest w stanie neutralizować ułatwiające wykrycie źródła światła, zarówno odkręcając żarówki i gasząc lampy naftowe, jak i strzelając do nich z broni palnej. Zróżnicowana konstrukcja mocno obsadzonych przez nieprzyjaciela lokacji pozwala na eksperymenty, co cieszy, bo unikanie strażników często sprawdza się lepiej niż otwarty konflikt. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wrogów dziesiątkować w najprostszy możliwy sposób – strzelając. Wówczas trzeba mieć jednak na uwadze szybko zużywającą się amunicję (im wyższy poziom trudności, tym jej zasoby są skromniejsze). Dotyczy to też walk z mutantami, które są mniej wyrafinowane – tu nie ma przebacz, bezwzględne stwory należy zabić, zanim to one rozszarpią nas na strzępy.

Broń można modyfikować na różne sposoby. Tutaj dodajemy tłumik.

Jeśli chodzi o arsenał, to Artem może nosić trzy pukawki jednocześnie, wybór osprzętu jest całkowicie dowolny. Każdą broń da się modyfikować na kilka sposobów u rzemieślników, przebywających nie tylko na stacjach, ale pojawiających się czasem również w tunelach metra. Oprócz standardowych środków zagłady stalker dysponuje też nożami do rzucania (eliminują rywali bezgłośnie), dwoma rodzajami granatów (odłamkowymi i zapalającymi), a także minami przeciwpiechotnymi. Podstawowy ekwipunek uzupełnia latarka, zapalniczka, absolutnie niezbędna na powierzchni maska gazowa i bardzo funkcjonalny zegarek, pokazujący nie tylko czas pozostały do zużycia filtra, ale również to, czy przeciwnicy nas widzą, czy nie. W stosunku do Metra 2033 ten ostatni aspekt nieco uproszczono. Zamiast trzech różnych stanów wykrycia teraz mamy tylko jeden – ogólny.

Mutanty to stworzenia nie mniej groźne od ludzi.

Dużą rolę w pozytywnym odbiorze tego, co dzieje się na ekranie, odgrywa klimat. Chyba w żadnej innej produkcji odwołującej się do postapokalipsy zrujnowany świat nie sprawia wrażenia tak rzeczywistego i beznadziejnego zarazem. Stacje to oazy względnego spokoju, gdzie moskwianie opowiadają niestworzone historie o licznych niebezpieczeństwach czyhających nieopodal, tuż za wysuniętymi stanowiskami karabinów maszynowych. Przemierzając ludzkie osady, jesteśmy też świadkami licznych prób, jakie podejmują ich mieszkańcy, by wieść w miarę normalne życie. Dzieci cieszą się najprostszymi rzeczami, jak występ żonglera ubranego w paskudny dres z kreszu, a dorośli kombinują, by zdobyć środki na najprostszy posiłek.

Stacja, czyli oaza spokoju.

O tym, że życie w metrze do łatwych nie należy, przekonujemy się również w jego tunelach. Próżno szukać na rynku tytułów, w których degrengolada jest tak silnie zaakcentowana jak właśnie tutaj. Pozbawione wyrzutów sumienia jednostki poniżają i gwałcą bezbronne kobiety, a karawany kupców są bezlitośnie wyrzynane przez uzbrojonych po zęby bandytów. W kwestii przedstawiania zła Last Light nie patyczkuje się w ogóle. Przesłuchiwani nieszczęśnicy są w brutalny sposób mordowani wprost na naszych oczach, a napotykani ludzie, często wykazujący dobre zamiary, w najmniej oczekiwanym momencie potrafią wbić bohaterowi nóż w plecy. Są też elementy humorystyczne, jak zaimprowizowany na jednej ze stacji amatorski teatr, co stanowi doskonały kontrast dla ogromu beznadziei wylewającej się z monitora. Ilość rozmaitych smaczków, jakie serwuje nowe Metro, jest olbrzymia i chylę przed autorami czoła, bo właśnie dzięki tym zabiegom zapomniałem, że testuję kolejną strzelaninę.

Niewątpliwie duży atut tej gry stanowi też jej oprawa wizualna. Promocyjne materiały w żadnej mierze nie fałszują obrazu rzeczywistości, to bez wątpienia jedna z najładniejszych produkcji dostępnych aktualnie na rynku, choć trzeba mieć na uwadze, że okupione zostało to stosunkowo wysokimi wymaganiami sprzętowymi. Posiadacze słabszych, kilkuletnich maszyn nie stoją co prawda na straconej pozycji, bo po obniżeniu detali całość nadal wypada nieźle, ale faktem jest, że lepiej doświadczać Last Light na naprawdę wypasionym blaszaku, dzięki czemu ujrzymy w akcji wszystkie wodotryski bez wyjątku.

Oczywiście sam silnik to nie wszystko, nowe Metro nie prezentowałoby się przecież tak dobrze, gdyby Ukraińcy nie zdołali wykorzystać jego atutów. Projekt lokacji to światowa czołówka, dawno nie oglądałem tak perfekcyjnie opracowanych miejscówek. Gdziekolwiek się znajdziemy, zawsze jest na czym zawiesić oko, niezależnie, czy są to spowite mrokiem podziemne tunele, czy zrujnowane miasto na powierzchni. Oszałamia nie tylko dbałość o detale, ale też różnorodność terenów – autorzy na okrągło zmieniają otoczenie, dzięki czemu widoki nie opatrzą się po piętnastu minutach wędrówki. Świetnie animowani są też przeciwnicy, choć akurat w tym przypadku lepiej wypadają ludzie niż groteskowe mutanty.

Last Light jest produktem nietuzinkowym i naprawdę nie trzeba być fanem tego uniwersum, żeby to docenić. Niemal wszystkie aspekty zostały usprawnione w stosunku do pierwowzoru, od oprawy audiowizualnej poczynając, na właściwej rozgrywce kończąc. Rosyjskie gry zawsze cechowały się pewną topornością i na ogół nigdy nie były tak dopracowane jak kosztujące wiele milionów dolarów dzieła zachodnich programistów. Tym razem jednak studiu 4A Games udało się ten diament należycie oszlifować, dzięki czemu różnice poziomów są praktycznie niezauważalne. Owszem, nie obeszło się bez różnej maści mankamentów technicznych, jak np. dziwnie zachowujący się przeciwnicy, potrafiący zaplątać się w krzesło, ale – szczerze mówiąc – nie jest to coś, czego nie dałoby się wyeliminować za pomocą łatek. Sporadycznie napotykane błędy nie są tak naprawdę w stanie naruszyć fasad tej misternie zbudowanej konstrukcji, choć niewątpliwie rzucają się w oczy.

Takim oto cackiem możemy pojeździć w jednej z misji. Fragment ten do złudzenia przypomina etap On a Rail z pierwszego Half-Life'a.

Metro: Last Light z pewnością nie jest grą dla każdego, kolejną strzelaniną z górnej półki, stworzoną z myślą o masowym odbiorcy. Siła tej produkcji tkwi w tym, czym po brzegi wypełnione są jej trzewia – w dojrzałej, brutalnej, bezwzględnej treści. Nie, nie mam tu na myśli wyłącznie samej fabuły, która zresztą już niedługo doczeka się realizacji w postaci książki, ale całą masę drobnych elementów, sprawiających, że ten wirtualny świat jest tak cholernie przekonujący. A że przy okazji wygląda fenomenalnie i gra się w to naprawdę nieźle, no cóż, pozostaje się tylko cieszyć. Po takiej laurce podsumowanie nie może być inne: zakup obowiązkowy.

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat, do 2023 pełnił funkcję redaktora naczelnego. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

sekret_mnicha Ekspert 29 października 2013

(PC) Druga część Metro to nieco ładniejsza, nieco ciekawsza, nieco lepsza wersja Metro 2033. A jako że "jedynka" była świetna, to w Last Light zagrać trzeba.

8.5
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!