Metal Gear Solid V: Ground Zeroes Recenzja gry
autor: Przemysław Zamęcki
Recenzja gry Metal Gear Solid V: Ground Zeroes - absurdalnie drogie demo wyłącznie dla fanów
Hideo Kojima uchyla rąbka tajemnicy i pozwala nam zobaczyć zaledwie fragment tego czym chce nas uraczyć w The Phantom Pain. Problemem jest jednak to, że gracz za relatywnie niemałe pieniądze dostaje do ręki tak naprawdę technologiczne demo.
- całkowita swoboda, świat otwartych możliwości;
- przerywniki na silniku gry;
- znakomita ścieżka dźwiękowa;
- niezła prezentacja możliwości FOX Engine.
- tylko jedna misja fabularna;
- wyłącznie dla wiernych fanów!
- dlaczego wydawca żąda takich pieniędzy za demo?
Długo kazał Hideo Kojima czekać na kolejną odcinek sagi o Snake’u, przygotowaną od razu z myślą o “dużych” konsolach. Kilkuletni flirt studia Kojima Productions z handheldem Sony nie pozwolił co prawda fanom serii nudzić się, ale nie ma chyba na świecie osoby, która nie oddałaby obu części Metal Gear Acid czy Portable Ops w zamian za pełnoprawny sequel. W pewnym sensie rolę taką spełniał Peace Walker, który doczekał się nawet przeniesienia do wersji HD. I to właśnie zapoznanie się z wydarzeniami mającymi miejsce w tej części, z punktu widzenia gracza uruchamiającego Metal Gear Solid V: Ground Zeroes, jest niezbędne do zrozumienia fabuły nowego dzieła znanego japońskiego dewelopera.
Ground Zeroes tak naprawdę jest epilogiem historii z Peace Walkera i wprowadzeniem do wydarzeń mających mieć miejsce w The Phantom Pain, które ma się ukazać ponoć w przyszłym roku. Przede wszystkim jednak Ground Zeroes jest technologicznym demem pokazującym działanie silnika Fox Engine. Demem, za które wydawca życzy sobie niemałe pieniądze przekonany o naiwności graczy. Gra oferuje bowiem raptem jedną misję fabularną, rozgrywającą się w amerykańskiej bazie na Kubie w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Nie miejcie złudzeń, przy pierwszym podejściu przechodzi się ją w półtorej godziny. Normalnie skandal! Ale chwileczkę, pomyślmy na spokojnie.
Kojima od kilkunastu miesięcy umiejętnie podsyca zainteresowanie nową odsłoną cyklu Metal Gear Solid. Grą, która po raz pierwszy w serii zaoferuje otwarty świat i niespotykaną wcześniej swobodę podejmowania działań. Taka produkcja wymaga odpowiednich środków, które po części dostarczy zapewne sprzedaż Ground Zeroes, oferującego graczom możliwość wślizgnięcia się do wyimaginowanego świata pełnego szpiegów i najemników już teraz, bez potrzeby czekania do nie wiadomo kiedy. Perspektywa kusząca, obok której żaden fan nie przejdzie obojętnie. To taki troszkę oszukany early access w wydaniu konsolowym. Nie pierwszyzna w świecie urządzeń Sony, czego dobrym przykładem jest choćby seria Gran Turismo, w ramach której, niemal w cenie pełnej gry, potrafiono sprzedawać okrojone Prologi.
Więźniów odtransportowujemy do helikoptera, któremu wcześniej możemy wyznaczyć strefę lądowania. Jeżeli zrobimy to za blisko wrogów, maszyna może zostać ostrzelana.
Jak wspominałem, Ground Zeroes oferuje jedną misję fabularną, po ukończeniu której odblokowujemy kilka zadań dodatkowych, rozgrywanych w tym samym miejscu, czyli obozie amerykańskich Marines. Naszym zadaniem jest odszukanie dwójki więźniów i bezpieczne odtransportowanie ich na pokład krążącego wzdłuż kubańskiego wybrzeża helikoptera. Gracz dostaje przy tym do ręki pełną swobodę działań. Kolejność eksploracji dosyć niewielkiego terenu składającego się m.in. z lądowiska śmigłowców, budynków administracyjnych, starego obozu oraz koczowiska uchodźców, a także sposób w jaki tego dokonamy, zależy tylko od nas. Wzorem poprzednich części możemy starać się załatwić wszystko po cichu, ewentualnie likwidując wrogów z zaskoczenia lub próbować zabawić się w Rambo, co umożliwia znacznie lepiej przemyślane niż w poprzednikach zarządzanie posiadanym ekwipunkiem. Warto jednak pamiętać, że główny bohater nie jest w stanie przyjąć wielu kulek na klatę i chwila nieuwagi spowoduje ładowanie ostatniego punktu kontrolnego. Wraz z możliwością łatwej zmiany tempa rozgrywki zniknęły także porcje żywnościowe służące odnawianiu energii. Wzorem innych tytułów, życie regeneruje się samoczynnie.
Hideo Kojima chyba na dobre rozstał się także w najbardziej charakterystycznym elementem serii - w Ground Zeroes nie uświadczymy żadnych kartonowych pudeł. Zniknęły także rozmowy przez Codec. Pogawędki odbywają się normalnie w trakcie naszych działań. Boss dostał także do ręki iDroida - urządzenie wyświetlające interaktywną holograficzną mapę oraz oferujące opis misji czy możliwość wezwania helikoptera. Gra stylistycznie celuje w bardzo dojrzały klimat, nie rezygnując przy tym z elementów stanowiących o sile jej charakteru - czasem patetycznych dialogów czy emocjonalnych przerywników filmowych, zbudowanych na silniku gry.
Nie ma się czego obawiać. Metal Gear Solid nie stało się nagle strzelanką TPP. Główne skrzypce nadal gra cicha infiltracja. Kojima pokazuje tylko elastyczność nowego silnika, czego dowodzi choćby jedna z dodatkowych misji, w której przez większość czasu ostrzeliwujemy teren bazy z krążącego nad nią helikoptera, masakrując przy okazji kilkudziesięciu wrogów i zestrzeliwując nieprzyjacielską maszynę. W sumie, licząc pięć dodatkowych etapów pobocznych, w których między innymi niszczymy stanowiska obrony przeciwlotniczej, identyfikujemy i pozbywamy się po cichu dwóch gości, stale zmieniających miejsce pobytu w obozie, czy szukamy kontaktu z jednym z agentów, zabawy starczy raptem na kilka godzin. A i to pod warunkiem, że zdecydujemy się przechodzić grę ponownie na wyższym poziomie trudności. Konsole firm Sony i Microsoftu otrzymały po jednej misji na wyłączność. W przypadku recenzowanej wersji na PlayStation 4 jest to misja zatytułowana Deja Vu, w której autorzy postanawiają przypomnieć nam klimaty i grafikę rodem z pierwszej odsłony cyklu.
Dynamika gry zyskuje także dzięki kilku innym zmianom. Spoglądając przez lornetkę możemy oznaczyć widocznych strażników. Działa to niemal identycznie jak w Far Cry 3, oferując stały podgląd na ich pozycje. Ułatwia to skradanie się, bo prościej jest uniknąć patroli, ale mimo to i tak trzeba mocno uważać. Przeciwnicy są czujni i kiedy tylko zauważą coś podejrzanego, mogą podejść i zanim się zbliżą zaświecić latarką. Nie zauważyłem żeby jakoś specjalnie współpracowali między sobą i ich działania nie są skoordynowane, a szkoda.
Drugim ułatwieniem, które jednak można wyłączyć w menu, jest tryb refleksu. W momencie kiedy zostaniemy wykryci, gra na kilka sekund spowalnia czas, pozwalając na podjęcie akcji ratującej sytuację. Jeżeli przeciwnik jest blisko i zdążymy użyć pistoletu z ładunkiem paraliżującym czy strzelić headshota z karabinu, to nie ma się czym przejmować. Gorzej, kiedy okaże się, że tłumik już do niczego się nie nadaje, a normalny strzał stawia na nogi pół obozu.
Poza helikopterami w grze pojawiają się także pojazdy, z których możemy skorzystać. Wojskowe Jeepy, opancerzone transportery i ciężarówki. Moszcząc sobie gniazdko na pace tych ostatnich można zjeździć obóz wzdłuż i wszerz z niczego nieświadomym kierowcą. Kojima mówi: rób co chcesz, więc w każdej chwili można także zacząć obsługiwać stojące w bazie działka przeciwlotnicze, kosząc co popadnie.
Twórcy przygotowali dla nowych gier z serii silnik o nazwie Fox. Pozwala on działać grze na PlayStation 4 w rozdzielczości full HD i 60 klatkach na sekundę, jednak nie robi on takiego wrażenia wizualnego, jakiego chcielibyśmy się spodziewać. Owszem, jest bardzo ładnie, obóz wygląda dobrze zarówno w nocy, podczas deszczu, jak i w palącym słońcu, jednak nie powoduje opadu szczęki. Co innego scenki przerywnikowe, korzystające z całego potencjału konsoli tylko dla siebie, jednak gros z nich mogliśmy obejrzeć na długo przed premierą gry, czy też jak kto woli, dema technologicznego. Najwyższe uznanie należy się za to oprawie muzycznej. Harry Gregson-Williams po raz kolejny pokazał swój kunszt, a ponownie wykorzystany w serii utwór Ennio Morricone zatytułowany Here’s to You łaził za mną jeszcze przez cały dzień po odłożeniu pada.
Czy kupowanie dema gry będącym zwykłym wyciągaczem kasy ma jakieś uzasadnienie? Na to pytanie odpowiedź może być jednoznaczna – nie ma. Jeżeli lubisz skradanki, ale z serią MGS nie wiążesz jakichś specjalnych uniesień, trzymaj się od tego tytułu z daleka. Jeżeli jesteś ciekawy nowych rozwiązań i kontynuacji głośnej marki, w żadnym wypadku nie wydawaj na to coś pieniędzy. Lojalnie ostrzegam przed zakupem, jednocześnie dodając, że informacje o tym jak to ludzie przechodzą Ground Zeroes w kwadrans są prawdziwe. Mniejsza z tym, że wymaga to dobrego, kilkugodzinnego przygotowania, aby poznać mechanizmy rządzące rozgrywką. Fakt jest faktem i dokonanie takiego czynu wcale nie wymaga bycia orłem. Wstęp do “piątki” pokazuje jednak, że Hideo Kojima jest w świetnej kondycji i dodatkowo zaostrza apetyt na kontynuację w postaci The Phantom Pain. Tym bardziej, że kończąc grę już wiemy, dlaczego zabawę rozpoczniemy w szpitalnym wdzianku. Ground Zeroes jest demem skierowanym przede wszystkim do niecierpliwych fanów, którzy każde zdanie zaczerpnięte z posiadanych i znajdowanych przez głównego bohatera kaset magnetofonowych z zapisami rozmaitych rozmów i fragmentami pamiętników, wyciągną co tylko się da. To gra dla tych, którzy znają fabułę Peace Walkera, choć w tym przypadku akurat zrobiono wszystko, by informacje o niej w postaci ekranów tekstu dotarły także do tych, którzy odpalają Ground Zeroes nie wiedząc, że wieńczy on część wątków zawartych w tamtym tytule.
Werdykt nie jest łatwy. Dema z definicji powinny być raczej produktami darmowymi i sprzedawanie ich w takiej formie źle wróży przyszłości branży. Niemniej jednak jako niecierpliwy fan cieszę się jak dziecko, że Hideo Kojima pozwolił zobaczyć mi próbkę tego, co znajdę w kontynuacji. Mechanizmy rządzące rozgrywką w Ground Zeroes sprawiają się świetnie, pod względem wykonania to produkt z najwyższej półki. Pełna swoboda, nawet w tak małej skali, robi doskonałe wrażenie. Jednak to pozycja tylko dla fanów. Jeżeli się do nich nie zaliczasz, prawdopodobnie nie będziesz w stanie zrozumieć skąd się wzięła tak wysoka jej ocena. I wiesz co? Będziesz mieć rację.