Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Master X Master Recenzja gry

Recenzja gry 14 lipca 2017, 16:00

Recenzja gry Master X Master – mistrz wszystkiego x mistrz niczego

Kolejna MOBA na rynku. Czy naprawdę tego potrzebujemy? Okazuje się, że tak, bowiem nowy tytuł od NCsoftu wprowadza spore zamieszanie w gatunku. Tak duże, że w pewnym momencie ciężko określić, czym to całe MXM jest!

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Master X Master, czyli nowe dzieło NCsoftu, zadebiutowało 21 czerwca 2017 roku w Europie oraz Stanach Zjednoczonych. Jeśli ta enigmatyczna nazwa nic Wam nie mówi, śpieszymy z informacją, że za tytułowymi mistrzami kryje się pełnoprawna gra MOBA, a przy okazji dungeon crawler. Jakby się uprzeć, w omawianej produkcji da się znaleźć jeszcze kilka innych gatunków. Słowem, otrzymaliśmy prawdziwą „wedlowską mieszankę”.

Czegoś takiego jeszcze nie widzieliście

PLUSY:
  1. nietypowy miks gatunkowy;
  2. mnogość zróżnicowanych bohaterów;
  3. oddzielenie trybów PvP i PvE;
  4. rozbudowane mechanizmy zabawy;
  5. sterowanie typu WSAD i system „tag team”, pozwalający zmieniać w locie postaci;
  6. zdecydowanie unikatowa gra.
MINUSY:
  1. niewystarczający tutorial;
  2. gra nie jest doskonała w żadnym elemencie;
  3. ilość dostępnych walut może przestraszyć;
  4. słaba polska wersja językowa.

Master X Master to przede wszystkim gra MOBA, która zaczerpnęła sporo pomysłów z League of Legends oraz Heroes of the Storm. Podobnie jak w dziele Blizzarda w MXM kierujemy bohaterami ze znanych uniwersów. Mowa o postaciach z gier, które wydaje NCsoft, takich jak np. Aion, WildStar, Blade & Soul, City of Heroes czy Guild Wars 2. Jednak w Master X Master, inaczej niż w przypadku HotS-a, ze wspomnianych produkcji „wypożyczono” tylko kilku herosów. Większość dostępnych postaci jest nowa i stworzona na potrzeby tej właśnie gry. Bohaterowie z innych tytułów służą tu jedynie za dodatek.

Nie zdziwcie się zatem, gdy zobaczycie chłopaka z kijem bejsbolowym lub dziewczynę z aparatem fotograficznym – takimi oto personami przyjdzie Wam pokierować. Ewentualnie wcielicie się w Rytlock z Guild Wars 2 oraz Black Widow z City of Heroes. Dlaczego „oraz”, a nie „lub”? Master X Master wprowadziło bowiem nietypowe rozwiązanie, znane z bijatyk. Mowa o systemie „tag team” dzięki któremu do każdego meczu wybieramy dwie postacie. Nie oznacza to, że obiema sterujemy równocześnie. W danym momencie gramy jednym herosem, ale w każdej chwili (o ile pozwala na to czas odnowienia) możemy przełączyć się na drugiego.

Czegoś takiego jeszcze gry MOBA nie widziały. Oczywiście system ten ma pewne ograniczenia, jak wspomniany czas odnowienia – nie możemy co sekundę zamieniać postaci. Niemniej w sytuacji, gdy pierwszy heros jest już bliski śmierci, przeskakujemy do drugiego – ich paski życia oraz many (lub innego zasobu) nie są współdzielone. W efekcie mamy jakby dwie szanse.

Może to brzmi sztampowo, ale nie uwierzycie, jak doskonale ten system wypada w praktyce. Za jego sprawą możecie utworzyć samowystarczalną kombinację, skuteczną w przypadku prawie każdego wyzwania. Jest jeszcze druga kwestia – superzdolność (ulti) ma pasek ładowania działający na zasadzie podobnej do tego, co znamy z Battlerite’a lub Overwatcha. Zadając obrażenia, zdobywamy Ultimate Gauge (taki odpowiednik many), które potrzebne jest do użycia wspomnianej superzdolności. Każda taka umiejętność ma własny koszt tego zasobu, a do tego jest to jedyny parametr współdzielony przez nasze postacie.

Wspomniałem wcześniej, że dzięki systemowi „tag team” możemy stworzyć niemal idealny zespół. Otóż nie do końca, bowiem w Master X Master bohaterowie należą również do jednego z trzech „żywiołów”, tutaj nazywanych „attunement”. Są to: Helix (zieloni – ziemia), Kinetic (niebiescy – woda) oraz Ardent (czerwoni – ogień). Każdej postaci z góry przypisano ową przynależność. System ten ma ogromne znaczenie, bowiem działa na zasadzie „kamień-nożyce-papier”. W skrócie: czerwoni biją zielonych o 15% mocniej, ale za to o 15% słabiej atakują niebieskich. Spokojnie, to dopiero początek!

Dla każdego coś miłego

Cały ten podział ma spore znaczenie w PvE oraz PvP. Ach, czyżbym nie wspomniał, że Master X Master posiada oddzielne tryby? To teraz już wiecie, że omawiana gra to w zasadzie dwie produkcje w jednej. Z jednej strony mamy do dyspozycji pełnokrwisty tytuł MOBA z dwoma trybami (Arena oraz Titan Ruins), z drugiej zaś otrzymujemy dungeon crawlera, w którym sami lub z innymi walczymy z mobami. Oczywiście nie ma przymusu grania i w PvE, i w PvP – każdy ma prawo skoncentrować się na tym, co lubi.

Opcja Player versus Player oferuje dwie możliwości. Mamy szansę bawić się na Arenie 3 na 3, gdzie nie występują żadne miniony, wieże czy inne „mobopodobne” elementy. Zamiast tego jest czysta, niczym nie skrępowana walka w stylu Team Deathmatch. Jeśli szukacie czegoś mocniej rozbudowanego, możecie skoncentrować się na trybie Titan Ruins, zapewniającym bardziej klasyczne doznania pokroju 5 na 5.

Szkopuł w tym, że deweloperzy nie dodali zwykłej mapy na standardowych zasadach, podobnych do tych z Doty 2 czy League of Legends. W związku z czym w Titan Ruins znajdziemy dosłownie wszystko. Trzy alejki z wieżami, obiekty do przejmowania, potwory w dżungli, bossów, a do tego tytanów. Zamiast przedmiotów herosi otrzymują co trzy poziomy 3 punkty „trait” do rozdysponowania między statystyki. Tytułowi tytani pojawiają się co określony czas i wspierają daną drużynę na określonej linii. Mają różne typy, które definiują ich umiejętności, a do tego są podatni na attunement, co również odgrywa sporą rolę. Jakby tego było mało, sami możemy zmienić się w tytana, o ile sojusznicy nie wyrażą sprzeciwu. Na koniec wspomnę, że wygrać da się poprzez zniszczenie Titan Core (głównego punktu w bazie), zdobywając 1000 punktów lub mając więcej punktów po upływie wyznaczonego czasu gry, czyli 25 minutach. Wierzcie mi na słowo, nie sposób wymienić wszystkich elementów Titan Ruins i nie nabawić się przy tym bólu głowy.

W przypadku Player versus Environment sprawa wygląda o wiele prościej. W trybie Easy bawimy się sami i wybieramy etap losowy lub konkretny, który nas interesuje. Trafiamy na daną planszę i gra nas regularnie informuje, gdzie powinniśmy się udać. Całość sprowadza się do radosnego sieczenia potworów, zbierania łupów oraz walczenia z bossami. W tym przypadku występuje jedna z dwóch opcji: albo jest gdzieś jakiś element, którego trzeba użyć, by pokonać bestię, albo mamy „bullet hell” i radź sobie, graczu, sam. Zero skomplikowania, czysta esencja swobodnej zabawy. Za przejście danego etapu losujemy nagrody – im wyższy poziom trudności, tym więcej możemy ich zgarnąć.

Podsumowując PvP oraz PvE, dodam jedynie, że w Master X Master sterujemy za pomocą klawiatury i myszki. Oznacza to, że naszym herosem kierujemy za pośrednictwem klawiszy W, S, A, D. Nawet sobie nie wyobrażacie, jaki ma to ogromny wpływ na rozgrywkę, zwłaszcza w walce z innymi graczami. Ach, zapomniałem – spacją można skakać, co również ma swoje zastosowanie i tu, i tu. A jak się tym wszystkim znudzicie, to każdego tygodnia uruchamiana jest jedna z kilku rodzajów minigier. Tak dla odprężenia.

Tyle opcji, że można się pogubić

Jeśli nadal czytacie ten tekst, to w sumie chciałbym Wam pogratulować. MXM jest produkcją bardzo rozbudowaną, w czym już zdążyliście się zapewne zorientować. Problem w tym, że jeszcze wszystkiego nie wymieniłem. Teraz na warsztat weźmiemy samych tytułowych mistrzów. Wiecie już, że sterujemy nimi za pomocą klawiatury (WSAD), mają przypisane konkretne „żywioły” i niektórzy pochodzą ze znanych uniwersów. Do tego dokładam system „nodes” (takich run z League of Legends) oraz możliwość ulepszania zdolności i efektów pasywnych.

Nodes otrzymujemy w ramach nagród lub sami je kupujemy. Dzielą się na trzy rodzaje: czerwone (siła ataku), niebieskie (obrona) i żółte (siła zdolności oraz inne efekty). Dodatkowo występują w pięciu typach: Common, Standard, Superior, Rare oraz Legendary. Każdy heros ma sześć slotów na nodes i można je układać wedle uznania. Niemniej każdemu z bohaterów przypisano z góry schemat, dzięki któremu te kamyki są w jego przypadku najbardziej efektywne. Oznacza to, że przykładowo Sizuka najlepiej działa przy czterech czerwonych nodes, jednym niebieskim oraz jednym żółtym. Odejście od takiego ustawienia zmniejsza siłę tych kamieni.

Teraz wyobraźcie sobie, że oprócz superzdolności każdy heros posiada też cztery umiejętności, z czego wybiera tylko dwie (do tego ma przypisane dwie zdolności survivalowe). Dotyczy to zarówno PvE, jak i PvP. Sami decydujemy, z jakimi zdolnościami nasi mistrzowie będą walczyć. Jakby tego było mało, można je ulepszać, dzięki czemu zyskują dodatkowe efekty lub stają się silniejsze. Zaznaczam jednak, że działa to jedynie w trybie PvE. Aby nieco skomplikować całość, nasza broń również posiada właściwości pasywne – zazwyczaj trzy, z czego aktywną można mieć tylko jedną. Również i je da się wzmacniać, czemu warto poświęcić czas, bowiem owe zdolności pasywne mają znaczenie także w PvP.

Grindować każdy może!

Wypadałoby przejść do walut w grze. Tych w zasadzie jest pięć. Do dyspozycji mamy Gold, SOL, X-Coin, Medals of Reputation oraz Battlefield Medals. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że czeka nas ostra przeprawa, ale rzeczywistość jest o wiele przyjemniejsza. Złoto otrzymujemy praktycznie za wszystko. Wydajemy je na ulepszanie zdolności, powiększanie miejsca w plecaku czy podstawowe nodes. W zasadzie tej waluty raczej Wam nie zabraknie i mało kto zawraca sobie nią głowę.

O wiele ważniejsza jest SOL. Ją otrzymujemy za rozwijanie konta, a czasem za wykonywanie codziennych zadań czy innych aktywności. Niekiedy możemy ją zgarnąć również przy innych okazjach. Ta waluta służy do odblokowywania bohaterów, dlatego jest tak bardzo pożądana. Korzysta się z niej również, gdy chce się odblokować najtrudniejsze poziomy w PvE.

X-Coin z kolei to waluta premium do nabycia za realną kasę. Okazjonalnie pojawia się również szansa na otrzymanie jej jako nagrody za wykonanie określonych misji. Służy do płacenia za mistrzów, skórki oraz boostery.

Teraz przechodzimy do walut związanych przede wszystkim z trybami PvP. Medals of Reputation zgarniamy za mecze na Arenie (3 na 3), a Battlefield Medals w Titan Ruins (5 na 5). Są one odpowiednikami złota i pełnią podobną funkcję. U NPC zwanego Medal Exchanger możemy wybrać to, co nas interesuje. Jest to o tyle istotne, że dzięki temu rozwiązaniu gracze nie muszą bawić się w PvE, by farmić jakieś konkretne składniki. Wszystko można nabyć za medale z PvP, jeśli nie interesuje nas walka z komputerowym przeciwnikiem.

Myśleliście, że to koniec? O nie, bowiem poza walutami w Master X Master są tzw. „matsy”. Występują w obu trybach gry, jednak w PvE otrzymujemy je za ukończenie map (o ile wylosujemy je jako nagrodę), a w PvP wymieniamy za walutę. Przykładowo, chcąc ulepszyć zdolność pasywną broni naszego mistrza, potrzebujemy specjalnego składnika. Musimy zatem na niego polować lub odpowiednio długo walczyć z innymi graczami. To samo dotyczy skórek dla postaci. Część z nich dostępna jest za X-Coins, ale sporą ilość można nabyć za surowce (zmieniamy je w specjalne tokeny) z gry. Sęk w tym, że wszystko trzeba sobie wyfarmić.

Wspomnę jeszcze, że niektórych bohaterów nie odblokujemy nawet, gdy posiadamy odpowiednią ilość waluty SOL. W ich przypadku konieczne jest bowiem zdobycie konkretnych osiągnięć. Przykładowo Death Knight wymaga od nas zebrania 30 Dragonslayer Fragments, które można dostać tylko w jednym dungeonie (w ramach Timespace Distortion). Nie oznacza to jednak, że za przejście instancji zgarniemy automatycznie jeden fragment. To zależy od naszego szczęścia w zbieraniu łupów. Możemy trafić ich więcej lub praktycznie nic. W przypadku postaci Dr. Raoul trzeba sprostać wyzwaniu na najwyższym poziomie trudności. Nie brakuje również osiągnięć związanych z trybem PvP.

Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze gildie, które mają realny wpływ na zabawę. Nie tylko ułatwiają gromadzenie drużyny, ale zapewniają też bonusy. Poza tym są specjalne, klanowe misje, a całą społeczność można również rozwijać za pomocą poziomów.

Boty w trybie PvP?

Recenzja gry Master X Master – mistrz wszystkiego x mistrz niczego - ilustracja #5

Jeśli zauważycie podczas pierwszych potyczek w trybie PvP, że Wasi przeciwnicy nie wykazują się wybitnymi umiejętnościami, to podziękujcie botom. W pierwszych meczach spotkacie bowiem komputerowych przeciwników, którzy udają normalnych graczy. NCsoft wprowadził specjalny system, który ma Was przygotować w ten sposób do wyzwania, jakim jest pełnoprawne PvP. Nie brzmi to źle, ale w praktyce nie zawsze działa tak, jak powinno. W sytuacji, gdy przegracie mecz z ludźmi, gra czasem znowu zmusi Was do zmierzenia się z botami.

Tutorial, który rodzi więcej pytań niż odpowiedzi

Jak sami widzicie, lwia część tego tekstu to omówienie zawartości Master X Master i próba powierzchownego opisania mechanizmów zabawy. Problem tylko w tym, że sama gra również nie pomaga w jej zrozumieniu. Na początku zaliczamy tutorial. Przedstawiane są nam podstawowe założenia, system sterowania oraz specyficzne scenki, przywodzące na myśl japońskie komiksy. Nie oczekujcie jednak po tym tytule rozbudowanej fabuły, również w dialogach nie szukajcie większego znaczenia. To wszystko zapychacze, które po ukończeniu wstępu nie będą Wam więcej zawracać głowy.

W pewnym momencie gra zostawia nas samych. Bez żadnego ostrzeżenia – otrzymujemy jedynie informację o tym, że mamy zdobyć kolejny poziom. Zdecydowałem się zatem na Titan Ruins, nie wiedząc, z czym mam do czynienia. W tym miejscu przepraszam moich sojuszników – nie byłem zbyt wielkim wsparciem, niemniej udało nam się wygrać. To zwycięstwo pozwoliło mi awansować i zgadnijcie: co było dalej? Ano uruchomił się tutorial, który pokazał mi podstawy właśnie Titan Ruins. Szkoda, że tak późno, w dodatku nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego objaśnianie tego trybu PvP potraktowano tak bardzo po macoszemu. Wierzcie mi na słowo, więcej dowiecie się, grając sami, czytając poradniki lub oglądając YouTube’a niż z tutorialu w grze. Pod tym względem Master X Master niestety zawodzi. Jak już wspomniałem, produkcja ta jest bardzo rozbudowana. Niestety, wcale nie ułatwia zrozumienia samej siebie.

Jest ładnie, ale bez polotu

Grafikę określiłbym mianem schludnej. Zaczynając od HUB-a, którym jest statek kosmiczny Dredgion. Z jego poziomu możemy udać się do różnych NPC lub zagadywać graczy w pobliżu. Z drugiej zaś strony wcale nie musimy zawracać sobie nim głowy, wystarczy bowiem przybliżyć ekran na swoją postać, a pojawi się indywidualny interfejs. Ma on wszystkie opcje, z których normalnie skorzystalibyśmy na statku. Jest to ciekawe rozwiązanie.

W trybach PvP również nie ma na co narzekać. Mapa w Titan Ruins została porządnie zaprojektowana, plansze na Arenie również są przejrzyste. Bardziej przykuwają uwagę etapy w trybie PvE, a to ze względu na większe zróżnicowanie. Część z nich jest nawet specjalnie stylizowana i związana z konkretną postacią z danego uniwersum. Problem jednak w tym, że to wszystko wydaje się strasznie sterylne. W związku z zastosowaniem rzutu izometrycznego mamy wgląd w spory obszar i nie można nie odnieść wrażenia, że wszystkie plansze, czy to PvE, czy PvP, są zbyt sztuczne. Nie oczekuję od tego typu produkcji realizmu, nie zrozumcie mnie źle. Dziwi mnie jednak, że w dzikiej puszczy jest tak samo czysto jak w laboratorium.

Społeczność City of Heroes

Recenzja gry Master X Master – mistrz wszystkiego x mistrz niczego - ilustracja #2

Master X Master skupia bohaterów z różnych uniwersów gier wydawanych przez NCsoft. Wśród owych produkcji znajduje się City of Heroes, czyli zamknięte już superbohaterskie MMORPG. Fani do tej pory nie wybaczyli wydawcy, że pozbył się on tego tytułu, chociaż ten prosperował całkiem nieźle. Oliwy do ognia dolali sami deweloperzy, dorzucając (aktualnie) dwie postacie z tego uniwersum (Statesmana oraz Black Widow) do MXM.

Z kolei oprawa audio wygląda (brzmi) zdecydowanie lepiej. Deweloperzy wpakowali do gry kilka nowych utworów, ale na muzycznej liście nie brakuje też hitów ze znanych produkcji NCsoftu. Smaczku dodaje fakt, że można wybrany kawałek puścić na Dredgionie, dzięki czemu gracze w pobliżu będą mogli go usłyszeć. Dostępny jest również język polski, ale na razie przemilczę tę kwestię. Uznajmy jedynie, że coś takiego istnieje, ale dopóki firma nie zatrudni dobrych tłumaczy, to nawet kijem od miotły nie warto tego tykać.

Co zaś się tyczy popularności tytułu – nie jest źle. Można by się spodziewać większego zainteresowania, ale przez ostatnie problemy z serwerami spora część społeczności odeszła. Trudno wymagać od kogoś, by grał w trybie PvP z lagami. Niemniej odniosłem wrażenie, że do zabawy PvE gra wyszukuje sojuszników o wiele szybciej. To samo dotyczy Titan Ruins. Z kolei Arena nie wydaje się aż tak popularna, a czekanie 2 minut na znalezienie drużyny jest normą. Tak czy siak, na wyższych poziomach łatwo dostrzec, że powtarzają się ksywy osób, z którymi jesteśmy dobierani. Odpowiedzialność za ten stan rzeczy zrzuciłbym na naprawdę znikomy marketing. Przyznajcie szczerze, ile razy słyszeliście o Master X Master? Gdyby nie to, że zajmuję się tym gatunkiem, pewnie nie miałbym pojęcia, co to za tytuł (zwłaszcza że początkowo znany był tylko jako MXM).

Jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego?

Master X Master to całkiem dobra gra. Brakuje jej jednak ostatniego szlifu, jakiejś szczypty magii. Teoretycznie ma wszystkie elementy, jakie tylko można sobie wyobrazić, a nawet więcej. Niemniej nie zmienia to faktu, że w niczym nie jest doskonała, ani PvE nie jest powalające, ani walki PvP tak wciągające jak u konkurencji. Podczas zabawy odniosłem wrażenie, że twórcy nieco za bardzo poszaleli z koncepcją. Chcieli zrobić uniwersalny produkt i to im się rzeczywiście udało. Szkoda tylko, że nie zadbali, by za tym wszystkich szła odpowiednia jakość. Pojedyncze produkcje, które koncentrują się na swoim gatunku, wypadają na tle MXM o niebo lepiej. Już na starcie jesteśmy bombardowani różnymi informacjami, na przetrawienie których potrzeba trochę czasu.

Po godzinach spędzonych z MXM mogę z całą pewnością stwierdzić, że mimo wszystko jest to tytuł, który ma prawo się podobać. Zwłaszcza tym osobom, które szukają czegoś innego, a nie konkretnie gry MOBA czy dungeon crawlera. Master X Master stanowi bowiem dobry wypełniacz czasu, nie zabierając go nam przy tym w nadmiernej ilości. Mecze PvP trwają maksymalnie 25 minut, a sesje PvE zamykają się w 15. Farmienie może nieco zrażać, ale z drugiej strony jest to powód, by grać regularnie. Atutem okazuje się możliwość przeskoczenia z jednego trybu do drugiego, gdy zwyczajnie którąś opcją się znudzimy.

TL;DR: Master X Master jest więc całkiem niezłym tytułem. W ciekawy sposób urozmaica gatunek, dodając do niego elementy z innych typów produkcji. W rzeczywistości otrzymujemy dwie gry w jednej. Niestety, szału nie ma, bo ta „wedlowska mieszanka” smakuje typowo. Nie zdetronizuje League of Legends czy Doty 2, co najwyżej postraszy Heroes of the Storm.

O AUTORZE

Z Master X Master spędziłem ponad 40 godzin. Lwią część tego czasu poświęciłem PvP, chociaż nie dane mi było wypróbować gier rankingowych – nie były jeszcze dostępne. Sprawdziłem również PvE wzdłuż i wszerz, zdobywając nawet Death Knighta! MXM zaskoczyło mnie nietypową mieszanką gatunkową oraz wprowadzeniem elementów, których bym się nie spodziewał. Śmiem twierdzić, że jeśli chodzi o skomplikowanie rozgrywki, tytuł ten jest bardziej rozbudowany niż League of Legends, ale trochę mu brakuje do Doty 2.

ZASTRZEŻENIE

Kod odblokowujący część zawartości w grze Master X Master otrzymaliśmy nieodpłatnie od agencji PR Shine, obsługującej firmę NCsoft.

Patryk Manelski

Patryk Manelski

Chciał być informatykiem, potem policjantem, a skończyło się na „dziennikarzeniu” na UŚ. Tam odkrył, że można połączyć pasję do grania z pisaniem. Następnie bytował w kilku redakcjach, próbując przekonać wszystkich, że gry MMO są najlepsze na świecie. Tak trafił do działu publicystyki na GOL-u, gdzie niestrudzenie kontynuuje swoją misję – bez większych sukcesów. W przerwach od walenia z axa hoduje cyfrowe pomidory, bawiąc się w wirtualnego farmera. Nie mając własnego ogródka, zadowala się opieką nad drzewkiem bonsai. Kręci go też jazda na rowerze, zaś czytać lubi mangę i fantastykę. A co najważniejsze, pochodzi z Sosnowca, gdzie zresztą mieszka i z czego jest dumny!

więcej

Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!