Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Master of Orion: Conquer the Stars Recenzja gry

Recenzja gry 29 sierpnia 2016, 15:10

Recenzja gry Master of Orion: Conquer the Stars – zamiast sięgnąć gwiazd, gra tylko do nich macha

Firma Wargaming.net oferuje możliwość zagrania w nową wersję klasyki gier 4X. Odkopanie serii Master of Orion ma jednak wyższy cel – przedstawienie jej nowemu pokoleniu graczy.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  1. potrafi wciągnąć – syndrom „jeszcze jednej tury”;
  2. ciekawe bitwy;
  3. świetna muzyka oraz udźwiękowienie;
  4. kapitalne modele przedstawicieli ras;
  5. intuicyjny interfejs.
MINUSY:
  1. brak innowacji w formule 4X;
  2. środek rozgrywki potrafi znudzić;
  3. nierówna oprawa graficzna;
  4. gra zbyt „bezpieczna”;
  5. niepotrzebne uproszczenia.

Moje wspomnienia związane z serią Master of Orion zaczynają się od drugiej odsłony cyklu i zaliczają do bardzo przyjemnych. MoO 2 do dzisiaj jest niesamowicie grywalną produkcją, z którą można spędzić wiele godzin. Jednak druga część serii pojawiła się w roku 1996, a od tego czasu w gatunku strategii 4X (z ang. eXplore, eXpande, eXploit, eXterminate) sporo się zmieniło. Nie ulega wątpliwości, że pierwsze dwie edycje MoO (na równi z serią Civilization) nadały kierunek pewnemu rodzajowi gier strategicznych. Gatunek ostatecznie zaczął żyć własnym życiem, rozwijać się na różne sposoby, a z czasem nawet przewyższać swoich protoplastów. Ostatnią cegiełkę dołożyło studio Paradox, które stworzyło wariację na temat strategii 4X w postaci Stellaris. W tym miejscu rodzi się pytanie: czy nowe Master of Orion jest światu potrzebne?

Kosmos: ostateczna granica

Najnowsza gra studia Wargaming.net stanowi wierne odtworzenie zasad, jakie obowiązywały w dwóch pierwszych częściach cyklu, tyle że występuje w nowych, ładniejszych szatach. Zaczynamy z jedną planetą, na której mieści się nasza stolica, oraz z kilkoma statkami, które służą do eksploracji pierwszych systemów gwiezdnych. Przed rozpoczęciem zabawy mamy do dyspozycji masę opcji pozwalających skonfigurować rozgrywkę. Pierwszą decyzją jest oczywiście wybór rasy, z którą wyruszymy w kosmiczną podróż. Tych w nowym MoO jest 10 (plus jedna dostępna tylko w edycji kolekcjonerskiej). Praktycznie wszystkie przeniesiono z poprzednich odsłon serii. Będziemy mogli więc objąć władzę nad walecznymi Bulrathi, rojem Klackonów czy uskrzydlonymi Alkari. Nie zabrakło też naszych różowoskórych ziomków z przyszłości. Każda z ras posiada własne, unikatowe cechy, które mogą sugerować, w jaki sposób nią grać. Jest to jedynie wskazówka, ale na wyższych poziomach trudności kluczowe okazuje się właśnie wykorzystanie owych cech. Nic nie stoi też na przeszkodzie, żebyśmy stworzyli własną rasę. Dostajemy wtedy do dyspozycji pulę punktów oraz ekran z cechami, które za te punkty można wykupić.

Określenie rasy to dopiero początek, bo chwilę poświęcamy też na skonfigurowanie warunków rozgrywki. Opcji jest naprawdę sporo – od wyboru wieku galaktyki, przez jej rozmiar, po decyzje odnośnie tempa zabawy, warunków zwycięstwa i tak dalej. Nie ma jednak większych obaw, że zgubimy się w natłoku tychże możliwości i zmiennych – wszystko jest tu proste i jasne, wręcz podane na tacy. Niemniej trudno się tym jakoś nadmiernie zachwycać, bo przejrzystość stanowi atut strategii 4X już od dawna. Bez względu na to, na jak długo zatrzymamy się w opcjach, w końcu trzeba wcisnąć „Start” i rozpocząć podbój galaktyki.

Kosmiczna rozbudowa

Jeżeli graliście kiedykolwiek w jakąś standardową strategię 4X, to nie będziecie mieć żadnych problemów z odnalezieniem się w świecie Master of Orion. Zaczynając od jednej planety, powoli rozwijamy nasze imperium, kolonizując kolejne, stawiając na ich powierzchni budynki, prowadząc badania nad technologiami oraz krzyżując kosmiczne miecze z innymi rasami. Oczywiście, jeżeli jesteście pacyfistami, możecie się też postarać, żeby wszyscy Was lubili. Dyplomacja odgrywa bardzo ważną rolę w MoO i sprawia, że zabawa nabiera rumieńców. Na początku wydaje się, że z każdą rasą można pogrywać tak samo, jednak takie podejście trzeba szybko zmienić. Bulrathi to dobrzy sojusznicy, ale jeśli będą mieć wyraźną przewagę militarną nad naszymi wojskami, przestaną się z nami cackać i wypowiedzą wojnę. Darlockowie bardzo często oferują za darmo fanty w postaci kredytów czy technologii, jednak później życzą sobie rekompensaty z nawiązką. Jeżeli nie spełnimy ich żądań, nasze imperium stanie się celem ich szpiegów. Natomiast Mrrshanie może wyglądają jak słodkie kotki z internetowych filmików, ale mają długie pazury i w razie potrzeby nie zawahają się ich użyć. Bawienie się w dyplomatyczne rozgrywki sprawia dużą przyjemność i jest znacznie ciekawsze od mozolnego budowania struktur na kolejnych planetach.

Recenzja gry Master of Orion: Conquer the Stars – zamiast sięgnąć gwiazd, gra tylko do nich macha - ilustracja #3

W 1993 roku Steve Barcia, członek firmy Simtex, stworzył pierwszą grę z serii Master of Orion. Był to jeden z pionierów strategii 4X, który nadał gatunkowi kierunek. MoO stanowiło w swoich czasach grę bardzo innowacyjną, zawierającą elementy rozgrywki wcześniej niespotykane w strategiach. Trzy lata później pojawiło się Master of Orion II: Battle of Antares, które do dziś uważane jest za najdoskonalszą część serii. Usprawniło nie tylko grafikę, ale dodało też do gry kilka elementów, które urozmaiciły ją jeszcze bardziej. Na następną część trzeba było czekać aż siedem lat. W roku 2003 powstało Master of Orion III, które uważane jest za najgorszą odsłonę serii. Gra krytykowana była za tragiczny interfejs, głupią sztuczną inteligencję oraz masę błędów. Za trzecią część cyklu odpowiada Quicksilver Software.

Paradoksalnie rozbudowa okazuje się najnudniejszym elementem nowego Master of Orion. Kiedy na początku mamy do dyspozycji tylko kilka kolonii, nie rzuca się to tak w oczy. Problem pojawia się w środkowym etapie rozgrywki, gdy przybywa nam planet, a wraz z nimi obowiązków. Wprawdzie możemy zdecydować się na automatyzację procesu rozbudowy, jednak sztuczna inteligencja pod tym względem czasem zawodzi. Lepiej wszystko robić samemu, choć w takim przypadku mamy do czynienia z ogromną ilością mikrozarządzania. Co gorsza, czynności, które wykonujemy, bardzo często się powtarzają. Pierwsze struktury na nowej planecie wprowadzamy zazwyczaj za pomocą tego samego schematu. Same planety też są stosunkowo mało zróżnicowane. Jasne, różnią się od siebie rozmiarem, typem czy urodzajnością, ale po dwóch czy trzech godzinach rozgrywki orientujemy się, że widzieliśmy już wszystkie. Co prawda na niektórych z nich występują dodatkowe surowce, takie jak złoto, rzadkie minerały czy artefakty, ale dodają one bonusy jedynie do trzech podstawowych walut – punktów nauki, punktów produkcji oraz kredytów.

Eksplorowanie kolejnych systemów gwiezdnych staje się przez to mało ekscytujące. Dreszczyk emocji szybko zastępuje żmudna rozbudowa i powtarzanie tych samych czynności na każdej planecie. Nie mogę jednak powiedzieć, że twórcy nie podjęli próby urozmaicenia badań kosmosu. Co jakiś czas natrafiamy na dziwne anomalie, którym możemy się bliżej przyjrzeć, za co otrzymujemy nagrodę. Po galaktyce krążą również gwiezdne potwory – jedne bardziej, drugie mniej agresywne. Możemy też natrafić na tytułowego Oriona – planetę strzeżoną przez bardzo trudny do zniszczenia okręt.

Ciężko mi również zrozumieć uproszczenia, na które zdecydowało się studio Wargaming.net. Skoro celem było odtworzenie oryginału, dlaczego zrezygnowano z zarządców systemów gwiezdnych i dowódców flot? Dlaczego okręty nie zdobywają już doświadczenia? Nie są to rzeczy, które diametralnie zmieniłyby rozgrywkę, a na pewno by ją urozmaiciły.

Kosmos w ogniu

Mimo że rozbudowa potrafi znudzić, nowe Master of Orion dobrze radzi sobie z tym, co w poprzednich grach z cyklu było najlepsze – łączeniem szerokiej skali zarządzania całym imperium z niewielkimi, wręcz mikroskopijnymi czynnościami, takimi jak np. projektowanie statków. Uzbrajanie okrętów według własnych upodobań zostało żywcem przeniesione z wcześniejszych odsłon, jednak jest znacznie czytelniejsze. Arsenał oddany do dyspozycji gracza wydaje się ogromny – torpedy, bomby, lasery, działka strumieniowe. Do tego każdy rodzaj broni da się modyfikować i zadecydować w danym przypadku o polu ostrzału. W edytorze okrętów można spędzić masę czasu i świetnie się bawić. Oczywiście, jeżeli nie macie ochoty na grzebanie w podzespołach, gra zaoferuje domyślne wyposażenie.

To, w jaki sposób uzbroimy nasze okręty, wpłynie na ich efektywność w walce. Kiedy zdecydujemy się osobiście poprowadzić flotę do boju, Master of Orion zmienia się w RTS-a. Jest to największe odstępstwo od oryginału. Szczerze mówiąc, miałem co do tego spore wątpliwości. Gdy grałem w wersję z wczesnego dostępu, walka była mocno prymitywna. Na szczęście w finalnym wydaniu starcia są o wiele bardziej rozbudowane i oferują sporo taktycznej głębi, szczególnie na wysokich poziomach trudności.

Recenzja gry Master of Orion: Conquer the Stars – zamiast sięgnąć gwiazd, gra tylko do nich macha - ilustracja #3

Szybko okazuje się, że zasada „jestem lepszy, bo mam większy statek” jest błędna. Oprócz siły ognia ważna jest również szybkość okrętów lub kąt ostrzału. Nieraz zdarzało mi się, że moje niepokonane, jak myślałem, wielkie okręty były rozrywane na kawałki przez małe fregaty. Te świetnie radzą sobie bowiem z flankowaniem. Rozwiązywanie taktycznych zagadek w bitwach w Master of Orion jest bardzo satysfakcjonujące. Nie wspominając o oglądaniu w akcji tych wszystkich narzędzi zagłady, które załadowaliśmy na nasze statki. Szkoda tylko, że pola bitew nie zostały bardziej zróżnicowane.

Kosmos brzmi lepiej, niż wygląda

Oprawa audiowizualna w nowym Master of Orion bywa nierówna. Pozachwycajmy się przez chwilę tym, jak świetnie przedstawieni, animowani oraz udźwiękowieni są bohaterowie, których widzimy na ekranach dyplomacji. Każdy z nich doskonale odzwierciedla cechy (nie te fizyczne), jakimi charakteryzuje się jego rasa, a głosy dobrane zostały perfekcyjne. Wargaming.net nie poskąpiło kasy na aktorów i zdecydowanie się to opłaciło. Dudniący bas Michaela Dorna, który jest narratorem, świetnie wprowadza w nastrój. Mark Hammil jako przywódca Alkari wydaje się zarówno stonowany oraz zdystansowany, jak i groźny. Psiloński naukowiec mówiący głosem Alana Tudyka to kapitalna inkarnacja genialnej, choć roztrzepanej osobowości. Zachwyciła mnie również muzyka, która podąża śladami klasycznych ścieżek dźwiękowych z przygodowych filmów science fiction. Czuć tu ducha Johna Williamsa czy Jerry’ego Goldsmitha.

Niestety, mapa galaktyki prezentuje się przeciętnie. Teoretycznie kosmos jawi się ładny i kolorowy, ale nie jest to nic, czego byśmy nie widzieli w innych grach tego typu. Brakuje czegoś nowego, unikatowego, na miarę marki Master of Orion. Bitwy, nawet jeżeli interesujące pod względem taktycznym, wizualnie wypadają nijako. Fajnie wyglądają, kiedy machniemy ręką na osobistą kontrolę nad flotą i włączymy tryb kinowy, ale widok standardowy okazuje się mało interesujący.

Największy problem nowego Master of Orion stanowi jego wtórność. Przywrócenie magii klasycznych odsłon to bardzo szczytny cel, jednak przez lata, które dzielą drugą część od aktualnej (trójka nie istnieje) wiele się zmieniło. To, co kiedyś było nowe, twórcze i innowacyjne, dziś jest już standardem. Gra Wargaming.net idzie bezpieczną ścieżką, nie decydując się na żadne od niej odstępstwa. Niemniej nie mogę zaprzeczyć, że nowe MoO potrafi wciągnąć. Są elementy, które zostały wykonane bardzo dobrze – projektowanie statków, dyplomacja czy walka. Co najważniejsze, szybko daje o sobie znać syndrom „jeszcze jednej tury”. To dobra i kompetentna gra, z którą wielu z nas niewątpliwie przyjemnie spędzi mnóstwo godzin. Szkoda tylko, że twórcom zabrakło odwagi, by sięgnąć gwiazd, a nie jedynie im pomachać.

Mateusz Araszkiewicz

Mateusz Araszkiewicz

Pierwsze materiały wideo oraz tekstowe o grach tworzy od ponad dziesięciu lat – najpierw były to materiały typu let’s play, potem recenzje oraz publicystyka dla serwisów Gametoon oraz MiastoGier.pl. Politolog z wykształcenia. Od 2014 roku współpracownik tvgry. Od 2015 stały członek ekipy. Tworzy materiały wideo oparte o szeroko pojęty gaming. Prowadzi również streamy na kanale tvgryplus. Gra od 30 lat. W szczególności upodobał sobie strzelanki pierwszoosobowe, cRPGi, gry typu rouge-lite oraz strategie czasu rzeczywistego. Nie przepada za wyścigami oraz grami sportowymi. Ulubiona gra? Oczywiście, że Star Wars: Dark Forces. Poza graniem uwielbia czytać, składać klocki LEGO, chodzić po górach oraz jeść cieszyńskie kanapki ze śledziem.

więcej

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

AntaresHellscream Ekspert 26 września 2016

(PC) Nie jestem specjalnie fanem strategii, a tymczasem nowy Master of Orion wciągnął mnie totalnie. Nie bawiłem się tak dobrze od czasów Cywilizacji II.

8.0
Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego
Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego

Recenzja gry

Nie, Ara: History Untold - wbrew hasłom marketingowym - nie będzie kolejną alternatywą dla serii Civilization. Jednak nie jest to wada, bo gra ma na siebie własny pomysł i realizuje go sprawnie, choć nie zawsze konsekwentnie.

Recenzja gry 63 Days - to nie Niemcy są tu największym wrogiem, ale absurdy, błędy i brak logiki
Recenzja gry 63 Days - to nie Niemcy są tu największym wrogiem, ale absurdy, błędy i brak logiki

Recenzja gry

Po 20 godzinach, które spędziłem z 63 Days, miałem w sobie mnóstwo sprzecznych emocji. Z jednej strony uważam, że to przeciętna gra z aspiracją do ponadprzeciętnej – z drugiej zaś liczba błędów i nielogicznych rozwiązań przeraża.

Recenzja gry Frostpunk 2 - polityka bywa gorsza od apokalipsy
Recenzja gry Frostpunk 2 - polityka bywa gorsza od apokalipsy

Recenzja gry

Gdy pierwszy raz uruchomiłem Frostpunka 2, byłem pełen obaw. Twórcy ewidentnie chcieli poeksperymentować z konwencją, zmienić formułę i zaoferować coś nowego. Czy jednak wyszło to grze na dobre?