LEGO Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy Recenzja gry
Recenzja gry LEGO Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy - wyborny odcinacz kuponów
Klockowa wersja Przebudzenia Mocy może nie jest Battlefrontem na jakiego czekaliśmy, ale z pewnością to jedna z najlepszych gier w uniwersum Gwiezdnych Wojen i serii LEGO!
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- świetne przeniesienie filmu do gry w formie udanej parodii;
- dodatkowe misje rozszerzające wydarzenia z filmu;
- sekwencje walk powietrznych dają dużo frajdy;
- sporo sekretów i easter eggów do odblokowania;
- niezłe tekstury i bogate w szczegóły poziomy;
- angażująca rozgrywka zarówno dla samotnika jak i w kooperacji;
- wspaniała zabawa dla całej rodziny.
- drobne błędy techniczne;
- rozczarowujące bitwy blasterów;
- zbyt częste animacje działania różnych maszyn przerywające grę.
To ponoć fakt naukowy, że dzieci uwielbiają psuć i niszczyć. Fajnie jest tworzyć budowle z piasku czy klocków, ale demolować je - jeszcze przyjemniej! Twórcy z Traveller's Tales zdają się wiedzieć o tym doskonale, bo od wielu lat serwują nam gry LEGO polegające na roztrzaskiwaniu małych obiektów, co skutkuje upajającym deszczem malutkich klocków w nagrodę. Gdzieś tam pośród tej radosnej rozwałki przewijają się jeszcze pełne humoru żarty, sekrety do odnalezienia i jakieś poziomy do przejścia, bazujące na najbardziej znanych i chwytliwych przebojach popkultury: Harry Potter, Batman, Park Jurajski, Hobbit oraz oczywiście Gwiezdne Wojny. Czy nazwiemy to jedynie kosmetycznymi przeróbkami ciągle tej samej gry, czy okazją do świetnej zabawy w swoim ulubionym uniwersum - zależy tylko od naszego podejścia. Produkcje z serii LEGO to sprawdzona formuła dla konkretnego odbiorcy, a klockowa wersja Przebudzenia Mocy trzyma się mocno tego schematu. Z jednej strony zapewnia mnóstwo frajdy, a z drugiej powiela też wady swoich poprzedników - tylko, czy aby na pewno są to wady?
Parodia na medal
Oceniając grę dla najmłodszych dzieci trzeba zachować pewną ostrożność. Nie możemy zarzucać jej przecież, że jest za łatwa, powtarzalna lub niezbyt śmieszna, bo nasza pociecha czy rodzeństwo na pewno zobaczy w odbierze ją zupełnie inaczej Jeśli weźmiemy pod uwagę takiego odbiorcę - LEGO Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy to pozycja wręcz idealna. Nie tylko pozwala ponownie przeżyć sceny z filmu za pomocą angażujących poziomów, ale i rozszerza jego fabułę dodatkowymi wydarzeniami. Zachęca, by powtarzać każdy etap wiele razy i odblokowywać kolejną sekretną zawartość, a możliwość wspólnego grania na jednym ekranie dostarcza dwa razy tyle zabawy w czasie rodzinnych sesji lub w grupie znajomych. To także wspaniała gra dla każdego fana Gwiezdnych Wojen i to niezależnie od wieku. Oprócz wymienionych już zalet, z pewnością wyłowi on parę gagów i smaczków skierowanych wyraźnie do starszego odbiorcy, jak choćby ten z Haydenem Christensenem.
Fabuła LEGO Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy nie jest oczywiście niczym zaskakującym, ale autorzy bardzo sprawnie prowadzą nas przez sceny i wydarzenia z filmu, dając wrażenie uczestnictwa w kolejnym seansie, choć tym razem w formie bardzo udanej parodii. Wszystkie dodatkowe poziomy rozszerzające scenariusz, jak np. misja uratowania Akbara przez Poe Damerona czy przybycie Lora San Tekki na Yakku, to zawartość odblokowywana opcjonalnie, adekwatnie do liczby posiadanych złotych klocków, zwykle skrzętnie poukrywanych na mapach. Nie odniosłem wrażenia, że etapy te jakoś istotnie wzbogacają fabułę, dają pełniejszy obraz Przebudzenia Mocy czy wyjaśniają pewne kwestie. Choć zgodne z obowiązującym kanonem, ich główną rolą jest wydłużenie trwającej 7 - 8 godzin kampanii fabularnej. Są też miłym gestem w kierunku największych miłośników Gwiezdnych Wojen. Usłyszymy w nich bowiem specjalnie nagrane dodatkowe dialogi z udziałem samego Harrisona Forda czy Maxa von Sydowa (w polskiej wersji będą to znani także z filmowego dubbingu Marek Lewandowski i Franciszek Pieczka). Wiele fragmentów z nowych, dodatkowych misji, jak np. utknięcie w zgniatarce do śmieci czy lot przez pustą asteroidę są idealną kopią tych z Nowej Nadziei czy Imperium Kontratakuje - czyżby autorzy z przymrużeniem oka nawiązywali do tego, co J.J. Abrams zrobił z siódmym epizodem?
Nie ma mocy w “zagadkach”
Trzonem rozgrywki nadal pozostają zagadki oraz walka, choć trafniejsze byłoby tu raczej określenie “zagadki” i “walka”. Wszystko sprowadza się bowiem do wciskania jednego przycisku i okazyjnego poruszania gałką - nie musimy się nad niczym zastanawiać, nie musimy wykazywać się szczególnymi umiejętnościami czy przejmować stratą życia. Gra przechodzi się sama, a naszym głównym zadaniem będzie przełączanie się na odpowiednią postać, by wykorzystać jej indywidualne zdolności. Jako Chewbacca wysadzimy konstrukcje grantami, jako Rey użyjemy lancy działającej jak dźwignia, Finn posiada linkę z hakiem, a roboty dostęp do różnych terminali z prostą mini grą. Proste zagadki nie są jednak wadą gry. Są na tyle skomplikowane, by czasem pomóc młodszemu graczowi w przejściu do kolejnego etapu, a konieczność wykonania szeregu przeróżnych czynności jest angażująca sama w sobie. Te oczywiście zaczynają się wkrótce trochę powtarzać pomimo wprowadzania stopniowo nowości, jak obłoki trujących gazów, korzystanie z plecaka odrzutowego czy pojazdów lądowych, ale to nie ich wtórność przeszkadzała mi przez całą grę. O wiele bardziej dokuczliwe były ciągłe animacje działania różnych machin - tracimy wtedy kontrolę nad bohaterami i zmuszeni jesteśmy oglądać, jak coś wędruje do góry, coś się przesuwa lub obraca. Gra posiada niezłe tempo i wartką akcję, ale w takich momentach po prostu wszystko siada i wybija nas z rytmu. Do gustu nie przypadły mi także huby - duże, otwarte mapy. Są wyraźnym zapychaczem czasu, każąc nam przemierzać długą drogę do zainicjowania kolejnego rozdziału. Za dużo w nich klocków do zbierania - za mało smaczków i humoru.
Pewnym urozmaiceniem etapów miały być zupełnie nowe dla serii LEGO tzw. multibudowle. Zamiast dotychczasowej opcji budowania jednej konstrukcji, teraz mamy możliwość wyboru dwóch lub nawet trzech. Z zapowiedzi wynikało, że doda to zupełnie nowy wymiar do zagadek środowiskowych, pozwalając szukać rozwiązania na kilka różnych sposobów. W rzeczywistości jednak to czysto kosmetyczny zabieg, z dodaną tu i ówdzie opcją zobaczenia zabawnej animacji. W wyjątkowych momentach trochę wydłuża rozgrywkę, kiedy musimy przykładowo odgadnąć właściwą kolejność i zbudować najpierw lewą platformę, później środkową i w końcu prawą. Czasem skonstruowanie jednej rzeczy zamyka nam możliwość sprawdzenia tej drugiej - tu przydałaby się jakaś opcja błyskawicznego cofnięcia i zobaczenia innego rozwiązania, bo biorąc pod uwagę, że multi budowle spotykamy co chwila na każdej planszy - szybko zapominamy gdzie, co było. Nie są one w żadnym razie powodem, by jeszcze raz odwiedzić etap, a według autorów taki miał też być ich pierwotny zamysł. Tę funkcję znakomicie spełniają natomiast liczne niedostępne miejsca z ikonką bohatera, którego akurat nie posiadamy, zachęcając nas by wrócić tu z już odblokowaną postacią.
Moc jest w lataniu
Kolejne dwie nowości czekają w systemie „walki” i tak jak jeden z tych elementów udał się znakomicie, tak drugi kompletnie twórcom nie wyszedł. Mam tu na myśli bitwy na blastery - sekwencje strzelanin z systemem osłon trochę na wzór Gears of War. To zdecydowanie najsłabszy element rozgrywki. Nie chodzi już nawet o to, że brakuje w nich wyzwania i jakbyśmy nie klikali, to i tak pokonamy szturmowców Najwyższego Porządku. Używanie spluwy pozbawione jest jakiegokolwiek wyczucia - niby wychylamy się zza zasłony, strzelamy, ale wiązki energii wydają się śmigać w zupełnie przypadkowym, swoim rytmie. Co ciekawe, takich wrażeń nie mamy likwidując przeszkadzające nam ludziki na standardowych planszach. Czuć, kiedy okładamy ich pięściami i kiedy korzystamy z jakiejś broni.
Prawdziwą perełką są natomiast bitwy kosmiczne! Latanie gwiezdnym myśliwcem odbywa się albo w sekwencjach korytarzowych, albo na arenach gdzie mamy pełną swobodę poruszania się i śmiem twierdzić, że fragmenty te dają o wiele więcej frajdy, niż jakiekolwiek starcia w Star Wars: Battlefront. Śmigamy statkiem w gąszczu asteroid, nad powierzchnią planet, słyszymy nie tylko charakterystyczne dźwięki myśliwców TIE i blasterowych działek, ale i klimatyczne rozmowy pilotów. Wokoło dzieje się mnóstwo rzeczy, atakujemy cele naziemne, powietrzne, jest kolorowo, jest dynamicznie - zupełnie jak w jakieś osobnej grze zręcznościowej na automaty. Szkoda tylko, że z powodu ścisłego trzymania się fabuły filmu, owych sekwencji nie ma zbyt dużo. Na osłodę dostajemy jednak możliwość polatania w niektórych misjach dodatkowych oraz prologu, cofającym nas do wydarzeń z Powrotu Jedi.
Sekrety Kylo Rena
Harrison Ford wciela się oczywiście tutaj w postać Hana Solo, ale autorzy bardzo często nawiązują do jego innej kultowej roli, parodiując kilka scen z Indiany Jonesa.
Grając podczas marcowej prezentacji we wczesne demo gry miałem pewne obawy co do jakości oprawy graficznej - finalna wersja na komputery PC wygląda jednak wspaniale. Ludziki są świetnie animowane, wszelkie tekstury otoczenia i roślinność prezentują się naprawdę dobrze, jakby wyjęte z zupełnie innej, bardziej realistycznej gry. Na planszach ciągle coś się dzieje i warto zwracać uwagę na dalszy plan, gdzie okazyjnie zobaczymy szturmowców grających w siatkówkę, czy przygrywającą orkiestrę w czasie ostrej strzelaniny. Takie zabawne elementy towarzyszą nam niemal non stop, choć oczywiście poziom humoru wyraźnie skierowany jest do dzieciaków - najstarsi fani gwiezdnej sagi uśmieją się jedynie w paru momentach. Dość sprzeczne wrażenia przynosi natomiast oprawa dźwiękowa. Z jednej strony ma ogromną zaletę w postaci oryginalnych głosów postaci prosto z filmu, ale w wielu przypadkach słychać jednak, że kwestie zostały z niego w dość prosty sposób wycięte. Gra sprawiła mi też parę innych problemów technicznych - nie zapamiętywała ustawień językowych na Steamie, zminimalizowanie okna spowodowało zmianę rozdzielczości, a raz nie mogłem ukończyć rozdziału, bo jeden ze szturmowców utkwił przykucnięty za osłoną, nie dając się zestrzelić.
Tych parę błędów nie zdołało w żadnym stopniu umniejszyć mi frajdy z gry. Przy LEGO Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy bawiłem się wyśmienicie, chyba nawet lepiej niż w kinie. To kilka godzin świetnej zabawy okraszonej sporą dawką śmiechu (zajęcia fitness szturmowców!), a główna kampania to niespełna 20% całej gry. Nie znajdziemy tu rewolucji w serii, nie znajdziemy odpowiedniego poziomu trudności - jedynym wyzwaniem jest zaliczenie gry na 100%. Nie jestem pewien, czy można wytrzymać z LEGO Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy aż tak długo - tu zapewne ilość czasu spędzonego z grą będzie tym większa, im młodszy będzie gracz. Wiem natomiast, że na pewno warto poświęcić grze choćby odrobinę dodatkowej uwagi. Odwiedzając ponownie zaliczone etapy, nie tylko odblokujemy nieznane losy Hana Solo i jego włochatego kompana, ale znajdziemy też sekretne przejście do sypialni Kylo Rena! Z takiej okazji wprost nie można nie skorzystać!