Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Killzone Najemnik Recenzja gry

Recenzja gry 7 września 2013, 16:25

Recenzja gry Killzone Najemnik - Vita ma wreszcie FPS-a z prawdziwego zdarzenia

To co nie udało się konkurentom, z powodzeniem nadrabia najnowszy Killzone. To nie tylko najładniejsza gra na Vicie, ale również całkiem udana pierwszoosobowa strzelanina.

Recenzja powstała na bazie wersji PSV.

PLUSY:
  • świetna oprawa wizualna, najładniejsza produkcja na tę platformę;
  • pierwsza naprawdę sprawna realizacja FPS-a na Vitę, nieustępująca dużym tytułom;
  • bogate i zróżnicowane wyposażenie;
  • system nagradzania gracza pieniędzmi za każdą wykonaną akcję;
  • wybór pomiędzy czystą rzezią a podejściem skradankowym;
  • trudne i czasochłonne wyzwania w singlu;
  • całkiem udany tryb multiplayer.
MINUSY:
  • zmarnowany potencjał profesji najemnika;
  • przeciętna fabuła i bardzo krótka kampania;
  • gra aktorska w polskiej wersji.

Wyposażenie Vity w drugi drążek analogowy otworzyło przed twórcami gier, zwłaszcza tymi specjalizującymi się w pierwszoosobowych strzelaninach, zupełnie nowe możliwości. Mimo to deweloperzy niespecjalnie pałają chęcią do opracowywania FPS-ów na przenośne urządzenie firmy Sony i w rezultacie przez blisko dwa lata obecności handhelda na rynku takie shootery można policzyć na palcach jednej ręki. Nawet jeśli przymkniemy oko na żenująco małą liczbę reprezentantów tego popularnego gatunku, to i tak nie ma się z czego cieszyć – dotychczasowe propozycje pozostawiały sporo do życzenia, że wspomnę tylko katastrofalne Call of Duty: Black Ops Declassified czy przeciętne Resistance: Burning Skies. Nic dziwnego, że użytkownicy platformy pokładali olbrzymie nadzieje w Najemniku, piątej już odsłonie cyklu Killzone, nad którą od długiego czasu pracował oddział firmy Guerilla Games z Cambridge. Uprzedzając nieco fakty, od razu wyznam, że nadzieje te nie okazały się płonne.

Nie ma lekko. Rywale potrafią aktywnie korzystać z osłon i płynnie poruszać się po placu boju. - 2013-09-07
Nie ma lekko. Rywale potrafią aktywnie korzystać z osłon i płynnie poruszać się po placu boju.

Już na starcie produkt brytyjskiego studia robi bardzo dobre wrażenie. Przede wszystkim znakomicie wygląda i nie ma żadnej przesady w stwierdzeniu, że obecnie jest to najładniejszy tytuł dostępny na Vitę. Nie dość, że fajerwerkami wizualnymi gra zawstydza wspomnianą wyżej konkurencję, to na dodatek działa płynnie, zachowując stałą liczbę klatek animacji. Jedyną rysą na tym diamencie są okazjonalne szarpnięcia, związane z doczytywaniem danych. Nie jest to jednak mankament na tyle duży, by wywoływać irytację.

Kieszonkowy Killzone nie sprawia też większych kłopotów podczas sterowania bohaterem, choć akurat tu nie obejdzie się bez drobnych korekt w ustawieniach. W standardowej konfiguracji analogi wydają się odrobinę za wolne i trzeba je przyspieszyć za pomocą suwaków w menu. Nic nie da się natomiast poradzić na niezbyt szczęśliwe umieszczenie biegania i kucania pod „kółkiem” – można jedynie zamienić miejscami obie te akcje. W ferworze walki często zdarzało mi się, że bohater nie wykonywał wspomnianych poleceń zgodnie z moim życzeniem, a to z kolei znacznie komplikowało jego sytuację na placu boju. Nie ma przebacz – do tego rozwiązania trzeba się po prostu przyzwyczaić, co trwa niestety dłuższą chwilę. Ograniczona liczba przycisków zmusiła też twórców do nietypowego potraktowania granatów jak standardowej broni. Początkowo ładunek wybierało się za pomocą dedykowanej ikony na ekranie dotykowym, by potem rzucić go, wciskając R. Nietrudno się domyślić, że w trakcie przeprowadzania tej operacji nie byliśmy w stanie strzelać. Problem rozwiązał dopiero opublikowany po premierze patch – granat wciśnięto pod najniżej położony klawisz na krzyżaku.

Singlowy moduł składa się z dziewięciu krótkich misji, które na standardowym poziomie trudności można bez problemu ukończyć w cztery i pół godziny. Najkrótsza w historii Killzone’a kampania fabularnie nie porywa, a to z kilku powodów. Średnio przypadł mi do gustu bezpłciowy bohater – Arran Danner – jak i cała otoczka związana w wykonywaniem kontraktów na zlecenie. Gra na każdym kroku podkreśla fakt (z czasem zaczyna to być naprawdę męczące), że jesteśmy niezależnym żołnierzem pracującym wyłącznie dla pieniędzy, ale sama rzuca nas w wir wydarzeń, na przebieg których nie mamy żadnego wpływu. Zimny najemnik powinien faktycznie być motywowany nagrodą finansową, a ta nie dość, że absurdalnie niska (więcej kasy uzbieramy sami po kilku strzelaninach niż dostaniemy za wykonanie piekielnie ważnych zadań), to na dodatek oferowana jest tylko przez jedną ze stron konfliktu.

Brak jakiejkolwiek opcji wyboru frakcji, dla której faktycznie chcemy pracować, kładzie się cieniem na całej idei bycia najemnym zbirem. W rezultacie niczym nie różnimy się od poprzednich bohaterów Killzone’a – wykonujemy po prostu zaplanowane zadania, dzielnie zmierzając do ustalonego z góry finału. Szkoda, bo potencjał na zrobienie czegoś ambitniejszego był naprawdę duży, a tak mamy do czynienia z kolejną opowieścią o niezwyciężonym herosie, której następujące po sobie fragmenty powiązano sznurkiem.

Do walki staną też bardziej wymagający przeciwnicy. - 2013-09-07
Do walki stają też bardziej wymagający przeciwnicy.

Pominąwszy przeciętną fabułę, singiel sprawia dobre wrażenie, bo zrobiony jest z pomysłem. Danner mierzy się z dobrze wyszkoloną armią Higów, wyposażoną w różny asortyment środków zagłady, drony i sporadycznie w czołgi. Żołnierze wykazują się inteligencją, przez co nie pełnią roli typowych chłopców do bicia, jak choćby w serii Call of Duty. Przeważający liczebnie wróg lubi zmieniać miejsca, wycofuje się, gdy oddział zostaje zdziesiątkowany, potrafi prowadzić ogień zza osłon w różnych pozycjach (również leżąc), a nawet stara się nas flankować. Najemnik często zmusza gracza do pozostawania w ciągłym ruchu, choć nie brak również sytuacji, kiedy skuteczne zabarykadowanie się w dobrze osłoniętej norze i systematyczne zabijanie nacierających rywali zdaje egzamin lepiej niż niebezpieczne lawirowanie wśród gradu pocisków.

Świetne w nowym Killzonie jest też to, że nie wszystkie zadania polegają na klasycznej wymianie ognia. Danner może po cichu eliminować rywali, dokonując brutalnych zabójstw nożem. Istnieje też opcja przesłuchań oficerów, która ujawnia wzbogacające wiedzę o tym, co się dzieje, dane wywiadowcze (pozostałe ukryte są w terminalach podatnych na hakowanie, a to z kolei zrealizowano w postaci krótkiej minigierki). W jednym i w drugim przypadku do akcji wkracza dotykowy ekran konsoli, na którym wprawnym ruchem palca wykonujemy prościutkie quick time eventy. Zabawa w asasyna nie dość, że sama w sobie jest frajdą, to przynosi też znacznie większe korzyści finansowe, bo gotówką w Najemniku nagradzane jest absolutnie wszystko – od sposobu, w jaki zlikwidujemy oponenta, do podniesienia porzuconej przez niego amunicji. Pieniądze wydajemy w skrzyniach, zrzucanych w wielu miejscach przez Blackjacka, naszego gadatliwego opiekuna.

Wszystkie środki zagłady poza podstawowym zestawem broni należy kupić. - 2013-09-07
Wszystkie środki zagłady poza podstawowym zestawem broni należy kupić.

A kupować jest co. Killzone oferuje imponującą liczbę narzędzi zagłady: dwanaście rodzajów broni głównej, tyleż samo dodatkowej, sześć wersji zbroi różniących się parametrami i pięć typów granatów (odłamkowe, zbliżeniowe, błyskowe, gazowe i zapalające). Odpowiedni dobór uzbrojenia pełni tu kluczową rolę, bo dzięki niemu w parę chwil można zmienić profil naszego najemnika. W uskutecznianiu zawodu cichego zabójcy przydają się pukawki z tłumikiem i ładunki niepowodujące bezpośrednich obrażeń, do walki z ciężkimi maszynami wręcz stworzone jest drogie, ale skuteczne działo kinetyczne, a w eliminowaniu wrogów na dystans pomagają wszelkiej maści snajperki. Kufry rozrzucone są na tyle gęsto, że wymiana oręża nie stanowi najmniejszego problemu, podobnie zresztą jak uzupełnianie szybko znikającej amunicji. Ten ostatni aspekt mógłby być przy okazji nieco mniej przegięty, bo w trakcie walki nic nie stoi na przeszkodzie, by w kilka sekund dobrać się do zawartości skrzyni, bez jakiegokolwiek zagrożenia ze strony wrogich pocisków.

Wisienkę na tym torcie stanowi system Van-Guard, czyli bonus przynoszący określone profity. Oferuje on aż osiem specjalistycznych zabawek do wyboru, począwszy od kilku rodzajów atakujących wroga dronów, poprzez naramienne wyrzutnie rakiet i tarczę ochronną, na urządzeniu maskującym kończąc. Każdy z tych wynalazków do działania wymaga energii, która bardzo wolno się odnawia. Na szczęście system da się zregenerować z miejsca za gotówkę – konieczna jest wizyta we wspomnianej już skrzyni.

Miłośnikom wyzwań pozostaje spora liczba wyzwań dodatkowych. - 2013-09-07
Miłośnikom wyzwań pozostaje spora liczba akcji dodatkowych.

Dla wielbicieli wyzwań autorzy przygotowali zestaw dodatkowych kontraktów, które odblokowują się po zakończeniu misji. Chodzi o to, by raz jeszcze wykonać znane już zadanie, ale tym razem spełniając przy tym określone warunki, np. zabijając 25 przeciwników strzałem w głowę ze wskazanej broni lub dostając się gdzieś niepostrzeżenie. Wytyczne dobrane są w taki sposób, by premiować różne wzorce zachowań – dobrze oddają je nazwy poszczególnych trybów: precyzyjny, tajny i demolka. Generalnie moduł ten znacznie wydłuża obcowanie z singlem, ale jest dość trudny i sezonowych wielbicieli strzelanin raczej poirytuje niż zachęci do podejmowania kolejnych prób.

Na deser Najemnik serwuje multiplayer, oferujący trzy różne tryby rozgrywki. Jest klasyczny deathmatch i deathmatch drużynowy, jest także tzw. strefa wojny, czyli wariant specjalny, kiedy to działamy w grupie, koncentrując się na konkretnych zadaniach w pięciu różnych fazach meczu, np. zdobywaniu zrzucanych w losowe miejsca kapsuł Van-Guard. Muszę przyznać, że zabawa w sieci dostarczyła mi sporo radości, choć we znaki dawał się przed premierą kiepski kod. Sytuację poprawił dopiero ważący ponad 1 GB patch i lagi zniknęły jak ręką odjął. W sieciowej rywalizacji korzystamy z tego samego profilu co w singlu, a dodatkową atrakcją są tzw. karty odwagi, za pomocą których program ocenia nasze działania. Oczywiście tutaj również zdobywamy pieniądze, ze które kupujemy potem dodatkowe wyposażenie. Warto nadmienić, że raz odblokowana pukawka zostaje przypisana na stałe do profilu, co ułatwia tworzenie konkretnych zestawów uzbrojenia na różne okazje. Dotyczy to zwłaszcza wspomnianej strefy wojny, gdzie niekoniecznie sprawdza się najbardziej śmiercionośny ekwipunek.

Liczba informacji na ekranie w trybie multiplayer jest tylko pozornie przerażająca. - 2013-09-07
Liczba informacji na ekranie w trybie multiplayer jest tylko pozornie przerażająca.

W ostatecznym rozrachunku Killzone Najemnik sprawia bardzo dobre wrażenie. Pomijając fakt, że jest to jedyna rozsądna alternatywa w gatunku pierwszoosobowych strzelanin na Vitę, tytuł broni się jakością wykonania, oprawą wizualną, różnorodnością podejmowanych na placu boju działań oraz dodatkiem w postaci multiplayera, znacznie wydłużającym obcowanie z dziełem Guerilla Games. Owszem, fabuła kuleje, polska wersja momentami przyprawia o zgrzytanie zębów, a sama gra nie jest pozbawiona drobnych błędów technicznych, ale nawet te mankamenty nie zmieniają ogólnego pozytywnego obrazu całości. Jeśli intensywnie eksploatujesz przenośne urządzenie firmy Sony i shooterów nie traktujesz jako kilkugodzinnej odskoczni od innych produkcji, spory wydatek na kieszonkowego Killzone’a będzie uzasadniony. W przeciwnym wypadku dobrze się zastanów, bo chociaż sama gra uwydatnia ogromny potencjał handhelda i stanowi ładną dla niego laurkę, jest to produkt wyłącznie dla fanów gatunku i to oni będą czerpać z niego maksimum przyjemności.

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat, do 2023 pełnił funkcję redaktora naczelnego. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej

Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!