Hellblade: Senua's Sacrifice Recenzja gry
autor: Przemysław Zamęcki
Recenzja gry Hellblade: Senua's Sacrifice – piekielnie dobra opowieść
Gdy niezależne studio własnym sumptem zamierza przygotować złożoną grę, celując w segment rynku AAA, to wiedz, że coś się dzieje. Ninja Theory stawia odważny krok nie tylko na tym polu; Hellblade dojrzale dotyka tematu tabu, jakim są choroby psychiczne.
- mistrzowska narracja;
- kreacja głównej bohaterki;
- kreacja świata przedstawionego;
- dobrze zaprojektowana mechanika walki;
- starcia z bossami (szczególnie z jednym z nich);
- zagadki wykorzystujące objawy chorób psychicznych;
- wywołuje wstrząs bezpośrednim pokazaniem zachowań psychotycznych.
- nieco schematyczna walka z normalnymi przeciwnikami;
- zagadki mogą wydawać się powtarzalne;
- niska rozdzielczość wielu tekstur;
- gra mogłaby być trochę dłuższa.
Czym jest choroba psychiczna? W jaki sposób się objawia? Czy osoba chora psychicznie jest szalona? A może zwyczajnie głupia? Wariat. Świr. Przygłup. Debil... Na pewno w życiu spotkaliście się z podobnymi określeniami w stosunku do ludzi, których zachowanie odbiegało w jakiś sposób od ogólnie przyjętej normy. Tymczasem sprawa jest dużo bardziej złożona, niż sądzimy my, określający się mianem normalnej, zdrowej części społeczeństwa. A może tak nam się tylko wydaje?
Zespół Ninja Theory postanowił złamać obowiązujące tabu i zgłębić tajemnicę psychotycznych zachowań. Co ważne, nie potraktował tej problematyki w sposób pobieżny, ale konsultował się zarówno z uznanymi autorytetami medycznymi, jak i – co może ważniejsze – z samymi osobami dotkniętymi tymi zaburzeniami. Dzięki temu narodziła się opowieść o Senui, celtyckiej wojowniczce z Orkadów, która wyrusza na wyprawę w... Daruję sobie podawanie szczegółów tej historii, powinniście je bowiem odkryć sami.
Ninja Theory o kobietach
Hellblade: Senua’s Sacrifice z każdą kolejną godziną, jaką spędzałem w świecie gry, robiło na mnie coraz większe wrażenie. Przede wszystkim za sprawą tytułowej bohaterki, tak charakterystycznej dla Ninja Theory, projektującego specyficzne postacie kobiece, którym zawsze towarzyszy jakiś nieokreślony pierwiastek szaleństwa.
Przypomnijcie sobie tylko Kai, młodszą, adoptowaną siostrę Nariko, głównej bohaterki Heavenly Sword. Małomówna, odważna, dotknięta wielką tragedią, swoim zachowaniem wyraźnie sugeruje, że przeżyta trauma pozostawiła w jej psychice trwały ślad. Wspomnijcie Trip, towarzyszkę Monkeya w Enslaved: Odyssey to the West. Jest silna, może nawet dominująca. Odnoszę wrażenie, że Senua mogłaby być połączeniem obu tych postaci. Gdyby tylko na jej barki nie spadł już w dzieciństwie tak wielki ciężar...
Na czym polega szaleństwo?
Senua pogrążyła się w szaleństwie tak głęboko, że zupełnie nie jest tego świadoma. Żyje we własnym, wewnętrznym świecie zachowań psychotycznych. Otoczenie postrzega zupełnie inaczej niż inni, dla niej ta sama lokacja raz jest miejscem rozświetlanym feerią psychodelicznych barw i pełnym kształtów, by po chwili stać się miejscem mrocznym, wzbudzającym strach przed ciemnością. Aby poradzić sobie z wizualizacją otoczenia, deweloperzy co rusz nakładają na obraz nowe filtry – w ten sposób jedno pomieszczenie może nawet kilka razy zmienić wygląd. Oraz nastój. Do tego dochodzą halucynacje i wewnętrzne głosy bez przerwy odzywające się w głowie dziewczyny. Robi to niesamowite wrażenie, a to zaledwie wstęp, przygrywka do właściwej interpretacji wydarzeń.
Śmialiście się kiedyś z tłumaczenia groźnych przestępców, którzy stali się sprawcami jakiegoś okropnego czynu dlatego, że nakłaniał ich do tego czyjś głos? W świadomości Senui te głosy się multiplikują i są jej stałymi towarzyszami. A także niezmiernie ważną mechaniką gry, będącą czymś w rodzaju podpowiedzi dla gracza. Zwracają się wprost do bohaterki, ale w podtekście wielokrotnie sugerują zrobienie czegoś w trakcie eksploracji, a nawet wykonanie uniku podczas walki z przeciwnikami!
Dlaczego zdecydowano się na takie rozwiązanie? Otóż Hellblade nie posiada żadnego interfejsu użytkownika widocznego na ekranie gry (z jednym wyjątkiem, o czym niżej). Ani jednej ikonki, małej mapki, pytajnika, wykrzyknika i opisu następnego celu misji. Twórcy chcą, byśmy całą uwagę skupili na tym, co dzieje się na ekranie, całkowicie poddając się immersji. W moim przypadku to zadziałało i przykuło mnie do telewizora na dwa posiedzenia w taki sposób, że niemal zapomniałem o realnym świecie.
Jak Odyn stracił oko?
Przedstawianą historią rządzi mistrzowska narracja. Słyszymy przemyślenia Senui, ale nie tylko. Często opowieść bohaterki przeplatana jest wypowiedziami innych postaci, które kiedyś miały przemożny wpływ na jej losy. Czasem przemawia do nas przeciwnik, wygrażając i przekonując o swoich racjach. Naszym zadaniem jest wyłowienie z tego właściwego sensu, nadanie mu kontekstu i zmierzenie się w ten sposób z fabułą.
Z racji tego, że akcja ma miejsce na ziemiach złupionych przez wikingów, trafiamy też na tereny, gdzie płynie opowieść o bogach i herosach Asgardu: Ymirze, Odynie, Sigmundzie i Baldurze. O ragnaroku, Niflheimie, Hel i Lokim. Jeżeli choć trochę interesujecie się mitologią nordycką, będziecie w siódmym niebie. A jeżeli nie, liźniecie chociaż kilka interesujących historyjek.
Hellblade zagadkami stoi
Najważniejszą rolę w eksploracji terenu odgrywa rozwiązywanie zagadek. Ich zestaw nie jest duży i właściwie ogranicza się tylko do dwóch rodzajów – odnajdywania kształtów run ukrytych w obiektach występujących w danej lokacji oraz przechodzenia przez portale zmieniające wygląd bądź funkcjonalność niektórych rzeczy. Oba rodzaje wyzwań najczęściej odblokowują przejście do kolejnej lokacji. Zdarzają się także zagadki właściwe dla jednego tylko miejsca, jak na przykład oświetlanie korytarzy za pomocą pochodni czy naprawianie zniszczonych przedmiotów poprzez znalezienie odpowiedniego punktu w przestrzeni i wykorzystanie właściwej dla niego perspektywy.
Różnorodność zagadek faktycznie nie jest porażająca, ale sądzę, że zważywszy na dość krótki czas gry (tytuł można ukończyć w maksimum osiem do dziesięciu godzin), kręcić nosem będą tylko najwięksi malkontenci. Mogą oni dodatkowo posiłkować się stwierdzeniem, że większość zagadek jest zbyt łatwa i przez to nie stanowią one odpowiedniego wyzwania. Cóż, wszystkim się nie dogodzi. Mnie za to przebiegł po plecach przyjemny dreszcz, gdy w pewnym miejscu przechodziłem między światem światła a światem mroku. Aż mi się przypomniały przygody Raziela w Legacy of Kain.
Po ukończeniu zabawy całkowicie zaszokowała mnie informacja, że niemal wszystkie mechanizmy rozgrywki, które uważałem za wymyślone na potrzeby gry, są zaczerpnięte wprost z przypadków osób będących konsultantami przy powstawaniu Hellblade. Dopasowywanie kształtów, tańczące znaki na ścianach, bezpieczne plamy światła – to wszystko, i nie tylko to, to autentyczne doznania chorych. Do tytułu dołączony jest film, z którego dowiecie się więcej o procesie powstawania przygód Senui, ponieważ jednak zdradza on wiele istotnych szczegółów dotyczących fabuły, obejrzyjcie go dopiero po poznaniu całej historii.
Groźni wikingowie
Oprócz eksplorowania świata gry i rozwiązywania zagadek w Hellblade mierzymy się też z przeciwnikami. Na początku występują oni jedynie pojedynczo, potem w większej, ale nigdy licznej, grupie. Ubolewam nad tym, że jest ich tylko pięć rodzajów, przez co już w połowie zabawy starcia stają się bardzo schematyczne. Szybko przekonujemy się, jaka taktyka jest skuteczna w przypadku wojownika z tarczą, jaka, by pokonać gościa z dwoma toporkami, a jaka, by załatwić bydlaka z wielkim toporem. Na szczęście sama mechanika ma solidne podstawy i gdybym chciał się tu pokusić o jakieś porównanie, przywołałbym serię Souls, ale... w takiej właśnie łatwiejszej wersji. Chodzi o to, że walka nie polega tu na waleniu w przyciski pada, tylko na odpowiednim wyczuciu czasu i kontrowaniu ciosów. Co akurat też nie wydaje się zbyt trudne, bo większość uderzeń jest odpowiednio długo markowana.
W trakcie starć pojawia się pewien element interfejsu. Nie jest on jednakże nachalnie wrzucony na ekran, tylko subtelnie umieszczony za pasem bohaterki. To małe zwierciadło, na którym znajduje się biały pasek skupienia. Uzupełniamy go, kontrując uderzenia, a skupienie wykorzystujemy do spowalniania czasu, co staje się niezwykle przydatne pod koniec gry, a i wcześniej pozwala na szybsze rozprawianie się z typami dzierżącymi tarcze.
Na osobny akapit zasługują starcia z bossami. Nie jest ich dużo, ale przynajmniej w dwóch przypadkach (na trzy) stanowią pewne wyzwanie. Szczególnie walka z wielkim Fenrirem, toczona od połowy w całkowitej ciemności. Pomysł bardzo dobry, a i wykonanie niezgorsze – bardzo przypadło mi do gustu. Przy okazji nadmienię, że w grze istnieje możliwość ustawienia trzech poziomów trudności: łatwego, trudnego i automatycznego. Ten ostatni ponoć dostosowuje się do umiejętności gracza i to właśnie z niego skorzystałem przy pierwszym przejściu. Pierwszym, bo do gry na pewno zamierzam jeszcze wrócić – tu jednak ostrzegę potencjalnych zainteresowanych, że to raczej tytuł jednokrotnego użytku, który nie zaskoczy już niczym przy drugim podejściu.
Parę rys
Hellblade ma kilka wad, a pierwszą z nich jest długość gry. Opowieść kończy się zbyt szybko, chociaż zdaję sobie sprawę, że twórcy jednocześnie przekazali nam wszystko, co chcieli. Lepiej pozostać z lekkim niedosytem i satysfakcją z ukończenia niż męczyć się ze sztucznym wydłużaniem rozgrywki. Wiem też, że Ninja Theory i tak podjęło duże ryzyko, decydując się na samodzielną produkcję niezależnego tytułu z ambicjami sięgającymi półki AAA, co moim skromnym zdaniem w pełni się udało. Rozumiem więc, czemu gra nie jest dłuższa, ale jednak chciałbym jeszcze trochę pobyć w tym świecie.
Hellblade korzysta z dobrodziejstw PlayStation 4 Pro, pozwalając na uruchomienie gry w dwóch trybach: 60 Hz i niższej rozdzielczości oraz w trzydziestu, niestety raczej niestałych, klatkach na sekundę.
Pod względem wizualnym gra prezentuje się bardzo dobrze, szczególnie jeśli chodzi o postać i animację bohaterki. Twórcy zastosowali ciekawy patent i w animacjach przedstawiających Senuę umieścili też twarze prawdziwych aktorów. Różnica, na korzyść żywych ludzi, jest oczywiście widoczna, ale w żaden sposób nie umniejsza to kunsztu projektantów z Ninja Theory. Szkoda, że za jakością modeli postaci nie poszły tekstury otoczenia. Rozmazane i w niskiej rozdzielczości nie prezentują się najlepiej z bliskiej odległości. Szczególnie wszelkie skały.
Grać? Grać!
Hellblade: Senua’s Sacrifice nie jest grą dla wszystkich. Ucieszy przede wszystkim osoby chcące porzucić na chwilę otwarte światy, żeby zanurzyć się w bardzo osobistą opowieść o korytarzowej strukturze rozgrywki. Chciałoby się napisać oldskulowej, ale to byłaby chyba przesada, zważywszy na zakres nowatorskich środków i doznań oferowanych przez ten tytuł. Poszukujący horroru znajdą tu tylko szaleństwo niebezpiecznego umysłu, urojenia i schizofrenię. Jeżeli nie boicie się wkroczyć w ten obcy świat, to jak najbardziej zapraszam, bo to kolejna świetna produkcja w tym roku przeznaczona dla jednego gracza. Raczej pełnoletniego, weźcie to poważnie pod uwagę.
O AUTORZE
W Hellblade: Senua’s Sacrifice grałem na PlayStation 4 Pro. Ukończenie tej pozycji zajęło mi, jak przypuszczam, bo w programie brak licznika, około dziesięciu godzin, a przy okazji zdobyłem 90% dostępnych trofeów. Poza Dexed do tej pory poznałem wszystkie dzieła przygotowane przez zespół Ninja Theory.
ZASTRZEŻENIE
Kopię gry Hellblade: Senua’s Sacrifice na PS4 otrzymaliśmy nieodpłatnie od firmy GOG.com.