Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Hatred Recenzja gry

Recenzja gry 29 maja 2015, 12:56

Recenzja gry Hatred - kontrowersyjny Postal znad Wisły jest niezły, choć nie bezbłędny

Hatred – brutalna izometryczna strzelanka rodem z Gliwic – w aurze kontrowersji debiutuje na rynku. Zobaczcie, czy pod grubą warstwą krwi kryje się gra, która pozostanie w pamięci nie tylko obrońców moralności, ale również graczy.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  • Satysfakcjonujący, wymagający system walki z pewnymi nietuzinkowymi rozwiązaniami;
  • Ładna grafika z efektowną destrukcją otoczenia;
  • Sugestywny, ciężki klimat, budowany przez mroczny styl graficzny i udźwiękowienie;
  • Większość lokacji ma otwartą strukturę i oferuje cele dodatkowe oraz pojazdy.
MINUSY:
  • Przydałoby się więcej poziomów, broni i przeciwników;
  • Bardzo słaba optymalizacja;
  • Głupawa sztuczna inteligencja;
  • Okazjonalne problemy ze sterowaniem, nieczytelnym otoczeniem i gliczami;
  • Warstwa fabularna mimo wszystko mogłaby być bogatsza.

To była pracowita noc – a właściwie pracowite sześć godzin. Zdemolowałem spory wycinek Stanów Zjednoczonych, wystrzeliłem bez mała szesnaście tysięcy pocisków, położyłem trupem prawie dwa tysiące ludzi: cywilów, policjantów i żołnierzy. Ale nie zrozumcie mnie źle – to nie była radosna rzeźnia. Wprawdzie twórcy Hatred, debiutujące w roli dewelopera studio Destructive Creations z Gliwic, dołożyli starań, by o ich pierwszym dziele było głośno z uwagi na bezkompromisową brutalność, ale jednocześnie zadbali o to, aby nikt nie odniósł wrażenia, że obcujemy tu w czymś w rodzaju izometrycznego Serious Sama – równie zabawnego i beztroskiego, tylko w innej otoczce. Choć czuję się zadowalająco napompowany adrenaliną po tych sześciu godzinach – czyli tak, jak powinien czuć się gracz po sesji z dobrą strzelanką – nie mam wątpliwości, że wziąłem udział w ludobójstwie, i doświadczam z tego powodu pewien dyskomfort. Nie zamierzam jednak rozwodzić się nad moralną stroną Hatred – głos w dyskusji nad tym, czy tworzenie produkcji o równie ciężkiej tematyce jest stosowne czy nie, mogę zabrać w innym miejscu. W niniejszej recenzji skupiłem się wyłącznie na grze jako takiej – i grze jako takiej wystawiłem widniejącą powyżej ocenę, niezależnie od zawartych w niej treści.

Grafika w Hatred jest powleczona grubym filtrem ziarnistości - w ruchu prezentuje się znacznie lepiej niż na screenach.

„Moje imię nie ma znaczenia…”

Osobom, które po raz pierwszy spotykają się z omawianą grą, należy się parę słów wyjaśnienia. Hatred to izometryczna strzelanka, której osnową uczyniono dokonywanie masowych morderstw. Otoczka fabularna jest tu skrajnie zmarginalizowana i stanowi jedynie pretekst do zabijania wszystkiego, co wejdzie nam pod celownik. Oto wcielamy się w tajemniczego psychopatę, który pała nienawiścią do całego świata i zamierza położyć mu kres – a przynajmniej tej jego części, którą zamieszkuje. Poznajemy go w momencie, gdy zbroi się we własnym domu, by zaraz wyjść na ulicę i zacząć pluć ołowiem we wszystkie strony. Od tej chwili bezustannie kierujemy jego krokami, pomagając mu w realizacji „misji”, którą sobie wyznaczył. I to w zasadzie tyle, jeśli chodzi o fabułę – przez całą grę nie dowiadujemy się niczego o naszym antybohaterze, a już na pewno nie poznajemy powodów, które pchają go do ludobójstwa. I choć prywatnie nie obraziłbym się za pogłębienie warstwy narracyjnej, rozumiem, że twórcy nie chcieli odrywać uwagi gracza od tego, co w Hatred najważniejsze: czystej akcji.

Nie dajcie się zwieść napisowi na kamizelce - jegomość na pierwszym planie bynajmniej nie nachyla się nad rannym, by mu pomoc.

Zabijać masowo, ale z umiarem

Choć Hatred oferuje niski poziom trudności, widać wyraźnie, że twórcy kierują swój produkt do wprawnych graczy. I nawet nie chodzi o to, że stopień łatwy nie jest wcale taki prosty. Zanim ktoś się na niego zdecyduje, powinien zwrócić uwagę, że za ukończenie na nim gry przyznawane jest osiągnięcie „Piz...” – znaczy, brzydkie określenie jednej z kobiecych części ciała.

Musicie jednak wiedzieć, że debiutanckie dzieło studia Destructive Creations wcale nie oferuje takiej bezkompromisowej rozwałki, jak mogły sugerować materiały promocyjne. Kierowana przez nas postać nie ma odporności na kule na miarę czołgu, a przeciwnicy przez większość rozgrywki nacierają grupami, więc zalecana jest ostrożność. Grając na drugim z trzech poziomów trudności (trudnym – pozostałe dwa to łatwy i ekstremalny), już w drugiej z siedmiu misji poruszałem się powoli, zerkając co chwila na minimapę w poszukiwaniu wrogów, a na najmniejszą oznakę zagrożenia kucałem (dla zmniejszenia podatności na trafienia), gotów strzelać we wszystko, co wyłoni się zza krawędzi ekranu. Chętnie korzystałem też z wszelkich osłon, co niekiedy upodabniało trochę rozgrywkę do Gears of War.

Powyższy obrazek być może przeczy temu, co napisałem w poprzednim akapicie, ale wierzcie mi - doprowadzenie pola walki do takiego stanu poprzedziło kilkanaście minut ostrożnej wymiany ognia.

Nie oznacza to jednak, że starcia w Hatred są ślamazarne. Na otwartej przestrzeni przeciwnicy zwykle potrafią zachodzić protagonistę z różnych stron, więc trzeba regularnie umykać w przewrotach przed obławą i szukać sobie bezpiecznych pozycji do oddania strzału. Do mobilności zachęca także system odnawiania żywotności postaci, będący jedną z najbardziej oryginalnych i kontrowersyjnych części gry. Nie ma tu ani automatycznej regeneracji zdrowia, ani klasycznych apteczek – jedynym sposobem na uzdrawianie antybohatera jest… dobijanie konających NPC poprzez wykonywanie na nich brutalnych egzekucji. Prowadzi to do sytuacji, gdy staramy się oszczędnie częstować kulami przeciwników (by nie wyzionęli od razu ducha) albo bronić się przed wrogami w miejscach, gdzie mamy pod ręką jak najwięcej cywilów, mogących w każdej chwili posłużyć jako „żywa apteczka”.

W ogólnym rozrachunku system walki wypada bardzo korzystnie. Starcia są wymagające i dostarczają sporo satysfakcji, a dość bogaty zasób ruchów protagonisty (obejmujący nawet wymierzanie kopniaków) i parę ciekawych rozwiązań – z opisaną wyżej metodą odnawiania życia na czele – sprawiają, że wymiany ognia nie nudzą się prawie do samego końca „przygody”. Spora w tym zasługa także silnika Unreal Engine 4, gwarantującego grze środowisko, które jest podatne na zniszczenia i zachowuje się zgodnie z prawidłami fizyki. Granaty rozrzucają sprzęty i rozrywają ściany na kawałki, kule szatkują osłony, czyniąc je stopniowo bezużytecznymi – pod względem destrukcji otoczenia Hatred może śmiało stawać w szranki z serią Battlefield. Nierzadko strzelałem w wybuchające beczki tylko po to, by zobaczyć, jak kompleks małych pomieszczeń staje się otwartą przestrzenią, zasypaną gruzami i trawioną przez płomienie.

Sceneria może wyglądać jak po wybuchu bomby, a tutaj padły tylko dwa granaty...

Piaskownica psychopaty

Wracając jeszcze do kwestii poziomu trudności – do lekkomyślnego szarżowania na wrogów zniechęca też system zapisu stanu gry w obrębie misji… a raczej jego brak. Śmierć oznacza na ogół konieczność powtarzania całego poziomu, te zaś przechodzi się przeciętnie przez kilkadziesiąt minut, więc na dłuższą metę zaczynanie etapów od początku może stać się frustrujące. Na szczęście mamy szansę zyskać tzw. punkty odrodzenia, realizując różne cele dodatkowe. Pozwalają one wrócić do życia w odległym zakątku lokacji bez resetowania dotychczasowego postępu w wykonywaniu zadań. I tutaj docieramy do jeszcze jednej ciekawej cechy Hatredwiększość misji rozgrywa się na sporych mapach o otwartej strukturze. W wielu wypadkach gra stawia przed nami cel ogólny w rodzaju „Zabij 60 cywilów”, pozostawiając nam pełną dowolność co do metod jego realizacji. Na radarze pojawiają się tylko ikonki symbolizujące miejsca, do których warto się przejść – znajdujemy tam właśnie zadania dodatkowe nagradzane punktami odrodzenia.

Recenzja gry Hatred - kontrowersyjny Postal znad Wisły jest niezły, choć nie bezbłędny - ilustracja #4

Mimo ciężkiej atmosfery, twórcy przemycili do gry kilka elementów, które nieco burzą poważny obraz ich dzieła. Dotyczy to zwłaszcza osiągnięć na Steamie, noszących nazwy takie jak „Bay byłby dumny” (za wywoływanie eksplozji) czy „Otwieracz do puszek” (za zabijanie funkcjonariuszy z oddziału SWAT). Również lista płac kryje nutkę czarnego humoru – deweloper wielkimi literami oznajmia, że nie dziękuje nikomu i każe wszystkim „terefere”, nie licząc „Lorda Gabena”, fanów i wszystkich, którzy pomogli stworzyć Hatred. Ponadto w menu konfiguracji przygotowano specjalną opcję dla graczy zasiadających do komputera w stanie nietrzeźwości.

Niestety, celom tym brakuje różnorodności – w większości wypadków mamy po prostu wybić ludzi przebywających w określonym punkcie (np. hipsterów obecnych na premierze „A-Phone’a” w telefonicznym salonie sprzedaży albo myśliwych w lesie). Na szczęście przed monotonią ratuje zróżnicowanie kolejnych poziomów – śmierć i zniszczenie siejemy nie tylko w miasteczkach, ale także m.in. w kanałach, na pokładzie pociągu i w bazie wojskowej. Co ciekawe, niektóre mapy są na tyle rozległe, że możemy nawet przemieszczać się po nich samochodami – gdy wsiadamy za ich kierownicę, rozgrywka zaczyna nieco przypominać pierwsze odsłony serii Grand Theft Auto. Wielkość zwiedzanych obszarów powoduje również, że niekiedy idzie się na nich zgubić – przydałaby się implementacja mapy.

Niestety, rzadko kiedy cele dodatkowe wążą się z wywoływaniem równie spektakularnych zjawisk.

Oczami szaleńca

Jak wspomniałem we wstępie, studio Destructive Creations postarało się, by nikt nie pomylił ludobójstwa z piknikiem – przed potraktowaniem rozgrywki w Hatred jako radosnej rzeźni skutecznie powstrzymuje sugestywna oprawa artystyczna. Cały świat gry jest spowity w odcieniach szarości – tylko krew i źródła światła mają naturalne kolory – a ponadto ciągle towarzyszą nam ciężka ambientowa muzyka i rozpaczliwe krzyki mordowanych ludzi, niepozwalające ani na moment zapomnieć, że kierujemy psychopatą i bierzemy udział w zbrodniczym szaleństwie. Również sam protagonista dokłada starań, by przypadkiem nikt go nie polubił, gdyż co chwila wygłasza sentencje, w których wyraża głęboką pogardę dla uśmiercanych ofiar i obłąkańczą radość ze swojego dzieła. Krótko mówiąc, mimo całej satysfakcji, jaka płynie z walki, Hatred potrafi ciągle pozostawać w świadomości gracza dość niepokojącym doświadczeniem.

Jeżli brakowało Wam możliwości wjeżdaania samochodami w witryny sklepowe w GTA, Hatred wychodzi naprzeciw Waszym potrzebom.

Wiadro dziegciu w beczce miodu

Choć kręgosłup Hatred – z systemem walki i klimatem na czele – to bardzo solidna konstrukcja, studio Destructive Creations nie ustrzegło się wielu potknięć, które dość boleśnie zbijają ocenę ich debiutanckiego dzieła. Przede wszystkim, produkcja mogłaby być dłuższa – jej ukończenie zajęło mi około 6 godzin, ale bardziej żwawy gracz bez problemu uwinąłby się w pięć godzin albo i mniej. Na domiar złego nie uświadczymy tu żadnej dodatkowej formy rozrywki (np. trybu wyzwań), która wydłużałaby ten czas. Żywotność gry mogłoby podnieść rozlokowanie jakichś znajdziek na mapach albo implementacja systemu rozwoju postaci, ulepszania broni albo czegoś w tym stylu, ale i tego próżno tu szukać. Za satysfakcjonujące trudno też uznać dostępny arsenał i paletę przeciwników – przez nasze ręce przewija się raptem kilka modeli pospolitych broni (ot, pistolet, strzelba, parę modeli karabinów, granaty itd.), zaś na drodze stają nam tylko policjanci, członkowie jednostki SWAT i żołnierze. Nie przewidziano nawet bossów. I choć zawartości wystarcza, by nie nudzić się za bardzo przy jednorazowym spotkania z grą, nie wyobrażam sobie, żeby ktoś miał ochotę przechodzić Hatred kilkukrotnie.

Gdyby nie monochromatyczność, niektóre obrazki z Hatred mogłyby wyglądać niemalże sielankowo.

Kolejna ważka kwestia to przegięte wymagania sprzętowe. Omawiany tytuł testowałem na dość mocnym komputerze – Core i5-4570 (3.2 GHz), 8 GB RAM, Radeon R9 270 – i na ustawieniach wahających się między wysokimi a ultra osiągałem przeciętnie 25-30 klatek na sekundę (nie licząc spokojniejszych momentów, ale takich jest w grze raczej niewiele). To bardzo słaby wynik, biorąc pod uwagę, że Wiedźmin 3: Dziki Gon w podobnej konfiguracji na tej samej maszynie śmiga w 40-50 klatkach. Nie mogę też nie wspomnieć o drastycznych spadkach płynności podczas scenek egzekucji – do 17-18 FPS – oraz dość długich ekranach wczytywania (choć te ostatnie ogląda się dość rzadko).

Nie najlepiej wypada również sztuczna inteligencja wrogów. Wprawdzie przeciwnicy, jak wspomniałem, potrafią zachodzić bohatera z boku, ale równie często, co tak sprytne taktyki, obserwujemy u nich kompletne otępienie i bierność, zwłaszcza wobec ostrzału z dużej odległości. Poza tym słabo radzą sobie z korzystaniem z osłon, a także często kompletnie nie przejmują się przeszkodami na linii strzału, wliczając w to własnych kompanów i wybuchające pojemniki. Oprócz tego postaciom zdarza się blokować na przeszkodach (dotyczy to również protagonisty). To ostatnie ma związek w sporej mierze z oprawą artystyczną – monochromatyczność sprawia, że łatwo pakować się na trudno zauważalne elementy otoczenia w ciasnych wnętrzach.

Krwawy filtr na ekranie oznacza zwycięstwo sił dobra nad naszym psychopatą... i konieczność rozpoczęcia zabawy od nowa.

Werdykt: daleki od nienawiści

Podsumowując, debiut ekipy Jarosława Zielińskiego (szefa Destructive Creations) wypada ocenić jak najbardziej na plus. Hatred to jak najbardziej grywalny kawałek kodu, który powinien zadowolić graczy spragnionych adrenaliny i mocnych wrażeń. Dyskusyjna pozostaje dość wygórowana jak na polskie warunki kwota – blisko 70 zł za 5-6 godzin zabawy to odrobinę za dużo. Gdy tylko omawiana pozycja ulegnie przecenie, warto będzie sobie o niej przypomnieć, zwłaszcza że do tego czasu spora część bolączek, które wymieniłem w poprzednich akapitach, może zostać wyeliminowana. A czy Hatred jest tytułem na miarę szumu medialnego, który wokół niego powstał? Biorąc pod uwagę samą jakość gry, raczej nie – to dobra, ale mimo wszystko skromna produkcja, która raczej nie zapisze się w annałach branży gier… Chyba że kontrowersje wokół przemocy w niej po premierze okażą się znacznie większe niż w minionych miesiącach. Czas pokaże.

Krzysztof Mysiak

Krzysztof Mysiak

Z GRYOnline.pl związany od 2013 roku, najpierw jako współpracownik, a od 2017 roku – członek redakcji, znany także jako Draug. Obecnie szef Encyklopedii Gier. Zainteresowanie elektroniczną rozrywką rozpalił w nim starszy brat – kolekcjoner gier i gracz. Zdobył wykształcenie bibliotekarza/infobrokera – ale nie poszedł w ślady Deckarda Caina czy Handlarza Cieni. Zanim w 2020 roku przeniósł się z Krakowa do Poznania, zdążył zostać zapamiętany z bywania na tolkienowskich konwentach, posiadania Subaru Imprezy i wywijania mieczem na firmowym parkingu.

więcej

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!

Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...

Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet
Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet

Recenzja gry

Mało które uniwersum tak wspaniale nadaje się na soczystego slashera jak Warhammer 40k. Miałem pewne obawy o Space Marine’a 2 – zwłaszcza że twórcy odwołali otwartą betę - te jednak wkrótce zniknęły jak czaszka heretyka pod butem sługi Imperatora.