Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Gears 5 Recenzja gry

Recenzja gry 9 września 2019, 15:12

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja gry Gears 5 – tryby w maszynie wskakują na swoje miejsce

Lubimy, kiedy twórcy wyciągają wnioski ze swoich potknięć. Gears 5 porzuca harcerską otoczkę wyprawy bandy wymoczków z poprzedniej odsłony i serwuje nam „twarde kino akcji”.

Recenzja powstała na bazie wersji XONE. Dotyczy również wersji PC

Marcus Fenix to żołnierz legenda, który próbował ratować kampanię w Gears of War 4. Tylko dzięki jego obecności przez większą część zabawy dało się wytrzymać kiepskie dowcipy jego syna JD i spółki. Nie wiem, co sobie myśleli twórcy z The Coalition, kreując bohaterów tak miałkich w porównaniu z weteranami z pierwszej trylogii, ale wiem, że z tamtej wpadki wyciągnęli odpowiednie wnioski, bo Gears 5 to krok we właściwym kierunku. Te same postacie w końcu nabrały charakteru na tyle, że nawet brak Marcusa przez zdecydowaną większość gry kompletnie nie przeszkadza w osiągnięciu prawdziwego stanu zen.

Ciąg dalszy koszmaru

PLUSY:
  1. bardzo dobra kampania, często odwołująca się do pierwszej trylogii;
  2. bohaterowie przestali być kompanią wymoczków;
  3. odświeżenie formuły poprzez dołożenie quasi-otwartych etapów w II i III akcie;
  4. dodanie nowych umiejętności Jackowi;
  5. jak zawsze świetnie przygotowane tryby wieloosobowe – zarówno PvE, jak i PvP;
  6. muzyka Ramina Djawadiego.
MINUSY:
  1. niewykorzystany do końca potencjał otwartych etapów w kampanii;
  2. trochę zagmatwana formuła odblokowywania nowych rzeczy w multiplayerze;
  3. raz czy dwa zacinająca się animacja w cut-scenkach.

Choć słowo wojna wypadło z oficjalnego tytułu gry, konflikt z tzw. Szarańczą trwa w najlepsze. Poczwary kierowane wolą swej królowej rozpanoszyły się na całej planecie, a w miastach toczone są regularne walki. Wygraną ludzkości może zapewnić tylko ponowne uruchomienie Młota Świtu, czyli potężnej broni energetycznej umieszczonej na orbicie. To główna oś kampanii nowych Gearsów, zaraz obok próby rozwikłania tajemnicy pochodzenia Kait i jej matki.

Jeżeli Gears 5 będzie Waszym pierwszym podejściem do serii, zdecydowanie polecam jednak wstrzymanie się chwilę i ukończenie najpierw przynajmniej części czwartej. Fabuły obu tych produkcji są ze sobą ściśle powiązane, a „piątka” rozpoczyna się tuż po zakończeniu poprzedniej odsłony cyklu. Wprawdzie twórcy przytomnie umieścili w menu dwa filmiki prezentujące pobieżnie to, co wydarzyło się zarówno w Gears of War 4, jak i w pozostałych grach z serii, ale nie ma to jak organoleptyczne, osobiste doświadczenie. Tym bardziej że nawet w wersji na Xboksa tytuł ten można kupić dosłownie za grosze.

Trudno raczej oczekiwać chwytającej za serce, pasjonującej opowieści w zwykłej strzelance, w której najważniejszym elementem jest samo naciskanie spustu. O historii w grze mogę jednak powiedzieć, że jest satysfakcjonująca. Dość prosta, żołnierska, a jednocześnie na tyle tajemnicza, że z przyjemnością się w nią zagłębia. Pod koniec zabawy pojawia się nawet pewien wybór moralny, z którym twórcy będą musieli sobie jakoś poradzić w części szóstej. A ta wyjdzie na pewno, bo opowieść kończy się lekkim cliffhangerem.

Zieleń, wodospad, drink z palemką... Nie, to Gearsy idą nakopać potworom.

Gears 5 to sprawdzona formuła podana w jeszcze bardziej smakowity sposób.

Wielkie, puste lokacje

W kampanii, bawiąc się w pojedynkę, wcielamy się w dwie postacie. W pierwszym akcie jest to JD, syn Marcusa Fenixa i główny bohater poprzedniej części. W drugim akcie pałeczkę (już do samego końca) przejmuje Kait. Zmienia się też od tego momentu podejście serii do sposobu rozgrywki. Przy czym nie mam tu na myśli mechaniki starć z przeciwnikami. Gears 5 to taki sam cover shooter jak pozostałe odsłony cyklu, pojawiają się jednak duże, otwarte lokacje, po których podróżujemy żaglowymi saniami.

Z jednej strony to na pewno jakieś urozmaicenie zabawy i przełamanie ograniczeń związanych z korytarzową rozgrywką. Z drugiej – niewykorzystany potencjał i pomysł, który w gruncie rzeczy sprowadza się do tego, że teraz musimy „doszlusować” w jakieś miejsce, zanim zaczniemy w nim tradycyjną rozwałkę. Podkreślam, że rozwałkę w fantastycznym wykonaniu, niemniej wydaje mi się, że samo przemieszczanie się po tych quasi-otwartych lokacjach można by uczynić ciekawszym, bardziej interaktywnym.

Kait jest drugim grywalnym bohaterem.

Tradycje serii zostały podtrzymane. Wojna trwa w najlepsze.

Hit the road Jack

Tak naprawdę największą zmianą w rozgrywce okazuje się uczynienie lewitującego wokół drużyny robocika czymś więcej niż odźwiernym. Bo do tej pory głównie tym był nasz mechaniczny towarzysz. Natomiast teraz możemy nauczyć go kilku pożytecznych sztuczek, zaczynając od aportowania porozrzucanej po lokacjach broni, przez umiejętność czasowego maskowania całego oddziału, aż po możliwość stawiania bariery, od której odbija się nadlatujący ołów. Stopniowe ulepszanie Jacka ma istotny wpływ na jakość zabawy i nie jest to li tylko niepotrzebny dodatek do wykorzystania w kilku oskryptowanych miejscach.

Coraz potężniejszy Jack to pełnoprawny członek oddziału. Co więcej, w przypadku rozgrywki kooperacyjnej jeden z graczy może wcielić się w robota, penetrując pole bitwy z zupełnie nowej perspektywy. Rozwijanie umiejętności urządzenia odbywa się w systemie kilku prostych drzewek technologicznych, zapełnianych znajdowanymi w świecie przedstawionym komponentami. Bardzo fajny i dobrze zrealizowany pomysł.

W sieć złapani

Tryby sieciowe we wszystkich Gearsach to klasa sama dla siebie i w „piątce” nic się pod tym względem nie zmieniło. Możliwość przejścia kampanii na kilku poziomach trudności wraz z trzema znajomymi to kapitalna sprawa. Wprawdzie podczas mojej rozgrywki z jakiegoś powodu konsola kilka razy straciła połączenie z Xbox Live, co zapewne poskutkowałoby przerwaniem świetnej zabawy, miejmy jednak nadzieję, że deweloperzy wyeliminują ten problem w najbliższej łatce.

Gra obok dobrze już znanego z poprzednich części trybu hordy otrzymała jeszcze jeden wariant zmagań PvE o nazwie „Ucieczka”. Konkretnie chodzi o ucieczkę z wnętrza roju, w którym aż… roi się od niemilców najróżniejszego asortymentu. Wszystko zostało skonstruowane w taki sposób, by graczom stale doskwierał niedobór amunicji i by przez sporą część czasu dosłownie rzucali się z pięściami na wszelkie pokraki. A to tylko najniższy stopień trudności. W przypadku kolejnych potwory są coraz wytrzymalsze, a nas dotykają dalsze restrykcje. Oczywiście, jak zawsze w takich sytuacjach, warto zdać się na wypróbowanych znajomych, by móc czerpać jak najwięcej przyjemności z zabawy i wspólnie dzielić niepowodzenia. Checkpointy są rozlokowane rzadko, więc czujcie się również ostrzeżeni.

Po otwartych lokacjach przemieszczamy się za pomocą skiffa.

Są jeszcze doskonale znane tryby deathmatchowe, dostarczające niesamowitych wrażeń na wiele kolejnych miesięcy, jeśli nie lat. Trochę jednak wprawiło mnie w konsternację całe to bogactwo, bo nie do końca czytelne wydało mi się odblokowywanie różnych elementów. Jednym z oczywistych sposobów są mikrotransakcje, pozwalające na zakup kosmetycznych drobiazgów, takich jak nowe pancerze, flagi państw, skórki broni, gesty czy rozbryzgi krwi, ale też na nabycie za realną kasę boostu doświadczenia zdobywanego w pojedynkach. Istnieje także możliwość posłużenia się tutejszą walutą, czyli żelazem, zdobycie którego wymaga spędzenia w grze mnóstwa godzin lub działania na skróty i wydania realnej gotówki. Trzecią drogą pozyskiwania nowych umiejętności, kart i przedmiotów jest zrzut zaopatrzenia. Ten otrzymujemy z automatu przy logowaniu się do usługi i za czas spędzony na zabawie.

Pewną komplikację stanowi fakt, że otrzymywane na trzy sposoby rzeczy różnią się między sobą. Niektóre z nich da się uzyskać tylko jedną z wymienionych dróg. Czy to stanowi dla Was problem, musicie odpowiedzieć sobie sami. W Gears 5 można się przecież dobrze bawić, kompletnie nie interesując się mikropłatnościami.

Otwartość niektórych lokacji pozwala na skryte podejście i cichą eliminację przeciwników.

Brać czy nie brać?

Brać! Pod względem przygotowania kampanii jest to gra zdecydowanie lepsza od „czwórki”, a przy okazji oferuje jeszcze więcej urozmaiconej zabawy w multiplayerze. Niezwykle spodobało mi się to, jak często i w jaki sposób twórcy odwołują się do pierwszej trylogii z Marcusem Fenixem. Odwiedzamy nawet te same miejsca, w których lata wcześniej rozpierduchę robił nasz ulubiony weteran. W pewnym momencie czuć tu wręcz ducha pierwszych Gearsów, kiedy przemierzamy zniszczone domostwa z teksturami zdartych tapet wprost wyjętymi z Ultimate Edition.

Niebagatelną rolę odgrywa też udźwiękowienie, zwłaszcza kompozycje Ramina Djawadiego. Kapitalny jest główny temat muzyczny zatytułowany Family, ale również pozostałe utwory orkiestrowe, od czasu do czasu podsycane głębokim bitem, nie odstają i mile łechcą uszy w trakcie masakrowania Szarańczy.

Głównym kompozytorem muzyki do Gears 5 jest Ramin Djawadi. Uczestnictwo w projektach związanych z branżą gier wideo to dla niego nie pierwszyzna, bo Niemiec tworzył już kompozycje do czwartej części Gears of War, jak i do dwóch współczesnych odsłon serii Medal of Honor. Djawadi jest chyba najbardziej znany jako autor muzyki do serialu Gra o tron. W 2016 roku napisał także utwory przeznaczone na ścieżkę dźwiękową filmu Warcraft: Początek.

Jacka wyposażamy w nowe ulepszenia za pomocą znajdowanych komponentów.

Umieszczenie w grze otwartych lokacji uważam za udane połowicznie. Jeżeli twórcy pozostaną przy tym pomyśle, dobrze by było, gdyby go w jakiś istotny sposób rozwinęli i urozmaicili. Na minus w tym przypadku zaliczam także grafikę. Jest ona prostsza od oprawy zamkniętych lokacji, a deweloperzy na różne sposoby sprytnie próbują ograniczyć w nich zasięg widzenia. Dzięki temu gra działa w ultrawysokiej rozdzielczości w sześćdziesięciu klatkach na sekundę i tylko raz zdarzyło się, że animacja w cut-scence dostała nieprzyjemnych drgawek.

Gears 5 to zakup obowiązkowy dla każdego fana dobrej zabawy. I to zarówno wtedy, gdy zechcemy jedynie poznać fabułę kampanii, jak i w przypadku nastawienia się głównie na walkę w multiplayerze. Złośliwi mogliby powiedzieć, że to gra przede wszystkim dla tych, którzy już ją dobrze znają, bo jest identyczna jak poprzednie odsłony cyklu. To prawda. Ale wiecie co? W tym przypadku to świetna rekomendacja.

O AUTORZE

Ukończenie kampanii dla jednego gracza w Gears 5 zajęło mi równe szesnaście godzin. W tym czasie wykonałem wszystkie dodatkowe zadania, choć udało mi się znaleźć tylko 75% dokumentów i 85% komponentów dla Jacka. Zapoznałem się również z wszystkimi trybami rozgrywki wieloosobowej, poświęcając na to do chwili powstania tej recenzji około trzynastu godzin.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry do recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od firmy Microsoft.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

TWOIM ZDANIEM

Na czym lepiej grać w serię Gears of War?

Na padzie
62,4%
Na myszy i klawiaturze
37,6%
Zobacz inne ankiety
Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

kALWa888 Ekspert 19 kwietnia 2022

(XONE) Najgorsza z głównych odsłon. Niby lepiej się zaczyna od "czwórki" i jak nie wydziwia z "otwartym światem" to jest naprawdę dobrze, ale z uwagi na to drugie za długo trwa. Szkoda, że twórcy poszli z prądem (w złym stylu) zamiast trzymać się najlepszych cech serii. Ale to wciąż dobra gra.

7.0
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!