Forza Horizon Recenzja gry
autor: Przemysław Zamęcki
Recenzja gry Forza Horizon - szalone wyścigi w stanie Kolorado
Playground Games robi skok w bok i zabiera nas do Kolorado na szalony festiwal wyścigów Horizon. Czy mamy w końcu godnego następcę Test Drive Unlimited i Burnout Paradise?
Recenzja powstała na bazie wersji X360.
- Kolorado jest śliczne o dowolnej porze dnia i nocy;
- widok z wnętrza kabiny w każdym aucie;
- przyzwoity model jazdy;
- możliwość tuningu, również wizualnego;
- mocny multiplayer, choć tylko dla ośmiu graczy.
- niewykorzystany potencjał otwartego świata;
- gra sprawia wrażenie platformy przygotowanej na przyjęcie ciekawszych DLC;
- infantylny dubbing;
- trochę za dużo loadingów.
Forza Motorsport 4 autorstwa Turn 10 w ubiegłym roku mocno wbiła szpilę konkurencji spod znaku Polyphony Digital i coś czuję, że teraz obie ekipy szykują się do wojny totalnej, która być może zostanie przeprowadzona dopiero na konsolach kolejnej generacji. W międzyczasie jednak, pod czujnym okiem Amerykanów i przy udziale zespołu Playground Games, powstała Forza Horizon. Gra, która pełnymi garściami czerpie z dziedzictwa Test Drive Unlimited i Burnout Paradise. Sęk w tym, że pomimo widocznej na pierwszy rzut oka technologicznej wyższości, jakby to powiedział nieodżałowany Mieczysław Czechowicz w roli pana profesora z filmu Poszukiwany, poszukiwana, za mało w niej „cukru w cukrze”.
Dopisek „Horizon” po słowie „Forza” jest nazwą wirtualnego festiwalu wyścigów odbywających się w USA w stanie Kolorado. Twórcy przygotowali sporych rozmiarów otwarty świat pokryty siecią dróg, z których możemy podziwiać prześliczną okolicę. Udział w zawodach bierze dwustu pięćdziesięciu kierowców, a gracz jest ostatnim, któremu udało się zakwalifikować. A także najmniej znanym z całej reszty. Tajemniczą i niewiadomą personą, która – dopiero awansując – musi wywalczyć sobie uznanie godne prawdziwego mistrza kierownicy.
A zatem Forzy Horizon nie należy łączyć bezpośrednio z serią Motorsport, a raczej traktować jako chwilowy skok w bok. Ukierunkowany zresztą niekoniecznie na tę samą widownię, dla której kręcenie się w kółko po kilkunastu torach jest równie ciekawe co oglądanie, jak rośnie trawa na trawniku. W Horizon jest przestrzeń, widoczny w oddali horyzont i pęd powietrza rozbijający się o szybę Audi R8. Coś, co z pewnością ma szansę spodobać się fanom wyścigów lubujących się w nieco mniej zobowiązującej rozrywce i stawiających bardziej na dynamikę i widowiskowość.
Można do woli zachwycać się jazdą przez otwarty świat, który na szczęście nie do końca sprawia wrażenie pustego. Oprócz anonimowych samochodów po drogach przemieszczają się inni kierowcy. Wystarczy podjechać do otagowanego nazwiskiem zawodnika auta i przytrzymując X na padzie, wyzwać go na pojedynek. Jeżeli wcześniej ustaliliśmy na pokładowym GPS-ie jakąś trasę, to właśnie ona najczęściej będzie areną naszych zmagań. To sympatyczny „ficzer”, którego zadaniem jest zamaskowanie faktu, że poza ciągłym wyzywaniem na pojedynki (kasa za wygraną jest zwykle bardzo niewielka) i tłuczeniem ustawionych na drogach tablic, za co otrzymujemy zniżki w warsztacie, w trybie dowolnej jazdy nie ma absolutnie nic do roboty. W przerwach pomiędzy zaprogramowanymi z góry wyścigami świat Forzy Horizon nie oferuje niczego poza zwiedzaniem wąskich poboczy. Ach, zapomniałbym o dziewięciu kultowych samochodach ukrytych gdzieś w stodołach, odnośnie znalezienia których otrzymujemy od czasu do czasu jakieś wskazówki w postaci oznaczenia obszaru do spenetrowania. Dziewięć wozów, a wyszukanie każdego z nich zajmuje zaledwie kilka minut, co jest chyba żartem autorów gry, która ma przecież wystarczyć na przynajmniej kilkadziesiąt godzin zabawy.
Otwarty świat Forzy Horizon jest więc piękny, ale wyjątkowo nudny. Kilka lat temu świetnie bawiłem się przy Burnout Paradise, który od tamtego czasu stał się dla mnie wyznacznikiem tego, jak powinno się robić dobre zręcznościowe wyścigi z otwartym światem. Ten świat musi nie tylko żyć, ale też pulsować wyzwaniami niezwiązanymi bezpośrednio ze ściganiem się. Teraz się ścigam, a za chwilę chcę szukać sekretów, potem bawić się w kaskadera, a jeszcze później stawiać czoła kolejnym wyzwaniom. W Horizon niemal jedynym, co mogę robić na drodze, jest kręcenie bączków, za co otrzymuje się punkty stylu pomagające awansować wzwyż wspomnianej drabinki. Długa prosta, na oko tak ze dwa kilometry, a ja drift, drift, bączek, drift pomiędzy innymi autami. Ostatecznie, pominąwszy uzyskanie jednego achievementa, owe punkty zdają się psu na budę. No dobrze, odblokowują od czasu do czasu dostęp do ekskluzywnych wyścigów z samolotem czy balonami. Te jednak poza niewielkim urozmaiceniem zabawy nie są jakąś szczególną atrakcją. Dalej jest już nieco lepiej i na przykład szalone wyścigi „miniaków” niejednemu kierowcy dadzą w kość.
Tylko z obowiązku wspominam o wyzwaniach sponsorów polegających na przejażdżce i pstryknięciu fotki czy – uwaga – kręceniu kolejnych bączków na wytyczonym odcinku na czas. Nie ma tu nigdzie miejsca na choćby odrobinę szaleństwa. Tak, otwarty świat Forzy Horizon jest piękny (nie trzeba opisywać, wystarczy popatrzeć na screeny), ale wszystkie te wizualne wspaniałości pozwala polizać jedynie przez barierkę – nie daje żadnej swobody i odskoczni od wytyczonej ścieżki. Cykl dnia i nocy wypada wspaniale: niebo w zależności od pory dnia tryska feerią barw, w nocy światła reflektorów fantastycznie rozświetlają mrok. Czegoś takiego jeszcze nie było. Jednak po kliku godzinach nawet to powszednieje, a po drogach snuje się tylko nuda.
Tak naprawdę sercem gry nie jest jednak otwarty świat, tylko cykl imprez, w których bierzemy udział. Zaczynamy oczywiście od najsłabszych samochodów, by wraz z wygranymi wyścigami zdobywać kolejne różnokolorowe opaski na rękę i odblokowywać coraz bardziej wymagające „eventy”. Auta, tak jak w Motorsporcie, zostały podzielone na klasy wraz z przypisanymi doń numerkami symbolizującymi ich moc. Pozostawiono także możliwość tuningu fur, również wizualnego. Wzorem poprzedniej części wszystkie wozy mają ślicznie i z detalami wymodelowane wnętrza, więc w zależności od preferencji możemy sterować nimi zarówno z kabiny, jak i ze zderzaka, maski czy dwóch kamer umieszczonych za autem.
Niestety, całe to bogactwo wraz z oprawą graficzną wymagało pewnych ustępstw i poza kosmetycznymi w Forzy Horizon nie doświadczymy żadnych uszkodzeń. Zresztą po włączeniu odpowiedniej opcji w menu samochód nawet po staranowaniu pozostaje czysty i gładki niczym pupcia niemowlaka. Istnieje także możliwość wyboru trybu jazdy pomiędzy zręcznościowym a symulacyjnym, ale jakości zwykłej Forzy w trybie symulacji też nie ma co oczekiwać. I to nawet po wyłączeniu wszelkich wspomagaczy, co zresztą polecam uczynić, bo z kontrolą trakcji czy ABS-em najbardziej nerwową maszynę prowadzi się jak dziecięcy wózek z owym niemowlakiem o czystej pupci. Tak, Horizon to pozycja zdecydowanie nie dla harkorowych fanów szybkości.
Co przecież w żadnej mierze nie może być zarzutem. Ale czy nowa Forza sprawdza się również jako typowy przedstawiciel gry środka? To zależy od oczekiwań. Wyścigi, w których bierzemy udział w normalnym trybie, dopiero z czasem stają się wymagające. Sądzę, że nie wcześniej niż ok. czterdziestego, może nawet później. Tyle tylko, że moje oko mówi mi, że im dalej, tym konsola bardziej oszukuje i przeciwnicy posiadający identyczny samochód zawsze będą jechać szybciej niż my. Sposobem na to jest późniejsze hamowanie na zakrętach i walenie w nich bezpardonowo, by odbijając się od delikwenta, wysforować się przed niego. Nie całkiem współgra to z ideą fair play i jest śmiesznie znajome fanom starych Gran Turismo, ale skoro działa? Nie wiem też, czy Forza Horizon ma szansę spodobać się fanom serii Need for Speed. Choć zręcznościowy, model jazdy w produkcji Playground jest jednak bardziej wysublimowany i trudniejszy do opanowania.
Tradycyjnych wyścigów z punktu do punktu czy też takich, w których liczymy okrążenia, jest mnóstwo. Do tego stopnia, że po kilku godzinach zabawy i swobodnej jazdy, zna się już każdy zakręt i każdy niuans trasy, przez co tysiąc pięćsetny przejazd tą samą drogą nie robi żadnego wrażenia. A przypominam, że choć to gra arcade, to poza samym zostawieniem oponentów w tyle innych atrakcji nie przewidziano. Abyśmy się więc nie nudzili, zmajstrowano coś na podobieństwo autologu, który po raz pierwszy sprawdził się w Burnout Paradise. Po każdych zawodach otrzymujemy informację, kto z listy naszych znajomych uzyskał lepszy wynik. Twórcy wchodzą graczowi na ambicję, zachęcając do pokazania, kto tu rządzi. I zapewne niektórym takie rozwiązanie bardzo przypadnie do gustu. Innym, z racji wygranych na poziomie 100, 500 czy 1000 kredytów, zwyczajnie nie będzie chciało się marnować na to czasu.
W Horizon jest wyjątkowo dużo przerywników filmowych. Nie wnoszą one wiele do gry, są za to dość uciążliwe. Można je jednak przełknąć. Z trudem za to da się strawić pełną polską wersję językową, w tym nagrane audycje dla kilku wirtualnych stacji radiowych, które dowolnie przełączamy podczas gry. Zaserwowany dubbing jest zwyczajnie zbyt infantylny. Nie jestem wrogiem polskich wersji, często doceniam trud rodzimych aktorów, ale wysłuchiwania setki razy, jaki to jestem wspaniały, czy durnych występów radiowych didżejów nie zdzierżyłem. Nachalnych „eremefowych” dżingli zresztą też nie. Na szczęście po przełączeniu dashboardu na język angielski okazało się, że gra także przeszła całkowicie w ten tryb. Co prawda polski dubbing nie wziął się z sufitu i jest wiernym tłumaczeniem oryginału, ale po angielsku głosy brzmią jakby mniej infantylnie. Ostatecznie jednak radio odpuściłem sobie zupełnie. Repertuar muzyczny podzielony na gatunki serwowane przez każdą ze stacji w większości przypadków nie przypadł mi do gustu i to niezależnie, czy próbowałem posłuchać elektroniki czy nowoczesnego rocka.
Z przykrością muszę także napisać, że taka, a nie inna struktura gry skutkuje również częstym i nie najkrótszym relaksem polegającym na oglądaniu ekranów ładowania. Każda dodatkowa akcja poza samą jazdą powoduje loading, a co wcale nie lepsze, w przypadku na przykład nieudanej próby podjęcia się wyzwania sponsora nie da się przerwać krótkiej animacji poprzedzającej. Ponieważ to po prostu kolejny ukryty „loading screen”.
Bardzo mocnym punktem poprzednich odsłon Forzy był multiplayer. Jego podstawowe tryby są również obecne w Horizon, także te zwariowane w rodzaju pogoni za myszą. Szkoda tylko, że zwiedzanie ze znajomymi otwartego świata oferuje niewiele więcej niż samotna zabawa w trybie kariery. Na dodatek we wspólnych zmaganiach może wziąć udział maksymalnie ośmiu graczy, co tylko potęguje wrażenie pustki.
Owszem, jestem rozczarowany nową Forzą, ale nie dlatego, że okazała się grą słabą czy nie sprostała moim wyobrażeniom. To solidny produkt, raczej bez wielkich ambicji, do pogrania i zapomnienia. Pierwszy zachwyt mija dość szybko, a wraz z upływem czasu coraz widoczniejszy staje się brak pomysłu autorów na wypełnienie otwartego świata jakąś treścią. Wręcz mam wrażenie, że otrzymaliśmy tylko szkielet gry, który teraz będzie się mozolnie zapełniać kolejnymi DLC. Ponoć ten właśnie model sprzedaży ma królować w niedalekiej przyszłości i Horizon jest jaskrawą próbą takiego podejścia. Zresztą, jak inaczej to potraktować, skoro nawet wcale niepoukrywane „sekrety” możemy sobie wyświetlić, płacąc za to żywą gotówką. I to naprawdę dużą. Zakup pięciu żetonów pozwalających na odsłonięcie tylko fragmentu mapy to wydatek rzędu 400 punktów Microsoftu. Samochody są znacznie droższe – za te najlepsze zapłacimy nawet niemal 600 MSP. Dobrze, że możemy zakupić je także za wirtualną gotówkę pozyskiwaną z wygranych, choć z pewnością zabierze to sporo czasu. Niby nic nowego, ale w połączeniu z pustką Kolorado daje do myślenia. Playground przygotowało technologiczną perłę, tyle że sztuczną. Cóż, ponoć jak spadać, to z wysokiego konia.