Final Fantasy XIV: Stormblood Recenzja gry
Recenzja gry Final Fantasy XIV: Stormblood – fabuła godna „siódemki”
Niedawno zadebiutowało najnowsze rozszerzenie do sieciowego Final Fantasy XIV od Square Enix, zatytułowane Stormblood. Przekonajmy się, czy dwie nowe klasy oraz kontynuacja fabuły są warte 35 euro.
- świetna warstwa fabularna;
- dziesięć nowych poziomów do wbicia;
- dwie odmienne klasy postaci;
- trudni przeciwnicy w dungeonach i zmiany w PvP;
- barwne lokacje, zupełnie inne od dotychczas dostępnych;
- jeden z najciekawszych soundtracków w gatunku.
- przede wszystkim dla fanów;
- mało satysfakcjonujące pływanie i nurkowanie;
- brakuje czegoś rewolucyjnego.
Witajcie, Wojownicy Światła. Dzisiaj będziemy kontynuować przygodę, która (pełnoprawnie) rozpoczęła się w 2013 roku. Na początku musieliśmy uratować świat Eorzea przez zapędami imperium Garlean. W 2015 roku dodatek Heavensward wprowadził do fabuły smoki, przed którymi również trzeba było się bronić. Teraz mamy rok 2017 i twórcy postanowili, że bohaterowie mogą sami poprowadzić ofensywę. A wiadomo, że najlepszą obroną jest atak.
Stormblood to najnowsze rozszerzenie do Final Fantasy XIV: A Realm Reborn. Dokonuje pewnego rodzaju rewolucji w serii, bowiem fabularnie zrywa z utartym schematem, obecnym w grze od 4 lat. Zamiast reagować na wydarzenia, bierzemy los w swoje ręce i wszczynamy bunt przeciwko imperium Garlean. Do odbicia mamy znajdujące się na wschodzie miasta Ala Mhigo oraz Doma, które od wielu lat kontrolowane są przez imperatora Varisa zos Galvusa. Nie on jednak jest naszym głównym przeciwnikiem – podczas zabawy wielokrotnie mierzymy się z jego synem, Zenosem yae Galvusem.
Z przyjemnością powiedziałbym coś więcej, ale nie chcę nikomu popsuć zabawy. Sukces Final Fantasy XIV opiera się w dużej mierze właśnie na fabule. Zdradzanie jej elementów pozbawi Was radości z odkrywania wielu smaczków zawartych w głównym scenariuszu. Spokojnie, nie zabraknie zwrotów akcji, melodramatycznych wątków oraz powrotu kilku znanych postaci. Podczas gry niejednokrotnie miałem wrażenie, że uczestniczę w jakimś serialu – i to trwającym ponad 40 godzin. Śmiem nawet twierdzić, że dodatek oferuje jedną z najlepszych historii w całej serii Final Fantasy. Tak, najnowsze rozszerzenie pełne jest wzruszających i tragicznych momentów, które przyrównać mogę jedynie do śmierci Aeris z Final Fantasy VII.
Scenariusz jest mocną stroną dodatku
Niezależnie od powyższych wywodów na temat fabularnego kunsztu omawianego dodatku nie mogę jednak zataić przed Wami pewnej wady. Otóż, chcąc cieszyć się scenariuszem rozszerzenia, trzeba przejść podstawkę oraz Heavensward. Nie tylko dlatego, że historie te są ze sobą powiązane i bez znajomości motywów niektórych postaci zwyczajnie nie połapiemy się w całości. Przejście fabuły wymusza na nas również sama gra. Nie można uczestniczyć w przygodzie, jaką oferuje Stormblood, jeśli nie zaliczy się poprzednich opowieści.
Takie rozwiązanie jest normalne i w zasadzie nie ma się czemu dziwić. Niemniej początkujący, dla których będzie to pierwszy kontakt z Final Fantasy XIV, mogą się zniechęcić. Czeka ich bowiem wiele godzin grania i wykonywania sporej liczby zadań. Nie chodzi tu nawet o próg poziomowy (nowy dodatek rozpoczyna się od 60 levelu), tylko o odblokowanie wszystkich elementów i rozwinięcie historii. Twórcy udostępnili wprawdzie drogę na skróty, ale jest ona odpłatna. Polecam zatem zacisnąć zęby i poświęcić się, bowiem fabuła Wam to wynagrodzi.
Niestety, dodatek równocześnie cierpi na przypadłość każdego kolejnego Final Fantasy. O ile główna protagonistka rozszerzenia, Lyse, zasługuje na uwagę graczy, tak sporo pozostałych postaci ma typowe problemy emocjonalne. W efekcie momentami odnosi się wrażenie, że reprezentują one młodzieżową subkulturę emo – na szczęście takich momentów nie ma aż tak wiele. Innym problemem Stormblood jest fakt, że zadania spoza głównego scenariusza są słabe. O ile misje fabularne serwują zróżnicowane wyzwania, budzą emocje oraz mają pewien poziom trudności, tak wszystkie pozostałe okazują się typowymi „przynieś, wynieś, pozamiataj”.
Na początku się tego nie dostrzega, ale z czasem rzeczywiście staje się to irytujące. Dodatek zwiększa maksymalny poziom z 60 do 70. Przy rozwijaniu pierwszej postaci koncentrujemy się na głównym scenariuszu, wiec nie ma problemu. „Ekspiąc” jednak kolejne klasy, zaczynamy zgrzytać zębami, bowiem cały czar pryska. Na szczęście twórcy postarali się rozwinąć dungeony, triale oraz PvP, dzięki którym żmudny proces wbijania kolejnych leveli nie jest aż tak uciążliwy.
PvP w końcu sprawia satysfakcję
Stormblood odchodzi od przyjętego w tym MMORPG schematu „atakuj, ruszaj się”. Zamiast tego wyzwania PvE wymagają od tanków więcej uwagi, a od pozostałych członków drużyny zwiększonej koordynacji. Niestety, rajdy nie zostały jeszcze otwarte, więc nie miałem okazji sprawdzić, czy zdają egzamin. Liznąłem jednak potyczek między graczami i przyznaję, że po raz pierwszy w całym Final Fantasy XIV jestem wniebowzięty. Deweloperzy dotrzymali słowa, obiecując wzięcie na warsztat PvP. Jaki jest efekt ich pracy? W końcu mamy dynamiczną walkę, która rzeczywiście sprawia satysfakcję. Gracze otrzymali oddzielne paski na zdolności do PvP, które również załapały się na lifting. Dzięki Stormblood potyczki z innymi przestały być sztywne, a ponadto są dobrym sposobem na zdobywanie doświadczenia!
Swoją drogą, nie tylko w PvP przerobiono walkę. Wszystkie klasy (jobs) w Final Fantasy XIV: Stormblood (właściwie w aktualizacji 4.0) załapały się na zmiany. Sporo czarów połączono, a kilka usunięto, dzięki czemu ekran monitora nie jest już w połowie zajęty zdolnościami. Nie oznacza to, że walka została spłycona – nadal oczekuje się od gracza koordynacji ruchowej i zapamiętywania odpowiedniej rotacji umiejętności. Niemniej całość została nieco uproszczona, by początkujący nie przerazili się, że mają do opanowania 30 ataków.
Ponadto wszystkie klasy otrzymały specjalny wskaźnik, związany z ich specjalizacją. Dzięki niemu mogą śledzić ważne informacje dotyczące ich postaci. Już tłumaczę. Nowa klasa w Stormblood, Red Mage, to ciekawa hybryda walcząca na dystans, chociaż czasami wyprowadza ataki w zwarciu przy pomocy rapiera. Korzysta z dwóch rodzajów magii: białej (White) oraz czarnej (Black). Grając tą postacią, należy dbać, by wskaźniki obu typów były na tym samym poziomie – informuje nas o tym czerwony kryształ pośrodku. Dzięki temu nasz Red Mage otrzymuje dostęp do specjalnej zdolności. Warunkiem jest jednak zachowanie równowagi. Każda klasa w Final Fantasy XIV dostała swój własny, indywidualny wskaźnik.
Nowe klasy to nowe możliwości
Skoro już jesteśmy przy nowych klasach, warto co nieco o nich wspomnieć. Red Mage’a już Wam przedstawiłem. To magiczny DPS, który generalnie walczy na dystans, a przy okazji łączy część umiejętności White Mage’a oraz Black Mage’a. W efekcie jest unikalną hybrydą, która sprawiła mi sporo radości podczas grania. Okazuje się bardziej dynamiczny niż inne klasy magiczne, a to za sprawą możliwości doskoku do wroga i wykonywania szybkich cięć rapierem. Stormblood wprowadza również drugą klasę typu DPS. Mowa o Samuraiu, który specjalizuje się w walce w zwarciu. Nie muszę chyba wspominać, że podczas pierwszego tygodnia od debiutu dodatku była to najpopularniejsza profesja w grze.
Co można powiedzieć o Samuraiu? Jak nietrudno zgadnąć, posługuje się mieczem i nie należy od niego oczekiwać zdolności wspierających drużynę. Zamiast tego klasa ta koncentruje się na zadawaniu ogromnych obrażeń za pomocą kombinacji ataków. Za dobrze wykonane combo nagradzani jesteśmy zapełnieniem jednego z trzech kwiatków, które pełnią funkcję wskaźnika. Gdy uda nam się wypełnić wszystkie trzy, nasz Samurai może wyprowadzić swoje „Midare Setsugekka”, czyli dewastujący cios kończący.
Deweloperzy postanowili przy okazji ułatwić odblokowywanie „jobs” w Stormblood. O ile najnowsze klasy (tak jak w Heavensward) nie wymagają żadnej wcześniejszej specjalizacji (wystarczy mieć poziom 50), tak stare przeszły małą przemianę. Do tej pory, chcąc grać Bardem, trzeba było posiadać Archera na 30 poziomie, a Pugilista na 15. Dzięki najnowszemu rozszerzeniu wystarczy, że wbijemy Archerem poziom 30, i nie ma już potrzeby rozwijania drugiej klasy, by grać daną profesją. To samo dotyczy zdolności specjalnych, które otrzymujemy zwyczajnie w trakcie ekspienia. Nie są już one przypisane do konkretnej klasy. Zamiast tego dotyczą danej roli w drużynie.
Wszystko pięknie, ładnie, ale dlaczego nie dorzucono również nowych klas tworzących przedmioty czy zbierackich? Crafting stanowi ważny aspekt Final Fantasy XIV. Śmiem twierdzić, że żadna inna produkcja nie posiada tak ciekawego systemu zbieractwa i tworzenia w całym gatunku MMORPG. Właśnie pod tym względem zawiodłem się na Stormblood, w którym jakby o tym zapomniano. Również nie do końca podoba mi się dodanie dwóch klas typu DPS, kiedy w grze od dawna brakuje osób grających tankami oraz healerami. Sytuacji nie poprawiają też zmiany w tych rolach, przez które nie ma między nimi balansu. Paladini i Astrologianie zdecydowanie za bardzo wysunęli się na prowadzenie.
Wschodnie krainy porażają swoim pięknem
Chwilę pomarudziłem, ale znów muszę wrócić do chwalenia dodatku. Stormblood robi wrażenie nie tylko swoją fabułą czy nowymi klasami. Imponująco wypada też oprawa graficzna. Nie sądziłem, że z tej gry da się wycisnąć więcej, ale twórcy przeszli samych siebie. Całe rozszerzenie utrzymane jest w azjatyckim stylu, chociaż dopiero podczas wizyty w mieście Kugane zrozumiecie, co miałem na myśli. Japoński klimat wylewa się z każdego zakamarka ulic. Jeśli nie macie mocnego sprzętu i gracie na niższych detalach, to na czas zwiedzania tych samurajskich okolic polecam podkręcić ustawienia – spalenie karty graficznej warte jest tej wizualnej uczty.
Jedyną rzeczą dodaną w rozszerzeniu, która zupełnie do mnie nie trafiła, mimo że była głośno promowana, jest możliwość nurkowania. Tak, Stormblood pozwala odwiedzić morską toń. Jakby tego było mało, możemy dosiąść podwodnego wierzchowca i sprawdzić, co kryje się za rafą koralową. Problem w tym, że jest to funkcja jedynie estetyczna. Ot, pozwiedzamy sobie nowe obszary, zrobimy kilka ładnych zdjęć czy odegramy jakąś fabularną scenkę, jeśli interesuje nas role-playing. Pływanie oraz nurkowanie nijak nie przekłada się na walkę, bowiem ta w ogóle w wodzie nie występuje. Szkoda, bo wprowadzenie tych możliwości było szumnie zapowiadane i liczyłem, że ten aspekt zostanie zrealizowany w ciekawy sposób. Jak wyobrażam sobie strzelanie kulą ognia pod wodą? Cóż, twórcy Guild Wars 2 znaleźli rozwiązanie tego problemu…
Warto jeszcze dodać, że Final Fantasy XIV znane jest z tego, iż regularnie otrzymuje spore aktualizacje. W ich ramach gracze dostają dostęp do nowej zawartości, więc jest na co czekać. Aż ślinka cieknie mi na myśl o przetestowaniu raidów i sprawdzeniu, czy okażą się bardzo trudne. Jeśli twórcy zrealizuję je choćby tak dobrze (mały spoiler) jak walkę z Susanoo, to nic więcej nie będzie mi potrzebne do szczęścia.
Stormblood jest niezwykle dobrym dodatkiem
Czas kończyć, imperium Garlean samo się nie pokona! Podsumowując, Final Fantasy XIV: Stormblood to kawał bardzo dobrego dodatku. Śmiem twierdzić, że jest to jedno z najlepszych rozszerzeń w historii gier MMORPG. Dokonuje fabularnej rewolucji w Final Fantasy XIV, wprowadza ciekawe klasy, chociaż zalicza też kilka potknięć. Muzycznie również stoi na bardzo wysokim poziomie i jest to jedna z nielicznych gier, której soundtrack zagościł na mojej liście ulubionych kawałków do odtwarzania.
Równocześnie, jest to rozszerzenie, które niekoniecznie zachęci osoby do tej pory nieprzekonane do Final Fantasy XIV. Fani będą wniebowzięci, bo dostają jeszcze raz to samo, co kochają, tylko w większej ilości i lepszej formie. Niestety, by w pełni docenić ten tytuł, trzeba lubić to uniwersum lub wciągnąć się w fabułę. Bez tego bowiem całość zdecydowanie traci. Niemniej nie bez powodu jest to MMORPG, które znajduje się w czołówce najpopularniejszych gier gatunku. Warto zatem dać mu szansę, a premiera najnowszego dodatku to doskonała okazja. Dlaczego? Przy zakupie rozszerzenie Heavensward otrzymujemy za darmo. Sceptycy mogą również sprawdzić trial, który już nie ma czasowego ograniczenia. Z mojej strony to tyle – muszę lecieć, Lyse na mnie czeka!
O AUTORZE
Z Final Fantasy XIV: Stormblood spędziłem ponad 40 godzin, chociaż nie jestem fanem tego MMORPG. Uniwersum lubię, ale ta wersja gry do tej pory do mnie nie przemawiała. Ostatni dodatek ma jednak coś w sobie i uważam, że warto dać mu szansę. Udało mi się ukończyć cały scenariusz, sprawdzić dostępne dungeony oraz zakosztować PvP. Pewnie niektórzy mnie za to znienawidzą, ale śmiem twierdzić, że fabularnie najnowsze rozszerzenie jest ciekawsze niż Final Fantasy XV.
ZASTRZEŻENIE
Kopię gry Final Fantasy XIV: Stormblood na PC otrzymaliśmy nieodpłatnie od polskiego wydawcy, firmy Cenega.