DiRT Rally Recenzja gry
autor: Przemysław Zamęcki
Recenzja gry DiRT Rally - Richard Burns Rally może wreszcie odejść w niebyt
Oj, wyposzczeni są pecetowi fani rajdowych symulatorów. Brytyjczycy z Codemasters wyciągnęli w końcu pomocną dłoń i zaoferowali kolejną grę z serii Dirt. Ale za to jaką!
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- realizm, realizm!
- długość odcinków;
- fantastyczny pilot;
- poziom trudności kampanii;
- pierwsza liga doznań dźwiękowych;
- znakomita optymalizacja.
- trochę za drogie samochody;
- zbyt mało lokacji;
- przydałby się nieco lepszy model zniszczeń.
Brytyjczykom z Codemasters dopiero widmo bezrobocia musiało zajrzeć w oczy, aby otworzyli je nieco szerzej na zupełnie zaniedbaną przez siebie tematykę rajdów samochodowych. Takich niemal z prawdziwego zdarzenia, nie - wciąż bardzo przyjemnych w odbiorze - ale zupełnie zręcznościowych gier pokroju prawie wszystkich odsłon serii DiRT. To dziwne, że firma z takimi tradycjami w grach przedstawiających sporty motorowe, z taką opieszałością zbierała siły na uderzenie na najbardziej newralgiczny odcinek gier zahaczających o symulację. Jasne, rynek rządzi się swoimi prawami i być może w ciągu ostatnich lat ta nisza wydawała się zbyt mało obiecująca pod względem finansowym, ale sierot po nieodżałowanym Richard Burns Rally nie brakuje. Cóż, nie mogło się obyć bez wzmianki o tym tytule, który wciąż "daje radę", ale jak to z dziadkami czasem bywa, pełen potencjał ma już raczej za sobą. Czy zatem DiRT Rally ma szansę zostać godnym następcą legendy?
Kilka dni temu po kilkumiesięcznym pobycie w fazie wczesnego dostępu na Steamie, DiRT Rally otrzymał w końcu aktualizację 1.0 i stał się pełnowartościową grą. Tym samym podlega ocenie na normalnych zasadach, jak każda pełnoprawna produkcja. Pierwszym, co rzuca się w oczy po uruchomieniu programu jest to, że twórcy w końcu pozbyli się całej tej nikomu niepotrzebnej, barokowej otoczki cechującej poprzednie tytuły z serii. Nie ma żadnych przyczep kampingowych, baloników, mało elokwentnych popisów krasomówczych Kena Blocka i towarzystwa oraz przede wszystkim zbędnego narratora, który wprowadzałby w rajdowe meandry laików uruchamiających swoje pierwsze rajdy w życiu. Koniec z przepychem menusów. Jest elegancko i chyba nawet skromniej niż w starych Collinach McRae. To bardzo dobrze, bo obawiałem się, że po wyjściu z wczesnego dostępu zostaniemy przytłoczeni kolejną nikomu niepotrzebną zawartością, nad którą twórcy niepotrzebnie mitrężyli czas. Tymczasem wprost przeciwnie. Ekipa deweloperska szlifowała opcje dotyczące ustawień kontrolerów i poprawiała funkcje odpowiedzialne za ustawienia auta przed rajdem. Wciąż nie jest idealnie. W parku serwisowym można kombinować z ustawieniami skrzyni biegów, dyferencjału, zawieszenia, ale z niezrozumiałych powodów nie ma możliwości zmiany ogumienia. Jednak najważniejszym jest to, że poczynione zmiany mają faktyczne znaczenie dla samego modelu jazdy. W odróżnieniu bowiem od poprzedników, DiRT Rally stara się być symulatorem z prawdziwego zdarzenia.
Co nie znaczy, że jest nim w pełnym tego słowa znaczeniu. Do ideału jest jednak blisko. Codemasters udało się napisać model fizyczny, dzięki któremu DiRT Rally stara się bardzo wiernie odwzorowywać wszelkie siły działające na pędzące po wertepach auto. W zakrętach znakomicie czuć rozłożenie masy samochodu, opony zupełnie inaczej zachowują się na różnych rodzajach nawierzchni, a na domiar wszystkiego, gra jest przepysznie trudna. Po wyłączeniu wszystkich asyst, zabawa zamienia się w prawdziwe wyzwanie. Jazda wymaga skupienia, pilnego słuchania co mówi pilot - notabene chyba najlepszego w całej historii gier rajdowych - czasem niemal milimetrowej precyzji i mozolnego uczenia się na własnych błędach, po których nie można sobie odmówić kolejnej próby. I kolejnej. Dawno już żadna samochodówka nie wywoływała u mnie takich dreszczy emocji. Twórcom udało się wprowadzić do gry genialną atmosferę, włącznie z opcją możliwości zatrudniania mechaników, którzy w miarę zdobywania doświadczenia w kolejnych rajdach są w stanie coraz sprawniej naprawiać nasz pojazd czy nawet go ulepszać. Można tylko gdybać jak wielki mógłby być DiRT Rally dysponujący pełną licencją FIA na zawody WRC.
Niestety, właśnie objętość gry jest w tej chwili jej największą bolączką. Otóż do przejechania mamy kosmiczną liczbę ponad siedemdziesięciu etapów, ale w rzeczywistości są to często powtarzające się fragmenty odcinków lub te same trasy z odwróconym kierunkiem jazdy. W sumie sześć lokacji pozwalających na zmagania rajdowe, w tym między innymi bardzo klasyczna Walia, asfaltowe Niemcy, wilgotne Monte Carlo, wyschnięta Grecja, pędząca na łeb na szyję Finlandia i dodana w ostatniej aktualizacji zaśnieżona Szwecja. Trasy są dość długie, choć nie ma mowy o ich całkowicie rzeczywistym odwzorowaniu. Zamiast kilkunastu kilometrów, które przejeżdżamy w czasie ok. siedmiu czy ośmiu minut, musiałyby mierzyć przynajmniej po dwadzieścia czy nawet czterdzieści kilometrów, a to by było chyba ponad siły większości wirtualnych kierowców. W każdym razie jeżeli chodzi o tak wymagający tytuł, gdzie jeden błąd zazwyczaj kończy marzenia o przyjeździe na linię mety na pierwszym miejscu. I jak napisałem wyżej, sama liczba tras wydaje się całkiem spora, ale jeżeli Codemasters zamierza w przyszłości dodać nowe rozszerzenia, to życzyłbym sobie właśnie kilka nowych lokacji. Polska czeka...
Same rajdy to jednak nie wszystko. W grze znalazły się także dwa inne rodzaje zmagań. Są to trzy lokacje przeznaczone dla zawodów Rally Cross, w trakcie których ścigamy się z kilkoma innymi konkurentami na specjalnie przygotowanym torze i Hill Climb, gdzie po serpentynie w stanie Kolorado mozolnie wspinamy się na szczyt masywu Pikes Peak. W obu przypadkach przydałoby się trochę więcej zawartości. Jednocześnie śpieszę z wyjaśnieniem, że te dodatkowe konkurencje nie mają w sobie nic z atmosfery poprzednich Dirtów i warto w końcu potraktować je zupełnie serio.
Sprawa lepiej ma się z dostępnymi pojazdami, podzielonymi na kilka kategorii - najczęściej według dekady. Jest ich niemal czterdzieści, poczynając od klasyków z lat 60. ubiegłego wieku aż po nowoczesne wózki - od Mini Coopera S, przez Forda Sierrę Coswortha, Lancię Delta S4 i Integrale, Audi Sport Quattro, aż po Forda Focusa, Subaru Imprezę czy Mistubishi Lancera. W sumie pięćdziesiąt lat historii rajdów czeka na wypróbowanie, a co najważniejsze, każdy z pojazdów oferuje inne doznania. Dla entuzjastów rzecz zupełnie nie do pogardzenia, pokazująca przy okazji jak przez te dziesięciolecia ewoluowała technologia. Codemasters należą się duże brawa za właściwy dobór pojazdów. I chciałoby się jedynie, aby koszt ich zakupu był nieco mniejszy, bo przy obecnym poziomie trudności kampanii nawet najlepsi kierowcy chcący kupić te cacka będą musieli przez wiele, wiele godzin kręcić kierownicą. Co samo w sobie jest wielką przyjemnością, no ale... wiadomo, że nie wszystkim może się to spodobać.
Model uszkodzeń jest całkiem przyzwoity i pozwala na symulację wielu defektów. Odniosłem jednak wrażenie, że też sporo potrafi wybaczyć i aby doszło do poważniejszych usterek uniemożliwiających dalszą zabawę kierowca naprawdę musi się postarać. W samotnych zmaganiach i tak jakikolwiek większy dzwon skutkuje restartem przejazdu, bo chyba nie ma co męczyć się walką z materią, kiedy rewelacyjnego czasu i tak nie mamy szans wykręcić. Sprawa ma się inaczej jeżeli ktoś traktuje przygodę z DiRT Rally absolutnie poważnie lub zamierza rywalizować w sieci poprzez usługę RaceNet, ale takich osób zapewne aż tak wiele się nie znajdzie. Mimo wszystko, nawet ta prawie-symulacja musi mieć pewne granice, aby nie odstraszyć zupełnie potencjalnego klienta, który chciałby po prostu spróbować jak to jest być kierowcą pędzącego po leśnym dukcie potwora z napędem na cztery koła. Ale tu amatorzy raczej nie mają czego szukać. Poza tym, aby poczuć pełnię wrażeń oferowanych przez model jazdy przyda się przyzwoita kierownica, minimum Driving Force GT, a jeszcze lepiej coś na poziomie G27. W każdym razie coś z porządnym force feedbackiem, żadne biedronkowe wynalazki. Można próbować grać na padzie, ale to oczywiście nie to samo. Władcy klawiatury niech lepiej trzymają się od tego tytułu z daleka.
Pod względem wizualnym DiRT Rally nie powala na kolana. Jest przyzwoicie, ale nic ponadto. Trzecia iteracja silnika Ego świetnie radzi sobie z fizyką obiektów, ale graficznie nie pozwala na zbyt wiele wodotrysków. Jest schludnie i co najważniejsze, gra została świetnie zoptymalizowana. Nigdy nie zdarzyło mi się jakiekolwiek przycięcie. Jest ultra płynnie, a to chyba najlepsza rekomendacja. Oprawa dźwiękowa jest za to absolutnym majstersztykiem. Począwszy od genialnego pilota, o którym już wyżej wspominałem, świetne dźwięki silników, a skończywszy na wszelkich odgłosach dochodzących do kabiny w trakcie jazdy. Przy porządnym systemie nagłośnienia wyposażonym w subwoofer można się poczuć jak król drogi. Ale nawet słabsze głośniczki zapewnią odpowiedni komfort.
Nie wiem jaki pakt i z kim zawarło Codemasters, po tych wszystkich latach błądzenia po omacku wśród hamburgeryzujących Dirtów i zupełnie do mnie nie trafiającej w ich wykonaniu serii F1, ale w moich oczach wydaniem DiRT Rally Brytyjczycy całkowicie się zrehabilitowali. To świetna, bardzo wymagająca gra, która tu i ówdzie mogłaby doczekać się jeszcze kilku szlifów, ale nawet biorąc pod uwagę jej braki, w tej chwili w swojej kategorii jest bezkonkurencyjna. Godny następca Richard Burns Rally? Moim zdaniem tak. Umarł król, niech żyje król.