Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Day of the Tentacle: Remastered Recenzja gry

Recenzja gry 21 marca 2016, 15:38

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja gry Day of the Tentacle: Remastered - wielki powrót legendy

Przypominanie starych gier w remasterowanych edycjach ma sens przede wszystkim w przypadku przedstawicieli wielkiej klasyki. Day of the Tentacle jest właśnie jednym z nich. Koronkową robotą Tima Schafera i całego LucasArts.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  1. bawi równie dobrze jak przed laty;
  2. świetne zagadki;
  3. możliwość szybkiego przełączania się pomiędzy wersją zremasterowaną a oryginalną;
  4. kapitalna robota przywracająca do życia jednego z najważniejszych reprezentantów klasyki gatunku point-and-click.
MINUSY:
  1. Maniac Mansion pozostał w oryginalnej wersji;
  2. remaster jest nieco łatwiejszy od pierwowzoru z powodu częściowo kontekstowego menu.

Gdyby miał wymienić pięć najważniejszych dla mnie gier wszech czasów, z całą pewnością w tym skromnym zestawieniu znalazłyby się aż cztery przygodówki sygnowane logiem byłej firmy Lucasa. Wśród nich nie mogłoby zabraknąć Day of the Tentacle – tytułu, który swego czasu budził we mnie jako amigowcu zazdrość skierowaną w stronę przejmującego powoli rynek gier blaszkowego imperium. Stare powiedzenie mówi jednak, że kiedy nie możesz z wrogiem wygrać, to się do niego przyłącz, w związku z czym niedługo później również i ja mogłem poznać przygody Bernarda, Hoagiego i Laverne – niesamowitej grupy bohaterów powołanych do życia przez Davida Grossmana i Tima Schafera, przy współudziale nie mniej znakomitych twórców, takich jak Ron Gilbert czy Gary Winnick. Po dwudziestu trzech latach od premiery nowe pokolenie graczy ma szansę jeszcze raz wyrwać świat z macek Purpurowego.

Day of the Tentacle to jak najbardziej klasyczna przygodówka z gatunku point-and-click. Kontynuacja gry Maniac Mansion, podobnie jak ten starszy o kilka lat tytuł używająca interfejsu SCUMM do interakcji w wirtualnym świecie. Oto trójka bohaterów otrzymuje od doktora Freda list, z którego dowiaduje się, że Purpurowy, jedna z macek zamieszkujących domostwo, po spożyciu toksycznych odpadów wylewanych wprost do rzeki zamierza przejąć władzę nad światem. Nasi milusińscy czym prędzej wyruszają więc z akcją ratunkową, a jedynym sposobem na zażegnanie niebezpieczeństwa jest podróż w przeszłość. Niestety, z powodu awarii maszyny czasu bohaterowie zostają rozdzieleni: Hoagie przenosi się dwieście lat wstecz, do epoki kolonialnej, Laverne przeciwnie – dwieście lat w przyszłość, do momentu kiedy macki już niemal całkowicie zdominowały świat, a Bernardowi wyprawa się nie udaje, w rezultacie czego pozostaje on w teraźniejszości. W ten właśnie sposób rozpoczyna się mocno zabawna przygoda. Jednocześnie jest to jedna z najlepiej zaprojektowanych przygodówek, poziom zagadek której pozostał niedościgniony do dziś.

Bernard, Hoagie i Laverne to niesamowicie zabawna trójka bohaterów. Bernard był też jedną z dostępnych do wyboru postaci w grze Maniac Mansion.

Do kultowej klasyki, którą ostatnio masowo się przywraca (i bardzo dobrze) można podejść rzeczowo, bez żadnych sentymentów lub na kolanach. Bardzo chciałem, aby moje spotkanie po latach z tą grą oparło się nostalgii, ale już intro dosłownie wywołało u mnie ciary. Zremasterowana wersja w podwyższonej rozdzielczości full HD, tak wierna pod względem wizualnym oryginałowi, jak to tylko możliwe, dosłownie wyrwała mnie z kapci. Towarzysząca tej sekwencji unowocześniona wersja ścieżki dźwiękowej autorstwa między innymi etatowego kompozytora LucasArts Clinta Bajakiana wywołała taką falę miłości, jaką tylko może poczuć twór w pełni organiczny do zerojedynkowego kodu. Ciepło się na serduchu zrobiło! A może nawet gdzieś w kąciku oka zaplątała się jakaś łezka? Rozumiem, że takie pochlipywanie może wydać się dziwne lub nawet śmieszne komuś, kto wychował się w epoce akceleratorów 3D i rynku gier przesyconego wirtualnymi strzelaninami, ale kiedyś (ho, ho!) to były inne czasy. Może jakby piękniejsze...

Day of the Tentacle to jedna z najlepszych i najzabawniejszych gier LucasArts, a także całego gatunku point-and-click.

Gra zawiera pewne subtelne podpowiedzi dotyczące czynności, które powinien wykonać bohater znajdujący się w innym czasie.

Zadaniem remastera tego typu jest przyciągnięcie nowych odbiorców, a nie bazowanie na garstce starych pierników rozpamiętujących minione czasy. I to się Timowi Schaferowi jak najbardziej udało. Day of the Tentacle jest akurat wdzięcznym materiałem, łatwo podlegającym modyfikacji z powodu rysunkowej oprawy graficznej. Dzięki takim zabiegom grafika się nie starzeje i jeżeli za jej odnawianie wezmą się prawdziwi spece, to efekt końcowy nawet po wielu latach potrafi cieszyć oko.

Hoagie to trochę taka młodsza wersja Eddiego Riggsa z Brutal Legend, innej gry Tima Schafera.

Podobnie jak w przypadku odnowionych dwóch pierwszych części serii Monkey Island, które kilka lat temu trafiły do dystrybucji, w kodzie gry zawarto dwie jej wersje. Współczesną i oryginalną, do której dostęp otrzymujemy po naciśnięciu przycisku F1 na klawiaturze. Dzięki temu obrazek po obrazku możemy porównywać zmiany, jakie zaszły przy produkcji remastera. Najważniejsze jest jednak to, że wersja oryginalna okazuje się w pełni funkcjonalna i poza samą grafiką różni się sposobem sterowania i interakcji (chodzi o wspomniany wyżej SCUMM) oraz zawiera pierwotne ścieżki muzyczne w formacie midi. Często korzystałem z opcji przełączania się pomiędzy wersjami, aby posłuchać tych samych utworów w różnych brzmieniach, i z przyjemnością konstatuję, że stara muzyka dalej głaszcze uszy.

Purpurowy w swojej kwaterze dowodzenia.

Pierwotnie Day of the Tentacle ukazało się na dyskietkach. Z oczywistego powodu w grze zabrakło wówczas dubbingu i właśnie z taką wersją zapoznawałem się podczas pierwszej styczności z programem. Dopiero po kilku miesiącach na rynku pojawiła się edycja na płytkach CD z pełnym dubbingiem, który został wykorzystany również w remasterze. A jest to robota absolutnie genialna – tu nie ma słabych głosów. Wszyscy aktorzy brzmią fantastycznie i zostali idealnie dobrani do prezentowanych przez siebie postaci. Ich po prostu chce się słuchać, słuchać i słuchać...

Zielony jest podszyty tchórzem, ale ma w pokoju świetny sprzęt stereo. Górny obrazek przedstawia wersję remasterowaną, na dolnym znajduje się edycja oryginalna, dostępna po naciśnięciu klawisza F1.

Największym problemem w przyciągnięciu nowych fanów może okazać się jednak sam gatunek, co tu nie mówić, nieraz wymagający ogromnej cierpliwości i kojarzenia faktów. W dobie popularności samoprzechodzących się przygodówek Telltale Games DotT może wydać się zbyt hardkorowe. Geniusz tej gry polega bowiem nie tylko na skrzących się humorem dialogach, ale także na projektach zagadek, do uporania się z którymi często niezbędna jest współpraca wszystkich trzech, odseparowanych przecież od siebie, bohaterów! Zagadki z zamrożonym chomikiem czy butelką wina umieszczoną w kapsule czasu, odkopaną po czterystu latach i z powrotem wysłaną w przeszłość trafiły do annałów gatunku, a „mackowa” wersja flagi Stanów Zjednoczonych towarzyszy chyba każdemu tekstowi dotyczącemu tego tytułu.

Hoagie cofa się do czasów kolonialnych, gdzie między innymi musi znaleźć przedmioty służące do budowy akumulatora i sposób na jego zasilenie.

Nie ma jednak produkcji doskonałej i nawet tak ważnej i nietuzinkowej pozycji można postawić jakieś zarzuty. Gra w wersji zremasterowanej nie posiada oryginalnego interfejsu SCUMM i bazuje na imitujących go ikonach pojawiających się po wskazaniu dowolnego obiektu. Zapewne z powodów czysto designerskich nie wyświetlają się wtedy wszystkie opcje dostępne w SCUMM-ie, tylko w większości przypadków jedynie te kontekstowe. Przez to gra staje się nieco łatwiejsza, bo ogranicza zasób poleceń, które da się jej wydać. Nadal można próbować klikać „wszystkim na wszystkim”, co często było zmorą starych przygodówek, ale po co, skoro nikt nas już do tego nie namawia. Może to i dobrze... Z drugiej strony czasem warto się pobawić, szukając odpowiedniej kombinacji przedmiotów, za co zostajemy nagrodzeni stosownym osiągnięciem. I to niejednym.

Day of the Tentacle to swoiste "wash & go". Na komputerze znajdującym się na piętrze domostwa można zagrać w pełną wersję Maniac Mansion w wersji oryginalnej.

Szkoda także, że nie zdecydowano się na zremasterowanie jeszcze starszej klasyki Lucasfilmu – mianowicie gry Maniac Mansion, czyli tak naprawdę pierwszej części cyklu. Skąd ten dziwny zarzut? Być może niektórzy nie wiedzą, ale kupując DotT stajemy się de facto posiadaczami dwóch dzieł. Maniac Mansion jest bowiem umieszczony bezpośrednio w kodzie swojej kontynuacji i w jego pełną wersję można zagrać, korzystając ze znajdującego się w domostwie na pierwszym piętrze komputera. Niestety, nie pokuszono się o unowocześnienie również tego tytułu, w rezultacie czego mamy do czynienia tylko z pierwotną edycją.

Gorszy sort w mackach reżimu. Górny obrazek przedstawia wersję remasterowaną, na dolnym znajduje się edycja oryginalna, dostępna po naciśnięciu klawisza F1.

Złośliwi mogą powiedzieć, że Tim Schafer skończył się na Psychonauts i po kilku nie do końca chyba udanych produkcjach Double Fine zajął się odcinaniem kuponów od swej świetlanej przeszłości. Grim Fandango Remastered, odnowione Day of the Tentacle i zapowiedź remastera Full Throttle oraz Psychonauts 2 faktycznie mogą skłaniać ku takiemu myśleniu. Ale wiecie co? Mam to gdzieś. To były i dzięki udanemu odrestaurowaniu wciąż są świetne gry. Klasyczne i jednocześnie wiecznie atrakcyjne. Może niezbyt mądre, ale dające mnóstwo satysfakcji. Po ponad dwudziestu latach wciąż pozostają niedoścignionym wzorem dla naśladowców.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

TWOIM ZDANIEM

Podoba Ci się idea remasterów gier?

Lubię takie odświeżone wersje klasyków.
82,9%
Wolę grać w nowe gry, nie interesują mnie takie nostalgiczne powroty.
17,1%
Zobacz inne ankiety
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.