Call of Duty: Modern Warfare Recenzja gry
Recenzja gry Call of Duty: Modern Warfare – prawie najlepszy CoD w historii
Modern Warfare może nie ma najlepszej kampanii w historii cyklu Call of Duty, ale na pewno stawia wysoko poprzeczkę wszystkim kolejnym produkcjom z żołnierzami i wojną w roli głównej. I to bardzo wysoko.
- bardzo dojrzały, poważny wątek fabularny, bez ukrywania okrucieństw wojny;
- bogaty wachlarz misji z przeróżnymi mechanikami;
- świetna oprawa graficzna oraz rewelacyjne efekty dźwiękowe;
- mocno autentyczne odczucia podczas strzelania;
- sporo trybów sieciowych, w których każdy znajdzie coś dla siebie;
- mnóstwo zabawy w trybie rusznikarza z modyfikowaniem broni;
- udany powrót do najlepszych czasów serii Call of Duty;
- rewelacyjne, pełne napięcia misje oczyszczania pomieszczeń – przypominające to, co znamy z pierwszych odsłon Rainbow Six...
- ...które trwają o wiele zbyt krótko, tak jak i cała kampania;
- nieco słabe wyważenie scenariusza – wskakujemy w środek fabuły i kończymy w najlepszym momencie;
- brak konsekwencji w dbałości o detale;
- niedopracowany tryb dla 64 graczy oraz wymagająca wielu szlifów kooperacja.
Czy nowe Modern Warfare to najlepsze Call of Duty w historii? I tak, i nie! To z pewnością najładniejsza i najlepiej udźwiękowiona gra z tej serii. To również wciągający, różnorodny multiplayer oraz klimatyczna kampania fabularna, która nie boi się drastycznych scen i dobrze pokazuje cechy współczesnego konfliktu zbrojnego – bez pola bitwy i wyraźnego podziału na „dobrych” i „złych”. Tempo akcji bywa tu zdecydowanie wolniejsze niż w poprzednich częściach. Twórcy z Infinity Ward co chwilę przypominają znane patenty z wcześniejszej trylogii, a także – starym zwyczajem – nawiązują do hollywoodzkich filmów, dokładnie odtwarzając pewne sceny. I choć multi angażuje bez reszty, a wiele momentów z fabuły na pewno zapadnie graczom na długo w pamięć, mam wrażenie, że do tytułu najlepszego Call of Duty w historii cyklu odrobinę zabrakło.
Być może winny jest tu ogromny hype związany z tą grą, a co za tym idzie – zbyt duże względem niej oczekiwania. Bo ogólnie kampania wydaje się naprawdę niezła. W porównaniu z ostatnimi CoD-ami czy historiami z tytułów Ubisoftu lub Electronic Arts to praktycznie arcydzieło na poziomie dla nich kompletnie nieosiągalnym. Zawodzi jednak nie tylko w obliczu sporych oczekiwań, ale i choćby w odniesieniu do swego pierwowzoru. Pierwsze Modern Warfare było nieco bardziej spójne i kompletne. Teraz czułem się trochę tak, jakbym wszedł do kina w połowie seansu i wyszedł w najlepszym momencie końcówki. W multiplayerze z kolei zapowiadane nowości, z wielkimi mapami na czele, okazały się nie do końca dopracowane. Jeśli jednak odstawić na bok cały ten medialny szum oraz nadzieje na grę 10/10, otrzymamy jedną z najlepszych i najodważniejszych strzelanin ostatnich lat.
Powoli i autentycznie – w stylu Michaela Baya
Modern Warfare jako restart serii z pewnością znowu trafia w punkt ze swoim tytułem. To współczesna wojna w każdym calu – z zamachami terrorystycznymi w światowych stolicach i działaniami zbrojnymi na pełną skalę gdzieś tam w biednych państwach Bliskiego Wschodu. Czasem przeprowadzamy akcję w pełnym rynsztunku, a czasem biegamy w cywilnych ubraniach po ulicach zatłoczonych miast. Wcielając się w trzech różnych bohaterów, których niejako łączy ze sobą osoba kapitana Price’a, przenosimy się do różnych lokacji w poszukiwaniu skradzionego ładunku z niezwykle trującym gazem. Scenariusz może nie jest wybitny, ale sprawnie wykorzystuje wydarzenia z najnowszej historii i łączy je z klimatem oraz pomysłami chociażby z serialu Jack Ryan dostępnego na platformie Amazon Prime.
Znamienne jest też to, że po częstym przyrównywaniu poprzedniej trylogii do filmów Michaela Baya – z uwagi na jej rozmach, tym razem Modern Warfare rzeczywiście wykorzystało sceny z dzieła znanego reżysera. Nie zobaczymy jednak walących się wieżowców czy rajdu wśród płonących lotniskowców. Wszystko jest stonowane, wiarygodne i nieprzesadzone, bo gra pozwala wziąć udział w dramatycznych wydarzeniach pokazanych w filmie 13 godzin – tajna misja w Benghazi. Twórcy nie bali się również stworzyć misji, w których poruszamy się w żółwim tempie, od drzwi do drzwi, by wystrzelić raptem parę kul, oczyszczając pokoje z przeciwników zupełnie jak w pierwszych odsłonach Rainbow Six. Szkoda tylko, że są to jedynie krótkie momenty, bo klimat i napięcie wręcz wylewają się wtedy z monitora. Pokazują, jak bardzo brakuje na rynku taktycznych strzelanin z fabułą pokroju tego, co oferuje seria SWAT czy właśnie R6.
CALL OF DUTY – OPARTE NA FAKTACH
Film 13 godzin – tajna akcja w Benghazi opowiada o autentycznej operacji ochrony amerykańskiego ambasadora w trakcie jego wizyty w Libii w 2012 roku przez grupę sześciu wynajętych operatorów – głównie byłych komandosów. Wizyta ta szybko przerodziła się w istne oblężenie konsulatu z pracownikami CIA w środku. Garstka obrońców z paroma żołnierzami Delty Force broniła się na dachach dwóch budynków przed niezliczonymi falami islamskich bojowników – aż do dramatycznej ewakuacji.
Price, ty bezduszny draniu
Modern Warfare zasłynęło jeszcze przed premierą zapowiedzią niezwykle drastycznych scen i momentów, czyniących całą grę podobną do kontrowersyjnej misji „Nic po rosyjsku” („No Russian”) z Modern Warfare 2. Czy to się rzeczywiście udało? Tak, ale nie w pełnej skali. Twórcy nie poszli po bandzie i nie pozwalają chociażby na strzelanie do dzieci czy do cywilów, gdy ci na pewno nie są zagrożeniem. Gra wtedy się kończy i wczytuje ostatni punkt kontrolny. Jest za to kilka momentów, gdy poruszamy się wśród spanikowanego tłumu, kule latają gdzie popadnie i wtedy ewentualne trafienie osoby postronnej uchodzi nam na sucho. Trudno to jednak nazwać „szarą wojną”, w której nie wiadomo, kto jest wrogiem, a kto nie.
ŻADEN „NORMAL” CZY „EASY”!
Pamiętajcie, by misje nocnego szturmu na siedziby terrorystów wykonywać na najwyższym poziomie trudności, bez interfejsu ekranu. Poczujecie wtedy zupełnie inny klimat oraz emocje. Każdy krok do przodu, każde wychylenie i każdy strzał będzie mieć kolosalne znaczenie! Nie trzeba obawiać się niekończących się fal wrogów. Tam liczy się wyłącznie atmosfera i budowanie napięcia – zupełnie jak w pierwszych odsłonach Rainbow Six i Ghost Recon. Przechodząc je na poziomie łatwym lub normalnym, naprawdę pozbawicie się większości frajdy.
Autorzy rzeczywiście umieścili takie sytuacje w grze, ale w zaledwie dwóch misjach wzorowanych na książce Operacja Geronimo i filmie Wróg numer jeden, które pokazują słynny szturm na siedzibę Osamy bin Ladena – przywódcy Al-Kaidy. Wtedy rzeczywiście nigdy nie wiadomo, czego można się spodziewać w kolejnym pomieszczeniu. Idziemy w kompletnej ciszy wąskim korytarzem, gdzieś słychać kwilenie niemowlaka. Uchylamy lub wyważamy z impetem drzwi, a w środku młoda kobieta rzuca się nagle na łóżko. Po karabin czy aby osłonić gromadkę dzieci? Sam musisz zdecydować w ułamku sekundy! W takich momentach nowe Call of Duty zmiata całą strzelankową konkurencję. Warto zagrać choćby dla tych paru chwil napięcia, bo czegoś takiego inne tytuły nie oferują.
Jakby tego było mało, twórcy z Infinity Ward bez żadnych zahamowań pokazują Rosjan jako wyjątkowo okrutnych oprawców i okupantów. Rosyjscy żołnierze w Modern Warfare mordują cywilów, dzieci, wywożą gdzieś kobiety, by „nie rozmnażać terrorystów”, torturują więźniów i atakują bronią chemiczną całe miasta. Małą, ale jakąś tam przeciwwagą jest to, że po drugiej stronie też nie ma samych szlachetnych bohaterów. Jeśli cel tego wymaga, nawet te najbardziej pozytywne postacie potrafią działać bez skrupułów. W świecie, jaki pokazuje Modern Warfare, praktycznie nikt nie jest święty i szlachetny. Na tle wszechobecnej poprawności politycznej w grach i unikania wielu tematów nowe Call of Duty mocno się zatem wyróżnia.
Trochę stare, trochę nowe Call of Duty
Nie każda rodzina wybiera bezpieczeństwo swoich bliskich. W Modern Warfare wszystko ma szary kolor. Niczego nie można być pewnym.
Minimalistyczny HUD włącza się tylko w wyjątkowych sytuacjach. Wszystko, by pogłębić uczucie immersji.
No dobrze, ale jak się w ogóle w nowego CoD-a gra? Bardzo znajomo z jednej strony, a z drugiej nieco inaczej. To nadal dynamiczna produkcja akcji, pełna skryptów i iście filmowych momentów. Nasza postać jest jednak trochę wolniejsza, lepiej czuć jej ciężar i autentyczność poruszania się. Świetną robotę robi tu nowy model strzelania – pod tym względem tak dobrze jeszcze w Call of Duty nie było. Naprawdę chce się korzystać z opcji opierania broni o elementy otoczenia, a nowe animacje odrzutu czy przeładowywania są bardzo wiarygodne. Każdy pocisk ma ogromną moc, jednak można to poczuć tylko wówczas, gdy chcą tego sami twórcy, bo w kampanii nie da się przełączać trybu ognia z ciągłego na pojedynczy. Dziwne.
Autorzy zadbali również, byśmy ciągle robili coś nowego, coś innego. Czasem zatem strzelamy, a czasem nosimy cegły. Weterani Modern Warfare natomiast przypomną sobie, jak grało się w poprzednie odsłony, bo pojawia się tu wiele momentów nawiązujących do kultowych misji z trylogii. Całość błyszczy na nowym silniku, ale błyszczy głównie wtedy, gdy funkcjonujemy na niewielkich przestrzeniach, a wszystko jest bardzo blisko nas. W oczy rzucają się wówczas realistyczne tekstury, niezwykle autentyczne oświetlenie oraz ilość detali w wyglądzie postaci lub w wyposażeniu pomieszczeń. Wszystko, co jest dalej lub w odległych plenerach, staje się już bardzo uproszczone i cała scena robi wtedy średnie wrażenie – przynajmniej na PlayStation 4. Nic za to nie można zarzucić warstwie dźwiękowej. Kanonada głośnych strzałów, osobne odgłosy dla każdej spadającej łuski i innych szmerów czy podawane podczas strzelanin komunikaty radiowe wypadają niesamowicie.
Diabeł tkwi w szczegółach
Skoro więc nowe Modern Warfare dobrze wygląda, rewelacyjnie brzmi, jest poważne, autentyczne i fajnie się w nie gra, to dlaczego nie jest to najlepsza kampania w historii serii? Najbardziej chyba nie spodobał mi się sposób ujęcia historii. Twórcy jakby o wiele bardziej przyłożyli się do niektórych pojedynczych misji niż do ogólnej wizji całej fabuły. Już na samym początku wpadamy w wir jakichś wydarzeń, działamy wśród postaci, które zdają się wiedzieć o sobie wszystko, my zaś dostajemy zaledwie skrawki tych informacji, a w najciekawszym momencie wjeżdżają napisy końcowe. Nie poznajemy praktycznie żadnych szczegółów na temat dwóch głównych bohaterów, którymi przychodzi nam sterować: Alexa i Kyle’a, przez co nie mamy szansy wyrobić sobie o nich opinii. Jedynym wyjątkiem jest tu trzecia grywalna postać – Farah – ale szybko okazuje się, że choć została ona naprawdę dobrze wymyślona i można ją polubić, jej przeszłość służy głównie do pokazania niezbyt subtelnego przykładu „girl power”.
W zasadzie wszystko, co w Modern Warfare jest świetne, trwa bardzo krótko – choćby wspomniane taktyczne oczyszczanie budynków czy momenty nawiązujące do dawnych odsłon cyklu. Twórcy jakby bali się zmęczyć czy też znudzić gracza jedną czynnością, toteż poszczególne działania nie trwają dłużej niż parę czy paręnaście minut, a to przekłada się na krótką kampanię obliczoną na pięć do sześciu godzin. W oczy rzuciło mi się także lenistwo autorów, które dość ciężko wytłumaczyć po tym, jak chwalili się oni na swoim blogu dbałością o detale i autentyczność. Z jakichś powodów nie chciało im się choćby stworzyć dodatkowej furgonetki czy śmigłowca, przez co w misji rozgrywającej się 20 lat temu jeżdżą tegoroczne modele VAN-ów, a Rosjanie używają amerykańskich helikopterów. Może to i mało istotny drobiazg, ale po takich przechwałkach trochę razi.
Tup, tup - wejście po schodach zajmujące całe wieki, to jeden z najbardziej emocjonujących momentów, jakiego można doświadczyć w tegorocznych grach.
Multi uzależnia!
Jest jednak pewna rzecz, która w Modern Warfare okazuje się świetna i na dodatek nie trwa krótko. Ba, wydaje się wręcz niemal nieskończenie długa, jeśli wziąć pod uwagę uzależniający gameplay, ilość rzeczy do odblokowania i zapowiedzi dodatkowej (darmowej!) zawartości. To oczywiście tryb multiplayer, który w końcu wrócił do dawno niewidzianych realiów wojny współczesnej, do symbolicznego kałacha kontra M4A1. Może nie wszystko działa tu jeszcze jak trzeba, niemniej ogromny wybór przeróżnych trybów czy liczby grających sprawia, że to, co w multi nie wyszło lub nie jest w naszym guście, da się sprawnie omijać, koncentrując się wyłącznie na interesującej nas zawartości. A jest tego naprawdę niemało!
GDZIE SĄ MIKROTRANSAKCJE?
W planach. Activision kontynuuje tradycję wprowadzania mikropłatności dopiero kilka tygodni bądź miesięcy po premierze i póki co za dodatkową opłatą można nabyć jednie mały pakiet, w skład którego wchodzi np. zegarek operatora z dodatkowymi funkcjami. Warto zaznaczyć, że zyski z tego zakupu wspierają projekt Call of Duty Endowment, który pomaga weteranom wojennym wrócić do pracy w cywilu po odbytej służbie.
Liczba elementów kosmetycznych w grze jest jednak ogromna, co pozwala sądzić, że możliwości zakupów w przyszłości będą naprawdę spore. Do wyboru są chociażby wzory krzyża celowników, skórki, zestawy naklejek czy zawieszki na broń, emblematy i godła naszego awatara. Czy mikropłatności tylko przyspieszą żmudne zdobywanie ozdób, czy będą jedyną opcją, by pozyskać niektóre z nich? O tym przekonamy się za jakiś czas.
Najpierw jednak muszę pochwalić twórców za to, jak w ogóle się w multi gra, jak się strzela, bo to karabiny są tutaj głównymi aktorami – nie gadżety czy inne supermoce. Tryb rusznikarza swoim bogactwem opcji ustępuje jedynie Escape from Tarkov. Z podstawowego M4A1 czy AK można wyczarować praktycznie wszystko – od pistoletu maszynowego po snajperkę, od broni do CQB po LKM, nie wspominając nawet o dziesiątkach innych spluw. Z odpowiednim uzbrojeniem można już wyjść na miasto między ludzi, czyli strzelać do siebie bez końca na klimatycznych mapach. Wszystkie nowości w mechanikach rozgrywki, jak opieranie broni o elementy otoczenia, przeładowywanie podczas celowania czy przeróżne sposoby otwierania drzwi, są przede wszystkim niesłychanie intuicyjne. Korzystanie z nich od razu wchodzi w krew. Stają się naturalnym nawykiem – jak kompulsywny reload po każdej serii. Wisienką na torcie jest wiarygodny, autentyczny odrzut każdej broni oraz niesamowita oprawa dźwiękowa.
4 to skill i taktyka, 64 to wielki bałagan
Reszta wrażeń z sieciowych bitew jest już mocno zależna od mapy, trybu i liczby grających. Eksperyment w postaci 64 graczy z pojazdami na wzór Battlefielda kompletnie się nie udał. Wojna naziemna to bezładny chaos i arena do robienia sobie żartów z nieświadomych nowicjuszy (patrz ramka). Im jednak mniej graczy i mniejszy teren, tym lepiej. Obecnie chyba tylko jedna mapa z mostem na Eufracie kontynuuje CoD-ową tradycję map z trzema torami poruszania się. Reszta zapewnia dużo więcej możliwości, a wszystkie, z wyjątkiem nieco sterylnego i jakby niedokończonego Piccadilly w Londynie, pełne są detali oraz wyczuwalnego wręcz bitewnego brudu i błota.
PODBÓJ W BATTLEFIELDZIE NIE ZOSTAŁ PODBITY
Nadzieje były duże, ale już po beta-testach stało się jasne, że Infinity Ward, jeśli chodzi o tryb podboju dla 64 graczy, dopiero raczkuje we mgle. To, co dzieje się na dwóch mapach wojny naziemnej, to w zasadzie dramat. Na jednej część graczy chowa się w pomieszczeniach umiejscowionych na środku przed killstreakami, a reszta oblega skrajne zbocza z karabinami snajperskimi i pojazdami. Na drugim, typowo miejskim, terenie ci sprytni koczują na dachach kilku wieżowców i za pomocą karabinów snajperskich ściągają biegających na dole nowicjuszy, którzy naiwnie próbują walczyć w normalny sposób.
Zawodzi balans pojazdów i killstreaków oraz słabo działające respawny. To w zasadzie okazja, by pośmiać się trochę ze znajomymi i nazbierać fragów, gdy wie się jak, a nie miejsce na klimatyczne, satysfakcjonujące bitwy – bo w żadnej innej grze nie znajdziemy klatki schodowej, gdzie można biec po schodach kilkanaście pięter w górę i w dół, czując na koniec autentyczną zadyszkę! Być może kiedyś Infinity Ward ogarnie tak duże mapy i tak liczne drużyny. Na razie Battlefield pozostaje na tym polu niedoścignionym wzorem.
CoD znalazł chyba swój złoty środek w potyczkach 10 przeciw 10, w nieco większych lokacjach niż zwykle. Zachowują one znaną dynamikę, ale jednocześnie zapewniają sporo czasu i przestrzeni na przemyślane działanie. Jest dużo mniej bezładnego wbiegania sobie pod lufę, za to więcej uważnego pokonywania przestrzeni, zwłaszcza w trybach wymagających ataku lub obrony obiektów. A jeśli ktoś kompletnie stroni od wszelkiego chaosu, zawsze może skupić się na typowo skillowych meczach 2 kontra 2 w trybie strzelaniny. Tam zawsze wiadomo, z której strony nadejdzie przeciwnik i w jakiej liczbie. Jest mały stres i typowo sportowa rywalizacja, więc warto podchodzić ze sprawdzonym kompanem. Moim osobistym faworytem stał się natomiast tryb realistyczny bez HUD-a na ekranie oraz mapy nocne. Rozgrywka jest tam zdecydowanie wolniejsza i bardziej klimatyczna.
Trochę martwi mnie tylko to, że ta część gry będzie się nieustannie zmieniać. Póki co czuć tam atmosferę prawdziwej wojny dwóch wrogich stron, ale już zaczynają pojawiać się skórki na broń o jaskrawych barwach. Ciężko mi wprawdzie zrozumieć, jak przy tej kolorystce map można chcieć tak się wystawiać i niemal krzyczeć: „Tu jestem, strzelajcie do mnie!”, ale widać to już nieodłączny folklor współczesnych gier sieciowych. Zagadką pozostaje też implementacja mikropłatności. Niby można wszelkie skórki i dodatki odblokowywać za wyzwania w grze, ale już zegarek z zapowiadanymi dodatkowymi funkcjami jest na razie dostępny tylko w obowiązkowo płatnym pakiecie. Oby twórcy przez najbliższy rok rozwijali swe dzieło w naprawdę dobrym kierunku i nie zepsuli tego, co działa.
Wojna naziemna dla 64 graczy oraz kooperacja na zbyt ogromnych lub źle rozplanowanych lokacjach nieco rozczarowują.
CZY TA KOOPERACJA PRZETRWA?
W grze znajdziemy również tryb kooperacji dla czterech graczy, jednak póki co to propozycja dla nielicznych. Sama idea nawiązania do fabuły pierwszego Modern Warfare w wieloetapowych rajdach z konkretnym celem do osiągnięcia wydaje się ciekawa. Bazuje na trybie zombie z innych odsłon, ale wykonanie wymaga jeszcze szlifów. Przejście całej operacji z losowo dobranymi, zwykle początkującymi ludźmi z matchmakingu jest w zasadzie nierealne. Poziom trudności okazuje się bardzo wysoki i kluczowa jest tutaj bezbłędna komunikacja oraz uzupełnianie się dostępnym wyposażeniem. Nawet jednak przy konkretnej ekipie gra lubi nagle przywołać wrogów z boku i zza pleców, niszcząc jakąkolwiek taktykę. Opancerzone kolosy z kolei pełnią funkcje gąbek na pociski i nigdy nie wiadomo, ile jeszcze trzeba do nich strzelać. Widać tu potencjał, są fajne akcje, jak strzelanina w startującym samolocie, jednak całość wymaga dopracowania.
Bardzo słabo wypada za to tryb przetrwania i jeśli ktoś miał za złe Sony i Activision, że zablokowały tę opcję tylko dla posiadaczy PlayStation, to warto im odpuścić. Strzelanie do fal wrogów i kupowanie za to lepszego uzbrojenia szybko się nudzi przez swoją schematyczność. W żadnym trybie kooperacji nie można też łatwo nabijać punktów doświadczenia – te wielokrotnie szybciej wpadają przy zwykłych deathmatchach w multiplayerze.
Tom Clancy’s Modern Warfare
Niezależnie od tych kilku niedociągnięć (albo raczej braku perfekcji w każdym calu) przy tych wszystkich „Battlefieldach V”, „Breakpointach”, „Siege’ach” czy „Divisionach” Modern Warfare jest jak gra z innej planety. Multi klimatem przypomina tytuły pokroju Battlefielda 2 i 3 lub Medal of Honor 2010. Kampania fabularna zaś nie romantyzuje wojny, nie boi się pokazywać wprost jej okrucieństw czy postawić gracza w podbramkowej, niejasnej moralnie sytuacji. To gra, która w końcu ma odwagę nie być pozycją dla dzieci. Zawiesza wysoko poprzeczkę wszystkim następnym produkcjom, które będą chciały przedstawić historię fabularną z żołnierzami w roli głównej – w tym również nadchodzącemu Black Ops czy innym tytułom z serii Call of Duty. Właśnie tak wyobrażałem sobie zawsze kolejną wirtualną opowieść i akcję z nazwiskiem Toma Clancy’ego w tytule – przyszła trochę z nieoczekiwanego kierunku. Call of Duty wróciło w dobrej formie na szczyt i obecnie to najlepsza strzelanina singlowa i sieciowa na rynku.
O AUTORZE
Z Call of Duty: Modern Warfare spędziłem jak na razie około 25 godzin, z czego 6 przechodząc kampanię fabularną na mieszance poziomów trudności „normalny” i „najtrudniejszy”, a pozostały czas w różnych trybach multiplayera i kooperacji. To z pewnością najlepsza kampania w CoD-zie od czasów pierwszego Black Ops oraz najbardziej różnorodny i klimatyczny tryb multi. Do perfekcji trochę zabrakło, ale ewentualny sequel ma szansę naprawić wszystkie niedociągnięcia. Jestem wielkim fanem wszelkich „realistycznych” odsłon Call of Duty i wielkim antyfanem wszelkich futurystycznych odsłon Call of Duty. Nowe Modern Warfare to pierwszy CoD od wielu lat, którego w końcu mogę z czystym sumieniem kupić i nie czuć rozczarowania.
ZASTRZEŻENIE
Egzemplarz gry do recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od agencji PR-owej Kool Things, obsługującej w Polsce firmę Activision.