Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Call of Duty: Infinite Warfare Recenzja gry

Recenzja gry 10 listopada 2016, 14:32

Recenzja gry Call of Duty: Infinite Warfare - niezła kampania w cieniu problemów

Call of Duty: Infinite Warfare oferuje zaskakująco dobrego singla w kosmicznych klimatach i sprawdzone, szybkie multi, które jednak powoli zaczyna zjadać swój własny ogon. Największą bolączką są jednak problemy z pecetową edycją gry.

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji PS4, XONE

PLUSY:
  1. dla fanów serii – więcej tego samego;
  2. efektowna i wartka kampania dla jednego gracza, która...
  3. ...oferuje kilka dodatkowych godzin zabawy dzięki misjom pobocznym;
  4. niezły projekt większości lokacji – zarówno w kampanii, jak i w multi;
  5. bardziej dojrzała stylistyka niż w Black Ops III;
  6. solidny multiplayer z masą zawartości do odblokowania;
  7. przyzwoity tryb zombies z fajną muzyką z lat 80.;
  8. polski dubbing.
MINUSY:
  1. dla znudzonych serią – znowu to samo;
  2. obok niezłych projektów map trafiają się też przeciętne i wręcz brzydkie;
  3. silnik z roku na rok robi się coraz bardziej archaiczny;
  4. problemy z optymalizacją na PC.

Minione miesiące to istny raj dla miłośników strzelanek. Z jednej strony otrzymali nastawione na rozgrywkę dla jednego gracza pozycje takie jak Doom i Shadow Warrior 2, a z drugiej sieciowe hity w postaci Overwatcha, Battlefielda 1 czy Titanfalla 2. Fani FPS-ów mają nie lada zagwozdkę – chwycić za pistolety pulsacyjne Smugi czy prosty karabin brytyjskiego piechura? Żeby nie było łatwo, w puli wylądowała właśnie nowa strzelanina. A mówiąc ściślej – nowa-stara, gdyż Call of Duty zmienia się powoli, a ponadto w kierunku krytykowanym przez graczy – i to ostanie okazuje się obecnie największym problemem cyklu, bo choć Infinite Warfare to produkcja przyzwoita, znudzenie graczy futurystycznymi klimatami zwiastuje coraz poważniejsze kłopoty najpopularniejszej bodaj serii FPS-ów.

Do tej pory Call of Duty co roku trafiało pod miliony strzech, Activision czuło się więc rozgrzeszone – gry może i są krytykowane, ale świetnie się sprzedają, czyli nie jest źle. Zabierające nas w kosmos Infinite Warfare zebrało masę negatywnych opinii, a film promujący ten tytuł należy do czołówki najgorzej ocenianych materiałów na YouTubie. Na wstępnie trzeba podkreślić jedno: krytyka, która szybko przerodziła się w lawinę hejtu, jest bez znaczenia w przypadku niezłej kampanii singleplayerowej, odbija się jednak negatywnie na sieciowych rozgrywkach. Zanosi się na to, że przyzwoita odsłona serii sprzeda się gorzej od słabszych Ghostów. Paradoks, ale Activision pracowało na tę katastrofę już od dawna. Rok 2016 to prawdopodobnie zamknięcie pewnej epoki – cykl czekają gruntowne zmiany... albo koniec popularności.

A może rzucić to wszystko i pójść na rower?

Battlestar of Duty

Infinite Warfare jako pierwsza odsłona cyklu na poważnie wystrzeliwuje serię w kosmos, a całości – zarówno singlowi, jak i multi – wychodzi to na dobre. Kombinowanie z futurystyczną wizją przyszłości, w stylu Advanced Warfare czy Black Ops III, otwarło przed twórcami nowe możliwości, jednak wydawało się sztuczne, a momentami wręcz głupkowate. Najnowsza odsłona nie przekreśla lekkiego stylu poprzedniczek, ale robi mały krok w kierunku hard science fiction, odchodząc w ten sposób częściowo od komiksowej stylistyki Black Ops III. Futurystyczna broń czy teleportacja mniej dziwią, kiedy korzystamy z nich na Marsie, walcząc z wrogimi robotami. A więc kosmos – na plus.

Kampania dla jednego gracza zapowiadała się całkiem nieźle. Twórcy – jak zwykle – zatrudnili znanych aktorów, tym razem z Davidem Harewoodem z Homelanda czy Kitem Haringtonem z Gry o tron na czele (tak, to ten, który niczego nie wie). Na szczęście efektowne trailery nie zwodziły – akcja, niczym u Hitchcocka, rozpoczyna się od trzęsienia ziemi, a potem jest już tylko lepiej. W skrócie, by nie zdradzić zbyt wiele, powiem tak: ludzkość podzieliła się na dwa fronty – Kosmiczny Sojusz Narodów Zjednoczonych, czyli demokratyczną federację z Ziemią na czele, oraz militarystyczny Front Obrony Kolonii z główną siedzibą na Marsie. Szybko doszło do rywalizacji między tymi obozami.

On jeszcze nie wie.

Akcja rozpoczyna się w momencie, gdy agresorzy z Czerwonej Planety atakują ziemskie statki podczas uroczystości jubileuszowych i niszczą niemal całą flotę. My wcielamy się w kapitana Nicka Reyesa, siadamy za sterami jednego z dwóch ostatnich kosmicznych okrętów wojennych i w brawurowych akcjach z giwerą w dłoni musimy pokonać szalonego wroga i nie pozwolić mu zniszczyć lub zniewolić Ziemi. Skojarzenia z Battlestar Galactiką czy Mass Effectem są jak najbardziej na miejscu – twórcy wzorowali się bowiem, na czym popadło. W takim naśladownictwie nie ma jednak niczego złego, jeśli jest mądrze i subtelnie zrobione, a w przypadku Infinite Warfare okazało się korzystne.

Kto powiedział, że nie można snajpić z biodra?

Fabuła gry nie jest może opowieścią na miarę Hyperiona, ale nikt takiej nie oczekiwał. Liczyłem na przyzwoite militarne science fiction z wartką akcją – i to właśnie dostałem. Nie zabrakło klasycznego dla serii patosu, doskonałych projektów poziomów i zwartej historii, nieprzeciąganej na siłę misjami pobocznymi. Te co prawda istnieją i wydłużają zabawę o parę godzin, ale są opcjonalne i nie ma obowiązku ich zaliczania. Cieszy, że twórcy posłuchali krytyków Black Ops III i tym razem nie poszli w modnym, choć złym kierunku, polegającym na stawianiu na obszerność, a nie jakość zawartości w grach.

Jon Snow dalej nic nie wie

Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie warstwa wizualna kampanii, bo momentami miejscówki wyglądają niczym... z Uncharted 4 – a to wielki komplement. Autorzy udowodnili, że potrafią wiele wycisnąć ze starego silnika, a jego słabości udało im się w pewnym stopniu zrekompensować... skryptami. Te często krytykowane fabularne „automaty” jako takie nie muszą być złe, byle tylko zostały porządnie wykonane – a tak właśnie jest w przypadku Infinite Warfare. Choć dalej na mapach mało co da się zniszczyć, a granaty zostawiają na ścianach co najwyżej ślady dymu, oskryptowana destrukcja otoczenia tworzy przekonującą iluzję. Rewolucji więc nie ma, ale kampania technologicznie daje radę. Znacząco odstaje od Battlefielda 1, jednak to jej nie przekreśla.

Miejscówka jak z Uncharted 4.

Niestety, w singlu nie uniknięto wpadek. Najsłabszym elementem opowieści jest Salen Kotch, główny antagonista, w którego wcielił się wspomniany Kit Harington. Postać wykreowana przez aktora Gry o tron to jeden z tych komiksowo przerysowanych czarnych charakterów, których pobudki są niezrozumiałe i sprowadzają się po prostu do czynienia zła. W tym wypadku chodzi o pognębienie Ziemian. Czemu? Tego my (i sam Jon Snow...) nie wiemy. Jakby tego było mało, wątek rozwiązuje się w niezbyt satysfakcjonujący sposób. Dobrze, że zrezygnowano z jakieś formy walki z bossem – aż przypomniało mi się rozczarowujące pożegnanie z Bane’em w Nolanowskim filmie Mroczny Rycerz powstaje. Słabe są też żarty rzucane przez naszych towarzyszy – w teorii filmowe one-linery, w praktyce suche i mało śmieszne banały, jakich słyszeliśmy już setki.

Przekonująco za to wypadają nasi druhowie, z robotem ETH.3nem (czyt. Ethanem) i porucznik Norą Salter na czele. Ten pierwszy to najbardziej ludzka (!) i zapadająca w pamięć postać w kampanii, zaś Jamie Gray Hyder nieźle wyszło wykreowanie archetypicznej Silnej Postaci Kobiecej.

Recenzja gry Call of Duty: Infinite Warfare - niezła kampania w cieniu problemów - ilustracja #3

Jackal Assault to darmowa misja dla posiadaczy PlayStation VR, w której zasiadamy za sterami kosmicznego myśliwca Szakala i musimy odeprzeć atak wrogich sił FOK. W praktyce to typowe VR-owe doświadczenie, które da się zaliczyć w kilka minut. Próbka ta jednak prezentuje się szalenie okazale i nawet niska rozdzielczość nie odbiera jej efektowności.

Przed odpaleniem kampanii w Infinite Warfare miałem poważną wątpliwość – w poprzednich odsłonach sekwencje, w których dowodziliśmy pojazdami, były przeciętne. Czołgi z Ghostów nie umywały się do tych z World of Tanks. W nowym CoD-zie obawiałem się bitew kosmicznych. Na szczęście misje, w których sterujemy myśliwcem, są całkiem w porządku. Co prawda na normalnym poziomie trudności pojawia się poczucie nieśmiertelności, bo wrogowie są bardziej celami niż zagrożeniem, ale za to oprawa wizualna tych sekwencji i ich efektowność zapiera dech w piersiach – twórcy Star Citizena pewnie nie mieliby nic przeciwko, gdyby finalna wersja ich dzieła prezentowała się równie spektakularnie.

Podsumowując kampanię, muszę przyznać, że zaskoczyła mnie ona pozytywnie. Spodziewałem się słabszej oprawy i mało przekonującej opowieści, a dostałem wartką akcję, ciekawych bohaterów i nieźle poprowadzoną narrację, kryjącą banalność właściwej historii i momentami nadmierny patos. Całość w przypadku polskiego gracza zyskuje jeszcze dodatkowy wymiar, a to dzięki pierwszemu dubbingowi w serii Call of Duty. Znani polscy aktorzy (m.in. J. Boberek i M. Dorociński) i niezła realizacja zaowocowały przyzwoitym wykonaniem całości i choć osobiście preferuję oryginalną ścieżkę dźwiękową, doceniam polską wersję językową.

Jeśli Star Citizen będzie równie spektakularny, to biorę w ciemno.

Niektóre mapy są piękne...

Szybcy i wściekli

Tryb sieciowy w Infinite Warfare to w zasadzie Black Ops III, tylko w nowych szatach. Nic w tym dziwnego, bo z multiplayerem w CoD-ach jest jak z taśmą izolacyjną. Choć wydaje się bez polotu, okazuje się solidny i można mu zaufać. Jeśli więc w poprzednich grach sieciowe mecze Wam pasowały, lubicie to szalone tempo i macie skilla, to świetnie, bo nowa odsłona to w zasadzie to samo, co było, tyle że w świeższej oprawie oraz z wieloma drobnymi i głównie pozytywnymi zmianami. Podoba mi się większa czytelność rozgrywki – teraz nad postaciami wyświetla się pasek ich zdrowia, a na powtórce śmierci (killcamie) możemy zobaczyć, ile pocisków i kto wystrzelił w naszą postać. Cieszy też wprowadzenie systemu craftingu, który pozwala wytworzyć niemal każdą broń w grze – szkoda tylko, że bardzo powoli (choć dla osób ceniących sobie grind, to akurat zaleta). Zapewne niedługo pojawią się też sposoby na dokupienie skrzynek ze sprzętem za pomocą mikropłatności i choć trudno się tym zachwycać, nie uważam, żeby miało to wpłynąć znacząco na balans rozgrywki.

Recenzja gry Call of Duty: Infinite Warfare - niezła kampania w cieniu problemów - ilustracja #2

Drobnym problemem sieciowych rozgrywek jest odradzanie się. Zdarza się, że spawnujemy się niemal na celowniku wroga. Sytuacja ta powtarza się tuż po premierze w każdym Call of Duty – dopiero, kiedy twórcy zbiorą dane od milionów graczy, mogą usprawnić ten system. Spodziewam się, że niedługo pojawią się aktualizacje, które zminimalizują owe pechowe spawny.

Z zalet potyczek sieciowych, poza tradycyjną solidnością, na czoło wysuwa się broń i jej udźwiękowianie. Autorom udało się stworzyć nieźle brzmiące pukawki, wśród których wyróżnia się broń energetyczna. W trakcie meczu egzemplarze te same tworzą pociski w magazynku (niczym drukarki 3D), a ich strzały odbijają się od ścian, zadając następnie część normalnych obrażeń. Cieszę się też, że niejako wróciła z Ghostów jedna z ciekawszych broni w serii – mam na myśli Chain SAW, które odżyło w formie lekkiego karabinu maszynowego Mauler. Z odpowiednimi dodatkami i we właściwej wersji (broń dzieli się na normalną, rzadką, legendarną etc.) można z powodzeniem używać jej bez celowania i szaleć po polu bitwy z wielkim, ciężkim kaemem strzelającym z biodra.

Warto podkreślić, że balans broni wydaje się całkiem niezły – każdy rodzaj narzędzia do mordowania wrogów jest śmiercionośny i skuteczny (inna sprawa, że pukawki robią się przez to zbyt podobne), a w meczach nie ma nagminnego spotykania irytujących snajperów czy miłośników akimbo. Szkoda tylko, że kamuflaże nie powalają dopracowaniem, a na niektórych mapach kill streaki niszczą klimat – taki laserowy nalot spopielaczy w lokacji Frontier powinien rozerwać tę stację kosmiczną na kawałki. Rozumiem jednak, że to pewna konwencja, choć wolałbym, aby twórcy lepiej poradzili sobie z jej realizacją.

...a na innych czujemy się, jakby ciągle był 2008 rok.

Dobre i złe mapy

Osobną kwestię stanowi wygląd map. Ich projekty uważam za udane – są niewielkie, ale nie za małe; nie mają też zbyt wielu zasłon, ułatwiających kampienie. Gorzej z ich oprawą. O ile w kampanii dla jednego gracza udało się twórcom zamaskować archaiczność silnika, o tyle przy sieciowych mapkach okazało się to niemożliwe. W efekcie straszą nas niezniszczalne zaspy śnieżne i stogi siana czy po prostu brzydkie tekstury. Na szczęście zdecydowana większość lokacji została efektownie zaprojektowana, w ciekawy sposób wykorzystując możliwości kosmicznego settingu (nie brakuje uszkodzonych statków czy płonących stacji badawczych), jednak w kilku przypadkach miałem wrażenie, jakbym przeniósł się parę lat wstecz.

Cel, pal, ognia!

W Call of Duty gracze dzielą się na dwie grupy: szybkich i wściekłych. Pierwsi to łowcy, którzy biegają po ścianach, mają błyskawiczny refleks, a map uczą się na pamięć. Drudzy to zwierzyna łowna, czyli większość graczy, w przypadku których możliwość wygrania meczu za pomocą ataku nuklearnego (trzeba zdobyć 25 fragów) pozostaje kompletnie poza zasięgiem. Zdając sobie z tego sprawę, twórcy od lat próbują pogodzić obie te grupy. Słabsi dostają specjalne typy broni do kombinezonów bojowych, które gwarantują kille nawet największym żółtodziobom. Lepsi z kolei przychylnie patrzą na coraz szybszą rozgrywkę i masę ścian, po których można biegać. Nowa odsłona raz jeszcze pokazuje, że to droga donikąd i nie da się znaleźć skutecznego kompromisu dla tak różnych potrzeb. Ostatecznie zadowoleni są głównie szybcy, a wściekli dodatkowo irytują się z powodu kosmicznego settingu.

Zombie Hasselhoff

Recenzja gry Call of Duty: Infinite Warfare - niezła kampania w cieniu problemów - ilustracja #2

Przyzwoity element Infinite Warfare stanowi tryb zombie. W praktyce mamy do czynienia z jego odmianą z Black Ops III, tyle że w klimatach kiczowatych lat 80., ale czy to źle? Zabawa sprowadza się do odpierania fal atakujących żywych trupów. Wszystko to możemy robić w góra czteroosobowym zespole, a bawimy się na terenie opuszczonego parku rozrywki (tryb ten więc odradzam osobom, które obawiają się klaunów – jest ich tam sporo). Podobnie jak w kampanii, także i tutaj Activision zatrudniło znanego aktora – narratorem w anglojęzycznej wersji jest David Hasselhoff znany ze Słonecznego patrolu.

Uwaga: jeśli myślicie o graniu z nieznajomymi w co-opie, to na pecetach nie polecam. Nie udało mi się znaleźć trzech graczy chętnych w tym samym momencie. Pozostaje zabawa ze znajomymi lub samemu.

Pecetowe problemy

Wiadomo, że seria Call of Duty konsolami stoi, w Polsce jednak większość osób sięgających po grę to pecetowcy. Niestety, o ile wersję konsolową trapią tylko wymienione wyżej problemy, tak w przypadku komputerów dochodzi kilka dodatkowych – i to całkiem poważnych. Przede wszystkim produkcja została źle zoptymalizowana – przycięcia nawet na mocnym sprzęcie to niestety norma, a w tak dynamicznej sieciowej grze każda taka urwana sekunda to przegrane starcie z wrogiem i zaliczony zgon. Do tego występują problemy z obsługą myszki, przeszkadza także archaiczny system tworzenia lobby, opierający się na systemie peer-to-peer, łatwo penetrowanym przez wszelkiej maści oszustów.

Kiedy trzeba gra wygląda jak film.

Dodajmy jeszcze powszechny hejt nowego CoD-a i niskie wyniki sprzedaży, żeby wyszła nam największa słabość sieciowej rozgrywki – mała baza graczy. W dniu premiery w Infinite Warfare grało na Steamie tylko 14 tys. osób – to dużo mniej niż w Farming Simulatora 17, a na poziomie indyczego i przeciętnego Transport Fevera. Po prostu klapa! A liczba ta oczywiście maleje, bo część ludzi się zwyczajnie nudzi, innych zniechęca dynamika rozgrywki, a kolejnym gra się tnie. Każda produkcja sieciowa potrzebuje graczy – bez nich zaczyna kuleć matchmaking, a niektóre tryby robią się martwe. Oby tak się nie stało, choć pierwsze symptomy już widać...

Jeśli chcecie sięgnąć po pecetową wersję gry ze względu na samą kampanię dla jednego gracza, to nie powinniście się specjalnie przejmować problemami na pecetach. Przycięcia nie utrudniają znacząco zabawy, a niedługo pewnie zostaną wyeliminowane. Jeśli jednak szukacie strzelanki sieciowej na kolejne miesiące, to nowego CoD-a na Steamie odradzam. Dlatego właśnie zdecydowaliśmy się wystawić dwie oceny Infinite Warfare – na pecetach produkcja zasługuje na 7/10, a notę tę podciąga singiel, podczas gdy na konsolach, mimo że sprzedaż także się obniżyła (pierwsze informacje mówią o 50% spadku), liczba graczy i tak jest znaczenie większa, a problemy techniczne nie występują, grze należy się więc 8/10.

Zabity? A czy robot może być w ogóle zabity?

Kosmos, ostateczna granica

Mówi się, że skąpy dwa razy traci. Stojąca za cyklem Call of Duty korporacja Activision Blizzard przez lata nie zdecydowała się na wprowadzenie odważnych zmian w sprawdzonej formule, za to pakowała wielkie pieniądze w promocję i gaże dla znanych aktorów – i dzisiaj przychodzi jej za to zapłacić. Największą nowość w cyklu, tj. futurystyczne podwójne skoki czy bieganie po ścianach, wprowadzono parę lat temu, a jej efekty w postaci przyspieszenia rozgrywki i większego chaosu na mapach odrzuciły niedzielnych graczy. Co roku podziwiam, jak Activision udaje się sprzedawać kolejne odsłony – Kevinem Spacey, Davidem Hasselhoffem czy remasterem kultowego Modern Warfare. Ba, nawet psami! Problem w tym, że wykorzystano już wszystkie schowane w rękawie asy i nadszedł czas na zmiany.

Ogromnie jestem ciekaw, w jakim kierunku będzie zmierzać seria. Następna odsłona jest już na zaawansowanym etapie prac, więc albo Activision przewidziało rozwój wypadków, albo... znajdzie się w tarapatach. Z kolei oczywisty w teorii zwrot ku przeszłości (Wietnam?) wcale nie wydaje się taki prosty do zrealizowania – nie jestem pewien, czy fani z radością przyjęliby zubożenie mechaniki gry, czyli zniknięcie podwójnych skoków, biegania po ścianach i ślizgów. Przykład odświeżonego Call of Duty: Modern Warfare pokazuje, że sentyment to za mało, aby tysiące graczy na stałe wróciło do klasycznego modelu rozgrywki (liczba użytkowników jest trzy razy mniejsza niż w przypadku Infinite Warfare, ale też gry nie da się kupić oddzielnie, przynajmniej na razie). CoD się starzeje i w obecnej wersji powinien przejść już na emeryturę. Problem w tym, że seria znalazła się pod ścianą i wyjście z takiej sytuacji może być bardzo trudne. Paradoks tego wszystkiego polega na tym, że IW to całkiem niezła gra. Efektowna i wartka kampania oraz solidny multiplayer parę lat temu by zachwyciły, ale dzisiaj już nie.

Nie ma to jak zdezintegrować wroga.

Jeśli jesteście fanami serii, to w nowego CoD-a i tak się zagrywacie. Jeśli zaś się wahacie, to radzę poczekać. Każde Call of Duty dość szybko dostaje darmowy weekend na Steamie, w trakcie którego można na spokojnie przetestować grę. Sądząc po rozczarowujących wynikach sprzedaży, Infinite Warfare może mieć taką promocję dość szybko.

Adam Zechenter

Adam Zechenter

W GRYOnline.pl pojawił się w 2014 roku jako specjalista od gier mobilnych i free-to-play. Potem przez wiele lat prowadził publicystykę, a od 2018 roku pełni funkcję zastępcy redaktora naczelnego. Obecnie szefuje działowi wideo i prowadzi podcast GRYOnline.pl. Studiował filologię klasyczną i historię (gdzie został szefem Koła Naukowego); wcześniej stworzył fanowską stronę o Tolkienie. Uwielbia gry akcji, RPG-i, strzelanki i strategie. Kiedyś kochał Baldur’s Gate 1 i 2, dziś najczęściej zagrywa się na PS5 i od myszki woli pada. Najwięcej godzin (bo blisko 2000) nabił w World of Tanks. Miłośnik książek i historii, czasami grywa w squasha, stara się też nie jeść mięsa.

więcej

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

Draugnimir Ekspert 16 kwietnia 2019

(PC) Gracze są czasem jak bezrozumny, ogarnięty żądzą krwi motłoch – trudno o lepszy na to dowód niż Infinite Warfare. Latami domagali się czegoś naprawdę nowego od serii Call of Duty – gdy w końcu to dostali, wpadli w amok. W efekcie zgnojono jedną z lepszych kampanii w całym cyklu, solidną militarną space operę i po prostu świetną strzelankę SF. Co gorsza, dano Activision broń do ręki i pozwolono ustanowić groźny precedens, jakim było kompletne wycięcie trybu solowego z Black Ops 4 w 2018 r. A wszystko dlatego, że Infinite Warfare próbowało zaoferować coś naprawdę nowego w serii. Brawo, gracze!

8.5
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!