Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Call of Duty: Black Ops - Cold War Recenzja gry

Recenzja gry 13 listopada 2020, 06:00

Recenzja gry Call of Duty: Cold War - zimna wojna i gorące wybory

Po wielkim restarcie marki Modern Warfare, odświeżenia doczekała się także seria Black Ops. Przygody Masona, Woodsa i Hudsona powracają w świetnym stylu, bo Cold War to jedna z najlepszych kampanii w historii CoD-a!

Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji PC, PS5, XSX, XONE

PLUSY:
  1. świetna fabuła kampanii singlowej z kilkoma zakończeniami;
  2. jak na standardy CoD-a niezwykłe mechaniki rozgrywki, które całkiem dobrze się sprawdzają;
  3. różnorodność etapów, w których robi się dużo więcej, niż tylko strzela;
  4. kapitalny fanservice z nawiązaniami do serii Black Ops oraz Modern Warfare;
  5. 8-bitowa klasyka pokroju River Raida do wypróbowania w ramach kampanii;
  6. niełatwy tryb zombie z mapą w Polsce;
  7. powrót rozrywkowego Dead Ops Arcade.
MINUSY:
  1. multiplayer nie tak dobry jak ten w Modern Warfare;
  2. trochę rozczarowująca oprawa dźwiękowa;
  3. nadal zbyt prymitywna SI i poziom trudności niepasujący do mechanik.

Powstałe rok temu na nowym silniku Call of Duty: Modern Warfare znacznie podniosło poprzeczkę jakości kolejnym grom z tej serii. Kampania fabularna z odświeżoną wersją kapitana Price’a była bardzo dobra, a strzelanie w końcu zaczęło sprawiać frajdę, co przełożyło się na świetne wrażenia z rozgrywek sieciowych. Jak na tym tle wypada najnowsza odsłona cyklu o bardzo długim tytule: Call of Duty: Black Ops – Cold War? To zależy...

Odpowiedź nie jest jednoznaczna, bo Black Ops to jak zwykle trzy osobne moduły oferujące nieco inne doświadczenie. W moim odczuciu dostaliśmy kapitalną, jedną z najlepszych w historii CoD-a, kampanię fabularną, multiplayer nieco słabszy od tego z Modern Warfare i tryb zombie jak zwykle na wysokim poziomie, ale do pełnej satysfakcji wymagający jednak sprawnej ekipy.

Starcia sieciowe niby są podobne do tych z zeszłorocznej gry, bo wiele elementów jest tu identycznych. Mamy to samo menu, wybór operatorów, niemal taki sam arsenał czy tryby z potyczkami 6 vs 6, jednak w Cold War jakoś zupełnie nie mogłem się przestawić na nowy rytm poruszania się czy zauważalnie inny „time-to-kill”. Nie znalazłem tu tej przyjemnej płynności i frajdy ze strzelania jak w MW, co – podejrzewam – wynika z zastosowania zupełnie innego silnika. Te różnice techniczne kompletnie jednak nie przeszkadzały mi w kampanii singlowej.

Nowe przygody Hudsona, Woodsa i Masona przenoszą nas w czasy zimnej wojny, gdy świat stale żył groźbą użycia nuklearnych arsenałów Wschodu i Zachodu. Na straży chwiejnego status quo stali politycy obu mocarstw i tajni agenci wywiadu prowadzący ze sobą ciągłą grę w kotka i myszkę. Kampania Black Ops – Cold War rzuca nas w sam środek takich akcji i robi to naprawdę dobrze – zarówno w kontekście fabuły, jak i mechanik rozgrywki. Zwłaszcza w przypadku tej ostatniej nowy CoD mocno Was zaskoczy!

Robienie zdjęć, inwigilacja i Checkpoint Charlie w Berlinie gdzie przebiegała “żelazna kurtyna”. Zimna wojna w pełnej krasie!

Wietnam powraca, niestety bez przebojowych piosenek Rolling Stonesów.

Black Ops + Modern Warfare = Call of Duty

Kampanię fabularną w Cold War przeszedłem w jedno popołudnie, i to nie tylko dlatego, że zajmuje ona standardowe pięć godzin – po prostu nie mogłem się od niej oderwać i byłem ciekawy, co wydarzy się dalej. Okazuje się ona spójną i wciągającą opowieścią z kapitalnym zakończeniem, więc generalnie trudno uznać, że jest za krótka czy przeciwnie – za długa. Trwa idealnie w sam raz dla opowiadanej historii i nie wywołuje ani znużenia, ani niedosytu – jak film. Autorzy zapewniali, że to bezpośrednia kontynuacja pierwszej części Black Ops, której znajomość nie będzie jednak wymagana, i z jednej strony rzeczywiście tak jest.

W tej odsłonie główną rolę odgrywa nowa postać – Russell Adler z CIA – dowodzący w terenie operacją wytropienia niejakiego Perseusza – sowieckiego agenta dążącego do upadku USA i zachodniego świata nawet za cenę nuklearnych ataków. Woods i Mason to ludzie od „czarnej roboty”, a Hudson kieruje wszystkim „z góry”. Znać poprzedniej części nie trzeba, ale uwierzcie mi, że warto – i to nie tylko Black Ops 1, ale i pierwsze dwie części Modern Warfare! Ilość nawiązań do obu tych serii i puszczanie oka do fanów niejednokrotnie spowodują u Was szybsze bicie serca!

Recenzja gry Call of Duty: Cold War - zimna wojna i gorące wybory - ilustracja #3

ADLER REDFORD?

Charakterystyczna blond fryzura oraz ogólnie twarz Russella Adlera przywołuje na myśl gwiazdę kina lat 70. i 80. oraz bożyszcze kobiet z tamtych lat – Roberta Redforda. Od devów dowiedziałem się, że przy kreacji Adlera inspirowali się kilkoma postaciami z filmów szpiegowskich, w tym rzeczywiście także Redfordem.

Aktor ten ma na koncie parę ról właśnie w takich obrazach i w celu wczucia się w tę atmosferę przed grą warto na pewno sprawdzić takie pozycje jak Zawód: szpieg z 2001 roku i jeden z najsłynniejszych thrillerów szpiegowskich – Trzy dni Kondora z 1975 roku.

Next-genowy river raid…

… i old-genowy River Raid - wszystko do dostania w Cold War.

Ja, szpieg!

Fanservice to jednak tylko wisienka na torcie kampanii Cold War. Już od pierwszej misji rzucają się w oczy nowe mechaniki, zaskakujące jak na celowniczek na szynach, którym zwykle jest CoD, i to nawet gdy mamy w pamięci eksperymenty w serii Black Ops z różnymi urozmaiceniami. Widzieliśmy już w niej wybory, opcjonalne misje, bazę wypadową – i wszystko to znalazło się w Cold War, ale w nieco bardziej zwartej, przemyślanej formie, przypominającej czasem niemal grę RPG! Bo co powiecie na to, że w CoD-zie jest teraz kreator postaci (tak, gramy swoim własnym bohaterem!), rozmowy z NPC za pomocą różnych kwestii dialogowych, dokonywanie wyborów podczas konwersacji i presja czasu?

Mało tego – są sekwencje skradankowe, przenoszenie i ukrywanie ciał, a nawet minigra w otwieranie zamków wytrychem, ilekroć drzwi są zamknięte! W jednej misji pojawia się zadanie, które można wykonać na wiele różnych sposobów, gdzie indziej znajdziemy czynności opcjonalne, questy poboczne czy opcję wyboru startowego uzbrojenia naturalnie wplecioną w scenariusz. Niczym w Wolfensteinie w naszej tajnej bazie wypadowej można rozmawiać z towarzyszami z ekipy i jest to o wiele lepiej zrealizowane niż podobny zabieg w Star Wars: Squadrons, a wszystko prowadzi do jednego z dwóch zakończeń, z których każde ma jeszcze swoje pomniejsze warianty.

Od rajdu śmigłowcem nad rzeką po River Raid?

W nowym CoDzie możemy sobie pogadać jak w RPG-ach, a wybory zwykle mają jakieś znaczenie.

Kampania w Cold War wyróżnia się jeszcze sporą różnorodnością działań podczas misji. Generalnie jesteśmy szpiegiem, więc oprócz pola bitwy sporo czasu spędzamy w ciemnych zaułkach miast, barach czy w swojej bezpiecznej mecie, z wielką tablicą do gromadzenia dowodów. Chwilę później możemy już pruć rakietami ze śmigłowca, wertować pliki w komputerze, grać w klasycznego River Raida albo siedzieć na nudnym zebraniu w dość zaskakującym towarzystwie! A możliwość wypróbowania wielu przedstawicieli klasyki arcade z lat 80. jeszcze uzasadniono fabularnie! To chyba najlepsza, a z pewnością jedna z najlepszych kampanii w historii Call of Duty!

Co oczywiście nie oznacza, że nie ma ona żadnych wad, ale nie są to jakieś wielkie niedociągnięcia. CoD pozostał CoD-em – najważniejsza jest jego przystępność dla mas, więc sztuczna inteligencja nadal nie grzeszy tu bystrością, dlatego wszelkie sekwencje skradankowe okazują się, niestety, za proste, i to nawet na najwyższym poziomie trudności. Chyba tylko w dwóch przypadkach chowanie ciała i otwieranie zamka wywołują szybsze bicie serca, bo SI generalnie zaprogramowano tak, aby oddalała się w innym kierunku, gdy chcemy się gdzieś przekraść.

Zdecydowanie wolałbym dziesięć razy zginąć podczas prób i czuć tu jakąś presję przed każdym kolejnym krokiem. Nie podobała mi się też pierwsza misja w Wietnamie, w której zmarnowano szansę na kapitalny finał przez zbytnie skrócenie końcówki. Podobnie jest w innym etapie, gdy NPC ignoruje nasz dość istotny wybór kwestii dialogowej, co totalnie kładzie efekt wcześniejszego budowania napięcia. Podczas całej kampanii natomiast rozczarowuje oprawa dźwiękowa pod względem technicznym (to, co powinno ogłuszać, jest bardzo ciche) i słabszy od reszty składowych gry soundtrack.

Jak to w CoDzie, są i widowiskowe, oskryptowane akcje.

Multi na pierwszy rzut oka wygląda jak to w Modern Warfare, ale wrażenia z walki są zupełnie inne.

Multi bez zmian, ale inne

Jeśli kampanią Cold War przebiło zeszłoroczne Modern Warfare, to rozgrywki multiplayer pozostają raczej głęboko w cieniu tych poprzednich. Wszystko przez to, że podobieństwa są tu ogromne, zarówno w wyglądzie względnie współczesnych lokacji, jak i używanej broni oraz dodatków do niej. Różnice sprowadzają się więc głównie do kwestii technicznych – i tu jednak widać przewagę silnika autorstwa Infinity Ward. W Cold War „feeling” strzelania jakoś nie wydaje się równie przyjemny, część map to istna męczarnia przez ich projekt, a największy kontrast stanowi tu chyba inne tempo rozgrywki, do którego za nic nie mogłem się przyzwyczaić.

Poruszanie się jest jakby szybsze, natomiast „time-to-kill” dłuższy w porównaniu z tym z Modern Warfare, przez co potencjalna ofiara często uciekała mi sprzed lufy mimo wielokrotnych trafień. Wrażenie to potęguje włączony domyślnie pasek zdrowia nad wrogiem, który zmniejsza się boleśnie długo. Bardziej też dają się we znaki dynamiczne wślizgi i „kicanie”, czyli podskakiwanie w górę, by unikać trafień.

Autorzy są dumni ze swojego systemu score-streaków zamiast kill-streaków, czyli zyskiwanie bonusowych ataków obszarowych dzięki gromadzonym punktom, a nie nieprzerwanej serii zabójstw, ale to kolejny element, który do mnie nie przemówił. W moim przypadku zbieranie punktów zwykle trwało dłużej niż zdobywanie fragów, choć może to kwestia przyzwyczajenia czy wprawy. Ewidentnie nieprzemyślane pomysły widać za to w trybie Control, czyli CoD-owej wersji podboju. Twórcy starali się dodać tam za wszelką cenę pojazdy i kiedy na jednych mapach mają one sens nawet w postaci czołgów, tak na innych znalazły się raczej przez pomyłkę. W mikroskopijnej lokacji Nicaragua, którą można przebiec w kilka sekund, porozstawianych wszędzie motocykli nikt nawet nie próbował używać.

W rozgrywkach sieciowych nie ma już wielkich bitew Ground War, ale wciąż jest okazja, by pojeździć swoim dużym czołgiem.

Zombie wciąga, ale najlepiej ze sprawdzoną ekipą.

RÓŻNE PODSERIE, RÓŻNE SILNIKI

W zeszłym roku autorzy z Infinity Ward chyba więcej mówili o swoim nowym silniku niż o samym Modern Warfare. Tym razem o enginie nie usłyszeliśmy nic i warto odnotować, że Cold War nie działa na tej samej podstawie co MW. Twórcy z Treyarchu mają swój silnik i jak twierdzą: „ma on część takich samych ulepszeń jak engine IW oraz swoje własne”.

CALL OF PC MASTER RACE

Moje wrażenia z grania w najnowsze Call of Duty są bardzo zbliżone do tych, którymi dzieli się z Wami DM i czuję, że mógłbym się pod jego recenzją podpisać. Dzięki uprzejmości naszych partnerów mam możliwość odpalenia Cold War na kompie wyposażonym w kartę graficzną GeForce RTX 3080 oraz procesor Intel Core i9 10850K, więc pozwolę sobie wtrącić garść informacji związanych z technikaliami.

Podobnie jak w przypadku Modern Warfare, tym razem również możemy napawać oczy efektami związanymi ze śledzeniem promieni w czasie rzeczywistym, czyli szumnie reklamowanym ray tracingiem. Przy czym w Black Ops wygląda to już zauważalnie lepiej niż u poprzednika. W kampanii fabularnej Cold War nie raz i nie dwa odwiedzamy ciemne uliczki czy szemrane lokale, w których dodatkowe odbicia robią świetną robotę. Choć multiplayer prezentuje się zauważalnie gorzej pod względem graficznym, to na mapie takiej jak neonowe Miami, efekty śledzenia promieni są wyraźnie widoczne w wielu miejscach. Na ray tracingu najwięcej zyskał chyba tryb zombie – w jego późniejszych etapach podpoznańskie Morasko wypełnione jest fluoroscencyjnymi „grzybkami”, które dzięki „RTX ON” nadają całości obłędny wygląd.

Osobiście jednak uważam, że szybkie i dynamiczne strzelanki niewiele zyskują dzięki tej intensywnie reklamowanej technologii. Wygląda to wszystko ładnie, ale Call of Duty raczej rzadko daje graczom czas na podziwianie widoczków. O wiele wyżej cenię sobie „smooth experience”, a wrażenia płynności i dynamiki pozwalają nam zaznać inne sztuczki przygotowane przez Nvidię, w tym przede wszystkim DLSS. Tą technologią zachwycał się już jakiś czas temu Miro w swoim artykule, a ja mogę teraz potwierdzić to, co również widziałem sam na własne oczy. Na testowanym przez nas sprzęcie osiągaliśmy nawet 250 fps (ok. 150 z włączonym ray tracingiem) w DLSS ustawionym na „Performance”, bez widocznych ubytków grafiki. Chciałbym, żeby nie brzmiało to jak reklama, ale nie wiem jak inaczej to opisać – DLSS dosłownie „w gratisie” daje nam dodatkowe klatki na sekundę, zauważalnie zwiększając płynność rozgrywki. A jeśli nie ma to znaczenia w takim nastawionym na rywalizację multiplayer tytule, to nie wiem, gdzie ma.

A skoro już jesteśmy przy strzelaniu się z innymi graczami – twórcy nowego Call of Duty postanowili dać możliwość wykorzystania przez posiadaczy pecetów jeszcze jednej sztuczki. Jest nią Nvidia Reflex, która w ogólnym założeniu ma zmniejszać okres między kliknięciem przycisku myszy lub klawiatury a akcją wykonywaną na ekranie. Próby zmniejszenia input laga to rzecz chwalebna, ale bardzo trudna do zmierzenia, dlatego nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że efekty działania Nvidia Reflex odczułem wyraźnie. Analiza wielu internetowych artykułów oraz „gadających głów” na YouTubie sugeruje, że faktycznie opóźnienie systemu udaje się dzięki tej technologii zmniejszyć, co będzie miało przełożenie na skuteczność graczy w produkcjach takich jak Call of Duty – gdzie ułamki sekund decydują o śmierci lub wygranej.

Michał Ostiak

Jeden Warzone, by wszystkimi rządzić

Podobieństwa broni i lokacji starano się ukryć nieco innym zestawem trybów rozgrywki. W Cold War nie znajdziemy wojny naziemnej dla 64 osób (co jest raczej dobrą wiadomością), są za to nowinki w stylu eskortowania VIP-a czy rywalizacji fireteamów w zbieraniu zasobów uranu do umownych „banków” w trybie tzw. „brudnej bomby”. To ogólnie ciekawe pomysły i potencjał na dobrą zabawę, ale u ich podstaw leży ścisła współpraca, dlatego bez zgranej, komunikującej się ekipy będzie raczej trudno poczuć podobną frajdę z drużyną przypadkowych graczy o różnych umiejętnościach i chęciach.

Cała reszta jest już w zasadzie identyczna jak w Modern Warfare. Mamy dokładnie takie samo menu, taki sam wybór operatorów, zestawów uzbrojenia i dodatków do broni w trybie rusznikarza. Najbardziej popularne są różne wersje rozgrywek 6 na 6, ze zwykłym drużynowym deathmatchem, zbieraniem nieśmiertelników czy dominacją. Wszystko jest zunifikowane w myśl płynnej integracji z nadal niezwykle popularnym Call of Duty: Warzone. A biorąc pod uwagę, że ta darmowa wersja pozostanie na silniku Modern Warfare, ja również pozostanę przy rozgrywkach sieciowych w ciągle świeżej zeszłorocznej odsłonie.

Dla relaksu można się rozluźnić w niecodziennym Dead Ops Arcade.

Wódka i pokój – zombie z Polski

Seria Black Ops nie ma za to żadnej konkurencji w trybie zombie, czyli kooperacyjnych walkach z kolejnymi hordami nieumarłych, które (jak zawsze) wzbogacono o liczne zagadki środowiskowe i easter eggi. I tak – dobrze przeczytaliście! Tym razem udajemy się do Polski i lokacji Morasko, choć wszelkie nawiązania do rzeczywistości warto przy tym odłożyć na bok. Morasko to obecnie część Poznania słynna z historycznego upadku meteorytu, a w grze to okolica otoczona górskimi szczytami. W każdym razie, po ostatniej kolorowej różnorodności i skakania od starożytnego Rzymu do pokładu Titanica, tym razem wszystko jest spójnie powiązane z głównym wątkiem.

Akcja w Polsce oznacza, że przychodzi nam eksplorować bunkry wojsk Układu Warszawskiego i ich tajemnice, sięgające głębiej niż zwykłe plany wojny z NATO. Nowością w tej odsłonie jest możliwość ewakuacji po pokonaniu dziesiątej hordy (a później po kolejnych pięciu) w celu zarobienia dodatkowych bonusów i zrobiono to w stylu nieco podobnym do tego, co znamy z The Division. Musimy najpierw wezwać śmigłowiec przez radio, potem dostać się do strefy lądowania w zupełnie innym miejscu i wreszcie oczyścić teren, by umożliwić pilotowi maszyny bezpieczne posadzenie jej na ziemi. Nie zawsze więc ucieczka kończy się sukcesem, a ponadto muszą się na nią zgodzić inni gracze z drużyny.

Tak dochodzimy do kluczowego elementu trybu zombie, czyli względnej konieczności grania ze sprawdzoną ekipą, by odnosić jako takie sukcesy. Względnej, bo wzorem zeszłorocznej odsłony istnieje też możliwość samotnej zabawy, ale w przypadku hord zawsze lepiej mieć kompanów obok. Grałem, niestety, z mało komunikatywną drużyną i dało się to odczuć, a dojście do 13 czy 14 poziomu hordy, zamiast standardowego 5, zawdzięczamy raczej zmianie działania poziomu trudności, który według twórców tym razem ma rosnąć nieco bardziej płynnie i liniowo.

Więcej rozrywki, nawet w samotności, znajdziemy za to w powracającym po długiej przerwie trybie Dead Ops Arcade. To również zmagania z hordami zombie, ale w formie twin-stickowej strzelanki obserwowanej z góry, wzorem klasycznych gier Front Line czy Commando. A w ramach różnych bonusów możemy tam również włączyć widok FPP na pewien czas, co jeszcze bardziej urozmaica rozgrywkę. Dead Ops Arcade stanowi taką miłą odskocznię po sporej dawce zagadek i gore’u w głównym trybie.

Rozmowy z NPC w bazie rozwiązano całkiem ciekawie, są bardziej naturalne i wciągają bardziej niż te w SW: Squadrons.

Death from above - śmierć z górt. Gdzieś już taki etap widziałem…

Rewelacyjny powrót do korzeni serii

Przyznam, że po obejrzeniu odkładanej w nieskończoność zapowiedzi Call of Duty: Black Ops – Cold War nie byłem nawet w połowie tak zaciekawiony jak w zeszłym roku powrotem Modern Warfare. Teraz jestem zdania, że dla Cold War warto nawet dokupić dysk z wymaganą setką (czy dwiema) gigabajtów. Z kampanii Modern Warfare pamiętam już tylko wciąż świetne „zielone” etapy z goglami NVG. Jestem za to pewien, że z singla Cold War zachowam we wspomnieniach dużo więcej – wydarzenia w Berlinie i Moskwie, moje wybory, to, co ukryto na Ukrainie, czy Russela Adlera.

Jeśli zaś chodzi o multiplayer, to raczej zostanę z poprzednią grą, choć może być to po prostu kwestia przyzwyczajenia i chęć zabawy w odblokowywanie broni w końcu weźmie nad nią górę. Call of Duty to dla mnie jednak głównie kampania singlowa i cieszę się, że po futurystycznych udziwnieniach twórcy postawili na „przyziemną rzeczywistość”. Mam nadzieję, że w przyszłości powstanie stricte next-genowe Call of Duty łączące uniwersum Black Ops i Modern Warfare, bym nie musiał już robić takich porównań. Póki co Black Ops w rewelacyjnym stylu wraca do swoich korzeni.

O AUTORZE

Z Call of Duty: Black Ops – Cold War spędziłem pięć dni podczas zamkniętego eventu prasowego. W tym czasie mogliśmy w spokoju przejść kampanię singlową, co zajęło mi pół dnia ze sporymi przerwami. Całość da się więc ukończyć w jakieś pięć godzin, choć mnogość wyborów i związanych z nimi wyzwań sprawia, że wiele misji zaliczymy ponownie ze zwykłej ciekawości. W wyznaczonych terminach po kilka godzin dziennie mogliśmy przetestować tryby multiplayer w gronie innych dziennikarzy i twórców internetowych.

Serię Call of Duty śledzę od jej początków i jestem fanem tych niefuturystycznych odsłon. Cold War z miejsca stało się moją ulubioną kampanią w CoD-zie i mam nadzieję, że twórcy będą kontynuować ten styl i wykonanie. Multi nie do końca trafiło w mój gust, ale może to kwestia osobistych preferencji i inni znajdą w nim sporo zabawy.

ZASTRZEŻENIE

Egzemplarz gry otrzymaliśmy bezpłatnie od jej wydawcy, firmy Activision.

Dariusz Matusiak

Dariusz Matusiak

Absolwent Wydziału Nauk Społecznych i Dziennikarstwa. Pisanie o grach rozpoczął w 2013 roku od swojego bloga na gameplay.pl, skąd szybko trafił do działu Recenzji i Publicystki GRYOnline.pl. Czasem pisze też o filmach i technologii. Gracz od czasów świetności Amigi. Od zawsze fan wyścigów, realistycznych symulatorów i strzelanin militarnych oraz gier z wciągającą fabułą lub wyjątkowym stylem artystycznym. W wolnych chwilach uczy latać w symulatorach nowoczesnych myśliwców bojowych na prowadzonej przez siebie stronie Szkoła Latania. Poza tym wielki miłośnik urządzania swojego stanowiska w stylu „minimal desk setup”, sprzętowych nowinek i kotów.

więcej

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

Gambrinus84 Ekspert 29 kwietnia 2021

(XSX) Najlepsza kampania fabularna od lat, ale Cold War w dół ciągnie archaiczny tryb multiplayer, który nie tylko nie ma takich opcji poruszania się jak futurystyczne odsłony, ale też pozbawiony jest ulepszeń z Modern Warfare z 2019 roku. Dziwne.

7.0

LilXavi VIP 8 lipca 2023

(PS5) (Ocena trybu kampani)
Fabuła do momentu twistu fabularnego nie robi żadnego wrażenia. Jednak same misje bardzo orginalne jak na CoD'a nie chodzi w nich tylko o strzelanie poza tym dużo wybuchów, slow motion no i klimat zimniej wojny na poprawnym poziomie.

6.5
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!

Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...

Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet
Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet

Recenzja gry

Mało które uniwersum tak wspaniale nadaje się na soczystego slashera jak Warhammer 40k. Miałem pewne obawy o Space Marine’a 2 – zwłaszcza że twórcy odwołali otwartą betę - te jednak wkrótce zniknęły jak czaszka heretyka pod butem sługi Imperatora.