Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Bulletstorm: Full Clip Edition Recenzja gry

Recenzja gry 7 kwietnia 2017, 15:00

Recenzja gry Bulletstorm: Full Clip Edition – kontrowersyjny remaster niezłej strzelanki

Długo prosiliśmy o zrobienie czegoś z grą Bulletstorm – o sequel albo chociaż o usunięcie z „jedynki” Games for Windows LIVE. Zamiast tego People Can Fly dostarcza remaster. Czy jest się z czego cieszyć? I tak, i nie...

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji PS4, XONE

Po lewej Full Clip Edition, po prawej oryginalny Bulletstorm. Różnice w grafice są, ale trudno mówić o upiększeniach, które rzucałyby się w oczy podczas zabawy. Gratka dla fanatyków rozdzielczości 4K, nic więcej.

PLUSY:
  1. to wciąż kawał bardzo dobrej strzelanki – bezkompromisowej, szalonej, efektownej i krwawej;
  2. zabawa w kreatywne zabijanie przez te wszystkie lata nic nie straciła na świeżości;
  3. wreszcie Games for Windows LIVE przestało blokować multiplayer (i grę w ogóle);
  4. niskie wymagania sprzętowe, króciutkie ekrany wczytywania;
  5. dla Duke Nukem’s Bulletstorm Tour warto przejść kampanię drugi raz...
MINUSY:
  1. ...ale to nie powinna być zawartość oferowana jako płatne DLC...
  2. ...bo poza tym nie ma tu właściwie żadnych innych ciekawych nowości;
  3. grafika jest prawie taka sama jak w oryginale – wciąż całkiem ładna, niemniej remaster mógł ulepszyć jeszcze to i owo;
  4. po grach takich jak Doom czy Shadow Warrior 2 chciałoby się większej mobilności postaci – przede wszystkim opcji skakania;
  5. zbyt ciasne areny i za dużo niewidzialnych ścian jak na dzisiejsze standardy.

Sześć lat czekaliśmy na usunięcie z Bulletstorma frustrującej usługi Games for Windows LIVE... i chyba nikt się nie spodziewał, że oficjalna „łatka”, pozwalająca wreszcie grać bez przeszkód w tego świetnego polskiego FPS-a, będzie kosztować bez mała 200 zł. Przepraszam, chciałem rzec: remaster. Mógłbym się dalej wyzłośliwiać, zwracając jeszcze uwagę na fakt, że premierze Full Clip Edition towarzyszyło sprzątnięcie cichaczem oryginalnej wersji z dystrybucji cyfrowej, ale... prawda jest taka, że potrzebujemy tego remastera. Nie po to, by upiększyć grafikę w Bulletstormie, nie. Odświeżone wydanie to druga szansa, na którą dzieło People Can Fly zasługuje jak mało które, a której wcześniej nie miało, gdy marka pozostawała w rękach Electronic Arts – to szansa na powstanie drugiej części, tak bardzo upragnionej od lat.

No to udzielmy odpowiedzi na pytanie, czy Bulletstorm: Full Clip Edition reprezentuje sobą jakość, która warta jest tych prawie 200 zł. Odpowiedź brzmi: to zależy. Na początek rozpatrzę ową zależność w odniesieniu do nowych użytkowników, którzy nie zapoznali się – i już się raczej nie zapoznają – z oryginalnym Bulletstormem z 2011 roku.

W starym ciele młody duch

Trzeba Wam wiedzieć, że dzieło People Can Fly – choć remaster niczego nie zmienił w 6-letniej mechanice – to bardzo nietuzinkowa strzelanka, która po dziś dzień wyróżnia się swoją oryginalnością na tle konkurencji. Jakiej konkurencji? Gdyby na siłę szukać podobieństw, jako współczesne punkty odniesienia trzeba byłoby chyba wskazać Dooma, Shadow Warriora 2... i może Call of Duty: Infinite Warfare? Bulletstorm też reprezentuje kategorię bezkompromisowych FPS-ów w realiach science-fiction, w których akcja pędzi na złamanie karku, trup ściele się gęsto, krew leje hektolitrami, a w tle co chwilę coś wybucha.

Ale przy tym wszystkim omawiany tytuł nadal jest niepowtarzalny dzięki mechanice superstrzałów (ang. skillshots). Filozofia jak najbardziej kreatywnego zabijania przeciwników, nagradzanego punktami, za które ulepszamy swoją broń, nie zestarzała się ani trochę. Nadziewanie przeciwników kopniakami na kaktusy, wrzucanie ich smyczą w instalacje elektryczne czy podcinanie potężnymi wślizgami bawi dokładnie tak samo jak w 2011 roku. Do tego efekciarstwo kipiącej od skryptów kampanii i pomysłowość twórców – w odniesieniu do projektu lokacji czy wyzwań – wciąż zawstydza konkurencję, z serią Call of Duty na czele. Szkoda, że to zabawa raptem na jakieś 7 godzin.

Bulletstorm niewiele się zestarzał od 2011 roku – rozwałka wciąż kopie tyłki, a oprawa audiowizualna potrafi być ucztą dla zmysłów.

Recenzja gry Bulletstorm: Full Clip Edition – kontrowersyjny remaster niezłej strzelanki - ilustracja #4

Dystrybucyjne kontrowersje

W branży panuje taki zwyczaj, że gdy wychodzi remaster jakiejś gry, jej posiadacze dostają odświeżoną wersję za darmo. Niestety, Bulletstorma to nie dotyczy. Wydawca, Gearbox Publishing, tłumaczył, że nie jest w stanie tego zapewnić, bo za ukazanie się pierwowzoru odpowiadał ktoś inny (Electronic Arts), ale w oczach graczy sprawa i tak wygląda kontrowersyjnie. Co gorsza, Full Clip Edition nie jest dystrybuowane w Polsce. To oznacza konieczność wydania w dniu premiery 45,99 euro (prawie 200 zł) na Steamie i porównywalnych kwot na konsolowych platformach dystrybucji cyfrowej.

Na szczęście czas rozgrywki wydłużają dwa dodatkowe tryby gry. Pierwszym jest kooperacyjny multiplayer – Anarchia – w którym maksymalnie czwórka graczy na niewielkich arenach odpiera ataki coraz groźniejszych fal wrogów. Ot, typowa „horda”, tylko o tyle oryginalna, o ile oryginalny jest system walki w Bulletstormie, z kopaniem przeciwników i miotaniem nimi przy użyciu smyczy. Nie oznacza to jednak, że nie jest to przyjemna zabawa – takie zabijanie ramię w ramię z przyjaciółmi smakuje doskonale, a wisienkę na torcie stanowi przyzwoity system progresji, ze sporą liczbą elementów do personalizacji postaci, które można odblokować. Na tym tle mniej okazale wypada drugi dodatkowy wariant rozgrywki – Echo. Polega on na przechodzeniu krótkich sekcji kampanii i uzyskiwaniu w nich jak najwyższych wyników punktowych, które są wpisywane do sieciowych rankingów.

Niestety, rozgrywka w Bulletstormie to również rozwiązania, które po sześciu latach trącą myszką. Przede wszystkim zaskoczeniem i utrapieniem dla wielu będzie fakt, że główny bohater... nie potrafi skakać. Wprawdzie może przesadzać murki i inne przeszkody, ale pod warunkiem, że gracz podejdzie do nich i wykona kontekstową akcję. Boli to szczególnie w połączeniu z niewidzialnymi ścianami. Przeciwnicy szyją do Ciebie z drugiej strony półmetrowego basenu? Nie, nie ma mowy o zeskoku do wody i szarży na wprost. Trzeba obiec przeszkodę dookoła... albo znaleźć schodki. Sytuacji nie poprawia wcale fakt, że areny oraz korytarze są ciasne i/lub pełne osłon, na których można się zablokować. Krótko mówiąc, taniec śmierci w Bulletstormie nie ma w sobie tej gracji, która cechuje Dooma czy Shadow Warriora 2. Ale wciąż pierońsko bawi.

Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki...

To ciągle jeden z najbardziej efekciarskich poziomów w strzelankach z ostatnich lat. Oskryptowana czy nie, destrukcja otoczenia czasami robi tutaj niesamowite wrażenie.

Recenzja gry Bulletstorm: Full Clip Edition – kontrowersyjny remaster niezłej strzelanki - ilustracja #2

A była tu jakaś fabuła?

O dziwo, warstwę fabularną również można zaliczyć do atutów Bulletstorma. Owszem, opowieść o zemście oszukanych żołnierzy renegatów na złym generale była banalna, przewidywalna i prostsza niż budowa cepa – ale śledziło się ją z przyjemnością. Wszystko dzięki nieustannym zwrotom akcji oraz charyzmatycznym postaciom, toczącym barwne dialogi, które były tak absurdalnie wulgarne, że aż komiczne. Do kontynuowania zabawy zachęcało również umiejscowienie akcji na zdewastowanej rajskiej planecie, opanowanej przez krwiożerczych dzikusów i mutanty.

A co z atrakcjami dla osób, które przygodę z Bulletstormem mają już za sobą, zapoznawszy się grą np. w czasach, gdy można było dorwać ją za grosze na pierwszej lepszej wyprzedaży? No właśnie, tu zaczynają się schody. Full Clip Edition nie daje żadnego konkretnego powodu, który uzasadniałby wydanie jeszcze raz ok. 200 zł. Chyba że ktoś bardzo, ale to bardzo tęsknił za multiplayerem, a do tej pory nie mógł się nim cieszyć przez przeklęte Games for Windows LIVE. Albo kogoś ekscytuje pięć „zupełnie nowych” map w trybie Echo, do spółki z zawartością starych DLC, czyli kolejnymi czterema wyzwaniami w tym trybie i sześcioma arenami do kooperacyjnej Anarchii. Bo nie sądzę, by kogokolwiek miała przekonać faktyczna nowość w postaci trybu o nazwie Rozpierducha – to swoista „nowa gra plus”, w której przechodzimy kampanię z całym arsenałem dostępnym od startu (i bez limitu niesienia trzech sztuk broni naraz).

Natomiast dodatkiem, który faktycznie robi różnicę, jest Duke Nukem’s Bulletstorm Tour – opcja zamiany oryginalnego głównego bohatera w trybie fabularnym na samego Księcia, z zupełnie nowymi liniami dialogowymi. Brzmi świetnie? I rzeczywiście jest świetne, nawet jeśli podmiany dokonano po linii najmniejszego oporu – inne postacie wciąż wypowiadają te same słowa, zachowano też identyczne animacje w cut-scenkach, a kwestie Duke’a dopasowano do tego wszystkiego (albo i nie – miejscami po prostu skopiowano teksty pierwotnego protagonisty).

Remaster był dobrą okazją, by wymyślić więcej superstrzałów, najlepiej dodając je w pakiecie z jakąś nową bronią. Niestety, nie skorzystano z tej sposobności.

Tak czy inaczej, zabawna kampania staje się jeszcze zabawniejsza z kultowym herosem i warto przejść ją dla niego drugi raz. To dlaczego mówię, że żaden konkretny argument nie uzasadnia ceny Full Clip Edition? Bo niestety Duke Nukem’s Bulletstorm Tour to DLC – obecnie jest rozdawane tylko w ramach pre-orderów, a później będzie sprzedawane w Bóg wie jakiej cenie (jeśli w ogóle).

No dobrze, ale przecież dochodzi do tego jeszcze poprawiona grafika, prawda? Cóż... Grałem równocześnie w oryginalnego Bulletstorma i w Full Clip Edition – i w obu przypadkach byłem zaskoczony. Pierwowzór zaskoczył mnie tym, jak pięknie potrafi wyglądać po sześciu latach od premiery. Krajobrazy i rozwałka momentami wciąż zapierają dech. Natomiast w remasterze zaskakuje to, że prawie wcale nie różni się on wyglądem od oryginału. Owszem, można zauważyć bardziej sugestywną krew, ładniejszą wodę, lepsze oświetlenie, obfitsze efekty cząsteczkowe czy tu i ówdzie ostrzejsze tekstury – ale to niewiele. Animacje twarzy lub ogień nadal wyraźnie zdradzają zakorzenienie tytułu w siódmej generacji sprzętu. Niemniej, jako się rzekło, gra w ogólnym zarysie wciąż prezentuje się zupełnie ładnie. A do tego będzie śmigać płynniutko nawet na kilkuletnim pececie.

Generał Serrano wciąż pozostaje jednym z bardziej charakterystycznych strzelankowych antagonistów. Potrafi zgasić nawet Duke’a Nukema ;-)

...chyba że z Księciem

W podsumowaniu bardzo chciałbym powiedzieć Wam, że remaster Bulletstorma to świetna sprawa i że powinniście w te pędy lecieć po niego do sklepu. Naprawdę chciałbym – żeby People Can Fly uwierzyło w siłę tej marki i zrobiło sequel, którego ze względu na otwarte zakończenie „jedynki” wypatrujemy już od sześciu lat.

Ale fakty są takie, że Full Clip Edition to najzwyklejszy w świecie skok na kasę. Ledwie zauważalne poprawki grafiki i licha garść dodatkowej zawartości nie przekonają żadnego fana oryginału, by kupić raz jeszcze tę samą grę – zwłaszcza za tak grube pieniądze. Może gdy cena remastera zejdzie do jednej czwartej obecnego kosztu zakupu, będzie to pozycja warta polecenia graczom znającym podstawkę... pod warunkiem, że DLC zawierające Duke Nukem’s Bulletstorm Tour nie będzie wymagać znaczącej dopłaty.

Co innego nowi klienci – Was do poznania Bulletstorma gorąco zachęcam. Owszem, również w Waszym przypadku aktualna cena gry jest wygórowana, ale jeśli szukacie ostrej, bezkompromisowej strzelanki i polubiliście takie pozycje jak Doom czy Shadow Warrior, po dzieło People Can Fly po prostu musicie sięgnąć – prędzej albo później. To naprawdę jedyny w swoim rodzaju, niesłychanie miodny FPS.

Abstrahując od nakładu pracy włożonego w remaster – Bulletstorm to w dalszym ciągu bardzo estetyczna gra.

Summa summarum wystawienie ostatecznej noty omawianej pozycji to niełatwe zadanie. Gdybym miał potraktować grę jak zupełnie nowy produkt, a nie reedycję, Bulletstorm: Full Clip Edition bez wahania dostałoby mocne osiem oczek na dziesięć. Natomiast gdybym oceniał wyłącznie remaster, z pominięciem jakości gry jako takiej i jej oryginalnych elementów, naliczanie punktów zatrzymałoby się nie dalej niż na szóstce. Zatem pogódźmy te dwie skrajności krakowskim targiem i poprzestańmy na tym, co leży pośrodku.

O AUTORZE

Z grą Bulletstorm: Full Clip Edition spędziłem ok. 10 godzin. Czas ten poświęciłem na przejście kampanii oraz zapoznanie się z pozostałymi trybami zabawy i innymi atrakcjami, ze szczególnym uwzględnieniem Duke Nukem’s Bulletstorm Tour. Recenzja remastera była dla mnie pierwszą okazją po latach, by raz jeszcze zagrać w jeden z najlepszych polskich FPS-ów – i przekonać się z radością, że dzieło People Can Fly przez sześć lat prawie nic nie straciło na grywalności oraz oryginalności.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry Bulletstorm: Full Clip Edition na PC otrzymaliśmy nieodpłatnie od wydawcy, firmy Gearbox Software.

Krzysztof Mysiak

Krzysztof Mysiak

Z GRYOnline.pl związany od 2013 roku, najpierw jako współpracownik, a od 2017 roku – członek redakcji, znany także jako Draug. Obecnie szef Encyklopedii Gier. Zainteresowanie elektroniczną rozrywką rozpalił w nim starszy brat – kolekcjoner gier i gracz. Zdobył wykształcenie bibliotekarza/infobrokera – ale nie poszedł w ślady Deckarda Caina czy Handlarza Cieni. Zanim w 2020 roku przeniósł się z Krakowa do Poznania, zdążył zostać zapamiętany z bywania na tolkienowskich konwentach, posiadania Subaru Imprezy i wywijania mieczem na firmowym parkingu.

więcej

Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!