Borderlands 2: Captain Scarlett and Her Pirate's Booty Recenzja gry
Recenzja gry Borderlands 2: Captain Scarlett and Her Pirate's Booty - pustkowia dla piratów
Pierwszy dodatek do Borderlands 2 daje dokładnie to, czego oczekujemy po rozszerzeniach - tonę nowej zawartości. Chluba dla DLC!
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- dodatek wyładowany po brzegi zawartością;
- raj dla miłośników lootu;
- trzeci pojazd – poduszkowiec;
- kilka zupełnie nowych przeciwników i ciekawi bossowie;
- świetnie zaprojektowane i różnorodne lokacje;
- wynagradzająca wysiłek końcówka;
- dwie misje raidowe po ukończeniu kampanii.
- fabuła, brak wyrazistych, zapadających w pamięć postaci;
- słabe zadania poboczne.
Druga odsłona cyklu Borderlands to w opinii wielu najlepszy produkt firmy Gearbox Software, jaki kiedykolwiek ujrzał światło dzienne i nic w tym dziwnego – Amerykanie wyciągnęli lekcję z błędów popełnionych w pierwowzorze i spłodzili sequel totalny, który bez poczucia wstydu mógł stanąć w szranki o miano najlepszej strzelaniny ubiegłego roku. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku poprzedniej gry, twórcy zaplanowali rozwijanie swojego dzieła w czterech płatnych dodatkach. Z racji tego, że trzeci z nich zadebiutuje na rynku lada moment, jest to dobra okazja, by przyjrzeć się poprzednim dwóm rozszerzeniom, które dotąd nie były przez nas szerzej omawiane, a są dostępne od dłuższego czasu. Na pierwszy ogień pójdzie wydana jeszcze w październiku przygoda o nazwie Captain Scarlett and Her Pirate’s Booty.
Po kupieniu i zainstalowaniu dodatku na mapie świata pojawia się zupełnie nowy obszar: Oaza. Niedostępne w podstawce terytorium możemy na dobrą sprawę odwiedzić już na początku rozgrywki – wystarczy skorzystać z pierwszego punktu szybkiej podróży, który znajduje się w zimowej kryjówce Claptrapa. Wizyta niedoświadczonego bohatera w skąpanym w słońcu kurorcie na nic się jednak nie zda. Autorzy ustawili doświadczenie wrogów na czternastym poziomie, co oznacza, że zaczynających od zera graczy kilkugodzinna rozgrzewka w zwykłej kampanii niestety nie ominie.
Pod względem objętości Captain Scarlett and Her Pirate’s Booty prezentuje się imponująco – można śmiało pokusić się o stwierdzenie, że pod względem skali dodatek ten niczym nie ustępuje rozbudowanym rozszerzeniom sprzed epoki DLC i ośmiesza producentów, próbującym wciskać różnego rodzaju badziewie za wygórowane kwoty. Na żądnych nowych przygód śmiałków czeka aż osiem nowych i rozległych lokacji, dziewięć misji wchodzących w skład głównego wątku fabularnego i szesnaście nieobowiązkowych zadań pobocznych, przy czym jedno z nich (poszukiwanie pirackich skarbów) występuje pięciokrotnie, za każdym razem w innym obszarze. Na tym zabawa się nie kończy. Po zakończeniu złożonej z ośmiu rozdziałów kampanii, w Oazie odblokowywane są dwa scenariusze raidowe dla bardzo doświadczonych bohaterów, koncentrujące się na ubiciu piekielnie wymagających bossów. Ich zniszczenie nagradzane jest nie występującymi w podstawce kryształami (Seraph), za które można kupić unikatowy oręż, oznaczony kolorem różowym. Zaliczenie wszystkich atrakcji przygotowanych przez autorów to wyzwanie na co najmniej dziesięć godzin.
Najsłabszym elementem dodatku jest sama kampania, która po wydarzeniach, jakich byliśmy świadkami w „dwójce”, nie robi już niestety wielkiego wrażenia. Fabuła koncentruje się na poszukiwaniach legendarnego skarbu - jego położenie wskaże nam tajemniczy kompas, który trzeba najpierw poskładać z rozrzuconych tu i ówdzie części. Brak w Captain Scarlett and Her Pirate’s Booty dobrze nakreślonych i wyrazistych postaci – jedynie mocno popaprany Shade i zakochany po uszy Herbert dają radę, ale to bohaterowie drugiego planu, którzy pojawiają się dosłownie na chwilkę i w gruncie rzeczy niewiele wnoszą do opowiadanej historii. Odrobinę zawieść można się też na pirackiej otoczce, która teoretycznie powinna napędzać ten produkt. Nieco inaczej wyobrażałem sobie przeniesienie morskich rozbójników do Borderlandsowych klimatów, choć trzeba uczciwie przyznać, że w tym względzie produkt firmy Triptych Games ma też swoje dobre momenty.
Autorzy chwalą się, że w rozszerzeniu pojawia się zatrzęsienie nowych przeciwników, ale to tylko pozory – większość z nich to przefarbowani rywale z „dwójki”. Ubranie oponentów w pirackie łaszki i przemianowanie ich etykiet na piracką modłę (Korsarze, Bukanierzy itp.) to zdecydowanie za mało, żeby pozbyć się wrażenia powtórki z rozrywki, zwłaszcza, że większość z nich zachowuje się identycznie, jak w podstawce, np. Grogmaster z dwoma koktajlami Mołotowa w rękach biegnie na złamanie karku w kierunku graczy i detonuje się w ich pobliżu dokładnie tak samo, jak Suicide Psycho. Jedyna warta uwagi grupa niemilców to mocniejsze odpowiedniki Bukanierów. Zakute w zbroje góry mięsa potrafią mocno uprzykrzyć życie w trakcie wymiany ognia – atakując z dystansu harpunami (Harpooner), przyciągając do siebie kotwicami (Anchorman) czy rozrzucając miny przeciwpiechotne (Mine Layer). Co ciekawe, pewnym urozmaiceniem od żmudnej walki z piratami okazują się być roboty Hyperionu, które pojawiają się liczniej w rafinerii Eridium, ale trzeba tu podkreślić, że od czasu Borderlands 2 maszyny Jacka nie wzbogaciły się o żadne nowe jednostki.
Entuzjaści szybkiego podróżowania po pustkowiach z radością przywitają nowy środek lokomocji. Poduszkowiec, podobnie zresztą jak klasyczne pojazdy z „dwójki”, wyposażony jest w dopalacz, zwykłe działko pokładowe, a także wyrzutnię rakiet, harpunów i miotacz pił tarczowych – główny oręż tradycyjnie wybieramy podczas materializowania statku w stacji. Maszyna jest szybka i piekielnie zwrotna, co w niewiarygodny sposób ułatwia taranowanie wrogów, ale graczy chcącym nowym wehikułem szybko zaliczyć odpowiedni Challenge czeka niemiła niespodzianka: masakrowanie rywali kadłubem nie jest wliczane do puli wyzwania. Lewitująca łódź dostępna jest tylko w najbardziej rozległych obszarach, konkretnie dwóch. Warto w tym miejscu dodać, że Sand Skiffy są chętnie wykorzystywane przez piratów, więc nie jeden raz stoczycie z nimi emocjonujące walki.
Na koniec kilka ciepłych słów o lokacjach, które w Captain Scarlett and Her Pirate’s Booty mocno przypadły mi do gustu. W temacie projektu map autorzy postawili na różnorodność i chwała im za to. Kurort położony przy brzegu wyschniętego akwenu, latarnia morska umieszczona na szczycie gigantycznej skały czy futurystyczna rafineria Hyperionu, jakby z zupełnie innej bajki – trudno im cokolwiek zarzucić. Widoczki co chwilę upstrzone są „morskimi” elementami: kadłubami statków, wysuszonymi rafami i szkieletami ogromnych ryb. Naprawdę, miło się to wszystko ogląda podczas ciągłej wymiany ognia.
Captain Scarlett and Her Pirate’s Booty to rozszerzenie solidne i udane, choć nie wszyscy podzielą to zdanie. Najwięcej radości będą czerpać z niego fani pierwowzoru, którym nie przeszkadza nieustanny grind i wieczna pogoń za unikatowym orężem. Gracze pragnący zaliczyć dodatek jeden raz dla fabuły, zachwyceni z pewnością nie będą. Nie dość, że opowieść jest sztampowa i brakuje jej polotu, to na dodatek ogromny ładunek walki z tymi samymi rywalami, wpleciony pomiędzy kolejne epizody, może okazać się wręcz nużący. Sytuacji nie poprawiają bezpłciowe zadania poboczne z tablicy ogłoszeń, które przywołują najgorsze koszmary z pierwszej odsłony cyklu. Lojalnie więc ostrzegam: to nie jest produkt dla Was.
W epoce kontrowersyjnych DLC, których powstanie często brane jest pod uwagę na długo przed premierą gry, pojawienie się takiego dodatku jak ten, wyraźnie podnosi na duchu. Za niezbyt wygórowaną kwotę otrzymujemy bowiem solidny kawał rozrywki. I choć nie wszystko twórcom z Triptych Games w tym rozszerzeniu wyszło, nie zmienia to faktu, że dla każdego fana „dwójki” jest to produkt obowiązkowy. Bezsprzecznie.