Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Avatar: Frontiers of Pandora Recenzja gry

Źródło fot. Ubisoft
i
Recenzja gry 6 grudnia 2023, 12:01

Recenzja gry Avatar: Frontiers of Pandora - tak pięknie jeszcze nie było

Avatar Ubisoftu zaskoczył mnie, bo okazał się poprawnym sandboksem i jeszcze lepszym odtworzeniem filmowego uniwersum w formule gry video. Frontiers of Pandora teleportuje nas do wprost do przepięknego, otwartego świata, który wygląda jak ten z kina.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Avatar: Frontiers of Pandora to prawdziwy król spóźnialskich. Spóźnił się właśnie o parę tygodni na ewentualne nominacje do nagród The Game Awards 2023 i w głosowaniu za rok nikt już o nim może nie pamiętać. A co gorsza, spóźnił się jeszcze bardziej na premierę filmu Jamesa Camerona – Avatar: Istota wody – w grudniu zeszłego roku, kiedy to zainteresowanie tym tytułem mogło być znacznie, znacznie większe. Bo nie da się ukryć, że mimo ogólnej rozpoznawalności i gigantycznych budżetów uniwersum Avatara nie stało się jakoś szczególnie kultowe.

PLUSY:
  1. absolutnie zachwycający, najpiękniejszy i najbardziej różnorodny otwarty świat, jaki dotąd oglądaliśmy w grach;
  2. widowiskowe, bardzo naturalne efekty pogodowe;
  3. różnorodne lokacje i krajobrazy, od przyrody po kopalnie, rafinerie i bazy;
  4. przemyślane projekty lokacji zapewniające sprawny parkour, skradanie się, frontalny atak lub pomysłowe łamigłówki wspinaczkowe;
  5. rozkręcający się w połowie i wciągający do końca główny wątek;
  6. kapitalna misja „Połączone siły”, która na dłuższą chwilę zmienia grę w klasycznego, liniowego FPS-a;
  7. bardzo dobry feeling strzelania;
  8. rozbudowana mechanika zbierania surowców;
  9. świetne efekty dźwiękowe i muzyka;
  10. pełna immersja i klimat uniwersum Avatara – gra teleportuje nas do świata znanego z filmu;
  11. dla chętnych sporo opcjonalnych aktywności pobocznych.
MINUSY:
  1. za bardzo podobni do siebie Na’vi, rozmawiający tylko o przyrodzie, co sprawia, że nie najlepiej wypadają jako bohaterowie gry;
  2. dialogi zbyt często sprawiające, że ma się chęć je przeklinać (choć spójne z uniwersum Avatara);
  3. nie do końca dobrze wyważony poziom trudności walki;
  4. przekombinowane levelowanie postaci, polegające bardziej na metodzie prób i błędów;
  5. sporadyczne glicze, zacinanie się SI;
  6. sporo typowo ubisoftowych aktywności pobocznych.

Przez początkowe godziny z grą byłem więc niemal pewien, że odbiorę ją tak jak pierwszą część filmu – jako absolutnie przepiękne, zachwycające technicznie widowisko, którego fabuła i bohaterowie kompletnie mnie nie poruszyli i zapomniałem o nich w parę minut po wyjściu z kina. Warto bowiem przypomnieć, że w 2009 roku Avatar był najlepiej wyglądającym filmem w raczkującej wtedy technologii 3D, jaki można było zobaczyć w kinach IMAX, a dziś Frontiers of Pandora powstałe na silniku SnowDrop ma chyba najładniejszy, najbardziej różnorodny i spektakularny otwarty świat, jaki widziałem w grach.

Gdzieś tak w połowie głównego wątku mój stosunek do gry zaczął się jednak zmieniać. Fabuła stała się nieco bardziej dramatyczna i konkretna, pozwalając lepiej zrozumieć motywacje bohaterów, mocniej znienawidzić głównych antagonistów oraz ogólnie trochę bardziej wsiąknąć w to uniwersum. Mając do dyspozycji taki, a nie inny materiał źródłowy, autorzy ze studia Massive wycisnęli z niego chyba wszystko, co się dało w takim medium, jakim jest gra komputerowa.

Dzięki temu Avatar: Frontiers of Pandora ma dużo własnej tożsamości i krzywdzące byłoby nazwanie go prostym klonem Far Crya, którego elementy są oczywiście obecne, ale dobrze się w tej formule sprawdzają. Widać tu także równie dużo zapożyczeń z Horizona: Forbidden Westa oraz trochę z The Division – poprzedniej gry studia Massive. To wszystko jest jednak tylko dobrze pasującym dodatkiem do avatarowej całości. I choć po skończeniu gry nadal nie kojarzę imion bohaterów, to jednak do samego finału kibicowałem im w walce z ludzką rasą, jednocześnie dobrze się bawiąc w tej bardzo etnicznej grze FPP z najpiękniejszym, najbardziej zjawiskowym otwartym światem, jaki widziała komputerowa rozrywka.

Z tego uniwersum nie da się wiele wycisnąć

Na początku jednak gra tą etnicznością i egzotyką odrzuca. To wina tego, że niebiescy Na’vi zamieszkujący księżyc Pandora wyglądają praktycznie identycznie, a ich imiona, nazwy klanów i miejsc stanowią trudny do zapamiętania zlepek przypadkowych liter. W dodatku Na’vi to rdzenny lud, którego głównym osiągnięciem rozwoju jest niezwykła symbioza z przyrodą Pandory. Trudno się więc dziwić, że mówią albo o tym, albo o swojej walce z podłym ludzkim najeźdźcą, który im tę przyrodę wyniszcza. Trudno też oczekiwać, że znajdą się tu historie rodem z Maxa Payne’a czy The Last of Us.

Mamy więc swego rodzaju paradoks, bo dialogi to albo pełne patosu rozmowy o walce wyzwoleńczej, albo opowieści o lokalnym folklorze i aż palec swędzi, by przeskakiwać takie konwersacje. Z drugiej strony jest to bardzo spójne z tym uniwersum i po pewnym czasie zrozumiałem, że właśnie tak ma być, że właśnie takich wypowiedzi należało tu oczekiwać. Tym bardziej więc doceniam scenarzystów, że zdołali w to wszystko wkleić angażujący wątek główny.

W grze wcielamy się w młodego Na’vi z klanu Sarentu, który jako jeden z nielicznych przetrwał kontrowersyjny eksperyment kształcenia dzieci tubylców na ambasadorów mających pomóc zjednoczyć dwie obce sobie rasy. Inicjatorem tej „szkółki” byli przybyli ludzie z Zarządu Pozyskiwania Zasobów (ZPZ) – wszystko więc poszło nie tak i 15 lat później stajemy przed kolejną misją zjednoczenia, ale już różnych klanów Na’vi pod sztandarem ruchu oporu w walce z okrutnym okupantem.

Frontiers of Pandora teleportuje nas do uniwersum znanego z filmów. Pełno tu znanych obrazów i motywów.Avatar: Frontiers of Pandora, Ubisoft, 2023.

Czuć w tym ducha standardowej historyjki z Far Crya, jednak wykonanie całości okazuje się zupełnie niezłe, a uwielbiana przez Ubisoft schematyczność niemal niewidoczna dzięki liniowo poprowadzonej fabule, a nie dowolnej kolejności realizacji głównych zadań. Dość powiedzieć, że byłem świadkiem takich scen i widoków, iż w połowie gry mogłem już krzyknąć sobie w duchu „jestem Na’vi!” i z radością biec do każdego zadania, w którym można było osłabiać i zbijać ludzi – won z mojej Pandory!

Avatar – brzydota wody i arcypiękna przyroda

A Pandora sama w sobie urzeka i zachwyca! Ani screenshoty, ani nawet filmiki nie oddają tego, co widać na ekranie – trzeba tam pospacerować osobiście, bo wygląda to właśnie tak jak w produkcjach Camerona. Pandora jest chyba tak naprawdę jednym z głównych bohaterów tej gry. Ma się wrażenie, że każdy liść i łodyga, każdy kwiat i drzewo żyją tam własnym życiem. Niektóre rośliny reagują, gdy jesteśmy blisko – otwierają się, zamykają, wydzielają jakieś wyziewy. W powietrzu pełno jest owadów, przemykają zwierzęta. Wszystko wygląda zupełnie inaczej w różnym świetle, zależnie od pory dnia i nocy, a prawdziwe przedstawienie zaczyna się wtedy, gdy zmienia się pogoda. Nigdy wcześniej w grze nie było tak naturalnie oddanego silnego wiatru, deszczu i mgły – na ekranie odbywa się istny szał efektów cząsteczkowych!

Słowa nie opiszą, jak ta gra potrafi pięknie wyglądać.Avatar: Frontiers of Pandora, Ubisoft, 2023.

Do tego dochodzą przeróżne biomy w tym ogromnym świecie i przez całą grę odkrywamy nowe krajobrazy. Na początku wszystko przypomina baśniową dżunglę, potem przenosimy się na wzgórza i równiny, by za jakiś czas trafić w skaliste góry i oglądać jeszcze innego rodzaju lasy, strumyki, kaniony. A cały czas mowa tylko o tym, co jest dostępne na dole, a przecież Pandora to też niezliczone platformy i wyspy gdzieś wysoko na niebie (do których da się dotrzeć), nie wspominając o konstrukcjach ludzi. Obok przyrody występują tu różne industrialne rafinerie, gazownie, bazy, laboratoria, często opuszczone, w klimatach postapo. Takie „ziemskie” budowle niejednokrotnie sąsiadują z inną wersją tutejszej natury – ponurą, martwą, wyniszczoną przez eksploatację zasobów. Tylko woda w każdym przypadku odstaje od reszty i wygląda zastanawiająco brzydko, ale być może to wina jakiegoś błędu technicznego.

To nie jest recenzja techniczna!

Po szczegółowe informacje na temat tego, jak Avatar radzi sobie na różnych konfiguracjach sprzętowych, zapraszamy na serwis Futurebeat.pl, gdzie czeka na Was artykuł Piękny otwarty świat wcale nie wymaga komputera z kosmosu. Recenzja techniczna Avatar: Frontiers of Pandora.

Dobrze, koniec tych zachwytów. Mógłbym wkleić tu setkę fotek z Pandory i na każdej byłoby widać coś zupełnie innego, różnego od poprzedniego. To chyba rzeczywiście największy świat w grach Ubisoftu, jednak warto wziąć pod uwagę, że ten ogrom wcale nie oznacza, iż ciągle potykamy się o rzeczy do zrobienia, że wszędzie są miasta kipiące od zgiełku. W przypadku Pandory przyroda tętni własnym życiem flory i fauny, a bezkresne przestrzenie służą głównie do ich przemierzania – niekoniecznie do eksplorowania. Główny wątek da się zaliczyć w około 20–25 godzin, nie ma więc strachu, że to kolejna Valhalla, w którą gra się bez końca.

Pandorę poznaje się zmysłami Na’vi

Nie bez powodu wspomniałem, że Pandora jest jednym z bohaterów gry, gdyż twórcy dostosowali do niej sporo znanych mechanik. Chociażby poruszanie się po tak dużym świecie. Nasz bohater jest bardzo wysoki i może daleko skakać oraz się wspinać – szybko zauważamy więc, że cała tutejsza przyroda została zaprojektowana tak, by umożliwić sprawne przemieszczanie się pieszo. Ogromne, powalone pnie pełnią funkcję mostów i platform prowadzących na wyższe poziomy. Niektóre liście i grzyby działają jak trampoliny lub spowalniają upadek z wysokich grani, a kapelusze grzybów porastających skały służą jako uchwyty przy wspinaczce. Wszystko to umożliwia bardzo sprawny parkour przez Pandorę w trybie FPP.

Ikran to najlepszy środek transportu na Pandorze.Avatar: Frontiers of Pandora, Ubisoft, 2023.

Do dalszych wypraw mamy latającego ikrana – coś w stylu małego, łagodnego Nazgula, a później lokalną wersję konia. Ale nie ma tu mowy o jakimś zwykłym, farcryowym wejściu do pojazdu i ruszeniu w drogę. Ikrana oraz konia trzeba najpierw uspokoić, zjednać go sobie i dopiero wtedy można go dosiąść. W przypadku tego pierwszego wiąże się to z długą, mozolną wspinaczką oraz całym rytuałem oswajania naszego jedynego skrzydlatego rumaka. Z końmi ujarzmianie czeka nas za każdym razem. Trzeba też dbać o to, by nie przemęczyć zwierząt, oraz je karmić – wszystko zgodnie z filozofią Na’vi i ich głębokim związkiem z przyrodą.

Wspinaczka i elementy platformowe są zresztą nieodłączoną mechaniką rozgrywki w wielu misjach i podczas eksploracji. Często przychodzi nam pokombinować, jak dotrzeć w jakieś miejsce, bo nikomu nie przyszło tu do głowy, by zamalować każdą skałę Pandory na żółto w punktach, gdzie można się wdrapywać. Idzie to w parze z brakiem znaczników w świecie gry i albo totalnym poleganiem tylko na opisach miejsc, albo korzystaniem ze „zmysłu Na’vi”, czyli możliwości włączenia na chwilę poświaty w punkcie docelowym. Nie jest to najwygodniejsze, ale oryginalne, inne i jak wiele rzeczy wymienionych wcześniej – spójne z uniwersum Avatara. Największe wyzwanie stanowi używanie zmysłu przy śledztwach, których w różnych misjach nie brakuje. Nasz bohater musi szukać i wiązać ze sobą przeróżne ślady – i w tym przypadku efekty wizualne często nie pomagają w odnajdywaniu wskazówek.

Twórcy postarali się nawet, by nie było tu żadnych pieniędzy do zbierania, których przecież Na’vi nie znają. Można robić zakupy, ale walutą są części zamienne albo dane dotyczące działań ZPZ. Wszystko w ramach spójności z filmowych uniwersum!

Pandora potrafi też wyglądać zupełnie inaczej. Takie widoki właśnie pozwalają lepiej zrozumieć tragedię Na’vi.Avatar: Frontiers of Pandora, Ubisoft, 2023.

Zerwanie owocu to nie lada wyzwanie

W grze występuje także zbieranie surowców do craftingu i gotowania, wywindowane tutaj na zupełnie nieznany poziom. Wiele misji pobocznych wymaga znalezienia konkretnej rośliny lub owoców, ale zapomnijcie o prostym przytrzymaniu przycisku X nad krzakiem. Najpierw trzeba przestudiować zielnik, by dowiedzieć się, gdzie dana roślina może rosnąć. Gdy już ją znajdziemy, trzeba ją zebrać, co wymaga dłuższego manipulowania gałką i triggerem. A to nie koniec! Warto jeszcze dopilnować właściwej pory dnia i pogody, by uzyskać lepszą jakość surowca – czasem jest to nawet konieczne. Na szczęście dotyczy głównie zadań opcjonalnych i opcjonalnego craftingu, choć wytwarzać generalnie warto, bo lootu w świecie gry nie ma za dużo, a działanie upichconych potraw często pomaga w walce. Ja osobiście jestem umiarkowanym fanem ogrodnictwa i taki rytuał zbieractwa nie był dla mnie przyjemnością, niemniej doceniam ideę oraz wykonanie.

Do tego dochodzą jeszcze misje, w których trzeba „malować w powietrzu” – robić coś w stylu tai chi rękoma, co bez ułatwień przetestuje naszą koordynację w operowaniu gałkami pada w różnych kierunkach. Jedynie specjalne narzędzie SID do ujawniania przewodów oraz hakowania jest tu kawałkiem bezdusznej ludzkiej techniki i zapewnia naprawdę dobrze zrealizowaną grę w hakowanie – prostą, ale wymagającą nieco uwagi i zręczności. Dopiero między tym wszystkim zdarza się walka w trybie FPP i czasem TPP.

Trochę Far Crya w walce...

Starć nie ma tu relatywnie aż tak wiele – o ile nie będziemy sami celowo ich prowokować. Pamiętam, że złapałem się na tym, iż szukam przycisku chowającego broń, bo przez dużą część rozgrywki nie była mi ona w ogóle potrzebna. Za to, kiedy już ruszamy do boju, warto się odpowiednio przygotować i nie bawić w Rambo – no chyba że dysponujemy postacią stojącą o jeden level wyżej niż sugerowany w zadaniu. Wszystko przez to, że zwykle przychodzi nam atakować kompleksy przemysłowe, w których trzeba wykonać kilka różnych zadań (zamknąć zawory, przeciąć jakieś kable), a gra nie zapisuje postępów w trakcie takich misji, nie ma też opcji zrobienia save’a. Może się więc zdarzyć, że będziemy już o włos od końca, ale zginiemy i całą akcję trzeba będzie zacząć od nowa.

Początkowo trochę mnie to frustrowało, zwłaszcza gdy próbowałem podchodzić do zadania z niższym levelem postaci – żołnierze zamknięci w egzoszkieletach z wyrzutniami granatów potrafią wtedy załatwić nas szybciej, niż zdążymy pomyśleć o użyciu apteczki. Z czasem jednak zacząłem traktować bardziej serio rady NPC, by do każdego szturmu odpowiednio się przygotować – zaopatrzyć w jedzenie, amunicję, ulepszyć broń, jeśli się da, i nade wszystko dobić poziomem bohatera do sugerowanego.

Walka jest naprawdę satysfakcjonująca, nawet jeśli czasem przypomina Far Cry’a.Avatar: Frontiers of Pandora, Ubisoft, 2023.

Z drugiej strony twórcy mocno zachęcają, by działać po cichu. Wszelkie „ludzkie” lokacje zostały fantastycznie zaprojektowane pod tym kątem: pełne ukrytych przejść pod ziemią, nad murem, kładek zrobionych z grubych kabli, wysięgników, wciągarek, tuneli wentylacyjnych – opcji, by dostać się do wyznaczonego miejsca występuje tu naprawdę mnóstwo. Różnego rodzaju łuki z kolei dobrze spisują się jako cicha broń snajperska i wydają się naprawdę OP – celna strzała w czułe miejsce egzoszkieletu lub śmigłowca potrafi ściągnąć przeciwnika jednym trafieniem.

...a trochę Dooma Eternal

Nasz niebieski bohater może też korzystać z karabinu automatycznego i strzelby, tylko w jednym modelu, bez celowania przez przyrządy, ale ta broń przydaje się głównie, gdy mamy level równy z wymaganym, a najlepiej wyższy. Wtedy frontalny atak przypomina rozgrywkę z Dooma Eternal. Szybkim i wysokim Na’vi można lawirować między wrogami, nim zdążą w nas wycelować, błyskawicznie załatwiając ich ze strzelby. W lokacjach nie brakuje również wybuchowych elementów, dzięki którym akcje stają się jeszcze bardziej widowiskowe. Szkoda tylko, że bardzo rzadko dochodzi do starć w trybie TPP, lecąc bądź jadąc wierzchowcem – tutaj znowu trzeba samemu znaleźć sobie potyczkę tego typu, bo misje prawie nie stwarzają takich okazji.

Walka ogólnie jest więc bardzo satysfakcjonująca, łącznie z wszystkimi efektami i feelingiem broni podczas strzelania, ale to już standard w grach Ubisoftu. A już zupełnym zaskoczeniem okazała się niemal półtoragodzinna misja w środku fabuły, podczas której przemierzamy zamknięty kompleks niczym w dawnych strzelankach FPP z przełomu lat 90. i 2000. Można kompletnie zapomnieć o wielkim otwartym świecie, zagłębiając się w industrialne korytarze, strzelając i wykonując kolejne etapy questa.

Shotgun w dłoni i brak patrzenia przez celownik - gra czasem zmienia się w klasycznego FPS-a w stylu Dooma!Avatar: Frontiers of Pandora, Ubisoft, 2023.

Główne zarzuty, jakie mam do walki, to wspomniany niezbyt dobrze zbalansowany poziom trudności. Poniżej sugerowanego levelu bywa trudno, a równo lub poniżej – trochę zbyt łatwo. Słabo rozwiązano też rozwój postaci. Występuje tu, standardowo, zbyt wiele drzewek z różnymi drobiazgami, w stylu: „możesz nosić granat więcej”, „obrażenia zwiększyły się o 10%”, „zdrowie zwiększyło się o 100 punktów” – choć w interfejsie pasek zdrowia ma ciągle tę samą długość – ale to jeszcze można przeboleć. Najgorsze jest to, że wbijanie kolejnych leveli wydaje się żyć własnym życiem. Brak tu konkretnych punktów, tylko pasek postępu zapełnia się mniej, bardziej lub wcale przy różnych czynnościach.

Wydaje się, że robienie questów nie ma na niego prawie żadnego wpływu – trochę pomaga odblokowywanie zdolności, a najbardziej działa wyposażanie się w ubranie o lepszych statystykach, mocniejszą broń i ulepszenia do tych rzeczy. Wstawienie moda „znakomitego” zamiast „dobrego” potrafi czasem zwiększyć pasek o połowę, a czasem tylko o milimetr. Trochę za dużo w tym przypadkowości, przez co levelowanie postaci nie jest tu grindem, tylko raczej odbywa się metodą prób i błędów – sondujemy, co najbardziej pomoże naszemu bohaterowi i ewentualnie jakich surowców należy szukać.

Odrobinę za dużo Ubisoftu w otwartym świecie

Mieszane uczucia można mieć także co do aktywności w otwartym świecie. Niezbyt dokładna, ogromna mapa szybko zapełnia się kolorowymi punktami, za którymi kryje się zestaw standardowych, ubisoftowych wypełniaczy, gdyby ktoś chciał spędzić z grą dodatkowe godziny. Plusem jest to, że większość z nich bywa czysto opcjonalna i niepotrzebna do ukończenia fabuły. Nie widziałem też jakichś przerażających zadań, w stylu zbierz 300 kwiatów. Jeśli już występują tego typu wyzwania, to do wyszukania mamy maksymalnie kilkanaście rzeczy.

Są tu też aktywności naprawdę przydatne i angażujące, jak np. zbieranie unikalnych zdolności przodków, co wiąże się zwykle z pomysłową eksploracją i wspinaczką, są specyficzne kwiaty, których dotknięcie zwiększa na stałe poziom zdrowia. Ale są też różne kopalnie i rafinerie pełniące funkcję farcryowych posterunków. Widać, że złożono je z tych samych elementów, wyglądają podobnie, jednak układ jest zawsze nieco inny, tak jakby posługiwano się pojedynczymi klockami, a nie całymi lokacjami przy „kopiuj-wklej”. Misje poboczne to także ubisoftowy standard i nic wybitnego. Zdarzają się jakieś ciekawsze, jednak do poziomu tych z Wiedźmina im daleko, no i dochodzi jeszcze wspomniany na początku problem z niezbyt ciekawymi, podobnymi do siebie przedstawicielami Na’vi. Ogólnie aktywności poboczne istnieją, są opcjonalne i zapewne docenią je głównie fani uniwersum Avatara.

Wspominałem już, że tu jest całkiem ładnie?Avatar: Frontiers of Pandora, Ubisoft, 2023.

Dobra gra, jeszcze lepsza egranizacja

Avatara: Frontiers of Pandora muszę pochwalić jeszcze za to, jak działa na pececie. Spodziewałem się różnych problemów przy tak ładnej grafice i efektach pogodowych, a tymczasem na RTX3070 jest cały czas bardzo płynnie niezależnie od tego, co dzieje się na ekranie. Z dwoma małymi wyjątkami – raz na parę godzin zdarzały się momenty, kiedy animacja zwalniała do poziomu 5 klatek, ale to ewidentnie jakiś błąd techniczny, niezwiązany z ogólną wydajnością, bo po chwili wszystko wracało do normy. O wiele częściej przydarzał się błąd z niedoczytaniem tekstury – zamiast ostrego obrazu widać było coś rozmytego w niskiej rozdzielczości – kolejny bug do usunięcia, bo zwykle dotyczył zawartości ekranów komputerów w bazach.

Żaden z gliczy technicznych nie popsuł mi jednak frajdy z grania. Avatar Ubisoftu okazał się lepszą grą, niż myślałem, że będzie. Dosłownie przenosi nas do świata znanego z filmów i wygląda tak jak obrazy oglądane w kinie. Główny wątek (o dziwo) dał radę mnie wciągnąć, nawet jeśli brakowało mi w nim paru wyrazistych ludzkich postaci, a cutscenki z dialogami wydały mi się zbyt statyczne, w bethesdowym stylu. Podobała mi się też walka i eksploracja niekończących się przestrzeni Pandory, podczas której stwierdzenie „Widzisz tę górę? Możesz tam wejść” nabiera nowego wymiaru. To była naprawdę niezwykła przygoda i chętnie wrócę na Pandorę w zapowiedzianych dodatkach fabularnych. Może nie jest to najlepsza gra z otwartym światem, ale na pewno jedna z najlepszych prób przeniesienia filmowego uniwersum do świata gier.

Przedpremierowy dostęp do gry otrzymaliśmy bezpłatnie od firmy Ubisoft.

Dariusz Matusiak

Dariusz Matusiak

Absolwent Wydziału Nauk Społecznych i Dziennikarstwa. Pisanie o grach rozpoczął w 2013 roku od swojego bloga na gameplay.pl, skąd szybko trafił do działu Recenzji i Publicystki GRYOnline.pl. Czasem pisze też o filmach i technologii. Gracz od czasów świetności Amigi. Od zawsze fan wyścigów, realistycznych symulatorów i strzelanin militarnych oraz gier z wciągającą fabułą lub wyjątkowym stylem artystycznym. W wolnych chwilach uczy latać w symulatorach nowoczesnych myśliwców bojowych na prowadzonej przez siebie stronie Szkoła Latania. Poza tym wielki miłośnik urządzania swojego stanowiska w stylu „minimal desk setup”, sprzętowych nowinek i kotów.

więcej

Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!