Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Assassin's Creed Chronicles: India Recenzja gry

Recenzja gry 11 stycznia 2016, 18:00

Recenzja gry Assassin's Creed Chronicles: India - więcej Prince'a!

Po długim okresie przerwy Ubisoft wraca do spin-offu serii Assassin's Creed, reprezentującej gatunek pseudodwuwymiarowych skradanek. Czy studio Climax wyciągnęło wnioski z chińskiej odsłony i wprowadziło więcej nowości w Indiach?

Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji XONE

PLUSY:
  1. wysoki poziom trudności;
  2. dobrze zrealizowana mechanika rozgrywki;
  3. różnorodne lokacje;
  4. dobre tempo rozgrywki;
  5. świetnie zrealizowane etapy platformowe;
  6. zaskakująco dużo nowości;
  7. ładna grafika i świetna muzyka.
MINUSY:
  1. fabuła, głosy postaci;
  2. brak zmian w systemie walki;
  3. oprawa wizualna w China sprawiała nieco lepsze wrażenie.
  4. (od biedy) mogłaby być dłuższa.

Miała być grywalna ciekawostka, zrealizowana w formie dodatku DLC, wchodzącego w skład przepustki sezonowej do Assassin’s Creed: Unity, skończyło się na platformówkowej miniserii, która w ciągu kilku najbliższych tygodni doczeka się aż dwóch odsłon (India zadebiutuje już jutro, natomiast Russia w połowie lutego). Wydana w ubiegłym roku pierwsza kronika stanowiła interesujące połączenie rozwiązań z gier Mark of the Ninja i Prince of Persia, choć w gatunku pseudodwuwymiarowych skradanek rewolucji tytuł ten nie spowodował. Odpalając kilka dni temu Indię, nie łudziłem się, że drugi odcinek cyklu zostanie wyraźnie usprawniony w stosunku do pierwowzoru, tym większe było więc moje zaskoczenie, gdy okazało się, że studio Climax zrobiło wyraźny krok naprzód.

Recenzja gry Assassin's Creed Chronicles: India - więcej Prince'a! - ilustracja #2

Jeśli nie miałeś do tej pory okazji zetknąć się z Assassin’s Creed Chronicles, koniecznie zapoznaj się z recenzją pierwszej odsłony tego cyklu, która trafiła do sprzedaży w kwietniu ubiegłego roku:

  1. Recenzja gry Assassin’s Creed Chronicles: China (7/10)

Pierwszy kontakt z grą nie zwiastuje zmian, jakie przygotowali deweloperzy, wręcz przeciwnie. Na początku trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z powtórką z rozrywki – produkcją opartą na sprawdzonych mechanizmach, która nie zaoferuje niczego nowego. Główny bohater porusza się w identyczny sposób jak Shao Jun w poprzedniej części i ma do dyspozycji podobne narzędzia: służące do odwracania uwagi przeciwników biao dźwiękowe i chakramy, które od znanych z chińskiej odsłony noży różnią się tym, że potrafią odbijać się od ścian. Dopiero kilka etapów później odblokowana zostaje bomba dymna, ogłupiająca rywali i pozwalająca ominąć ich bez ryzyka wykrycia. To tak naprawdę jedyna istotna nowość w arsenale naszego podopiecznego, ale zasadniczo zmieniająca sposób jego działania. W pierwowzorze Shao nie potrafiła wyłączać z gry na zawołanie wybranych strażników, co najwyżej odciągać ich w inne miejsca za pomocą petard hukowych. Tutaj jest to możliwe.

Taki, a nie inny ekwipunek bohatera sprawia, że rozgrywka w nowym epizodzie przebiega odrobinę inaczej. Tam, gdzie przeprawa wytyczoną przez twórców ścieżką okazuje się zbyt trudna, w sukurs bohaterowi przychodzi wspomniana bomba. Nie oznacza to jednak, że gra staje się przez to łatwiejsza. Liczba gadżetów jest mocna ograniczona, a składów broni pozwalających uzupełniać arsenał bohatera trafia się zdecydowanie mniej niż w pierwowzorze. Arbaaz często musi decydować się na kradzież wyposażenia niczego nie spodziewającym się przeciwnikom, co jest niebezpieczne. Zmagając się z kolejnymi etapami, nieraz zastanawiałem się, czy podjąć ryzykowną próbę wyjęcia strażnikom potrzebnych mi przedmiotów (to, co znajduje się w posiadaniu danego rywala, widzimy po odpaleniu wzroku orła), czy też mozolnie przebijać się naprzód, polegając wyłącznie na małpiej zręczności bohatera.

Niekiedy gra mocno przypomina platformówkowe odsłony serii Prince of Persia.

Oczywiście wszystkie problemy wynikające z aktywności przeciwników można załatwić przy pomocy niezawodnej klingi, ale rozwiązanie to nie jest tak satysfakcjonujące jak skuteczne omijanie wrażych sił. Assassin’s Creed Chronicles to seria stricte skradankowa i właśnie działanie w cieniu sprawia tu największą radość. Kampanię da się ukończyć, nie zabijając nikogo poza celami oznaczonymi złotym kolorem, a także nie dając się wykryć, co również stanowi pewną nowość w stosunku do poprzedniej odsłony. Shao Jun nie mogła obezwładniać wrogów, przyduszając ich, Arbaaz z kolei taką umiejętność posiada i często lepiej opłaca się pozbawić rywala przytomności niż wdać w otwartą walkę i ryzykować przybycie posiłków. Warto jednak podkreślić, że uzyskanie maksymalnego wyniku za pokonanie danego fragmentu etapu wyklucza jakikolwiek kontakt ze strażnikami. Perfekcjoniści będą mieć tu pełne ręce roboty, a żmudne próby ukończenia zmagań w trybie cienia wielokrotnie przyprawią ich o zgrzytanie zębów. India to gra trudna i wymagająca anielskiej cierpliwości.

Gra oferuje przejrzysty system nagradzania za styl, w jakim pokonujemy dany etap.

A propos wyniku. Podobnie jak poprzednio wszystkie nasze poczynania są na bieżąco oceniane przez grę po dotarciu do kolejnego checkpointu, których może być nawet kilkanaście w jednym etapie. Maksymalną liczbę punktów można zdobyć wyłącznie poruszając się jak duch (nie dotykamy wrogów i nie informujemy ich o swojej obecności). Wystarczy jeden raz pozbawić oponenta przytomności, a produkt automatycznie przylepi nam nieco niżej notowaną łatkę dusiciela. A jeśli kogoś zaszlachtujemy – nieważne, czy z ukrycia, czy w świetle jupiterów – z miejsca zostaniemy sklasyfikowani jako asasyn. System podsumowywania naszych wysiłków jest bardzo przejrzysty i choć żywcem skopiowano go z ostatniej odsłony serii Tom Clancy’s Splinter Cell, nie mam żalu do deweloperów o recycling pomysłu. W akcji sprawdza się on bowiem znakomicie.

W świątyni Prekursorów roi się od energetycznych pól, które zabijają Arbaaza na miejscu.

W Assassin’s Creed Chronicles: India cieszy nie tylko wysoki poziom trudności zmagań, co stanowi miłą odmianę względem dużych gier z serii, ale także znacznie ciekawsza konstrukcja kampanii. Przemierzając kolejne areny jako Arbaaz, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że akcja jest bardziej emocjonująca niż w chińskiej odsłonie, jakby autorzy znacznie lepiej wyważyli proporcje pomiędzy wolnymi fragmentami, wymagającymi planowania, a tymi szybszymi, gdzie działać trzeba w dużym pośpiechu. Szaleńcze biegi w prawo przed nacierającym z lewej strony ekranu zagrożeniem nadal są obecne, ale oprócz tego czasem śledzimy wskazanego człowieka lub po prostu próbujemy wydostać się z jaskini, unikając odpadających fragmentów ścian. W tych sekwencjach ewidentnie czuć ducha pierwszych gier z serii Prince of Persia. Typowo platformówkowy gameplay skutecznie wypiera rozwiązania zapożyczone z kapitalnego Mark of the Ninja, ale mimo wszystko ACC zachowuje swoją skradankową tożsamość.

Arbaaz nie ma na wyposażeniu broni palnej, ale zdarza mu się sięgnąć po karabin wrogów.

Deweloperzy ze studia Climax nie poskąpili w kampanii różnego rodzaju niespodzianek, które zaskakują przez cały czas. Nie chodzi nawet o niezwykle bogaty garnitur przeciwników, którzy z misji na misję stają się coraz większym utrapieniem (w późniejszej fazie rozgrywki pojawiają się nawet strażnicy chowający się w zielonych kryjówkach), ale również o inne rozwiązania, np. chytrze zastawione pułapki, pola energetyczne w świątyni uruchamiające się po ich dotknięciu i proste zagadki środowiskowe. Gra oferuje nawet możliwość w jednej sekwencji postrzelania do rywali z karabinu wyborowego. Takie atrakcje wzbogacają rozgrywkę i co tu dużo mówić – zwiększają płynącą z niej frajdę. Nowa kampania oferuje po prostu dużo interesujących rzeczy, toteż uczucie zaciekawienia towarzyszy nam niemal do samego końca przygody. To ważne, bo należy pamiętać, że India u podstaw jest produktem takim samym jak China – właśnie takie drobnostki sprawiają, że nie jest to zwyczajna powtórka z rozrywki.

W grze nie zabrakło walk z bossami, ale są one mało rajcujące. Winę ponosi kiepski system walki.

Niestety, są też mankamenty. Największe ale mam do systemu walki, który odrobinę drażnił mnie już w pierwowzorze. Ilekroć szykuję się do otwartej potyczki w Assassin’s Creed Chronicles, przed oczami stają mi sceny starć z pierwszych dwóch odsłon Prince of Persia, gdzie (z grubsza) z przeciwnikami wymieniało się na przemian ciosy, bez żadnej większej finezji, a samo rąbanie było dość statyczne. Owszem, mechanika uwzględnia bloki i uniki, różnego rodzaju utrudnienia dodatkowe, wynikające z klasy rywala (inaczej trzeba bić się ze zwykłymi żołdakami dysponującymi bronią białą, a inaczej z elitarnymi strzelcami, którzy są w stanie w ekspresowym tempie posłać nas do piachu), ale nie zmienia to faktu, że pojedynki są zrealizowane dość topornie. Da się oczywiście przymknąć na to oko, wszak tłuczenie przeciwników w tym tytule nie jest mile widziane, jednak przydałoby się trochę ożywić potyczki, np. poprzez wprowadzenie kombosów.

Cut-scenki mocno ustępują obrazkom widzianym w poprzednich kronikach.

Nie do końca podobają mi się również drobne zmiany w oprawie wizualnej, wolałbym, żeby sugestywne maźnięcia pędzlem, które poprzednio charakteryzowały grafikę, pozostały w nowym odcinku. Ubisoft najwyraźniej chce pod tym względem odróżnić od siebie wszystkie trzy kroniki, jednak to, co oglądamy w Indii, nie do końca mi pasuje. Kiepsko prezentują się wszelkie cut-scenki, które do pięt nie dorastają fantastycznie zrealizowanym malowidłom z pierwowzoru. Same lokacje również nie są już tak urzekające jak wcześniej, choć dla odmiany oferują znacznie bogatszą paletę barw, przez co wydają się bardziej żywe – zwłaszcza w początkowych etapach.

Więcej kolorów!

Do minusów zaliczyć trzeba też oklepaną do bólu fabułę, która bazuje na wyświechtanych wzorcach i nie wnosi niczego istotnego do uniwersum. Wątek poszukiwania kolejnego superartefaktu Pierwszej Cywilizacji przerabiamy niemal w każdym dużym „Asasynie”, fabuła pierwszej kroniki również koncentrowała się na tym pomyśle i w Indii niewiele się zmieniło. Cudów się nie spodziewałem, przyznaję, ale jeśli opowieść w trylogii ma mieć jakiś konkretny, ważny dla fanów serii finał, to na trzęsienie ziemi się nie zapowiada. Ubisoft najwyraźniej nie chce tu kombinować, a szkoda, bo ostatnio w tym względzie jest naprawdę źle. Słaby odbiór fabuły potęguje kiepściutka gra aktorów występujących w głównych rolach. Dla odmiany, muzyka jest kapitalna i chętnie posłuchałbym soundtracku w domowym zaciszu.

Błędów technicznych jest niewiele, choć czasem można natknąć się na takie kwiatki.

Wymienione wyżej mankamenty nie zmieniają faktu, że w ogólnym rozrachunku India jest moim zdaniem produktem lepszym niż China. Widać, że na polu rozgrywki autorzy nie poprzestali na odcinaniu kuponów i eksperymentują z konwencją, dzięki czemu przygody Arbaaza mają nieco więcej do zaoferowania niż opowieść o Shao Jun. Jest to dobry prognostyk przed rosyjską odsłoną cyklu, bo liczę na to, że i tam studio Climax pokusi się o drobne usprawnienia, które nadadzą całości nieco inny charakter. Tytuł nadal wypada słabiej od rewelacyjnego Mark of the Ninja, ale przepaść ta nie wydaje się już tak głęboka jak w przypadku pierwowzoru. Można narzekać, że gra jest krótka, z drugiej strony – zachęta do ukończenia przygody w trybie ducha i odrębne wyzwania sprawiają, że India może okazać się interesującym zajęciem na co najmniej kilka wieczorów. Jeśli komuś podobała się poprzednia część, spotkania z Arbaazem raczej polecać mu nie trzeba. Pozostali – zwłaszcza fani platformowych skradanek – powinni zainteresować się tym, co kroniki mają do zaoferowania. Szkoda byłoby odrzucić całkiem przyjemny w odbiorze produkt tylko dlatego, że ma się alergię na tytuł „Assassin’s Creed”, prawda?

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat, do 2023 pełnił funkcję redaktora naczelnego. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej

Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!