autor: Borys Zajączkowski
Painkiller: Battle Out of Hell - recenzja gry
Nadal mamy do czynienia z niezwykle dynamicznym, fantastycznie grywalnym i odprężającym FPS-em, który graficznym i dźwiękowym przepychem dech zatyka, przy czym nasz wzrok nie spocznie na niczym, co już widzieliśmy.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Gdy grałem w Painkillera i pisałem jego recenzję, zastanawiałem się, jaką też będzie mieć szansę rodzimej produkcji strzelanka doomopodobna, gdy rynek czekał na trzecią część Dooma, na drugą część Half-Life’a oraz na S.T.A.L.K.E.R.A. Minęło osiem miesięcy. Doom III okazał się być mało doomopodobną, ściśle wyreżyserowaną przygodą interaktywną, Half-Life II odniósł zasłużony sukces gry, której nic nie zagraża, ale i ona niekoniecznie zagraża jakiejkolwiek innej – ot, klasa sama w sobie. Na S.T.A.L.K.E.R.A. nadal czekamy.
Wyszło na to, że Painkiller poważnej konkurencji nie ma. Czysto akademickie rozważania – czy Painkiller cieszyłby się taką popularnością, jaką udało mu się zdobyć, gdyby ta konkurencja była – możemy sobie darować, bo oto pojawił się dodatek. Gra przedłużająca zabawę o dalsze kilka-kilkanaście godzin, nie wnosząca do niej wprawdzie rewolucyjnych zmian, lecz skutecznie przypominająca o tym, że piekło jest i ma się dobrze.
Popularną przypadłością większości dodatków – czy to będzie strategia, czy erpeg, czy prosta strzelanka – jest to, że w ten sam engine, tę samą grafikę i te same realia autorzy starają się upakować nieco większe wyzwania. Obok starych przeciwników dostrzegamy kilku nowych, pomiędzy starymi lokacjami odnajdujemy parę nowych map i na tym koniec. Painkiller: Battle out of Hell szczęśliwie na tę chorobę nie cierpi. Nadal mamy do czynienia z niezwykle dynamicznym, fantastycznie grywalnym i odprężającym FPS-em, który graficznym i dźwiękowym przepychem dech zatyka, ale nasz wzrok nie spocznie na niczym, co już widzieliśmy.
Całe dziesięć dodanych poziomów zbudowanych zostało od podstaw, począwszy od oryginalnych pomysłów, czasem nawet zbyt oryginalnych. Również pośród przeciwników, z którymi dane nam będzie się zmierzyć w Battle out of Hell, nie dostrzeżemy znajomych twarzy. W plecaku wprawdzie odnajdziemy wszystkie dobrze nam znane rodzaje broni, które dostarczyły nam tyle radochy w kwietniu, ale i tu autorzy gry nie dali graczom powodów do marudzenia – obok painkillera, strzelby z zamrażaczem, kołkownicy z granatnikiem, rakietnicy z minigunem i elektro z shurikenami znajdziemy dwie dodatkowe zabawki: peem z miotaczem ognia oraz bełtacz z nagrzewnicą.
Szczególnie ta ostatnia broń godna jest uwagi i stanowi podstawowy powód do zakupu BooH-a. Jest to bowiem nic innego jak snajperka w maksymalnie sadystycznym wydaniu – strzelająca seriami pięciu kołków; niezwykle skuteczna zarówno na dużych dystansach jak i podczas walki w zwarciu.
Wspomniałem w przelocie, że część pomysłów, na których oparte zostały projekty poziomów, jest zbyt oryginalna. Trzeba tę myśl nieco rozwinąć, a przede wszystkim zastąpić eufemizm „zbyt oryginalna” prawdziwszym i dosadniejszym określeniem: bezkrytycznie wynaturzona. Bardzo lubię okrutne gry, w których trup się ściele gęsto i rozmaka we własnej posoce, ale dostrzegam pewne granice, których przekraczanie zakrawa o brak smaku. Strzelanie do krzyczących dzieci i przypatrywanie się trzęsącym się w agonii biustom roznegliżowanych pielęgniarek stanowi doskonałą rozrywkę dla taty wracającego do domu po 8 godzinach pracy, lecz mały brzdąc, który boi się spać po ciemku, ma jeszcze trochę czasu na wypaczanie sobie psychiki. A niestety sprzedawanie gry w kioskach nie służy respektowaniu kategorii wiekowych.
Zakładając jednak, że maturę już mamy za sobą tak dawno, iż nie pamiętamy, po cośmy się tak męczyli, czeka nas kawał dobrej zabawy. Monumentalnej konstrukcji poziomy, na wskroś przenikający nastrój osaczenia i beznadziei, zróżnicowani przeciwnicy – to wszystko sprawia, że przez czas spędzony przy grze w naszych żyłach płynie więcej adrenaliny, niźli do tego przywykliśmy. Parę godzin przed napisaniem tych słów podeszła do mnie moja 5-letnia córeczka, żeby mnie ukochać, a ja właśnie raz jeszcze przedzierałem się przez hordy nieziemskich stworzeń, w ciemnym pokoju, ze słuchawkami na uszach. Zaszła mnie od tyłu. Jak nie podskoczyłem...! :-)
Ciekawym i użytecznym patentem w Painkillerze były karty czarnego tarota, czyli swego rodzaju uproszczony system rozwoju postaci gracza. Za szczególne zasługi, a przede wszystkim wysoką skuteczność w eliminowaniu przeciwników, zyskać on mógł bonusy w postaci złotych i srebrnych kart, które za stosowną opłatą znakomicie zwiększały wybrane umiejętności gracza – trwale bądź chwilowo. Mogło to być spowolnienie czasu, osłabienie hord piekielnych czy wzmocnienie własnych ataków. Razem zdobyć się dało 24 tego rodzaju bonusy – po jednym na każdy poziom w grze.
Przygodę w Battle out of Hell zaczynamy już wyposażeni w niemal pełen komplet kart czarnego tarota, lecz do zdobycia pozostaje nam jeszcze 10 nowych. Oddanie graczowi do dyspozycji takiego arsenału już na początku owocuje w ten sposób, iż niniejszy dodatek jest zauważalnie trudniejszy od poprzednika – a już ten do najłatwiejszych FPS-ów nie należał. Pewnych miejsc w grze niemalże nie sposób przejść bez doładowania swojej postaci w taki czy inny sposób, a wciąż pozostającą na usługach gracza przemianą w demona również warto rozsądnie gospodarować.
Rozszerzenia i tuning nie ominęły grafiki. Wprawdzie już Painkiller prezentował się na tyle znakomicie, iż bynajmniej o poprawki nie krzyczał. Jednak autorzy gry przy okazji dodatku ponownie przyłożyli się do programowania, co owocuje nie tylko modnie wyglądającą wodą, a przede wszystkim ogólnym wrażeniem większej plastyczności i naturalności obrazu.
Cóż więcej dodać? Doskonała strzelanka zyskała atrakcyjny dodatek, który chociaż sam w sobie gry nie stanowi, to znakomicie uzupełnia i poszerza przygodę sprzed ponad pół roku. Chciałoby się, żeby zabawa była dłuższa, żeby po drodze było więcej godnych przeciwników do pokonania, bo chociaż główny adwersarz w BooH – Alastor – dużym i groźnym jest, to jednak pozostawia po sobie niedosyt. Pozostawia coś jakby potrzebę zagrania w rozbudowanego i nie chcącego się skończyć Painkillera 2.
Borys „Shuck” Zajączkowski
PLUSY:
- całkowicie nowe poziomy i nowi wrogowie;
- niezmiennie wysoka grywalność;
- bełtacz!
MINUSY:
- za krótka;
- mniej ciekawi bossowie;
- no women, no kids – mawiał Leon.