autor: Marek Czajor
Ojciec chrzestny - recenzja gry
Przeniesienie akcji kultowego filmu Francisa Forda Coppoli na małe ekraniki PSP stało się faktem. Możliwość pracy dla rodziny Corleone to prawdziwy zaszczyt, ale czy to wystarczy, by sięgnąć po Ojca Chrzestnego?
Recenzja powstała na bazie wersji PSP.
Pół roku temu The Godfather zadebiutował na PC i dużych konsolach. Mimo pełnego wykorzystania filmowej licencji produkt Electronic Arts nie powalał na kolana, otrzymując w branży noty lekko powyżej średniej. Minęło pół roku i oto na mały ekranik PSP zawitała handheldowa wersja Ojca Chrzestnego. Czy coś się zmieniło? Czy do graczy trafił produkt bardziej dopracowany, pozbawiony wytykanych starszym braciom wad? Hmm...
Firma Electronic Arts sprawiła nam miłą niespodziankę przygotowując wersję gry w polskiej wersji językowej. Wprawdzie nie jest to kompleksowe spolszczenie (tylko instrukcja i podpisy w grze), ale zawsze to coś. Z drugiej strony może nawet lepiej, że nikt z polskich aktorów nie musiał dubbingować Marlona Brando. No bo kto by się podjął zmierzyć z Oscarową legendą? Z konwersją językową wiąże się również wydłużenie tytułu gry – do The Godfather: The Mob Wars.
Historia zaczyna się w 1945 roku. Wcielasz się w młodego, wychowywanego bez ojca (który dostał kulkę dziewięć lat wcześniej) rozrabiakę. Kiedy wpadasz w poważne kłopoty, Don Vito Corleone na prośbę twojej matki wyciąga do ciebie rękę. Od tego momentu jako członek mafijnej familii zostajesz facetem od mokrej roboty. Walcząc u boku kolejnych Ojców Chrzestnych (Vita, Sony’ego i Michaela) zyskujesz szacunek współbraci i awansujesz w strukturach organizacji. Ale twoja ambicja sięga wyżej niż innych mafiosów – twoim głównym celem, do którego dążysz, jest awans na sam szczyt rodzinnej hierarchii, rozbicie konkurencyjnych gangów i zostanie Donem Nowego Jorku.
Po uruchomieniu gry od razu rzuca się w oczy mizeria oferowanych opcji. Gra posiada tylko jeden, powtarzam – jeden tryb zabawy! Żadnych bonusowych opcji, trybów i trybików, jak miało to miejsce choćby w Gangs of London. Na szczęście po kliknięciu ikonki startu jest już lepiej, gdyż tryb ten rozszczepia się na dwa kolejne – fabularny i wojen mafijnych. Pierwszy z nich to typowa rozgrywka zręcznościowa, w trakcie której uczestniczysz na żywo w pamiętnych z filmu akcjach. Po wykonaniu danej misji otrzymujesz następną, potem znowu następną, i tak 17 razy. Tryb wojen mafijnych jest natomiast mieszanką gry strategiczno-zręcznościowej. Operując na mapie Nowego Jorku, w kolejnych turach planujesz swoje poczynania i wcielasz je w życie: inkasujesz forsę z podległych terytoriów, werbujesz ludzi, uprzykrzasz życie konkurencji kartami zdarzeń, wyznaczasz cele do ataku itd. Ostatnim etapem każdej tury jest zawsze atak na konkurencyjne włości i ten już przeprowadzasz w trybie zręcznościowym.
Misje w trybie fabularnym mocno osadzone są w świecie wykreowanym przez film Francisa Forda Coppoli, w który sprytnie zostały wplątane losy kreowanego przez ciebie bohatera. W grze odtwarzasz w zasadzie wydarzenia znane z filmowego obrazu – wymuszasz haracze, likwidujesz wrogich bossów, eliminujesz zdrajców, zastraszasz niepokornych sklepikarzy, ochraniasz bliskich, przejmujesz konkurencyjne meliny itd. Pamiętasz scenę z podrzuceniem uciętej głowy konia nieposłusznemu hollywoodzkiemu producentowi? W tej akcji również weźmiesz udział. Klimat misji jest wyśmienity, ale nie ma róży bez kolców – w sprawie przydziału zadań nie masz nic do gadania. Przyznawane ci są niezwykle oszczędnie, jak skończysz jedno, aktywuje się dopiero następne. Ponadto do raz zaliczonej misji nie możesz więcej powrócić.
Pierwsza misja – Aleja – to jednocześnie trening, w którym pod czujnym wzrokiem starego gangstera Luci Brasiego poznajesz mechanizmy rządzące rozgrywką i uczysz się podstaw sterowania. To na początek wystarczy. Potem, wraz z postępami w grze i realizowaniem kolejnych zadań przyswajasz sobie kolejne ruchy i ciosy. Jest tego w sumie dość sporo i trzeba poświęcić naprawdę sporo czasu, by płynnie sterować kierowaną postacią. Na szczęście nie wszystkie poznane elementy trzeba koniecznie stosować. Niektóre się dublują (np. te służące do zastraszania) i wystarczy zapamiętać tylko jeden z nich, by wykonać to, co się chce.
Co więc potrafi twój gangster? Wiele, ale nie wszystko. Gościu biega, chodzi, przykuca (ale nie umie się czołgać), przeskakuje murki (z tym, że nie każdy) i przylega do ściany. Największą niedogodnością jest niemożność poruszania się na boki (strafe’owania), co w grach TPP jest nie do pomyślenia. Sprawę walki rozwiązano bardzo zgrabnie – „łapiesz” (lockujesz) w celownik przeciwnika i naciskasz spust, a skuteczność ognia jest prawie zawsze 100-procentowa. Podobnie rozwiązano walkę w kontakcie. Po zalockowaniu się na ofiarze ładujesz, ile wlezie (ciosy pięścią, kopniaki, strzały z „byka”, duszenie, rzuty o ścianę, łamanie karku itd.), a wynik starcia jest zazwyczaj dla ciebie korzystny.
Duży wachlarz ciosów do walki wręcz związany jest z istotnym aspektem gry, jakim jest zastraszanie (nazwane dość śmiesznie przez autorów „czarną rączką”). Nie zawsze i nie wszędzie musisz rozpoczynać akcję od egzekucji. W niektórych misjach (np. przy wymuszaniu haraczu, przejmowaniu melin) ważniejsze jest „przyciśnięcie” ofiary, tak by podporządkowała się woli twoich zwierzchników. „Przycisnąć” to znaczy wystraszyć, wykorzystując do tego groźby słowne, demolkę otoczenia lub stosując formę nacisku najbardziej typową dla gangstera – tortury. Jeśli chcesz jednak osiągnąć cel, nie możesz przesadzić z torturami (służy do tego specjalny wskaźnik nacisku). Ot, lekkie duszonko, walnięcie „z byka”, rzucenie o ścianę i przewleczenie po podłodze powinny wystarczyć – po czymś takim ofiara staje się prawdziwym przyjacielem domu Corleone. A jak cię wkurzy, zawsze możesz jej na koniec strzelić w łeb. Brrrr... dobrze, że ta gra jest od 18 lat!
Po każdorazowym zaliczeniu misji otrzymujesz premię pieniężną i punkty szacunku (rodzaj doświadczenia). Forsa potrzebna jest do zakupów amunicji, upgrade’owania broni oraz rzucania kart zdarzeń w trybie wojen mafijnych (ale o tym niżej). Szacunek natomiast jest czynnikiem, dzięki któremu możesz ulepszyć cechy bohatera (zdrowie, walka, szybkość itd.) oraz piąć się w strukturach mafii. Zaczynasz najpierw od poziomu outsidera, potem awansujesz na współpracownika, żołnierza, capo, wreszcie na koniec osiągasz status wiceszefa. Ponadto nagrodą za każdorazowe zaliczenie misji jest jedna odblokowana scena z autentycznego filmu Coppoli, zazwyczaj nawiązująca do zadania, które właśnie wykonałeś.
Czas powiedzieć parę słów o arsenale, jakim dysponujesz w grze. Jest tego całkiem sporo, a mianowicie trzy rodzaje zwykłych pistoletów, pistolet maszynowy, strzelba i koktajl mołotowa. Każdą broń strzelecką możesz za kasę dwukrotnie ulepszyć, a powstałe w ten sposób giwery to prawdziwe „zamiatacze ulic” (jedna ze strzelb się zresztą tak nazywa). Uzupełnieniem wyposażenia są laski dynamitu do wysadzania sejfów oraz bomby do wysadzania pomieszczeń, a także garść drobnicy do walki w kontakcie (garota, gazrurka). Każda broń strzelecka potrzebuje amunicji – tę znajdujecie przy zabitych wrogach lub kupujecie na czarnym rynku.
Dobrze rozwiązany tryb celowania plus duża liczba rodzajów broni – oj, czy ta gra nie jest za łatwa? Niestety, jest! W strzelaninach bardzo rzadko otrzymujesz ciężkie obrażenia, czego nie można powiedzieć o nieprzyjaciołach. Mimo, iż ich AI jest naprawdę na dobrym poziomie (chowają się za przeszkodami, strzelają z ukrycia), to możliwość autolockowania celownika i ostrzału zza rogu sprawiają, że wybijasz ich jak kaczki. Jeden strzał z porządnego gnata i po rywalu. Jeśli dodać do tego brak regulowanego stopnia trudności oraz fakt, że twój zgon nie powoduje żadnych poważnych reperkusji (po prostu zaczynasz misję od nowa), to trudno się dziwić, że Ojca Chrzestnego można skończyć w tydzień, wcale się nie wysilając.
Wspominałem już wyżej, że amunicję można zdobyć na zabitych gangsterach. Co ponadto? W piwnicach posiadłości poniewiera się sporo nabitej broni, w pokojach zaś stoją sejfy wypełnione gotówką. Po wysadzeniu ich dynamitem stajesz się właścicielem sporej kwoty pieniędzy. Od czasu do czasu natykasz się na butelkę z regenerującym napojem. Ani ekstrakt z żeń-szenia, ani wyciąg z byczych jąder nie stawiają na nogi tak, jak ten sikacz. W mgnieniu oka twój pasek zdrowia jest w pełni zregenerowany. W sprawie „zbierajek” to już niestety wszystko, w sumie niewiele tego jest. Jednak w porównaniu z wydanymi właśnie Gangs of London to i tak bardzo dużo.
Rozpisałem się na temat trybu fabularnego, napomykając jedynie o drugim z trybów – wojnach mafijnych, więc spieszę to zmienić. Tryb ten to nowość, przygotowana przez Electronic Arts specjalnie dla handheldowej wersji. Jest to zabawa trochę podobna do wojny gangów ze wspomnianych Gangów Londynu z tym, że oprócz elementu strategicznego jest również pierwiastek zręcznościowy. Sprawa jest jasna: oprócz familii Corleone Nowym Jorkiem rządzą również cztery inne rodziny. Twoim zadaniem jest pokonać konkurentów, wybić ich żołnierzy, przejąć meliny i zająć wszystkie obszary.
Operujesz na mapie miasta, na której zaznaczone są dzielnice i strefy wpływów rodzin. W swojej turze poprzez odpowiednie najmowanie i przegrupowywanie gangsterów oraz rzucanie kart zdarzeń losowych wyrabiasz sobie odpowiednią pozycję do obrony własnych terenów i ataku na sąsiadów. Kluczową sprawą jest tutaj umiejętne wykorzystanie posiadanych kart, tak by maksymalnie osłabić wroga i zniechęcić go do ewentualnego ataku przy jednoczesnym wzmocnieniu własnych sił. Efektem podjęcia odpowiednich działań podczas fazy strategicznej powinien być atak na któregoś z sąsiadów. Sam końcowy bój o strefy wpływów wygląda bardzo podobnie jak w części fabularnej – walczysz w trybie zręcznościowym TPP.
Autorzy zastosowali pewien fortel, który sprawia, że ciężko ci jest coś zdziałać w wojnach mafijnych bez równoległego grania w tryb fabularny. Dlaczego? Ano dlatego, że tak, jak wspomniałem wyżej, do zwycięstwa w wojnach potrzebne jest umiejętne używanie kart zdarzeń losowych, na co trzeba mieć forsę (karty sporo kosztują). Z trybu strategicznego niewiele zdołasz wytrząsnąć kasy (przynajmniej na początku), znajdziesz ją natomiast w fabularnej odsłonie. Dlatego najlepiej jest zaliczyć kilka misji w trybie fabularnym, uzbierać sporą sumkę pieniędzy i przerzucić się na wojny mafijne. Po jakimś czasie znowu powrócić do trybu fabularnego, uzbierać trochę kasy i znowu wrócić do strategicznej rozgrywki. I tak do końca gry. Taki mix nie jest jakąś przeszkodą czy bolączką gry, ale wręcz przeciwnie, uatrakcyjnieniem rozgrywki. Tym bardziej że aby osiągnąć główny cel zabawy i zostać Donem, i tak trzeba ukończyć oba tryby.
Czas się trochę poznęcać nad Ojcem Chrzestnym. Poza wadami wytkniętymi wcześniej muszę wspomnieć o kompletnym braku swobody w poruszaniu się po mieście. Dostajesz określoną misję, teleportujesz się w określone miejsce i robisz to, co do ciebie należy. Jeśliby strzeliło ci coś do głowy i zachciałbyś udać się na małą wycieczkę – nie ma szans! Tuż po opuszczeniu rejonu wykonywania misji pojawia się gustowny komunikat o jej niezaliczeniu i żegnaj swobodo, wracasz do menu. Z innych, rzucających się w oczy rzeczy boli niemożność jazdy samochodami, co jest wręcz ewenementem w grach gangsterskich. Choćby tak wsiąść i przejechać się parę metrów, ot tak dla relaksu – nie da się! W grze nie spotkasz również śladu multiplayera, stąd wniosek, że Ojciec Chrzestny to gra dla samotników.
Grafika w grze wywołuje mieszane odczucia. Podobać się może architektura dzielnic, typowa dla miasta sprzed ponad pół wieku. W rejonie akcji zawsze znajdziesz jakieś zaułki, wnęki, gdzie się możesz ukryć, do głównych budynków niekiedy prowadzą dodatkowe wejścia itd. Niezły jest efekt rozbijanych szyb w witrynach sklepowych. Animacja postaci jest niezwykle płynna, wieloklatkowa i prawie nigdy nie zwalnia. No i te doskonałe przerywniki filmowe, na których bez trudu rozpoznasz twarze aktorów, kreujących role gangsterów w filmie Coppoli. Jedynie Michael Corleone nie wygląda jak Al Pacino, który niestety nie wyraził zgody na umieszczenie swojego wizerunku w grze. Ale zastępujący go angielski aktor Joseph May wywiązał się ze swojego zadania wyśmienicie (jest nawet trochę do Ala podobny), więc sprawy nie ma.
Niestety, pozostałe elementy oprawy wideo prezentują się znacznie gorzej. O ile budynki prezentują się z zewnątrz przyzwoicie, o tyle same ulice są jakieś takie biedne – pojazdów niewiele jeździ, ludzi niewiele chodzi, a to jest przecież Nowy Jork! No i do sąsiadujących z miejscem akcji lokali nie wejdziesz, nawet dynamit pod drzwi czy też seria w okno nie pomagają. Szczególną uwagę przykuwają samochody – takiej makabry w życiu nie widziałem. Auta to takie duże pudełka z matowymi, pancernymi szybami, wyglądające jak tekturowe atrapy zrobione przez nierozgarniętego scenografa. W rozgrywce nie pomaga też wariująca często kamera, bezradna i nie dająca się nijak ustawić w ciasnych korytarzach oraz przy otwartych drzwiach.
Dźwiękowo Ojciec Chrzestny prezentuje się bardzo dobrze, a wręcz świetnie dla tych, którzy uwielbiają oryginalną, filmową ścieżkę dźwiękową Nino Roty. W menu i przerwach między misjami towarzyszą ci nostalgiczne, żałosne tony maintitle, natomiast w czasie akcji muzyka jest szybsza, choć jak dla mnie – trochę za mało zagrzewająca do boju. Do tego dochodzą realistyczne odgłosy otoczenia – szczęk broni, krzyki zabijanych gangsterów, brzęk tłuczonego szkła, huk wybuchów itd. Wspomniałem już na wstępie, gra została przetłumaczona na język polski, ale dzięki temu, iż jest to wersja kinowa, masz możność usłyszeć oryginalny, angielski, profesjonalnie zrobiony podkład głosowy.
Ojciec Chrzestny jest grą dobrą, wiernie oddającą klimat filmowego pierwowzoru. Niestety, odgórne ograniczenia i najzwyklejsze błędy nie pozwalają nazwać jej hitem i umieścić w jednym rzędzie z najlepszą grą gangsterską na PSP – GTA: Liberty City Stories. Lista grzechów jest niestety dość długa: brak swobody poruszania się po mieście, liniowość rozgrywki, zero dodatków przedłużających żywotność gry, niemożność przejechania się żadnym pojazdem, błędy w pracy kamer czy brak multiplayera. Czy doskonała otoczka fabularna misji, ciekawe zadania i nowy tryb strategiczny rekompensują niemało buraków – na to pytanie musisz sobie sam odpowiedzieć. Jeżeli jesteś fanem gier gangsterskich i na dodatek uwielbiasz filmowy ród Corleone, Ojciec Chrzestny jest stworzony specjalnie dla ciebie. Jeśli jednak nie grałeś wcześniej w GTA: Liberty City Stories, a szukasz dla siebie gry akcji na długie tygodnie, lepiej sięgnij po produkt z Rockstar Games.
Marek „Fulko de Lorche” Czajor
PLUSY:
- zachowany dzięki licencji klimat filmowego pierwowzoru;
- ciekawe misje;
- zróżnicowane metody zastraszania;
- oryginalne urywki filmowe wzięte wprost z dzieła Coppoli;
- ekskluzywny tryb wojen mafijnych.
MINUSY:
- liniowość trybu fabularnego;
- za łatwa i za krótka;
- brak swobody w poruszaniu się po mieście;
- niemożność kierowania samochodami;
- brak dodatkowych trybów przedłużających żywotność gry;
- brak możliwości poruszania się na boki;
- słaba praca kamer.