autor: Adam Makowski
Need for Speed: Undercover - recenzja gry
Pośpiech okazał się największą bolączką Need for Speed: Undercover. Twórcom zabrakło dwóch-trzech miesięcy, by dopieścić wszystko tak jak trzeba.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Coroczna historia
Od lat na chłodne jesienno-zimowe wieczory otrzymujemy kolejne części Need For Speed. Od pewnego czasu widać, że ktoś ma problem, w którą stronę pójść z rozgrywką. Po otwartych miastach w kilku częściach twórcy w Pro Street zabrali nas na zamknięte trasy, by teraz ponownie wypuścić na ulice wielkiej metropolii.
Gra rozpoczyna się naprawdę ładnym intro. Nadlatujące nad autostradę śmigłowce, pół tuzina radiowozów i w końcu pirat drogowy, troszkę ładnych ujęć i… musimy zwiać stróżom prawa. Po krótkiej jeździe intro toczy się dalej i pokazuje naszą spektakularną ucieczkę. Bardzo miłe i jakże inne niż to, co do tej pory widzieliśmy w serii NFS.
Poczujcie ponownie tę wolność
Trafiamy do wielkiego miasta Tri-City Bay, tym razem nie jako chłopiec na dorobku, ale jako dojrzały policjant działający pod przykryciem. Nie musimy się męczyć jak we wcześniejszych NFS-ach, by uzyskać dostęp do jego wszystkich dzielnic – możemy pojechać w każdy zakątek w momencie rozpoczęcia gry. Jako tytułowy tajniak musimy się wykazać, aby być zauważonym przez interesujące nas środowisko. Oznacza to również, że wiele razy musimy zmagać się z nieświadomymi sytuacji kolegami po fachu.
Wykonywanie kolejnych misji pcha fabułę do przodu, a my otrzymujemy doświadczenie, które przekłada się na kolejne poziomy (taki cRPG-owy motyw). Wyższy poziom kierowcy to wyższa reputacja, która daje możliwość brania udziału w kolejnych, coraz trudniejszych wyścigach. W grze bowiem cały czas mamy na mapie dostępne różne wyścigi, a tylko kilka z nich to te kluczowe, związane z fabułą.
Do wyboru, do koloru
Gra oferuje całą masę aut posegregowanych w trzech grupach: amerykańskie, europejskie i japońskie. Zakres wyboru jest naprawdę duży, od Bugatti Veyron, McLaren F1, Pagani Zondy, kilku Porsche, Lamborghini przez BMW, Audi, Mitsubishi, Toyote, Dodge’a aż po Volkswagena. Kilkadziesiąt aut, co naprawdę wystarcza.
Skoro wracamy na ulice miasta, znowu z dreszczykiem emocji na plecach ścinamy zakręty, nie wiedząc, czy jakiś niedzielny kierowca nie czai się za rogiem. Wracają też stare, dobre tryby gry: Sprint, Punkt kontrolny (kiedyś Próba czasowa) oraz Tor, czyli to co standardowe dla serii przed Pro Streetem. Niestety nie uświadczymy trybu Drag czy Drift, a wielka szkoda, bo kiedyś robiły furorę. Warto natomiast wspomnieć o nowych.
Wyprzedzanie to zabawa na terenie całego miasta, w której chodzi o utrzymanie prowadzenia przez minutę. Haczyk jest taki, że prowadzący może jechać, gdzie mu się podoba, a ścigający, siedząc mu na ogonie, może nie zauważyć sprytnego manewru i przegapić skręt, w konsekwencji tracąc cenny czas. Moim zdaniem najbardziej udanym trybem jest Bitwa na autostradzie. Dynamiczny, ze zmodyfikowaną fizyką jazdy dostarcza równie dużych emocji jak kiedyś tryb Drag. Pośród ruchu na autostradzie dwaj kierowcy rywalizują o zwycięstwo, a to zostaje przyznane temu, który wyprzedzi rywala o 300 metrów. Autostradowa rywalizacja oznacza naprawdę szybką jazdę, podczas której trzeba wykazać się dużym refleksem i umiejętnościami, bo auta cywilne zachowują się rożnie, a jest ich naprawdę dużo.
Jeżeli chodzi o zabawę z policją, dostajemy mniej więcej to samo co w Most Wanted – a naszym zadaniem jest albo spowodować zniszczenia o danej wartości, albo wyeliminować gliniarzy bądź też po prostu uciec. Warto zaznaczyć, że wraz z postępem w grze policja robi się coraz bardziej niesforna. Po zwykłych radiowozach pojawiają się ciężkie jeepy, a potem Nissany GT-R czy superszybkie Porsche GT2. Ponadto cały czas nad naszą głową krąży śmigłowiec, który odlatuje tylko po to, by uzupełnić paliwo. Mimo to zabawa ze stróżami prawa jest – jeżeli można tak powiedzieć – fajna i przyjemna. Gdy znikamy im z oczu – jak w przeszłości – po pewnym czasie odpuszczają. Możemy to przyspieszyć, korzystając z zaznaczonej na mapie jednej z kryjówek. Na pochwałę zasługuje też to, co dzieje się w policyjnym radiu. Stróże prawa precyzyjnie opisują nasze działania, kierunek, w którym jedziemy czy też przełamanie ich blokady – bo te w grze tradycyjnie też się pojawiają.
Same zadania związane z wątkiem fabularnym są bardzo ciekawe. Oprócz pokonywania kolejnych przeciwników, by udowodnić środowisku naszą wartość, przede wszystkim kradniemy bryki. Zwykle po takiej akcji, zanim dotrzemy do dziupli w policyjnym „radiowęźle”, przekonujemy się, jak jesteśmy popularni.
Dojeżdżając do celu, musimy być czyści, więc jeśli policja nas namierzy, należy ją zgubić. Ale są też inne zadania w postaci dostarczenia przesyłki czy zniszczenia bryki pewnego typka. Niestety, po kilku godzinach zabawa może wydać się troszkę nużąca.
Jeżdżąc wózkiem z supermarketu?
Model jazdy jest NAPRAWDĘ zręcznościowy. Auto trzyma się drogi jak przyklejone, a po wyskokach lądujemy jak kot, na cztery opony, nawet gdy lecieliśmy ostro przechyleni. Jeżeli ktoś oczekuje jakiegokolwiek symulatora, od razu ostrzegam, to naprawdę zły adres. Natomiast jeśli ktoś chce sobie po prostu bezstresowo pojeździć, to dobrze trafił. Gra, nie licząc wyścigów w Bitwie na autostradzie, jest dosyć prosta. Nie oferuje żadnych uszkodzeń mechanicznych, a jedynie te wizualne, które nic nie zmieniają w jakości jazdy. Odgrywają rolę tylko w zadaniu, gdzie musimy dostarczyć brykę we w miarę nienaruszonym stanie.
Na pochwałę zasługuje dosyć spory, ale nie przesadzony, subtelny tuning. Jest on dodatkiem i nie ma za zadanie odgrywać pierwszorzędnej roli. Tuningowanie mechaniczne możemy skrócić, kupując kilka paczek (zamiast wchodzić w poszczególne części i kupować je pojedynczo). Natomiast wizualnie możemy znowu zaszaleć dzięki autosculp. Brawo, bo to w zupełności wystarcza!
Gra oferuje rozgrywkę internetową za pomocą konta na EA Online. Jest to dobrze zorganizowane, a w zabawie internetowej możemy uczestniczyć w trzech trybach: sprint, tor oraz (powracający z Carbona) policjanci i złodzieje. Dwóch pierwszych opisywać nie trzeba, natomiast w trzecim jeden z graczy jeździ radiowozem, a drugi autem cywilnym. Celem tego drugiego jest zgarnięcie paczki i dowiezienie jej do kryjówki. Oczywiście policja ma w tym przeszkadzać. Potem role się odwracają, a najważniejsze jest to, że można się w to bawić nawet i w ósemkę. Sukces zależy od ilości zdobytych punktów.
Nie wszystko złoto…
Niestety gra nie ustrzegła się niedoróbek i niedociągnięć. Skłonny byłbym twierdzić, że nie są one spowodowane brakiem umiejętności twórców, tylko czasem, w którym gra musiała być ukończona. Pierwszą rzeczą, która razi, jest brak GPS-u, który pokazywałby, gdzie mamy się udać. Tymczasem gdy dojeżdżamy do miejsca wskazanego na mapie, rozglądamy się i nie widzimy niczego, co sugerowałoby, że właśnie tutaj zacznie się wyścig czy że jest tu warsztat, w którym kupimy nowe części do auta. Stojąc w jakimkolwiek miejscu w mieście, wciskamy Tab, a gra kieruje nas do najbliższego zadania/wyścigu. Po co w takim razie jest mapa i wolność poruszania się po mieście, skoro nie możemy sami dojechać do zadania?
Kolejną idiotyczną wręcz kwestią jest samouzupełniające się nitro. Po jego użyciu, gdy poruszamy się po mieście, po prostu ładuje się ono ponownie, samo z siebie. Idąc dalej, jeśli – prując po mieście – uderzymy w znak, latarnię czy przystanek autobusowy, bez obawy – prędkość nie spadnie nam nawet o 1 km/h. A wizualne zniszczenia, które powstają podczas wyścigu, znikają jak po jego ukończeniu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy naciśniemy Enter.
Jeżeli już się czepiamy, dodam że: aut japońskich mogłoby być więcej, na tablicy wyników nie było mojego nicka, tylko „Gracz”, gdy rozpoczyna się wyścig, nagle, w momencie jego startu pojawiają się bandy uniemożliwiające wjazd w inne ulice (można było ten konieczny element zrobić subtelniej), brakuje trybu LAN, powtórek, trybu obserwatora w Internecie itd., itd., itd.
Miło dla oka, miło dla ucha
Graficzne NFS zawsze prezentował się dobrze bądź wręcz rewelacyjnie i w Undercover jest podobnie. Świetnie jawi się efekt „złotej godziny”, czyli wygląd otoczenia wynikający z wschodzącego bądź zachodzącego słońca. Modele aut prezentują się fantastycznie, podobnie jak dym. Jedyne, do czego można się przyczepić, to chyba zbyt dużo sypiących się iskier, gdy ocieramy się o mury.
W grze pojawia się trochę filmików nagrywanych z prawdziwymi aktorami i to one pokazują kolejny postęp w fabule. Swoją drogą, patrząc na naszego bohatera, uważam, że jak na takie zadanie jest po prostu za stary. Same filmy wyglądają poprawnie i żadnymi fajerwerkami nie zaskakują. To dobrze, że nie zrobiono tak jak chociażby w Most Wanted, gdzie nagrane ujęcia przerobiono na styl pasujący graficznie do gry. Z drugiej strony wolałbym, żeby twórcy czas, którego potrzebowali na ich stworzenie, przeznaczyli na usprawnienie elementów gry, o których wspominałem powyżej.
Jak zawsze gra wypada doskonale w kwestii udźwiękowienia i muzyki. Każde auto posiada swoje brzmienie silnika, radio policyjne pełne jest rozemocjonowanych głosów ścigających policjantów, do tego świetna ścieżka dźwiękowa. Każdy znajdzie coś dla siebie. Urzekła mnie też muzyka, która rozpoczyna tryb Bitwy na autostradzie.
Need For Speed: Undercover to dobra gra, ale wydaje się że twórcom zabrakło dwóch-trzech miesięcy, by dopieścić wszystko tak jak trzeba. Pomimo tych wielu niedociągnięć i niedoróbek gra znajdzie grono zwolenników dzięki prostej i przyjemnej dawce rozrywki.
Adam „Fandarel” Makowski
PLUSY:
- fajne, interaktywne intro;
- tryb Bitwa na autostradzie;
- graficzna „złota godzina”;
- duży wybór aut;
- przyjemny, zręcznościowy model jazdy.
MINUSY:
- generalnie braki, niedociągnięcia i niedoróbki;
- niektórym po kilku godzinach może się znudzić;
- gdzie jest GPS?