autor: Marcin Skierski
Need for Speed: The Run - recenzja wyścigów ze skryptami jak z Call of Duty
Po niezbyt udanych odsłonach ProStreet oraz Undercover, studio EA Black Box próbuje swych sił w kolejnej części serii Need for Speed.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- widowiskowość i dobrze oddane poczucie prędkości;
- licencjonowane samochody;
- bardzo dobra oprawa graficzna;
- niezły, zręcznościowy model jazdy.
- przestarzały system wyścigów rodem z serii Sega Rally;
- odczuwalny handicap;
- mało wymagający poziom trudności;
- minimalne wyjechanie poza trasę kończy się powrotem do punktu kontrolnego;
- niewielka żywotność trybów dla jednego gracza;
- liczne skrypty w trakcie wyścigów w trybie głównym.
Seria Need for Speed w ostatnich latach bardzo się rozrosła. Doszło do tego, że poszczególne odsłony opracowują różni deweloperzy. Po nieco bardziej symulacyjnej drugiej części Shifta przyszła pora na kolejną próbę studia EA Black Box. Zespół ten stworzył krytykowane edycje o podtytułach ProStreet oraz Undercover. W związku z tym spore obawy wzbudzały zapowiedzi Need for Speed: The Run – produkcji, która w kilku aspektach jawiła się jako pewnego rodzaju eksperyment.
Jednym z takich ryzykownych elementów miała być dość mocno zaznaczona fabuła. Podstawowy tryb zabawy opowiada historię Jacka Rourke’a, który mocno zadłużył się u pewnej organizacji przestępczej, a ta wydała na niego wyrok śmierci. Bohater w ostatniej chwili uniknął zmiażdżenia przez maszynę na złomowisku i przyjął pomoc swojej przyjaciółki. Rudowłosa Sam Harper poinformowała go o nielegalnym wyścigu z San Francisco do Nowego Jorku i przewidzianej nagrodzie w wysokości 25 milionów dolarów. Jack jest niezwykle utalentowanym kierowcą, więc podjął się wyzwania, którego wypełnienie może być jedyną szansą na spłacenie długu. Sytuację komplikuje nieco fakt, że w wielkim wyścigu startuje ponad 200 zawodników, a główny bohater na początku plasuje się na samym końcu stawki i musi sukcesywnie przebijać się do przodu.
Historia, która miała być motorem napędowym głównego trybu, tak naprawdę nie pełni zbyt istotnej roli i równie dobrze mogłaby w ogóle nie istnieć. Z jednej strony to plus, bo przecież mamy do czynienia z grą wyścigową, a ta powinna opierać się na rywalizacji na torze. Jeśli jednak twórcy zdecydowali się zawrzeć w swoim dziele jakiś wątek fabularny, to wypadałoby, by był on nieco ciekawszy. W rzeczywistości mamy do czynienia z zaledwie kilkoma filmami przerywnikowymi, nic nie wnoszącymi do zabawy. Niektóre scenki są nawet urozmaicone sekwencjami QTE, podczas których główny bohater porusza się na nogach, a my musimy w odpowiednim momencie wciskać wyświetlane na ekranie przyciski. Wbrew wszelkim obawom jest to ledwie widoczny margines całego trybu The Run, więc przeciwnicy takich rozwiązań mogą spać spokojnie. Z serii Need for Speed nie zrobiono nagle gry akcji.
Trzon zabawy nadal stanowią zatem wyścigi, które – niestety – pozostawiają sporo do życzenia. W ramach kampanii dla jednego gracza otrzymujemy dziesięć długich odcinków dzielących się na kilka mniejszych etapów. Każdy z nich ogranicza się do wyprzedzenia kilku rywali lub przejechania konkretnej trasy w wyznaczonym limicie czasowym. W tym pierwszym przypadku zabawa przypomina dowolną odsłonę zręcznościowej serii Sega Rally. Należy zatem wyprzedzić określoną liczbę kierowców, którzy znajdują się w pewnym odstępie przed nami. Największym minusem takiego systemu jest fakt, że cały tryb The Run trzeba rozegrać dokładnie według planu twórców. Jeśli zatem przejedziemy dany odcinek na drugim miejscu, musimy próbować jeszcze raz, dopóki nie pokonamy wszystkich. Trochę zaburza to element rywalizacji, bo przez cały czas mamy poczucie, jakbyśmy grali w widowiskowym filmie akcji, w którym poszczególne wydarzenia ustala reżyser, a nam pozostaje jedynie je odtworzyć.
Całość sprawia tym gorsze wrażenie, że deweloper zaimplementował bardzo widoczny handicap. Przeciwnicy znajdujący się przed nami potrafią zauważalnie zwolnić, by umożliwić ich wyprzedzenie. Zupełnie inaczej ma się sytuacja, gdy przewodzimy stawce – wtedy odjechanie innym zawodnikom na większy dystans jest niemal niemożliwe, gdyż w magiczny sposób trzymają się oni blisko głównego bohatera, aby przypadkiem nie poczuł się zbyt pewnie. Dochodzi nawet do sytuacji, gdy niektórzy rywale dają się wyprzedzać w konkretnym momencie. Pod koniec danego odcinka możemy być niemal pewni, że oponenci z przodu dość znacząco zwolnią. Bardziej doświadczonym graczom polecam od razu wypróbowanie trzeciego poziomu trudności (czwarty odblokowuje się dopiero po jednokrotnym ukończeniu gry). Na normalnym wyścigi są wręcz banalne, a i na tym wyższym nie okazują się zbyt trudne.
Na szczęście model jazdy nie jest najgorszy i pozwala całkiem przyzwoicie się bawić. Oczywiście należy pamiętać, że mamy do czynienia z typową zręcznościówką, więc kierowanie samochodem nie ma absolutnie nic wspólnego z realizmem. Autorzy postawili na widowiskowość, zatem gnanie 300 kilometrów na godzinę po oblodzonej nawierzchni jest tu na porządku dziennym. Bardzo dobrze oddano poczucie szybkości, więc osiąganie zawrotnych prędkości sprawia w tej grze sporą frajdę. Model jazdy jest jednak zdecydowanie zbyt łatwy do opanowania. Nawet jeśli stracimy panowanie nad samochodem, to handicap i dopalacz nitro (napełniający się w miarę efektownej jazdy) szybko pozwalają nadrobić stracony czas i pozycję.
Warto w tym momencie wspomnieć o systemie punktów kontrolnych, który funkcjonuje w dość niekonwencjonalny dla tego gatunku sposób. Otóż wyjechanie poza trasę lub kraksa nie powodują odrodzenia się w tym samym miejscu, a jedynie powrót do momentu, w którym został zapisany wspomniany punkt kontrolny. Wczytuje się wtedy ta sama sytuacja na torze – w odpowiednie miejsce wraca więc nie tylko gracz, ale też wszyscy przeciwnicy. Trochę to dziwne rozwiązanie i może być frustrujące, jeśli przyjdzie nam powtarzać dany fragment po kilka razy (choć trzeba się postarać, aby do tego doprowadzić). Znacznie lepiej sprawdziłaby się funkcja cofania czasu, ale twórcy nie zdecydowali się na jej zaimplementowanie. Sprawa potrafi być o tyle irytująca, że czasem ledwie kilkumetrowy wyjazd na pobocze kończy się wczytaniem ostatniego punktu kontrolnego. Deweloper powinien dopuścić w tym aspekcie zdecydowanie większy margines błędu.
W sieci spore poruszenie wywołała wiadomość, że główny tryb gry da się ukończyć w dwie godziny. Tak naprawdę jest to spore nadużycie, bo wlicza się w to jedynie sama jazda, bez jakichkolwiek wznowień, filmów przerywnikowych czy przesiadywania w menu. W rzeczywistości na przejście kampanii potrzebujemy ok. 4-5 godzin, co oczywiście nadal jest wynikiem słabym i z pewnością nie zadowoli nabywców tego tytułu. Pewne przedłużenie żywotności stanowią wyzwania, które możemy próbować zaliczać na złote, a nawet platynowe medale. Nie różnią się one pod względem zawartości od głównego trybu poza tym, że brakuje w nich scen fabularnych i otrzymujemy bardziej bogaty zestaw samochodów do wyboru (tradycyjnie dla tej serii znajdziemy tu wyłącznie licencjonowane marki). Jest też tryb wieloosobowy, który jednak nie prezentuje się zbyt atrakcyjnie – brakuje choćby możliwości samodzielnego wyboru tras, musimy bowiem startować w wyznaczonych przez twórców zawodach i korzystać z systemu matchmakingu. Na PC miałem pewne problemy z trafieniem na pełną stawkę chętnych, a ściganie się np. trzech graczy nie jest zbyt emocjonujące. Jedyną motywacją może być zdobywanie punktów doświadczenia (osiąganych także w przypadku samotnej rozgrywki), które odblokowują nową zawartość. Nie mogę przy tym nie wspominać o wciągającym systemie Autolog, śledzącym sieciowe statystyki i na bieżąco informującym o postępach znajomych.
Produkcja studia EA Black Box działa na silniku Frostbite 2, którego użyto w grze Battlefield 3. Pozwoliło to stworzyć bardzo dobrą oprawę graficzną, nie wyciskającą jednak z tej technologii wszystkich soków. Grafika jest dość nierówna – niektóre krajobrazy potrafią wręcz zachwycić, podczas gdy innym razem widok rozmazanych tekstur boleśnie sprowadza nas na ziemię. Nie wypada jednak zbyt mocno narzekać, bo wciąż jest to świetnie wyglądający tytuł – szczególnie w wersji pecetowej, gdyż na konsolach poziom jest odpowiednio niższy. Spore znaczenie odgrywa fakt, że nie możemy wyjechać daleko za trasę – zapewne środowisko w bliskim kontakcie nie prezentowałoby się tak dobrze, a twórcy zastosowali kilka podstawowych sztuczek, które mają oszukać ludzkie oko. W niektórych wyścigach oglądamy także efektowne eksplozje czy lecące w naszą stronę fragmenty otoczenia – szkoda tylko, że w pełni bazują one na skryptach i zawsze pojawiają się w tym samym czasie. To samo dotyczy blokad policyjnych – musicie bowiem wiedzieć, że na niektórych odcinkach trzeba uciekać przed stróżami prawa, a nawet unikać strzałów ze strony mafii czy helikoptera. Warstwa audio to mieszanka licencjonowanych i instrumentalnych kawałków oraz sugestywnych dźwięków. Są to elementy, które w tej serii raczej nigdy nie zawodzą.
Eksperyment w postaci Need for Speed: The Run po prostu się nie udał. Oczywiście nie jest to produkcja, w którą nie da się grać. Wręcz przeciwnie – można przy niej spędzić kilka, a nawet kilkanaście godzin, ale tylko wówczas, gdy zaakceptujemy rozwiązania, o których wspomniałem. Smutne jest jednak to, że nawet zwolennicy dzieła studia EA Black Box nie pobawią się przy nim zbyt długo w trybach dla jednego gracza, co dodatkowo zaniża ocenę. Należy sobie zatem zadać pytanie – czy warto inwestować w ten tytuł, gdy wokół dostępnych jest wiele innych, zdecydowanie lepszych gier wyścigowych? Moim zdaniem nie i prawdopodobnie większość fanów motoryzacji się ze mną zgodzi.