autor: Przemysław Zamęcki
Need for Speed Shift - recenzja gry
Na taką grę z serii Need for Speed niektórzy czekali całymi latami. Czy to ostateczne zerwanie marki ze słabymi poprzednikami?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Jak co roku o tej porze fani nieśmiertelnego Need for Speed wyczekują z niecierpliwością, co też tym razem wysmaży Electornic Arts. Ostatnie dania nie należały do najsmaczniejszych, a mnie osobiście zdatna do spożycia potrawa trafiła się... dziewięć lat temu. Od czasu, kiedy film Szybcy i wściekli zaczął wywierać tak olbrzymi wpływ na producentów gier i w każdym niemal tytule musiał pojawić się tuning rodem z cyrku lub piersiaste małolaty wywijające chusteczką na starcie wyścigu, przerwałem swoją przygodę z serią NFS. Gdy jednak Internet zahuczał, że po tragicznym Undercover wydawca wziął się w końcu w garść i zatrudnił prawdziwych speców od wyścigów, zacząłem pilnie nasłuchiwać wszelkich wiadomości. Co się stało, kiedy kurier dotarł do mnie z upragnionym kawałkiem plastiku i dlaczego nigdy więcej nie zagram w multiplayera w Need for Speed Shift z nieznajomymi, przeczytacie poniżej.
Electronic Arts od jakiegoś czasu jest firmą, która uczy się na własnych błędach, wyciągając z porażek trafne wnioski. Jakość marki Need for Speed wraz z premierami kolejnych gier leciała na łeb na szyję i trzeba było jakoś ratować sytuację. Z pomocą przyszła pamięć o przodku, czyli wielkim Porsche Unleashed, oraz (chyba w znacznie większym stopniu) niewątpliwy sukces Race Driver: GRID. Przynajmniej tak można to sobie teraz tłumaczyć, bo choć Shift od tytułu Codemasters różni wiele, to co najmniej drugie tyle je łączy. W obu grach postawiono na widok z kokpitu samochodu, zamknięte trasy, przepyszną oprawę graficzną, trójwymiarową, reagującą na to, co dzieje się na torze, publiczność i efektowne wrażenia płynące z jazdy. Na tym jednak podobieństwa się kończą, bowiem obie gry dzieli przede wszystkim zupełnie inny model jazdy bez włączonych asyst, całkowicie inny system rozwoju kierowcy oraz fakt, że Shift pozwala nie tylko pobawić się w mechanika-amatora, ale także w lakiernika czy fotografa.
Porównanie na linii Shift-GRID moim zdaniem pomyślniej wypada dla tego pierwszego. Dzieło ekipy Slighty Mad Studios, a więc ludzi, którzy już wcześniej mogli pochwalić się tak poważną produkcją jak GTR 2, budzi respekt – pomimo że siłą rzeczy za sprawą wydawcy musi być skierowane do znacznie szerszego audytorium, to jednak deweloperom udało się przemycić w nim sporą dawkę wyścigowej powagi.
Bodaj największym plusem w przypadku Shift jest zastosowany fizyczny model jazdy. Bez korzystania z pomagających w kierowaniu opcji wymaga skupienia, uwagi, a w przypadku zabawy na poziomie trudnym, również poświęcenia dużej ilości czasu na opanowanie danego typu samochodu. Auta z napędem na tylną oś zachowują się jak wściekłe bestie, rzucając się na zakrętach we wszystkie strony. Zrobienie „bączka” w BMW M3 czy w Maździe RX-7 przy zbyt szybkim wchodzeniu w zakręt lub choćby w trakcie hamowania przy jednoczesnym niewielkim skręcie kół jest na porządku dziennym. Nieraz wystarczy przy dużej prędkości nieopatrznie przejechać kołami po tarce czy nawet musnąć trawnik i już lądujemy w zagajniku. Podstawą jest lekkie dozowanie gazu i delikatne naciskanie na pedał hamulca. Sprawa ma się znacznie lepiej z samochodami z napędem przednim (tych jest bardzo niewiele) lub z napędem na wszystkie koła. Audi TT czy jeszcze lepiej Mitsubishi Lancer Evolution to najlepsze pojazdy do nauki odpowiedniego brania zakrętów, za co zresztą jesteśmy odpowiednio nagradzani przez system.
Powiem szczerze, że po pierwszym uruchomieniu gry i przejechaniu wyścigu wstępnego, doznałem lekkiego szoku. Jak to tak? Przecież to nie może być Need for Speed – ta seria, w której od samej jazdy ważniejszy był pusty blichtr i naklejki na zderzaku. Tymczasem okazało się, że uruchomiłem poważne i wymagające wyścigi. Co prawda rozpoczynały się podobną przestrogą o ściganiu się w miejscach do tego przeznaczonych, ale niewygłaszaną już przez jakąś anonimową gwiazdkę zza Wielkiej Wody. Po cichu liczyłem, że ujrzę może Igę Wyrwał, która została wybrana w naszym kraju twarzą tej odsłony NFS. Jak się okazało, musiał mi wystarczyć sam czarny ekran z odpowiednim napisem. I bardzo dobrze. Takie było pierwsze wrażenie. Jednak z wraz z kolejnymi godzinami spędzonymi w kokpitach sportowych wózków mój entuzjazm malał, malał i malał, by po pogodzeniu się z kilkoma zastosowanymi rozwiązaniami znaleźć się na obecnym poziomie.
Zabawę rozpoczynamy z niewielką gotówką, której ilość zależy od tego, jak poradziliśmy sobie we wspomnianym wcześniej wyścigu wstępnym. Możemy kupić tylko jedno auto, ale że w garażu i tak, póki co, mamy jedynie dwa miejsca, więc nie ma tragedii. Potem możemy zacząć się już na poważnie ścigać. W trybie kariery przygotowano mnóstwo mniej lub bardziej ciekawych wydarzeń, które odblokowujemy poprzez zdobywanie specjalnych gwiazdek. Te ostatnie są najważniejszym elementem mechaniki gry i przyznawane są za zajęcie miejsca na podium, zdobycie odpowiedniej liczby małych punktów lub wykonanie konkretnego zadania na torze. Niestety, tu zaczynają się również pojawiać pewne dziwactwa. Jak bowiem inaczej nazwać polecenie zepchnięcia kogoś z trasy lub obrócenia czterech przeciwników? Jasne, życie to nie gra, ale wyobraźcie sobie, że Kubica dostaje nagle od zespołu BMW zadanie staranowania Hamiltona. Następnym wyścigiem, w jakim brałby wtedy udział nasz krajan, byłby zapewne wyścig taczek na budowie u jakiegoś włoskiego mafiozo. Można sobie jedynie wytłumaczyć, że do studia deweloperskiego wkroczył nagle ktoś wyglądający groźnie i żądający, aby nowy NFS służył nie tylko do grania, gdyż ma się także koniecznie podobać amerykańskim nastolatkom. Pozwoliłem sobie tutaj na odwołanie się do pewnego stereotypu, bowiem akurat Shift jest wyjątkowo europejski. W gatunku wyścigów samochodowych nastąpiła nieoczekiwana zmiana miejsc. Podczas gdy niedawno wydany DiRT 2 wprost pachnie piaskiem z pustyni w Utah i filmikami z Kenem Blockiem w roli głównej, o tyle w produkcji EA jest znacznie bardziej konserwatywnie. Szkoda więc, że zabrakło konsekwencji.
Małe punkty przyznawane są na bieżąco za to, co dzieje się w trakcie wyścigu. Jesteśmy nagradzani za trzymanie się optymalnego toru jazdy, odpowiednie branie zakrętów, bezkolizyjne wymijanie czy draftowanie za samochodem rywala. Z drugiej strony także nasze bezwzględne działania nie pozostają bez punktów. Przepychanie się, obrócenie drugiego auta, poślizg przy wchodzeniu w zakręt też są premiowane. Przypomina to trochę system uczynków dobrych i złych z Fable. Tyle tylko, że w NFS kierowca może być bardziej precyzyjny lub agresywny, co zresztą przekłada się na wygląd naszego logo, które zmienia się z każdym kolejnym zdobytym poziomem doświadczenia. Dzięki temu odblokowujemy też nowe trasy, samochody, miejsca w garażu, naklejki, opony czy rodzaj dostępnego lakieru.
Gra oferuje kilka rodzajów wyścigów. Oprócz zwykłego ścigania się samochodów tej samej klasy mamy także próby czasowe (które w zasadzie wyglądają identycznie jak wyścig, bowiem na trasie są też pozostali kierowcy), drifting, wyścigi tych samych modeli aut, producentów lub też tzw. zadania specjalne, w trakcie których dorabiamy się dodatkowych gwiazdek. Co mi się bardzo podoba, to fakt, że każdy z dostępnych w grze trybów wpływa na punkty zdobyte w karierze. Możemy więc piąć się po kolejnych jej szczebelkach, ale równie dobrze możemy wybrać opcję szybkiego startu, ustawić liczbę ścigających się kierowców (do 15) i okrążeń (do 20), wziąć dowolny tor lub jego odcinek (Nordschleife został odpowiednio pocięty), wypożyczyć któryś z superwózków i rozpocząć zabawę. Albo też od razu wskoczyć w multiplayer i pojedynkować się z rywalami w systemie pucharowym lub wziąć udział w zawodach rankingowych. Istnieje tu więc pełna dowolność wyboru, choć trzeba liczyć się z tym, że w ten sposób nie zdobędziemy ani jednej gwiazdki. Druga sprawa to osoby siedzące po drugiej stronie kabla, wśród których być może przodują fani serii przyzwyczajeni do obijania się o bandy i przepychanek na każdym zakręcie. Próbowałem wiele razy i tyleż samo wściekły wychodziłem z powrotem do menu. Wyścig ze zgraną paczką znajomych i owszem, z przypadkowymi osobami natomiast nigdy więcej. Niemniej jednak powyższa uwaga dotyczy w zasadzie większości gier wyścigowych.
Chwaliłem już model jazdy, niestety nie mogę powiedzieć tego samego o uszkodzeniach i fizyce aut, kiedy te oderwą choćby na chwilę koła od jezdni. Zniszczenia wizualne są tyleż brzydkie, co zupełnie nierealistyczne. Istnieje tutaj więc pewien dysonans, który mnie osobiście nie dziwi. To NFS, a on koniec końców ma sprawiać frajdę również osobom, które chcą tylko sobie pojeździć. Walenie o bandy zwykle nie kończy się żadnymi konsekwencjami poza oczywistym zatrzymaniem się na chwilę i trzeba naprawdę dużej prędkości, żeby poczuć, że auto zaczęło troszkę samo skręcać. Można to przeboleć, ale to, co dzieje się z fruwającymi dookoła samochodami, jest już straszne. Wystarczy uderzyć z dużą siłą w tył innego auta i to nagle niemalże przefruwa ponad nami. To chyba jednak zamierzony efekt. A zdarzają się samochody podrzucone w górę i jadące przez chwilę na przykład po ścianie. To wprawdzie skrajna sytuacja i zaobserwowałem ją tylko raz, niemniej jednak wystąpiła.
Sztuczna inteligencja jeździ bardzo agresywnie, co akurat niektórym może się podobać. Dzięki temu gra jest jeszcze bardziej widowiskowa. Kierowcy często nie mieszczą się w zakrętach, wywołując przy tym chmury kurzu, przepychają się, kręcą „bączki”. Trzeba mieć czasem oczy dookoła głowy, żeby nie wpaść przypadkiem na takiego delikwenta. Jednocześnie pilnują swego toru jazdy i łatwo nie oddają pozycji. To wszystko może się podobać, ale jednocześnie bardzo skutecznie utrudnia dojechanie do mety. Niestety, w karierze wyścigi mają po dwa okrążenia i jeżeli jesteśmy akurat na krótkim torze lub skróconej wersji dłuższego, po wypadnięciu z trasy nie mamy najmniejszych szans na dogonienie czołówki. Na niższym poziomie trudności nie jest to takie dokuczliwe, a asysty dość skutecznie pomagają utrzymać się na torze.
Jedną z najbardziej reklamowanych nowości w Shift był widok z kokpitu. Gracz miał niemalże czuć wszystkie przeciążenia towarzyszące prawdziwym kierowcom. Muszę przyznać, że ten element jest naprawdę niezły. Samochodem potrafi porządnie trząść. Obraz na ekranie lata wtedy we wszystkie strony, choć jest to wyraźnie kontrolowane, aby gracz nie stracił właściwej oceny sytuacji na torze. Wszystko w granicach rozsądku. W przypadku wbicia się w bandę obraz zamazuje się i jeżeli nas obróciło, to faktycznie na chwilę można stracić orientację. A jeżeli pojedziemy w przeciwnym kierunku jazdy do właściwego i w ciągu kilku sekund się nie zatrzymamy, dyskwalifikację mamy jak w banku. To świetny sposób na eliminowanie cwaniaków chcących uprzykrzać życie innym w rozgrywce multiplayer. I obecny chociażby w kultowym rFactorze, tyle tylko, że tam organizatorzy lecą nam po kasie.
Łącznie w grze dostępnych jest około siedemdziesięciu modeli samochodów, których dobór, moim zdaniem, jest wyjątkowo trafny. Nie ma tutaj chyba ani jednego niepotrzebnego auta. Od Renault Megane RS, który jest bardzo dobrym wyborem dla początkującego kierowcy, przez dwa modele Hondy, kilka Nissanów (200SX, 350Z, 370Z, R34, R35 i inne) sześć różnych BMW, Audi (oczywiście z R8 na czele), po Chevrolety, Mercedesy (w tym SLR), Lancery czy aż pięć różnych Porsche, Lamborghini, MC12 i Pagani Zondę. Co oczywiste, policji w tej odsłonie nie uświadczymy, ale koncepcyjny Dodge Challenger w malowaniu amerykańskich stróżów prawa wygląda bardzo sympatycznie.
Sporo czasu spędzimy w garażu, w którym oprócz tak banalnych czynności jak wybór koloru i rodzaju lakieru możemy także poobklejać auto winylami. Sposób, w jaki to robimy, jest żywcem wyjęty z serii Forza Motorsport, tyle tylko, że znacznie bardziej ubogi. Niemniej jednak osobie z zacięciem artystycznym być może uda się za jego pomocą stworzyć całkiem ładne cacko. W garażu kupujemy także ulepszenia zwiększające osiągi samochodu i w rezultacie czyniące z niego wyścigowego potwora, a także tuningujemy auto. Dostęp do grzebania w takich ustawieniach jak kąt natarcia spojlera, przełożenia skrzyni biegów czy kontrola ciśnienia w oponach otrzymujemy dopiero po zainstalowaniu odpowiednich pakietów ulepszających.
Tras także jest sporo i przede wszystkim mamy okazję odwiedzić rzeczywiście istniejące, stałe obiekty, na których rozgrywane są zawody. Jest wąziutkie Autopolis, moja ulubiona Laguna Seca, brytyjskie Brand’s Hatch i Donnington, Road America czy kultowa Nordschlaife. Ścigamy się też ulicami na przykład Londynu, który już chyba zawsze kojarzyć mi się będzie z serią Project Gotham Racing.
Grafika prezentuje się dość ładnie, ale lojalnie ostrzegam, że do sensownego działania wymaga bardzo mocnej konfiguracji komputera. Mam tu na myśli 60 klatek na sekundę, bo dopiero przy tej liczbie wyścigi nabierają rumieńców. Niestety zauważyłem, że Shift ma podobne tendencje do drobnego przycinania jak choćby wcześniejszy Most Wanted czy ProStreet. Takie niby nic, niemniej przeszkadza. Samochody wyglądają bardzo ładnie, jednak jeśli zdecydujemy się na opcję z winylami, psują one trochę efekt dość niską rozdzielczością użytych tekstur. Miałem również do czynienia z wersją na konsolę Xbox 360 i jeżeli macie taką możliwość lub słabszy komputer, postarajcie zaopatrzyć się właśnie w nią. Gra jest po prostu znacznie płynniejsza. Polonizacja w obu przypadkach jest identyczna.
Warto także poświęcić chwilę efektom dźwiękowym. Na dobrym zestawie kina domowego silniki brzmią znakomicie, a same wyścigi z włączonym subwooferem to już po prostu poezja. W trakcie powtórek, kiedy możemy cykać także fotki, które potem przesyłane są na serwer wydawcy, słuchamy za to całkiem dobrze dobranych muzycznych wykonawców, wśród których mamy także polski akcent. Muzykę można włączyć również podczas wyścigu, ale wobec nieźle udźwiękowionego właściwego podkładu, nie ma to sensu.
Nowy Need for Speed jest wynikiem dobrze przemyślanego pomysłu i chęci podpięcia się pod sukces Race Driver: GRID. Uważam, że udało się zrobić grę lepszą niż dzieło Codemasters, głownie dzięki świetnemu modelowi jazdy, który daleko w tyle pozostawił konkurenta. Myślę, że w tym aspekcie to ewentualny GRID 2 będzie następnym razem zapożyczał od NFS Shift. Niestety eksperyment nie do końca został zakończony sukcesem, bowiem odnosi się wrażenie, że autorzy stanęli w rozkroku i ostatecznie nie za bardzo wiedzieli, którą nogą lepiej się podeprzeć. Z jednej strony mamy najlepszego przedstawiciela serii od czasów Porsche Unleashed, z drugiej – mechanikę niepotrzebnych gwiazdek, bazujących na robieniu na trasie demolki. Mam nadzieję, że to tylko stan przejściowy i jeżeli kolejną grę z serii przygotują spece od genialnego cyklu Burnout, to Slighty Mad Studios zrobi następnie coś jeszcze poważniejszego. Gdyby nie techniczne niedoskonałości (które występowały być może tylko na moim sprzęcie), z czystym sumieniem poleciłbym zakup na peceta. A tak, w recenzji pecetowej muszę polecić kupno edycji na Xboksa 360, która sprawiła mi znacznie więcej frajdy.
Przemek „g40st” Zamęcki
PLUSY:
- przyjemny model jazdy bez włączonych asyst;
- odejście od klimatu poprzednich odsłon serii;
- oprawa audiowizualna;
- widok i wrażenia z kokpitu.
MINUSY:
- przyznawanie gwiazdek za kolizje z przeciwnikami;
- trochę zbyt mocno przepychająca się SI.
- przydługie loadingi;
- problemy natury technicznej.