autor: Przemysław Zamęcki
Need For Speed: Hot Pursuit - recenzja gry
Need for Speed powraca do sprawdzonej formuły wyścigów policjantów i złodziei. Czy po latach to rozwiązania nadal może być grywalne?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Studio Criterion jest mistrzem w produkcji zręcznościowych wyścigów. Nic więc dziwnego, że po serii totalnych nieporozumień, jakimi były ostatnie części Need for Speed (z wyłączeniem Shifta, ale to inna bajka), włodarze koncernu zwrócili się do osób, które potrafiłyby przywrócić blask gasnącej marce. A żeby upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, zdecydowano się odkurzyć jedną z najlepiej wspominanych części, czyli Hot Pursuit. Uciekinierzy kontra gliniarze. Oto patent na stare/nowe rozdanie na rynku arcade.
Pisząc o Need for Speed: Hot Pursuit, nie da się, niestety, uciec od porównań z Burnout: Paradise. Nie tylko z powodu tego samego dewelopera, ale przede wszystkim z powodu mechaniki rozgrywki. Jedną z najważniejszych informacji dla fanów wyścigów jest zastosowany w grze model jazdy. Osoby, które miały okazję przetestować demo nowego NFS-a, nie bez przyczyny narzekały na słabo prowadzące się auta i ich powolną reakcję na sterowanie. Dla nich pierwsza dobra wiadomość. Gdzieś pomiędzy publikacją tego dema a pełną wersją gry nastąpiła istotna zmiana i wszystkie samochody zdecydowanie zyskały na manewrowości. Na dobrą sprawę model jazdy niewiele różni się od „burnoutowego”. Jest równie przyjemny, a wchodzenie driftem w zakręty i możliwość precyzyjnej kontroli nad pojazdem w uślizgu to miód na serce miłośnika zręcznościowej jazdy.
Struktura gry jest nieskomplikowana i na szczęście pozbawiona jakiejkolwiek fabuły. Mamy kampanię składającą się z serii różnorakich wyścigów i pościgów. A właściwie dwie kampanie, o ile liczyć, że za osiągnięcia kierowcy i policjanta odpowiadają oddzielne profile. Kiedy wcielamy się w kierowcę, naszym zadaniem może być wyścig z czasem, wyścig tradycyjny czy też konieczność ucieczki przed policyjną obławą z wykorzystaniem kilku trików. Zostając stróżem prawa, przede wszystkim gonimy niepokornych kierowców, starając się ich taranować i używać środków przymusu bezpośredniego. Chociaż i tutaj zdarzają się misje polegające na bezbłędnym dojechaniu nietkniętym radiowozem z punktu A do punktu B bez uderzania w żadne obiekty. W przeciwnym razie do wyniku przejazdu dodawane są kary czasowe.
Dostęp do wszystkich wyścigów mamy z poziomu mapy. Nie ma konieczności samodzielnego dojeżdżania do punktów startowych, co z pewnością przypadnie do gustu wielu osobom. Koniec ze sztucznym wydłużaniem czasu zabawy. Z drugiej strony istnieje w Hot Pursuit tryb dowolnej jazdy, który aż prosi się, żeby go jakoś atrakcyjnie wykorzystać. Tymczasem możemy jedynie pojeździć sobie po okolicy i pstryknąć fotki (gra udostępnia opcję robienia zdjęć w dowolnym trybie dla pojedynczego gracza) na tle ładnych widoczków. Problem jednak w tym, że praktycznie nie ma miejsc pozwalających na choćby kilkumetrowe zjechanie z wyznaczonej trasy. Tunelowa budowa nie sprzyja samochodowym turystom. W porządku, to tylko Need for Speed, ale mam wrażenie, że Criterion stać na więcej.
Rozczarowane mogą być osoby, które po autorach Burnout: Paradise spodziewały się zróżnicowanych lokacji, w jakich mają miejsce wyścigi. Drogi w Hot Pursuit są zazwyczaj szerokie, dominują długie proste lub łuki o różnym nachyleniu, pozwalające przyjemnie driftować. Nie ma tu ani jednego, choćby troszeczkę bardziej skomplikowanego fragmentu trasy. Rozumiem, że być może taką infrastrukturę wymusiła w pewien sposób mechanika zabawy, która w przypadku zbyt skomplikowanej sieci dróg za bardzo promowałaby uciekinierów, krzywdząc tym samym graczy wcielających się w policjantów.
Świat Hot Pursuit to trasy wzdłuż wybrzeża oceanu, przez pustynię, las oraz serpentyny dróg prowadzące między górskimi szczytami. Nie ma żadnych miast ani miasteczek, a szkoda. Za to to, co widzimy, wygląda prześlicznie. Pomijam już bardzo ładne modele aut, ale grafika otoczenia prezentuje się w tej chwili bez dwóch zdań rewelacyjnie. Powiedziałbym nawet, że bezkonkurencyjnie. Jest cykl dobowy, dzięki któremu możemy zaczynać wyścig w ciemnościach i kończyć go wraz z pierwszymi promieniami słońca. Czy na odwrót. Nie zabrakło również zmiennych warunków pogodowych, choć nie zauważyłem, aby śliska i mokra nawierzchnia jakoś specjalnie wpływała na model jazdy. Ponadto w grze zaimplementowano bardzo fajny model zniszczeń. Może nie nazbyt realistyczny, ale jak na tego typu produkcję – nie ma co narzekać. W momencie premiery Need for Speed: Hot Pursuit nie ma na rynku ładniejszej gry wyścigowej. Aż żal, że podczas kosmicznych prędkości brak czasu, by to wszystko podziwiać. No, chyba że w trybie dowolnej jazdy – i z tego punktu widzenia, nie ma co narzekać na wspomniany brak fajerwerków.
Autorzy postawili sobie za cel wprowadzić do gry najbardziej superanckie samochody, jakie jeżdżą po naszej planecie. W dużej mierze im się to udało, choć można by pomarudzić, że brakuje na przykład jakiegoś Ferrari. Są za to tak uznane marki jak Porsche, Lamborghini, Aston Martin, Koenigsegg, Mercedes czy Pagani Zonda. Pojazdy dzielą się na kilka kategorii, na przykład sportowe, wyścigowe, egzotyczne czy hiper. Te hiper to oczywiście najbardziej wypasione fury w rodzaju McLarena F1. W grze, niestety, a może właśnie „stety”, bo czyni ją to jeszcze bardziej dostępną, nie ma żadnego tuningu. Jedyne, co możemy zrobić, to zmienić kolor lakieru.
Co mi się najbardziej w Hot Pursuit podoba, to syndrom jeszcze jednego wyścigu. Kiedy już zacznie się jeździć i przejdzie najnudniejszy okres w grze, czyli jakąś pierwszą godzinę, może dwie, i wreszcie zasiądzie za kierownicą szybkich wozów, zabawa nabiera dynamiki, a na twarzy pojawia się wielki banan. W trakcie pościgów i ucieczek liczy się nie tylko szybkość, ale i taktyka. Pojazdy wyposażone są w specjalne systemy. Policjant może wezwać helikopter rozstawiający kolczatkę czy posiłki stawiające blokadę, ustrzelić uciekiniera impulsem elektromagnetycznym bądź wyprzedzić go i zrzucić mu kolczatkę wprost pod koła. Druga strona nie pozostaje dłużna i choć częściowo korzysta z tych samych usprawnień, może także włączyć chwilowe turbodoładowanie i wywołać coś w rodzaju spięcia w wozach stróżów prawa. Każdy z tych efektów wraz ze zdobywaniem punktów kariery zostaje ulepszony. System „przeszkadzajek” na pewno urozmaica rozgrywkę, ale zdecydowanie najlepiej sprawuje się w multiplayerze. Chciałbym także zwrócić uwagę, że wpisuje się on doskonale w tendencje najciekawszych gier z tego gatunku, których premiera odbyła się w tym roku. Chodzi oczywiście o Split/Second i Blur, gdzie też mieliśmy do czynienia z podobnymi rozwiązaniami.
Jednym z najważniejszych „ficzerów” we wszystkich zapowiedziach był autolog, czyli system śledzący nasze i naszych znajomych postępy i czasy przejazdów. Coś podobnego istniało również w Burnout: Paradise, gdzie wjeżdżając na jakąkolwiek ulicę, od razu dowiadywaliśmy się, jaki jest rekord przejazdu tego sektora. W Need for Speed działa to podobnie, aczkolwiek na nieco większą skalę. Jeżeli posiadamy znajomych zapisanych na liście gry, każdorazowo – gdy tylko zechcemy się pobawić – otrzymamy informację o czasie ich przejazdów. Wprowadzono więc interesujący element rywalizacji, znacznie przedłużający żywotność gry. Autolog to także świetne narzędzie do zarządzania znajomymi, poprzez które możemy poznać i zaprzyjaźnić się z nowymi osobami, a także podejrzeć ich osiągnięcia.
Wyścigi ze sztuczną inteligencją to jedno, ale prawdziwy pazur gra pokazuje dzięki multiplayerowi. Jednocześnie może spotkać się do ośmiu osób w dwóch trybach gry, tzn. w zabawie w policjantów i uciekinierów (Hot Pursuit) oraz w zwykłym wyścigu, a także dwie osoby w trybie Przechwycenie, gdzie jeden gracz wsiada do wyścigówy, a drugi steruje superwozem policyjnym. Nie ma tu żadnej wyszukanej filozofii, rozgrywka polega dokładnie na tym samym co w grze dla pojedynczego gracza. Oprócz, oczywiście, elementu nieprzewidywalności, czyli żywej osoby po drugiej stronie kabelka. Szczerze wyznam, że żadna arcade’owa ścigałka nie dała mi chyba tylu emocji w zabawie wieloosobowej co nowy Need for Speed. Może jedynie Burnouty, no, ale wiadomo – to ta sama ekipa. Zresztą w HP wykorzystano znacznie więcej patentów z tamtej serii. Wystarczy wspomnieć chociażby o nabijaniu dopalacza przez bliskie przejeżdżanie obok neutralnych pojazdów czy jazdę lewym pasem. Mam tylko wrażenie, że policja ma trochę za dużo do powiedzenia, bowiem to zwykle ona wygrywa większość starć. No, chyba że przypadkowo trafi się grupka „cieniasów” oderwanych od windowsowego Mahjonga.
Need for Speed: Hot Pursuit to najlepsza gra z serii co najmniej od czasów Most Wanted, a śmiem twierdzić, że być może i od Porsche Unleashed. Prostota rozwiązań pozwala na zabawę nawet osobom niespecjalnie przepadającym za tym gatunkiem gier, a jednocześnie nie powinna drażnić wieloletnich fanów serii, bowiem o klasie zawodnika świadczy nie tyle samo dojechanie do mety, co wymasterowanie takiego czasu, żeby znajomym opadły skarpetki. Do tego dochodzi znakomita grafika i przyjemny model jazdy oraz świetne rozwiązania multiplayerowe. I gdyby tylko nie ta monotonia prostych i łuków oraz ciekawsze widoczki (przydałyby się jakieś prawdziwie majestatyczne budowle), to ocena byłaby jeszcze wyższa. A tak, jakoś nie mogłem pozbyć się wrażenia, jakbym odpalił Outruna, tyle tylko, że ten może pochwalić się bardziej zapadającymi w pamięć lokacjami. Choć oczywiście o kilka (-naście) klas brzydszymi.
Criterion ma mój wielki kredyt zaufania, który z pojawieniem się Hot Pursuit wcale się nie zmniejszył. Ale panowie, przy następnej okazji ja widzę to tak: więcej zróżnicowania, gęstsza siatka drogowa i jakiś wypełniacz pomiędzy zaprogramowanymi eventami. Cała reszta już teraz jest debeściarska.
Przemek „g40st” Zamęcki
PLUSY:
- śliczna grafika i w miarę dobra optymalizacja;
- przyjemny, burnoutowy model jazdy;
- nieprzekombinowana mechanika rozgrywki;
- autolog działa na ambicję;
- świetny, choć chyba słabo zbalansowany multiplayer.
MINUSY:
- mało skomplikowana sieć drogowa;
- niewykorzystany potencjał trybu jazdy dowolnej;
- bez posiadania znajomych, z którymi można rywalizować, znudzi się po kilku godzinach.