Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Uncharted: Złota Otchłań Recenzja gry

Recenzja gry 1 marca 2012, 10:33

autor: Krzysztof Gonciarz

Nathan Drake w skali mikro - recenzja gry Uncharted: Złota Otchłań

Złota Otchłań miało być flagowym produktem PlayStation Vita. Niestety, znowu okazuje się, że „duża” gra i „mała” konsola niekoniecznie się lubią.

Recenzja powstała na bazie wersji PSV.

PLUSY:
  • dopracowana technologicznie;
  • kilka pomysłów na wykorzystanie funkcji Vity;
  • wygodne sterowanie;
  • polonizacja z najwyższej półki.
MINUSY:
  • za dużo strzelania, za mało przygody;
  • banalne zagadki;
  • rażąca głupotkami, przewidywalna fabuła;
  • małe zróżnicowanie etapów.

Uncharted: Złota Otchłań to czwarta gra z Nathanem Drakiem w roli głównej. Wzorowany na Indianie Jonesie awanturnik o gołębim sercu tym razem musi udźwignąć ciężar bycia bohaterem głównego tytułu startowego PlayStation Vita, czyli nowej konsoli przenośnej Sony. Jak sobie radzi? Średnio, bo na premierę konsolki pojawiły się lepsze gry. Na pewno jednak Złota Otchłań jest znakomitą pokazówką możliwości Vity i oferuje najlepszą grafikę spośród dostępnych na nią pozycji.

Przygoda w całości toczy się w Ameryce Południowej: Nathan wraz ze swoim podejrzanym kumplem Dantem oraz poszukiwaczką przygód Marissą Chase jest na tropie tytułowej Złotej Otchłani – zaginionego przed wiekami skarbu, którego historia ociera się o tajne hiszpańskie zakony oraz miejscowe legendy. W grze wybieramy się na archeologiczną wyprawę z solidną porcją strzelania, odrobiną zagadek oraz do bólu przewidywalnymi zwrotami akcji, które są kalką wydarzeń z trylogii Uncharted na PlayStation 3. Jeśli ktoś zna te gry, absolutnie nic w fabule Złotej Ochłani go nie zaskoczy.

Pozycja ta jest jak telewizyjny serial na bazie hollywoodzkiego hitu, na który został przewidziany dużo mniejszy budżet niż na jego duży odpowiednik. Częściowo to kwestia ambitnego projektu: mówimy o próbie zminiaturyzowania serii, która jest jednym z najdoskonalszych osiągnięć współczesnej technologii rozrywkowej. Z drugiej jednak strony bardzo czuć, że tej gry nie robiło Naughty Dog, któremu zawdzięczamy główną trylogię. Twórcy Złotej Otchłani, Bend Studio, to firma od kilku lat specjalizująca się w „tłumaczeniu” gier z PS2/PS3 na handheldy.

Być może dlatego zabrakło tu szokujących, zapadających w pamięć scen – znaku rozpoznawczego Uncharted. Poziomy są mało zróżnicowane, w historii niewiele się dzieje, przez większość czasu jest po prostu nudno. Przez 40 minut strzelamy, żeby dojść do kolejnego przerywnika filmowego, w którym nic ciekawego się nie okazuje, i ruszamy do następnego rozdziału w nadziei, że tym razem zostaniemy czymś zaskoczeni.

Chociaż Złota Otchłań stworzona została przez Bend Studios, seria Uncharted zawsze kojarzona będzie ze studiem Naughty Dog, czyli twórcami „dużej” trylogii opowiadającej o przygodach Nathana Drake'a. Firma ta – obok Guerrilla Games – uważana jest za najlepszą na świecie w wyciskaniu ostatnich soków z konsol Sony.

W Uncharted zawsze najbardziej lubiłem elementy platformowo-przygodowe: Nathan Drake nigdy nie był dla mnie Marcusem Fenixem i strzelanie w tych grach stanowiło dla mnie smutną konieczność. W Złotej Otchłani proporcje znane z drugiej i trzeciej części cyklu zostały zaburzone i powracamy do czasów „jedynki”: strzelania jest po prostu zbyt dużo. Szczególnie na początku, kiedy to przedzieramy się przez obóz generała Guerro. Drake zabija setki osób, po czym w przerywniku filmowym lituje się nad łotrem, bo ten „przecież nie jest mordercą” – jakoś do tej pory tego typu głupoty uchodziły tej serii na sucho, tym razem jednak nie potrafiłem przymknąć na nie oka. Cała scena w obozie jest tak długa i męcząca, że ledwie udało mi się ją przejść do końca. Potem było już lepiej.

W grze trafia się kilka naprawdę niezłych poziomów platformowych (bliżej finału) i całkiem angażujących wątków „archeologicznych” (w środku). Te ostatnie nagminnie wykorzystują technologię Vity, szczególnie dwa ekrany dotykowe. Czyszczenie znalezisk z gruzu, układanie puzzli czy obrysowywanie kształtów węglem to miłe minigierki, ale brakuje w nich wyzwania i pomysłu. Są trywialne, powodują, że robi się tęskno do pomieszczeń-zagadek z Uncharted 3 – tamte też w sumie szczególnie trudne nie były, ale potrafiły urzec pomysłowością. Tutaj autorzy poprzestali raczej na fakcie, że używamy ekranu dotykowego – tak jakby „nowa” technologia zwalniała ich z obowiązku wymyślenia ciekawej treści.

Pewnego rodzaju nowością w serii są zagadki luźno wzorowane na grze Batman: Arkham City. Czasami musimy zrobić zdjęcie określonych obiektów czy skompletować fragmenty jakiegoś obrazka. Ponownie: pomysł jest niby fajny, ale jego innowacyjność kończy się na wykorzystaniu ekranu dotykowego. Wszystkie te fabularyzowane kolekcje skarbów można sprowadzić do poziomu znajdziek: bo w przeciwieństwie do Batmana nie szukamy tu rozwiązania zagadki. Szukamy samej zagadki (znajdźki), a jej rozwiązanie jest już banalne. Niemniej wrzucenie do gry ich bardzo dużej liczby i ułożenie ich w kolekcje to dobre posunięcie. Umożliwiono graczom nawet handlowanie nimi poprzez tzw. „czarny rynek” – zintegrowany z platformą Near.

Na szczęście twórcom udało się odnieść sukces w zakresie mechaniki. Są tu wszystkie systemy – platformówka, strzelanie, zwiedzanie podziemi w poszukiwaniu wskazówek. Jest nawet wiosłowanie czy bardzo wygodne sterowanie stopniem zbliżenia snajperki przy użyciu tylnego ekranu dotykowego (jeden z niewielu przypadków, w których jego zastosowanie nie jest wymuszone – vide absurdalne przecinanie chaszczy maczetą). Wszystko teoretycznie na swoim miejscu, mimo to widzę w tej grze po prostu solidny szkielet, wokół którego nie urosło dostatecznie dużo mięśni. To dość skuteczne demo technologiczne, ale nie prawdziwe Uncharted.

Jeden z pracowników Sony powiedział mi kiedyś, że jego zdaniem każdy filmik prezentujący rozgrywkę z przygód Nathana jest spoilerem, bo ta gra jest jak dobry film. Miał na myśli Uncharted 3 – i zgadzam się z nim całkowicie, bo tamtą grę cudownie jest przeżyć samemu, nie wiedząc, co będzie dalej. Mam natomiast wrażenie, że Złotą Otchłań mógłbym opisać Wam od początku do końca, a jej „growa” wartość pozostanie nienaruszona: bo tam po prostu nie dzieje się nic ciekawego. Niemniej, jest to produkcja poprawna na gruncie mechaniki, bardzo ładna i wygodna w obsłudze. Jarosław Boberek brzmi w roli Drake'a naturalnie, słychać że to już „jego” postać. Polonizacja jest super, razi tylko błędna wymowa części hiszpańskich słów.

Przez 80% gry Uncharted: Złota Otchłań łazimy po zlewającej się w jedną masę dżungli. To nie jest standard, do którego ta seria nas przyzwyczaiła. Podobnie jak scenariusz, w którym wszystko wiadomo od pierwszego uruchomienia gry. W ogóle cała historia to trochę dramat: „twist” na końcu to bujda na resorach, a motywacja poszczególnych postaci nie ma specjalnego sensu. Zrzucanie tego wszystkiego na karb handhelda jest niesłuszne o tyle, że po zastosowanej technologii i mechanice czuć, jak dobra mogłaby być to gra: zabrakło iskry geniuszu Naughty Dog, dostaliśmy tylko wysokiej jakości rzemiosło. To dobry grunt pod pełnoprawną odsłonę tej serii na Vitę, której pewnie się doczekamy za rok czy dwa.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!

Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...

Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet
Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet

Recenzja gry

Mało które uniwersum tak wspaniale nadaje się na soczystego slashera jak Warhammer 40k. Miałem pewne obawy o Space Marine’a 2 – zwłaszcza że twórcy odwołali otwartą betę - te jednak wkrótce zniknęły jak czaszka heretyka pod butem sługi Imperatora.