Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 9 sierpnia 2005, 10:05

autor: Krzysztof Gonciarz

Midnight Club 3: DUB Edition - recenzja gry

Wielbiciele wożenia się po mieście i szukania guza pod osłoną nocy mają kolejne pole do popisu. Widzisz tego frajera? Mignij mu długimi po szybie, a na pewno będzie chciał się z Tobą ścigać. To normalne o tej porze.

Recenzja powstała na bazie wersji PS2. Dotyczy również wersji XBOX

Telewizje muzyczne przerzuciły się ostatnio z realizowania swojej głównej do niedawna działalności – puszczania klipów – na serwowanie widzom odmóżdżającej, pseudo-rozrywkowej papki spod znaku kogo-to-kurna-obchodzi. Różnorakie wariacje na temat reality show, randki w ciemno i wkładania sobie petard tam, gdzie słońce nie dociera, wychowują nam śmiało pokolenie zamerykanizowanych nastolatków o patologicznym systemie wartości. Ekspansja kulturalna, globalizacja, centrum i semi-peryferia, te sprawy – mniejsza o to. Daleki jestem od alterglobalizmu, ale god damn, przecież to, co się dzieje, to jakiś absurd.

Na tle traumatycznej ramówki najbardziej charakterystycznej z owych stacji wyróżnia się nieco prowadzony przez nyggę Xzibita program „Pimp my ride”, o polskim tytule „Odpicuj mi brykę” (faworyt do zdobycia nagrody ‘most retarded tv show title ever’). Fani szeroko pojętego tuningu mają za jego pośrednictwem okazję przyjrzeć się pracy ekipy West Coast Customs, która byle złom zamienia w marzenie każdego młodego ‘alfonsa’ (pimp?). Wymysły charyzmatycznego rapera i jego kumpli przypominają się w trakcie gry w Midnight Club 3: DUB Edition niejednokrotnie. Ilekroć zakładamy sobie nowy zderzak, bądź zmieniamy lakier – słyszymy w podświadomości elokwentne dialogi w rodzaju „odpicowałem ci brykę! / łaaał, dzięki Eks za odpicowanie mi bryki! / jak ci się podoba twoja odpicowana bryka? / naprawdę odpicowaliście mi brykę!”. Przy okazji ‘pozdro’ dla odpowiedzialnych za polską wersję programu tłumaczy.

Wyścig o najwyższą stawkę?

MC3 jest kolejnym reprezentantem spopularyzowanego ostatnimi laty nurtu gier wyścigowych, w których główny akcent położony został na undergroundowe, nielegalne pojedynki na ulicach wielkich miast (do naszej dyspozycji 3 metropolie – ‘rockstarowo’, chce się rzec). Znany i rozpoznawany już schemat został jednak na tyle usprawniony i przyprawiony, że gra broni się przed wszelkimi zarzutami o wtórności. Seria Midnight Club nigdy nie spadła jeszcze poniżej pewnego, w pełni akceptowalnego poziomu, a jej trzecia część jest zdecydowanym krokiem naprzód w stosunku do poprzedników. Od początku do końca partycypujemy tu w zatykającej, jeżącej włosy na głowie samochodowej orgii. Szaleńcze tempo i wrażenie wszechobecnego, undergroundowego hardcore’u robią swoje. Arcade’owa otoczka, która bierze górę nad szczątkowymi elementami symulacyjnymi sprawdza się znakomicie. Wierzcie mi, nie chcielibyście w grze toczącej się w takim tempie martwić się o to, że bliski kontakt z pierwszą lepszą latarnią nieodwracalnie budzi nas ze snów o karierze kierowcy. Takich problemów nie mamy. A jeśli na naszej drodze stanie jakaś większego kalibru przeszkoda, zawsze możemy zapuścić „matriksa” i z pełną gracją wywinąć wokół niej precyzyjną co do centymetrów szykanę.

ZiomBus. Nazwa własna. Nie pytajcie.

Zabawę rozpocząć możemy w trybie kariery lub pojedynczego, arcade’owego wyścigu. W obrębie tej drugiej kategorii wyróżnić możemy kilka rodzajów potyczek – poza klasycznym szaleństwem po zatłoczonych ulicach miasta dostępne są także różnego rodzaju udziwnienia w rodzaju jazdy na czas po wydzielonym, odciętym od ruchu torze czy nawet pewnej formy capture the flag. Bardzo ciekawy jest edytor tras, w którym to oglądając miasto z loku ptaka możemy samodzielnie ustawić na trasie waypointy, które później wykorzystamy ścigając się z wirtualnymi bądź żywymi oponentami. Tryb kariery to apetyczna porcja dobrego, arcade’owego materiału. Ukończenie go na 100% powinno zająć około 30 godzin. Przez ten czas Rockstar zręcznie prowadzi nas przez kolejne poziomy wtajemniczenia w świecie nielegalnego sportu, systematycznie podsuwając nam tutoriale, cut-scenki i coraz to nowe wyzwania.

Przez całą grę możemy przedzierać się własnym tempem, swobodnie decydując w których imprezach brać udział oraz co postawić w naszym garażu. W połączeniu ze sporym arsenałem cztero- i dwukołowców do kupienia/wygrania oraz wielkimi możliwościami (głównie wizualnego) tuningu, wszystkie te atrakcje powodują, że gra nabiera nie pozwalającego się odeń oderwać magnetyzmu. Hasło „różnorodność pojazdów” nie jest chyba adekwatne do tego, co dzieje się na ekranie. Klasyczne limuzyny? Egzotyczne demony szybkości? Dewastujące wszystko na swojej drodze hummery? Motocykle? Jest tu wszystko. A każda z klas naszych mechanicznych rumaków oferuje różne style prowadzenia, inne misje w trybie kariery oraz przede wszystkim inne konfiguracje dostępnych nam arcade’owych zagrywek.

Teksty oddane, redaktorzy wracają do domów.

W grze walki nazwalibyśmy je ciosami specjalnymi, tutaj ciężko jest znaleźć jakieś odpowiednio uniwersalne określenie. Manewry te stanowią jedną z głównych atrakcji gry, podnosząc jej arcade’owość do poziomu spędzającego sen z oczu wszelkim cnotliwym, symulacyjnym konserwatystom. Po zdobyciu odpowiednich skilli w trybie kariery (w wyścigach dostępnych tylko dla jednej, określonej klasy pojazdów), w każdym momencie gry wyskoczyć możemy z czymś takim jak nagięcie czasu (popularny „matrix”), moc zmiatająca wszelki ruch cywilny z naszej drogi, lub np. nadanie naszemu autku antykolizyjnego powera, w efekcie czego każda stłuczka zaowocuje odbiciem się od nas oponenta o kilkanaście metrów w stronę najbliższej ściany. Argh! Na to wszystko nakładamy jeszcze znane z poprzednich części urozmaicenia w stylu palenia gumy na starcie, wywijania kółek na ręczniaku, czy szaleńczego stawiania wozu wertykalnie na dwóch kołach – jest fajnie. Jest bardzo fajnie. Toczona przez nas walka z czasem i konkurencją nie staje się dzięki tym atrakcjom monotonna, a my mamy w zasięgu kciuka większe pole manewru niźli ma to miejsce w 90% gier wyścigowych. Nareszcie możemy zaskoczyć przeciwników czymś innym, niż tylko brawurową jazdą.

Model jazdy jest typowo zręcznościowy. Zasuwając z zawrotną prędkością po ulicach niestraszne nam drzewa, latarnie i pojazdy cywilne. Nawet starcie z autobusem/ciężarówką jest nam niegroźne. Jedną z niewielu okazji do wysadzenia naszego wozu w powietrze jest wjechanie na dystrybutory na stacji benzynowej – w takiej sytuacji respawnowani jesteśmy jednak kilka metrów dalej. Jak więc widać, wielbiciele gier stricte samochodowych nie mają tu czego szukać. Nie oznacza to jednak, że gra cokolwiek traci. Bynajmniej, poziom grywalności ustawiony jest całkiem wysoko. Nie bez znaczenia jest fakt, że wyścigi są tu bardzo nieprzewidywalne, a nawet restartowanie dokładnie tej samej partii może zaowocować zupełnie innymi przygodami na drodze.

Omówiona już różnorodność zagrań powoduje, że wiele zależy od racjonalnego wykorzystania możliwości naszego wozu. Czy korzystać z nitro na najdłuższej prostej wyścigu, czy też zachować ją na ostatnie wyjście z zakrętu na metę? Dramaturgię podnosi jeszcze AI wirtualnych przeciwników, które w dość sprytny sposób powiązane zostało z naszymi poczynaniami. Wyraźnie da się odczuć, że kodujące sztuczną inteligencję algorytmy zostały tak napisane, by emocji nie brakowało ani na chwilę – nawet, jeśli wypadniemy z drogi i stracimy wiele cennych sekund, nie jesteśmy spisani na straty, jako że konkurencja da nam delikatny handicap. Kontrowersyjne? Tak. Miodne? Tak.

Ej, źą, nic do ciebie nie mam, będzie spoko?

Graficznie MC3 prezentuje się bardzo okazale, choć nie idealnie. Liczba FPS-ów pozostawia nieco do życzenia, zwłaszcza, gdy toczymy walkę w strumieniach deszczu. Podobnie zastrzeżenia można mieć do dość drażniącego rozmazywania się ekranu przy wielkich prędkościach. W pewnym momencie zdajemy sobie po prostu sprawę, że w zasadzie nic nie widzimy, a w sekundę później wpakowujemy się w bok wielkiego TIR-a. Z drugiej strony mamy prawdziwie hedonistyczną orgię dla wszystkich, których rajcują ładne modele samochodów, naszpikowane pikantnymi detalami, które aż proszą się o wykorzystanie dziesiątek i setek komponentów dostępnych w trakcie tuningu. Możliwości operowania wyposażeniem naszego auta zdają się być niemal nieograniczone. Liczba wariantów części, malowań i innych szczegółów jest tak wielka, że prawdopodobieństwo stworzenia dwóch takich samych pojazdów przez niezależnych od siebie graczy oscyluje w okolicach zera. Holender, możemy tu nawet walnąć sobie malutką, firmową naklejkę salonu tuningowego na drzwi! Dzięki, Eks.

Co do oprawy muzycznej miałem bardzo mieszane uczucia. Mamy tu co prawda bardzo dużą ilość tracków (ponoć około 100?), jednak ich jakość jest bardzo nierówna. Pokłon w stronę Rockstar wykonałem w momencie, gdy znalazłem w menusach opcję wyboru gatunku muzycznego, do którego chcemy ograniczyć naszą losową playlistę. Składanki hiphopowe i rockowe stoją na słabiutkim poziomie (irytujący jest też hiphopowy theme z menu głównego), tradycyjne wypełniacze, hipermarketowy muzak i nic więcej. W kwestii dancehallu trudno zachować obiektywizm – radiowy hicior Seana Paula ma swoich przeciwników i zwolenników, więc jak kto tam chce. Pozostają składanki techno (czyli house’y, ja nie wiem skąd taka nomenklatura w grach – vide Playboy: The Mansion) oraz drum’n’bassowa. Ta ostatnia to mój zdecydowany faworyt wśród midnightowej muzy. Mielące na tradycyjnie wysokich obrotach, niskie bity idealnie pasują do klimatu gry, na tyle, że momentami aż chce się wyciszyć nieco zbyt głośne w ustawieniach domyślnych dźwięki silnika. Szkoda tylko, że d’n’b’owych numerów mamy tu naprawdę malutko.

Midnight Club 3 nie ma żadnych zdecydowanych wad. Należy mieć jednak świadomość, że grywalność tego tytułu, choć wysoka, nie jest niczym, co pamiętać będziemy przez lata. Jest to solidna porcja rozrywki, która jednak nie zapada w pamięć ani nie budzi w nas żadnych szczególnych emocji, łatwo jest więc odłożyć ją na półkę z milczeniem na ustach, gdy tylko przebrniemy przez tryb kariery. Wielbiciele arcade’owych samochodówek i ‘picowania bryk’ powinni mimo to poznać tę grę, jako że w tej dziedzinie jest to aktualnie najlepsza pozycja dostępna na czarnulę. Konserwatyści natomiast mają dobrą okazję się zastanowić i empirycznie sprawdzić, czy rzeczywiście tylko sztywny realizm przemawia za atrakcyjnością gry. Feel the arcade.

Krzysztof „Lordareon” Gonciarz

PLUSY:

  • zawrotne tempo;
  • praktyczny brak monotonności;
  • wysoka grywalność;
  • niezłe audiowizualia.

MINUSY:

  • nierówny framerate;
  • słabe fragmenty soundtracka.
Recenzja gry TDU: Solar Crown. Cud nie nastąpił, ale i tak pełna wersja jest o wiele lepsza niż katastrofalne demo
Recenzja gry TDU: Solar Crown. Cud nie nastąpił, ale i tak pełna wersja jest o wiele lepsza niż katastrofalne demo

Recenzja gry

Wersja demo Test Drive Unlimited: Solar Crown gotowała nas na najgorsze. Z ulgą donoszę, że najgorsze nie nastąpiło. I choć TDU ma wielkie problemy, broni się na tyle, by rozpatrzeć go jako odświeżającą odskocznię od Forzy Horizon… za rok, może dwa.

Recenzja Forza Motorsport - dziś „wczesny dostęp”, jutro wielka gra
Recenzja Forza Motorsport - dziś „wczesny dostęp”, jutro wielka gra

Recenzja gry

Forza Motorsport wreszcie powraca, by upomnieć się o należną jej koronę królestwa simcade’owych wyścigów. I choć potrafi poprzeć swe roszczenia wieloma mocnymi argumentami, nie jest jeszcze w pełni gotowa, by objąć władanie.

Recenzja The Crew Motorfest - hawajska Forza zjadliwa nawet z ananasem
Recenzja The Crew Motorfest - hawajska Forza zjadliwa nawet z ananasem

Recenzja gry

The Crew Motorfest nawet nie próbuje udawać, że nie jest klonem Forzy Horizon. Ale – jak się okazuje – to klon całkiem niezły, oferujący sporo radości z jazdy.