autor: Maciej Jałowiec
Mercenaries 2: World in Flames - recenzja gry
Gra wzorowana na serii Grand Theft Auto z najemnikiem w roli głównej. Brzmi interesująco, lecz – jak to bywa z naśladowcami – Mercenaries 2 nie uniknęło kilku irytujących błędów.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Problem z grami wzorowanymi na serii Grand Theft Auto polega na tym, że ich twórcy nie za bardzo potrafią pomyślnie przenieść popularną ideę zabawy w inne realia. Tu natychmiast przychodzą na myśl takie tytuły, jak Just Cause czy nawet Boiling Point (który, choć grą TPP nie był, w założeniach i tak niezbyt różnił się od GTA). Te produkcje, chociaż zapowiadały się całkiem nieźle i na papierze wyglądały rewelacyjnie, to jednak nie zdołały przyciągnąć do siebie wielu fanów komputerowej rozrywki. Dlatego z obawami siadałem do Mercenaries 2 – ten tytuł również zapowiadał się dobrze, w założeniach przypomina GTA, a jego akcja toczy się w lasach Ameryki Południowej – dokładnie tak jak w przypadku dwu wymienionych wyżej gier.
Zabawę rozpoczynamy od wyboru postaci. Do dyspozycji mamy dwóch najemników i jedną najemniczkę. Każde z nich charakteryzuje się inną cechą specjalną. I tak: Mattias Nilsson odznacza się szybszą regeneracją zdrowia, Chris Jacobs uniesie najwięcej amunicji, a Jennifer Mui biega najszybciej z całej trójki. Są to różnice w gruncie rzeczy kosmetyczne i dają się odczuć jedynie podczas bardzo intensywnych, trudnych walk. Możliwość szybkiej ucieczki, błyskawicznego leczenia lub odpowiedzenia ogniem dzięki jednemu magazynkowi więcej, staje się szalenie ważna wyłącznie w krytycznych momentach. Do tych można jednak nie dopuścić, jeśli przed walką zadba się o kilka kwestii.
Najważniejszą sprawą w grze jest paliwo. Nim napełniamy baki helikoptera i odrzutowca – maszyny te znajdują się na wyposażeniu grupy najemników, do której należy nasz bohater. Trzeba więc zawsze mieć benzyny pod dostatkiem. Dobrze też wykupić sobie dodatkowe wsparcie, takie jak naloty, ostrzały artyleryjskie czy zrzuty wyposażenia. Dzięki pilotom maszyn powietrznych można zatem stać się praktycznie niezniszczalnym najemnikiem – likwidujemy czołgi bombami przeciwpancernymi, budynki kruszymy artylerią, a piechotę wykańczamy granatnikiem znalezionym w paczce podesłanej na pole bitwy. Osoby lubiące ostre strzelaniny i potężne eksplozje będą miały się czym zachwycać. Co więcej, dzięki różnego typu wsparciu z powietrza, Mercenaries 2 oferuje mnóstwo sposobów na wydanie pieniędzy. Nie ma niebezpieczeństwa, że gracz po pewnym czasie skoncentruje się na kupowaniu tylko kilku niezbędnych gadżetów, zupełnie zapominając o całej reszcie sprzętu. Asortyment sklepów jest wyjątkowo bogaty i naprawdę warto przyjrzeć się każdej nowej zabawce, do której uzyskujemy dostęp.
Pomimo potężnego wsparcia z powietrza gra nie jest prosta. Przede wszystkim trzeba bacznie obserwować stan paliwa i liczbę dostępnych zrzutów/nalotów/ostrzałów. Oprócz tego problemem jest naturalnie sam wróg, który potrafi zaskoczyć gracza paroma niemiłymi sztuczkami. Jeśli wejdziemy do strefy kontrolowanej przez jakąś frakcję, możemy spodziewać się, że ktoś z przeciwników będzie chciał wezwać przez radio posiłki – te zaś mogą być bardzo uciążliwe, choćby ze względu na fakt, iż w ich skład wchodzi helikopter, którego czasami trudno się pozbyć.
W Mercenaries 2 mamy do czynienia z kilkoma różnymi ugrupowaniami. Naszym wrogiem numer jeden jest armia Wenezueli, będąca na usługach dyktatora, który zalazł naszemu najemnikowi za skórę. Oprócz regularnego wojska, możemy walczyć (lub przyjaźnić się) z koncernem naftowym Universal Petroleum, wenezuelskimi partyzantami, agendą Narodów Zjednoczonych, a nawet... z Chińską Republiką Ludową. Każdej z tych frakcji zależy na wpływach w Wenezueli, a to oznacza że często wchodzą sobie nawzajem w drogę. Do gracza należy wybór: komu pomóc i jednocześnie, z kim rozpocząć konflikt. W podejmowaniu tego typu decyzji pomaga niewątpliwie główna idea gry: liczy się tylko wysokość zarobków.
Jak wspomniałem na wstępie, Mercenaries 2 w założeniach przypomina GTA. Poruszamy się zatem po sporej wielkości obszarze (aczkolwiek jest on i tak dużo mniejszy niż tereny, do jakich przyzwyczaiło nas Rockstar Games), przyjmujemy zadania od wielu pracodawców, rozbijamy się różnymi wehikułami i eksplorujemy wszystkie zakątki krainy, jaką oddano nam do dyspozycji. Jeśli ktoś ma ochotę przeczesać każdy metr kwadratowy w poszukiwaniu czegoś ciekawego, niewątpliwie będzie się przy World in Flames świetnie bawił. Jeśli jednak interesuje Was głównie wykonywanie misji i rozwijanie fabuły, możecie się troszeczkę zirytować. W grze bowiem nie ma błyskawicznego środka lokomocji. W GTA4 był takowy (taksówki) i sprawdzał się świetnie, dlatego tak mocno brak mi go w drugiej części Mercenaries. Dostajemy wprawdzie na otarcie łez helikopter, lecz nie jest on dostępny od samego początku i może lądować tylko na specjalnie do tego przygotowanych lądowiskach (do których trzeba najpierw dotrzeć innym środkiem lokomocji, a następnie sobie je zająć). Jest to rozwiązanie mało wygodne i wymusza na graczu spędzanie mnóstwa czasu na nudnych podróżach.
Kiedy jednak już dotrzemy na miejsce i – przypuśćmy – rozpoczniemy jakąś strzelaninę, ujawni się świetny klimat Mercenaries. Przyzwoicie wykonane płomienie, wylatujący w powietrze wrogowie i kapitalne animacje (zwłaszcza przy kradzieży czołgu przeciwnika!) przywodzą na myśl stare filmy akcji, takie jak Rambo czy Komando. Choć nie były to dzieła wyjątkowo ambitne, dostarczały mnóstwo niezobowiązującej rozrywki. Dokładnie tak samo działa gra: rozpętać piekło, nacieszyć nim oczy, zainkasować pieniążki, po czym udać się do kolejnego pracodawcy, najlepiej na kradzionym motocyklu. Podobnie prezentują się cut-scenki – rozmowy ograniczane są do niezbędnego minimum, nasycone humorem, akcją i okazjonalnie jakimś przekleństwem. Konwencja całości jest unikatowa i z pewnością przypadnie do gustu każdemu, kto kilka lat temu z radością oglądał filmy ze Stallonem czy Schwarzeneggerem. Dodam też, że strzałem w dziesiątkę było zaproszenie do współpracy aktora Petera Stormare’a (m. in. serial Skazany na śmierć, rola Abruzziego) – użyczył on głosu jednemu z bohaterów.
Największą bolączką Mercenaries 2 jest według mnie fakt, że mnóstwo misji opiera się na takim samym schemacie. Frakcje oferują masę zadań, z których każde wykonuje się zawsze w niemal identyczny sposób. Mniej więcej w połowie gry dochodzi do sytuacji, w której brakuje zleceń powiązanych z wątkiem fabularnym. Zostają dodatkowe zadania – wyścigi z czasem, niszczenie wybranych obiektów, zajmowanie posterunków itd. I choć na początku misje te dają dużo frajdy, to po zakończeniu kilkunastu bliźniaczo podobnych kontraktów można poczuć znużenie (które jest jeszcze potęgowane przez wspomniane wyżej nudne podróże). Denerwujące są także błędy, przez które czasem nie da się wyjść z pojazdu – tego typu uchybienia spotyka się jednak sporadycznie.
Mercenaries 2 odznacza się słabą grafiką w porównaniu z wydawanymi ostatnimi czasy produkcjami. Brak tu wysokiej jakości tekstur i dobrych cieni. Na cut-scenkach wszystko wygląda plastikowo i odpychająco. Świetne są za to animacje – wylatujący w powietrze wrogowie i rewelacyjne akcje kradzieży czołgów na polu bitwy nigdy się nie nudzą. To samo można powiedzieć o fizyce. Choć czasem kawałki gruzu z kruszonych murów upadają dość nierealistycznie, to już wybuchające samochody i budynki potraktowane artylerią wyglądają świetnie.
Dobrze wypada także tło muzyczne. Nie jest wybitne, ale dźwięk broni, odzywki bohatera, wszechobecne eksplozje i krzyki dobrze dopełniają obrazu gry, w której chodzi praktycznie tylko o szerzenie chaosu. Niektóre odgłosy i kwestie (np. żołnierzy wzywających posiłki) powtarzane są jednak za często, przez co wyjątkowo szybko się nudzą.
Obok trybu dla pojedynczego gracza tytuł oferuje również możliwość zabawy sieciowej. Zdobywanie posterunków w kooperacji z innymi jest interesujące i dostarcza wielu pozytywnych emocji. Niemniej jednak multiplayer najciekawiej wypada wtedy, gdy mamy znajomego, z którym możemy się wspólnie pobawić, najlepiej z wykorzystaniem komunikacji głosowej. Typowych trybów, takich jak np. deathmatch, tutaj nie ma; istnieje tylko wykonywanie zadań, które równie dobrze można ukończyć samemu w trybie kampanii dla pojedynczego gracza. Dlatego tak ważne jest zadbanie o doborowe towarzystwo do gry.
Podsumowując, Mercenaries 2 ma kilka znaczących uchybień, jak powtarzające się misje czy słaba grafika. Mimo to warto się tym tytułem zainteresować, bo jest on świetnym przedstawicielem gatunku gier Akcji (obowiązkowo przez duże „A”). Każdy, kto ma ochotę się trochę porozbijać po Wenezueli, wysadzić coś w powietrze, zawalić kilka budynków i oddać setki tysięcy strzałów, znajdzie w opisywanej grze coś dla siebie.
Maciej „Sandro” Jałowiec
PLUSY:
- mnóstwo eksplozji, strzelanin, bombardowań itd.;
- bardzo przyjemny tryb multiplayer;
- świetne animacje;
- dobrze opracowana ekonomia gry, bazująca na paliwie i różnorodnym asortymencie sklepów z bronią;
- stylistyka typowa dla starych filmów akcji, jak np. Komando.
MINUSY:
- niezbyt dobra grafika;
- sporadyczne błędy techniczne;
- bardzo podobne do siebie misje;
- brak możliwości błyskawicznego przemieszczania się.