autor: Adam Włodarczak
Men of Valor: Vietnam - recenzja gry
„Men of Valor” nie jest grą złą. Drzemie w niej ogromny potencjał, ale niestety kilka irytujących elementów skutecznie odwraca uwagę od całego szeregu plusów.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Niczego odkrywczego nie zdradzę, jeśli powiem, że druga wojna indochińska – zwłaszcza w ostatnich dwóch, trzech latach – jest często eksploatowana przez producentów z naszej branży. Zwykle są to produkcje mizerne (jak przykładowo Line of Sight: Vietnam), zdarzają się też twory lepsze (Battlefield Vietnam). Paradoks polega na tym, że wojna ta sama w sobie była nudna, a jej uczestnikom jawiła się jako długotrwała i monotonna przygoda – oczywiście z przerwami na ostre i zajadliwe, przeważnie śmiertelne starcia. Ludzie ze studia 2015, twórcy MoHAA – choć bez większości najlepszych programistów, którzy zajęli się tworzeniem konkurencyjnego Call of Duty – temat Wietnamu postanowi wziąć na tapetę raz jeszcze.
Men of Valor nie jest grą złą – mogę to powiedzieć z pełną odpowiedzialnością. Drzemie w niej ogromny potencjał, ale niestety kilka irytujących elementów skutecznie odwraca uwagę od całego szeregu plusów. Przyjrzymy się zatem bliżej zarówno wadom, jak i zaletom omawianego tytułu.
data | liczba żołnierzy |
31 XII 1960 | 900 |
31 XII 1961 | 3200 |
31 XII 1962 | 11 500 |
31 XII 1963 | 16 300 |
31 XII 1964 | 23 300 |
31 XII 1965 | 184 300 |
31 XII 1966 | 425 300 |
31 XII 1967 | 485 300 |
31 XII 1968 | 536 100 |
31 XII 1969 | 474 400 |
31 XII 1970 | 335 800 |
9 VI 1971 | 250 900 |
Siły USA w Wietnamie.
Logika Zimnej Wojny
Gracz wciela się w rolę Deana Sheparda, czarnoskórego żołnierza trzeciego batalionu trzeciej jednostki piechoty morskiej USA. Wraz z grupą innych marines, młody i dzielny żołnierz walczy na najważniejszych frontach wojny wietnamskiej. Między innymi jesteśmy aktywnym uczestnikiem słynnej Ofensywy Tet z 1968 roku, kiedy to w święto noworoczne siły komunistyczne złamały nieoficjalny pakt o nieagresji atakując strategiczne bazy USA (w grze zostało to bardzo dobrze odwzorowane). Bierzemy udział w walkach o cesarskie miasto Hue, gdzie siły amerykańskie wespół z armią Republiki Wietnamu (ARVN) stawiały opór całym setkom żołnierzy regularnej, komunistycznej armii. Jest też cała reszta misji (łącznie z krótkim samouczkiem jest ich trzynaście) w różnych regionach Wietnamu, począwszy na obszarach leśnych (dżungla – choć stosunkowo niewielkich rozmiarów – robi wrażenie), skończywszy na zabitych deskami wioskach i terenach bardziej zurbanizowanych.
Co jak co, ale klimat Men of Valor posiada. Trzeba to twórcom oddać, że przechodząc przez kolejne etapy człowiek z zaciekawieniem spogląda w monitor. Każda z misji przerywana jest krótką (czasem też odrobinę dłuższą) scenką, w której obserwujemy poczynania partnerów. Widzimy, jak odbieramy rozkazy od przełożonych, tracimy bliskiego przyjaciela, czy też w końcu obserwujemy małe sprzeczki i uszczypliwości (wojna wietnamska była pierwszą, gdzie czarni i biali walczyli ramię w ramię).
To wszystko jest bardzo fajne i uczciwie trzeba przyznać, że gdyby nie kilka niedociągnięć i zwykłych braków o których mowa poniżej, gra zasługiwałaby na znacznie wyższą ocenę.
Schematyczność bije po oczach
Tak jak zdecydowana większość shooterów, także i Men of Valor oparty został na skryptach. Oznacza to, że zadania, jakie przed nami stoją, rozwiązać można tylko w ten jeden, słuszny i właściwy – zdaniem producenta – sposób. W rzeczywistości wygląda to bardzo blado, często obserwujemy komiczne sytuacje. Przykładowo, przejść na drugą stronę ruin można tylko wchodząc na dach pobliskiego domu i później z niego schodząc, a nie – na co wskazywałaby logika – czołgając się bokiem, tuż obok gruzów lub też je bezpretensjonalnie przeskakując.
Charakter samych misji również pozostawia wiele do życzenia. Praktycznie rzecz biorąc każde zadanie polega na tym samym – dojściu do punktu X, rozstrzelaniu Y liczby przeciwników i ewakuacji, choć przyznaję bez bicia, że całość ubrana została w ładne, a nieraz bardzo ładne ciuszki. Niektóre z zadań zrealizowane zostały bardzo efektownie, jak na przykład wtedy, gdy w początkowym stadium operacji „Night Fight on Hill 881N” otoczeni wraz z kompanami odstrzeliwujemy nadbiegających zewsząd Wietnamczyków. Mimo to pewien niedosyt pozostaje, bowiem liniowość w tym przypadku aż nadto daje się we znaki. Zero kreatywnego myślenia, tyleż samo własnego wkładu – trzeba po prostu iść wzdłuż linii wyznaczonej przez autorów i tyle. Koniec kropka.
Całkowicie niezrozumiała jest niemożność skakania. Tak, tak – dobrze widzicie. Główny bohater po prostu nie potrafi podnieść nogi na wysokość nawet 30 centymetrów, co w konfrontacji z najmniejszą chociażby kłodą drewna oznacza przeszkodzę nie do przebycia. Trzeba przyznać, że jest to sprawa bardzo irytująca. Przecież wiadomo, że w dżungli czy małych wioskach tego typu niedogodności jest cała masa.
Dorzucając do tego katastrofalnie rozwiązany system automatycznego zachowywania stanu gry (program sam decyduje, w którym momencie wykonać save’a), poziom wzburzenia co u niektórych mniej zimnokrwistych osób może sięgnąć zenitu. Rozumiem, że autorom zależało na wydłużeniu czasu ukończenia tego tytułu, ale rozwiązanie, w którym niektóre misje musimy powtarzać po dziesiątki razy tylko dlatego, że nie zrobiło się czegoś „tak, jak miało być” – jest co najmniej drażniące. Przy czym, na normalnym poziomie trudności, jesteśmy w stanie przejść grę w około dziesięć, powiedzmy piętnaście godzin (wliczając w to przechodzenie kilku misji po x razy).
Stój, bo strzelam!
Zbrojne ramię Narodowego Frontu Wyzwolenia Wietnamu Południowego, czyli Vietcong, zwykli wietnamscy wieśniacy (uzbrojeni po pachy), czy też okoliczni partyzanci – wszyscy wrogowie wyglądają bardzo przekonywująco i realistycznie. Podkreślam – wyglądają. Ich sposób bycia, zachowanie na polu walki woła już (oczywiście w pewnych przypadkach) o pomstę do nieba. Przeciwnik zazwyczaj bezmyślnie wbiega na linię ognia, rzadko kiedy kwapi się o zastosowanie jakiejkolwiek zasadzki. Jedynie w zielonej, gęstej dżungli potrafi się posłużyć umiejętnością kamuflażu. Tutaj wróg potrafi zaskoczyć.
Brakiem szarych komórek wykazują się też członkowie własnego zespołu. Nie chodzi już o to, że wrogie jednostki nie potrafią takiego delikwenta zabić (nasi kompani umierają dopiero w miejscach, w których chcą tego panowie z 2015), ale najzwyczajniej w świecie wirtualni partnerzy nie wykazują woli walki, nie mówiąc już o umiejętnościach. Strzelają niby do przeciwnika, atakują go, ale w gruncie rzeczy tylko i wyłącznie od zdolności manualnych gracza zależy powodzenie danej operacji. Oddział wprawdzie idzie w parze z Deanem przez cały czas, jednak tak naprawdę gra się tu w pojedynkę.
W akcji oglądamy autentyczne narzędzia bojowe – zarówno amerykańskie, jak i wietnamskie. Nie będę bawił się w wyliczanie wszystkich modeli – wszakże listę tychże znajdziecie w samej grze – ale zdradzę, że jest z czego postrzelać. Od zwykłego pistoletu, po karabiny (również karabiny maszynowe) i granaty, naprawdę na wybór narzędzi służących eksterminacji wroga nikt narzekać nie powinien.
Muzyka lat sześćdziesiątych
Jak już wspomniałem wcześniej, ogromną zaletą tego programu jest klimat. Składa się na niego przede wszystkim bardzo strawna oprawa wizualna. Dostępne mapy opracowane są precyzyjnie, a widok dżungli i wszechobecnej roślinności – robi spore wrażenie. Bardzo ciekawym rozwiązaniem jest efekt „rozmazania się ekranu” – gdy nagle w okolicy wybuchnie granat czy też ktoś obok skorzysta z granatnika – obraz faluje dobrze oddając siłę eksplozji. Świetna rzecz, bardzo miła dla oka.
Z kolei za łechtanie naszych bębenków słuchowych odpowiada dzieło pana Inona Zura, muzyka i kompozytora znanego głównie z niezłej ścieżki dźwiękowej do gier Tron Bhaala oraz Icewind Dale II. Melodyjne kawałki „The Mamas and the Papas”, „Strawberry Alarm Clock” dodatkowo potęgują pozytywne odczucia.
„Nie chcem, ale muszem...”
Men of Valor jest solidnym przedstawicielem pierwszoosobowych gier akcji. To naprawdę kawał dobrego FPS-a, niestety – niebezpiecznie bogatego w różnego rodzaju niedociągnięcia oraz zwykłe braki, które skutecznie mogą odstraszyć dużą grupę maniaków komputerowych. Szkoda, że programistom ze studia 2015 nie udało się wyeliminować tych wszystkich złych stron, bowiem potencjał – tak, jak już mówiłem – ten tytuł w sobie ma. Co oczywiście nie zmienia faktu, że w Men of Valor zagrać można, a starzy wyjadacze gatunku – wręcz powinni.
Adam „Speed” Włodarczak”
PLUSY:
- klimat, klimat, klimat!
- niezła muzyka w tle;
- ciekawy efekt rozmazywania ekranu po wybuchu.
MINUSY:
- skrypty! (liniowość);
- brak możliwości zapisu gry w dowolnym momencie;
- ja chcę skakać!
- niedociągnięcia w kodzie, zwykłe braki...