autor: Szymon Liebert
LEGO Piraci z Karaibów - recenzja gry
Najnowsza odsłona serii LEGO przenosi nas do świata Piratów z Karaibów i po raz kolejny serwuje dobrze znane atrakcje. Czy to wystarczy, by ponownie zainteresować graczy?
Klocki LEGO pobudzają wyobraźnię i pozwalają realizować najbardziej śmiałe pomysły. Studio Traveller’s Tales udowadnia to od lat w swojej sztandarowej serii, bazującej na znanych filmach i serialach. Po dość udanych „adaptacjach” Harry’ego Pottera i Wojen Klonów nadszedł czas na Piratów z Karaibów. Właściwie od razu można założyć, że produkcja jest niezła i gwarantuje dobrą rozrywkę na wiele godzin – w końcu przed laty deweloper stworzył świetny model rozgrywki i potrafi zapełniać wirtualne światy atrakcjami. A jednak nie wszystko poszło tak, jak powinno, i po raz kolejny pojawiają się pytania o to, jak długo seria LEGO będzie bawić graczy.
LEGO: Piraci z Karaibów rozpoczyna się od pamiętnych scen z pierwszej części filmowej serii. Bez najmniejszych problemów rozpoznajemy charakterystycznego Jacka Sparrowa, Willa Turnera, Elizabeth Swann i wszystkie inne postacie (chyba nie trzeba mówić, kto gra pierwsze skrzypce). Twórcy po raz kolejny zaprezentowali bohaterów oraz fabułę w parodystycznym i slapstickowym stylu, który nadal jest sympatyczny. Oczywiście nie należy oczekiwać, że osoby nie znające filmów zrozumieją cokolwiek z historii, przedstawionej w formie przydługich absurdalnych scenek. Po krótkim wstępie trafiamy do niezidentyfikowanego portu i przechodzimy do właściwej zabawy. Z głównej lokacji możemy pożeglować na wyprawy dedykowane poszczególnym filmom. Każdy z rozdziałów, od Klątwy Czarnej Perły przez Skrzynię umarlaka i Na krańcu świata aż po Na nieznanych wodach, składa się z kilku misji, opowiadających o przygodach Jacka i spółki, oraz zawierających dziesiątki atrakcji, zagadek i skarbów.
Jack Sparrow i jego bezbarwni koledzy. Ta postać napędza takżeprzygody w świecie zbudowanym z klocków.
Trzeba przyznać, że poziomy są dość ciekawe i obfitują w zwariowane sceny, z których większość w luźny sposób nawiązuje do zdarzeń znanych z filmów. Możecie być pewni, że nie zabraknie typowo pirackich akcentów: abordażów statków, walk na szable, strzelania z dział, ucieczek przed żołnierzami i wysadzania w powietrze różnych przeszkód. Najczęściej przeczesujemy okolicę, rozwalając wszystko dookoła i szukając pewnych przedmiotów, potrzebnych do rozwiązania prostych łamigłówek. Przesuwamy skrzynie, obracamy znaki, aktywujemy wspólnie przełączniki i wykonujemy wiele innych podobnych czynności. Właściwie nie zdarzyło się, aby któraś z zagadek przysporzyła problemów, chociaż czasami należy przetestować kilka rozwiązań i podejść. W wielu przypadkach trzeba naturalnie skorzystać ze specyficznych zdolności konkretnych postaci. Jedna z nich potrafi przykładowo naprawiać proste mechanizmy, a inna wślizgiwać się do wąskich otworów w ścianach.
W nowej produkcji pojawia się kilka świeżych rozwiązań w stosunku do poprzednich odsłon serii. Najważniejszą z nich jest kompas Jacka Sparrowa, który wskazuje ukryte skarby na każdym z poziomów. Po zlokalizowaniu przedmiotu przeważnie musimy wykopać go za pomocą łopaty lub wcielając się w czworonoga z rodziny psowatych. Zwierzęta ogólnie występują w licznym gronie i zawsze pełnią jakąś funkcję – osioł pomaga przeciągać różne elementy, a świnka lub koza to doskonałe wierzchowce. Świat gry skonstruowany jest na dobrze znanych zasadach. Każdy poziom musimy ukończyć w trybie fabularnym, a potem możemy wrócić do niego ponownie z wybranymi postaciami i za pomocą ich właściwości spenetrować niedostępne wcześniej zakamarki. Pewne klocki blokujące drogę zniszczymy tylko przy pomocy bomb, a inne rozwalimy jedynie szablą. Sporo bonusów ukryto też na dnie morza, które swobodnie przemierzają jedynie „nieumarłe” postacie.
Kolejna odsłona serii zawiera standardowo dziesiątki przedmiotów do kolekcjonowania oraz sekretów. Podczas zabawy zbieramy pochowane „rafandynki”, szukamy skarbów za pomocą kompasu Jacka Sparrowa, zdobywamy złote klocki i gromadzimy setki tysięcy różnokolorowych pieniążków. Wszystkie te rzeczy są ze sobą powiązane – np. za skompletowanie statków w butelkach jesteśmy nagradzani dodatkowym złotym klockiem. Za walutę kupujemy kolejne wersje postaci i nowych bohaterów – łącznie jest ich kilkadziesiąt. Z powyższym zatrzęsieniem „znajdziek” związana jest spora liczba osiągnięć, więc ich łowcy będą mieli co robić. Na szczęście przeczesywanie lokacji i zbieranie skarbów w dalszym ciągu bawi, bo wiele z nich zostało ukrytych w wymyślny sposób, wymagający zastosowania konkretnych zdolności. Wszędzie czai się jakaś okazja do rozrabiania – nawet główny port, z którego wybieramy misje, jest pełnoprawnym poziomem wypełnionym po brzegi najróżniejszymi ciekawostkami i minigierkami.
W nowe LEGO można grać samemu i dobrze, bo dewastowanie świata zbudowanego z klocków jest uzależniające, nawet gdy robimy to w pojedynkę. Jednak gra nabiera rumieńców, gdy do zabawy zaprosimy drugą osobę. W tym momencie warto jeszcze raz podkreślić ogromną zaletę tego tytułu (lub po prostu serii), jaką jest przystępność. Prawie każda osoba widziała Piratów z Karaibów i będzie w stanie poradzić sobie z dobrze zrealizowanym sterowaniem. Przy konsoli mogą więc spotkać się reprezentanci i reprezentantki najróżniejszych grup demograficznych, a rozrywka i tak będzie przednia. To jedna z najbardziej przyjaznych dla gracza produkcji dostępnych w sklepach, więc jeśli chcecie przekonać kogoś, że spędzanie czasu z padem w ręku nie jest oznaką uzależnienia czy przynależności do sekty, powinniście postawić właśnie na LEGO. Mimo tak optymistycznych i podnoszących na duchu słów trudno pozbyć się wrażenia, że ekipa Traveller’s Tales nie poszła na całość i nie rozwinęła w pełni potencjału drzemiącego w swoim dziele, drepcząc zamiast tego w miejscu i powtarzając błędy z przeszłości.
Krytykowanie LEGO: Piraci z Karaibów nie jest łatwe – posadźcie przed ekranem dwie osoby i wręczcie im pady, a przekonacie się, że gra bawi dokładnie tak samo, jak każda z poprzednich odsłon. Mimo wszystko trzeba zdobyć się na odrobinę odwagi cywilnej i sprzeciwić ogólnemu optymizmowi. Traveller’s Tales ma niewątpliwie ciężki orzech do zgryzienia, bo dysponuje świetnym patentem na tworzenie rozrywki, co jednak samo w sobie jest ograniczające. Próby zmiany prostego i nośnego pomysłu przeważnie kończą się nie najlepiej (pokazał to doskonale Patapon 3, który dla wielu miłośników poprzednich części jest wręcz profanacją). Deweloper po raz kolejny wybiera bezpieczną drogę i serwuje bardzo podobne mechanizmy. Z punktu widzenia gracza liczącego na kilka(naście) godzin niezobowiązującej zabawy jest to nieistotne. Zblazowany weteran może natomiast stwierdzić, że tak rażący brak poważnych zmian jest nie do przyjęcia w cywilizowanym świecie. Tym bardziej, że LEGO Star Wars: The Clone Wars wprowadziło kilka ciekawych rozwiązań.
Ujmijmy sprawę nieco inaczej: nowe wyzwania, lokacje, poziomy, żarty i postacie do odblokowania cieszą, ale przy tym wszystkim zaskakujące jest to, jak bardzo twórcy powtarzają swoje błędy i nie potrafią poszerzyć stworzonego przez siebie podgatunku. W dalszym ciągu jesteśmy więc ograniczeni tylko do dwuosobowego trybu kooperacji, nawet mimo faktu, że na ekranie najczęściej pałęta się co najmniej kilku bohaterów. Odnotowaliście użycie pejoratywnego określenia? Niestety zachowanie postaci pozostawia sporo do życzenia, przez co granie staje się czasem uciążliwe, szczególnie podczas zabawy w pojedynkę, gdy musimy często przełączać się między podopiecznymi, którzy mają tendencję do zostawania w tyle i blokowania się w różnych zakamarkach. Martwi też to, że deweloper po raz kolejny nie pokusił się o zaimplementowanie rozgrywki online. Rozumiemy przywiązanie do podzielonego ekranu i przekonania o wyższości wspólnej gry w jednym pomieszczeniu, ale wielu graczy lubi też pograć przez Internet.
W LEGO Star Wars III: The Clone Wars pokazano prawdziwie zróżnicowaną rozgrywkę – dostaliśmy standardowe poziomy platformowe, strategiczne bitwy i walki w kosmosie. Tego typu rozstrzału gatunkowego nie uświadczymy w grze o piratach, która nigdy nie wykracza poza ramy platformówki lub minigierek. Dla jednych będzie to zaletą (bo nie każdy lubi nowości), a dla innych wadą. Tak czy inaczej Traveller’s Tales w tym przypadku nieco odpuściło i nie pokusiło się o prawdziwie zaskakujące niespodzianki. Pewne wątpliwości może też budzić klaustrofobiczna konstrukcja poziomów – w części z nich poruszamy się po kilku metrach kwadratowych. Jest to w pewnym sensie uzasadnione tematyką gry (pokłady statków są przecież niewielkie), ale od strony rozgrywki nie zawsze wypada dobrze. Twórcy zdecydowali się też na kilka kontrowersyjnych pomysłów w zakresie wspomagania i nagradzania gracza. Przydałaby się kontekstowa możliwość zmiany postaci w danej sytuacji – przeglądanie dziesiątków klocków w poszukiwaniu tego właściwego bywa uciążliwe. Inną sprawą jest to, że kupienie nowych herosów może przysporzyć problemów, bo musimy ich odnaleźć w porcie i czasami spełnić pewne wymagania.
LEGO Piraci z Karaibów cierpi też z powodu leciwej technologii stosowanej przez studio. Poziomy są co prawda kolorowe i potraktowane nowymi rozwiązaniami (np. w zakresie oświetlenia), ale w wielu przypadkach nie wyglądają za ładnie lub są po prostu nieczytelne i poszatkowane na strefy (na szczęście tylko dwie lub trzy). Filmowi Piraci z Karaibów zachwycają przepychem wizualnym i jaskrawymi kolorami. W przypadku gry bywa różnie i nie chodzi bynajmniej o to, że klocki są kanciaste. Odkrycie niektórych sekretów i przeskoczenie po szczególnie wąskich kładkach bywa przez to kłopotliwe. Ciekawie prezentują się animacje walki (są nawet popularne „finiszery”), ale sam system (o ile można to tak nazwać) pozostawia wiele do życzenia. Efekty naszej szermierki są często przypadkowe. Powraca też dziwny pomysł na serwowanie nieskończonych posiłków wroga w pewnych scenach – jednoczesna walka i rozwiązywanie łamigłówek to czasem niezłe wyzwanie, ale przeważnie frustrująca przeprawa.
Nowa gra studia Traveller’s Tales to solidna robota i jak zwykle wciągająca zabawa na wiele godzin. Nie oznacza to jednak, że mamy do czynienia z najlepszą odsłoną serii – za taką uznają ją tylko fanatycy Piratów z Karaibów. Twórcy nie przygotowali żadnych spektakularnych niespodzianek i zaserwowali po prostu kolejną podobną do innych produkcję. Czy czuć w tym rutynę i brak serca? Tego na szczęście powiedzieć nie można, a przynajmniej nie w tak mocny sposób. Taśmowa produkcja nikomu nie wychodzi na dobre, ale seria LEGO jeszcze broni się przed utratą tożsamości.
Szymon „Hed” Liebert
PLUSY:
- kolejna porcja dobrej zabawy z trybem kooperacji;
- kilka fajnych pomysłów – szukanie skarbów;
- tona atrakcji i przedmiotów do odblokowania;
- przystępność;
- w dalszym ciągu humor.
MINUSY:
- czasami nieczytelne i klaustrofobiczne poziomy;
- brak prawdziwych niespodzianek;
- problemy z zachowaniem sztucznej inteligencji;
- brak trybu online i miejscami średnia grafika.